piątek, 10 października 2014

Inkwizycja kościelna i Waldensi

Inkwizycja kościelna i Waldensi 


Niektórzy próbują zepchnąć winę za zbrodnie popełnione w imię wiary przez średniowieczny kościół na świeckie władze. Podobnie można by powiedzieć, że to Rzymianie, a nie judejscy kapłani ukrzyżowali Jezusa.Ale czy uczyniliby to, gdyby nie udało im się szantażem przymusić Piłata do egzekucji wydanego przez nich wyroku śmierci?
Kościół sam nie przelewał krwi, zlecając wyroki śmierci władzom świeckim. Jakże trafnie prorok Daniel zapowiedział tę działalność średniowiecznego papiestwa:

"Jego moc będzie potężna, ale nie dzięki własnej sile. Przy jego przebiegłości i knowanie będzie skuteczne w jego ręku. Stanie się on wyniosłym w sercu i niespodziane zgotuje zagładę wielu." (Dn.8:24).

Sobór w Tours prowadzony przez papieża Aleksandra III w 1163 roku nakazał władzom świeckim więzienie heretyków oraz konfiskatę ich dobytku. Lucjusz III w dekrecie z 1184 roku zażądał potem części dobytku oskarżonego o herezję na rzecz kościoła.(1) Ten sam papież wydał wraz z cesarzem niemieckim Fryderykiem Barbarossą nakaz prześladowania i uśmiercania heretyków przez władze świeckie. Dało to formalny początek inkwizycji, jako instytucji kościelno-państwowej. 
Kościelni inkwizytorzy przekazywali państwu osądzonych z klauzulą, aby nie karać ich śmiercią, ale była to tylko obłudna formalność, dlatego że inkwizytorzy byli zawsze obecni, aby dopatrzyć wykonania wyroku śmierci. A jeśli nie zapadał, wówczas odpowiedzialni za takie zaniedbanie tracili urząd i sami padali ofiarą oskarżenia o wspomaganie heretyków, skąd tylko krok do śmierci. Wyrok egzekwowano przez spalenie na stosie, jako że formalnie "kościół krwi nie przelewał".

Jeden z największych znawców inkwizycji, Henry Charles Lea (o którego dziele katolicki historyk Lord Acton powiedział, że "jest ono największym wkładem współczesności w historię religii"(2)) napisał, że w zgodzie z postanowieniami soboru laterańskiego:

"Wszyscy heretycy, jeśli potępieni przez Kościół byli wyjęci spod prawa i wydani władzom świeckim na spalenie. Jeśli zaś z obawy przed śmiercią porzucali swe przekonania, wtrącano ich na resztę życia do więzienia w formie pokuty. Jeśli wracali do błędu, pokazując, że ich skrucha była nieprawdziwa skazywano ich na śmierć. Cały dobytek heretyka konfiskowano, a jego rodzinę wywłaszczano. Jego dzieci do drugiego pokolenia nie mogły piastować żadnej pozycji w społeczeństwie, chyba że uzyskały szczególne względy wydając swoich rodziców lub donosząc na innych heretyków... Wszyscy władcy i urzędnicy musieli, pod groźbą utraty posady, ślubować, że użyją całej swej mocy do niszczenia wszystkich, których Kościół uznał za heretyków. Posiadłość ziemska, której władca nie potrafił oczyścić z herezji, po roku odkąd Kościół go wezwał do tego, przypadała katolikom, którzy wytrzebili heretyków. Mogli ją zająć nie bacząc na prawa jej właściciela... Prawo kanoniczne skazywało każdego od najmniejszego do największego, kto sprzeciwiał się lub w jakikolwiek sposób hamował pracę inkwizytorów, albo wspomagał czy służył radą tym, którzy to czynili. Każdy kto to czynił podlegał ekskomunice, a po roku w tym stanie, automatycznie stawał się heretykiem, którego bez dalszych ceregieli oddawano świeckiej władzy na spalenie, bez sądu i bez litości..."(3)

Papieską inkwizycję zorganizował papież Grzegorz IX w 1231 roku, wkrótce potem przekazując pieczę nad nią zakonowi dominikanów. Inkwizycja była instytucją podległą bezpośrednio papiestwu. Miała na celu walkę z herezją, przy czym za heretyków uważano nie tyle Żydów czy muzułman (wyjąwszy ekscesy hiszpańskiej inkwizycji), co przede wszystkim chrześcijan, którzy odrzucali jakiś dogmat kościoła rzymskiego.
Człowiek wezwany przed inkwizytorów był winny, dopóki nie wykazał, że jest niewinny. Wszystkie postępowania były tajne. Podejrzany nie miał prawa poznać nazwiska tego, który go zadenuncjował, ani nawet imion świadków, którzy zeznawali przeciwko niemu.

Kościelna inkwizycja (w przeciwieństwie do sądów świeckich) dopuszczała zeznania złodziei, kryminalistów, heretyków, nawet dzieci, jeśli były skierowane przeciwko oskarżonemu. Musiała zeznawać przeciwko niemu nawet jego własna rodzina. Jeśli zaś syn nie doniósł na winnego herezji ojca, a żona na męża, traktowani byli za równie winnych jak on i skazywani na stos, nawet jeśli od takiego faktu minęło wiele lat, a taka osoba już nie żyła.(4) Dom zaś, który udzielił heretykowi schronienia burzono.

Tortury były dopuszczalne nawet wobec dzieci, które ukończyły 14 rok życia,(5) zaś o herezję mogły być oskarżone już dzieci w wieku 12-14 lat.(6) Inkwizycja mogła torturować nie tylko samego podejrzanego, ale nawet świadków (sic!), odkąd papież Innocenty IV zatwierdził bullą Ad exrirpanda użycie tortur.(7)

Oskarżony nie mógł wezwać ani jednego świadka na swoją obronę, nawet żony. Nie zdałoby się to zresztą na wiele, bo mało kto ośmieliłby się zeznawać na korzyść oskarżonego, ponieważ czyniło to automatycznie podejrzanym o herezję! Z tej samej przyczyny oskarżony nie mógł znaleźć prawnika, który by go reprezentował w czasie przesłuchania, a jeśli nawet był obecny, to mógł rozmawiać z oskarżonym wyłącznie w obecności inkwizytorów.

Wystarczyło dwóch świadków, aby skazać człowieka na stos, a jeden, aby skazać go na tortury, gdyż jego własne zeznanie pod wpływem tortur było traktowane jako głos drugiego świadka. John O'Brien, katolicki historyk w książce na temat inkwizycji, która była owocem jego pracy doktorskiej na ten temat, napisał:

"Inkwizytorzy byli zaznajomieni nie tylko z fizycznymi torturami, ale także psychologicznymi. Stosowali wydłużone uwięzienie w ciemnej, wąskiej celi, aby osłabić psychikę oskarżonego. Byli też ekspertami w oddziaływaniu na emocje. Jedną z ich ulubionych taktyk było sprowadzanie rodziny więźnia. Namawiali jego bliskich do nalegania na niego, aby się przyznał i mógł wrócić do domu i swej rodziny.

Kronikarze opisują wiele takich scen, gdzie żona i dzieci odwiedzając więźnia błagają go ze łzami w oczach, aby powrócił do tych, którzy go miłują. Nietrudno wyobrazić sobie presję jaką wywierało to na psychice więźnia. Była to jedna ze smutniejszych i wstrętniejszych taktyk, jakie inkwizytorzy stosowali wykorzystując szlachetne ludzkie uczucia dla swoich niecnych celów.

Procedura inkwizycyjna wymagała, aby wyznanie uczynione podczas tortur było potwierdzone poza salą tortur. Zwyczajem inkwizytorów było powtarzać tortury, dopóki oskarżony był gotów złożyć takie wyznanie. Wtedy go rozwiązywano i prowadzono do miejsca, gdzie spisywano wyznanie. W przypadkach, gdy padało ono podczas tortur, czytano je później więźniowi i pytano, czy jest ono prawdziwe. Zgodnie z prawem należało odczekać 24 godziny między torturą a wyznaniem i jego potwierdzeniem, co jednak zwykle ignorowano... Jeśli więzień wycofał swe wyznanie, można go było ponownie poddać torturom...

Jako dowód dobrej wiary i szczerości oczekiwano, że torturowany więzień doniesie na innych, szczególnie na tych spośród swoich krewnych i przyjaciół, których można byłoby podejrzewać o herezję. Sprawiało to, że inkwizycyjnym salom tortur nie brakowało klienteli.

Jeśli podejrzany heretyk nie wyznał dobrowolnie i nie usatysfakcjonował inkwizytora to był torturowany, po czym przyprowadzano go do inkwizytora następnego ranka. Tortury zwykle kruszyły go i czyniły uległym, toteż zapis notariusza nosił uwagę 'Wyznanie to jest dobrowolnie, bez stosowania tortur i z dala od sali tortur". W ten sposób do grzechu okrucieństwa inkwizytorzy dodali grzech obłudy.

Zaprawieni w przekręcaniu legislacji prawnej, aby służyła ich celom, bystrzy kazuiści odkryli, że w październiku 1317 roku, dekret papieża Jana XXII ograniczający użycie tortur mówił o tym tylko ogólnie, nie nawiązując specyficznie do świadków. Uznali więc, że tortury świadków leżą w gestii inkwizytora. To szokujące nadużycie systemu stało się przyjętą praktyką.

Pozwoliło to inkwizycji kontrolować zeznania świadków. Jakiż świadek chciałby zeznawać wbrew życzeniom inkwizytorów, aby ściągnąć na siebie tortury tak okrutne, że mogły kosztować zdrowie, a nawet życie? Zastanawia, czy tego typu ustawy znane są dziś w jakimkolwiek systemie prawodawczym cywilizowanego świata.

To, że ustawy te zostały opracowane i wdrożone w imię łagodnego i miłosiernego Chrystusa i Jego religii, czyni je tym okropniejszymi. Ileż zła w tym, że z wyrachowaniem formowano zeznania świadków, aby uznać oskarżonego winnym posługując się najbliższą rodziną i przyjaciółmi po to, żeby skazać go na spalenie. Nic dziwnego, że choć minęły stulecia, inkwizycja wciąż kojarzy się ludziom bardzo źle."(8)

Tak, jak zapowiedział prorok Daniel, Mały Róg nie potrzebował armii, bo miał ją na zawołanie. Władca, który odmówiłby wykonania wyroku inkwizytorów kościoła lub udziału w krucjacie przeciwko innowiercom był ekskomunikowany, a na jego kraj spadał interdykt o fatalnych skutkach. A że papież przyobiecywał uczestnikom takich wypraw odpusty oraz część mienia heretyków, chętnych nie brakowało.

W XV wieku, kiedy papież Innocenty VIII przyobiecał w swej bulli odpust grzechów wszystkim, którzy wezmą udział w krucjacie przeciwko waldensom, wydawało się, że to ich koniec, tym bardziej, że król francuski oddał do dyspozycji legata papieskiego kilkanaście tysięcy wojska.

Waldensów zaatakowały jednocześnie dwie armie, jedna od południa, a druga od północy. Miały się spotkać w dolinie Angrogna, aby zniszczyć ich główną ostoję ulokowaną na skalnej twierdzy zwanej Pra del Tor.

Pierwsza armia ruszyła ku dolinie Loyse, gdzie za jej sprawą zginęło ponad 3000 osób, których mienie zagrabiono.

Drugą armię prowadził sam legat papieski Cataneo. Waldensi wysłali naprzeciwko niego dwóch podeszłych wiekiem delegatów. Jan Camp i Jan Desiderio uprzejmie zwrócili się do niego słowami:

- Nie potępiaj nas bez wysłuchania, bo jesteśmy chrześcijanami i lojalnymi poddanymi, zaś nasi pastorzy gotowi są wykazać prywatnie czy też publicznie, że nasze doktryny są w zgodzie ze Słowem Bożym... Nasza nadzieja w Bogu jest większa niż pragnienie przypodobania się ludziom. Nie prześladuj nas, prosimy, abyś nie ściągnął na siebie Jego gniewu, bo jeśli tak się spodoba Bogu, ta wielka armia, którą prowadzisz przeciwko nam nie zda się na nic.(9)

Cataneo, przekonany, że ci nieuzbrojeni pasterze nie ostoją się w boju z jego zaprawionym w boju wojskiem, podzielił siły, aby spenetrować i spustoszyć wszystkie osiedla waldensów w drodze do doliny Angrogna.

Omenem dla całej wyprawy był los oddziału, który ruszył ku dolinie Prali. Stanąwszy nad nią, spragnieni łupów żołnierze rzucili się w dół. Zamiast spodziewanego lęku i paniki, napotkali opór. Pasterze bronili rodzin i dobytku czym mogli. Oddział poniósł tam trudną do wyjaśnienia porażkę. Ostał się tylko jeden żołnierz spośród 700! Ukrył się w szczelinie skalnej, a gdy po paru dniach wyszedł stamtąd zgłodniały i zziębnięty, waldensi darowali mu życie, zajęli się nim, po czym wypuścili go na wolność, prosząc, aby odradził legatowi papieskiemu dalsze ataki na nich.

Wojsko legata parło jednak dalej ku centralnej dolinie waldensów. Dolina Angrogna wcina się około 20 km w głąb Alp, a jej głównym punktem jest łąka ze skalną wieżycą zwaną Pra del Tor, która była trudnym do zdobycia naturalnym bastionem. Służyła waldensom jako twierdza, a zarazem szkoła misyjna. Tam ich młodzi misjonarze studiowali Słowo Boże i przepisywali je. Stamtąd, jak napisał jeden z historyków kościoła: "młodzi kaznodzieje wyruszali ze swą świętą misją przez Alpy, Apeniny, Pireneje, rozszerzając poselstwo Ewangelii, które później przyniosło owoce w czasie Reformacji."(10)

Waldensi spakowali dobytek, dzieci, chorych i starców na ręczne wozy i śpiewając psalmy pięli się stromymi, górskimi ścieżkami ku Pra del Tor. W tym czasie legat z wojskiem wkroczył w dolinę Angrogna w pobliżu miasteczka La Torre nie napotykając na żaden opór.

Za broń waldensi mieli proste łuki, a za pancerz kawałki skóry lub kory. Toteż, gdy na ich straże w Rocomaneot spadł grad strzał zawodowych łuczników ich pierwsza linia obrony zachwiała się. Widząc to, ci którzy stali za nimi, upadli na kolana przed Bogiem, prosząc:

- Boże naszych ojców, wspomóż nas! Boże, ratuj nas!

Modlitwę tę usłyszał jeden z dowódców papieskiego wojska zwany Czarny Mondovi. Podniósł przyłbicę, aby zachęcić żołnierzy do odpowiedzi na tę modlitwę stekiem przekleństw. W tej samej chwili strzała utkwiła głęboko w jego czole. Śmierć tego dowódcy tak przeraziła żołnierzy, że zaczęli się cofać, a za nimi w panice ruszyło całe wojsko.

Złość i wstyd rozpalały Cataneo na myśl, że po świecie rozejdzie się wieść o jego porażce z pasterzami. W kilka dni zebrał na powrót armię i znów ruszył ku dolinie Angrogna. Tym razem minął Rocomaneot bez szwanku. Wtargnął do żyznej doliny, gdzie waldensi uprawiali pola, ale jak okiem sięgnąć nie było widać nikogo. Pomiędzy nim a Pra del Tor wznosił się potężny masyw zwany Barykadą. Prowadziło przezeń przejście ulokowane wysoko nad przepaścią, a tak wąskie, że najwyżej dwóch żołnierzy mogło iść obok siebie. W przypadku napaści z przodu, tyłu czy z góry nie było drogi odwrotu, ani miejsca na opór.

Cataneo rozkazał ruszyć ku Pra del Tor. Wydawało się, że dla Waldensów nie ratunku. Zgromadzeni na szczycie skały nie mieli gdzie uciekać. Legat był przekonany, że na zawsze oczyści Piemont z heretyków. Waldensi tymczasem modlili się o pomoc do Boga. Nic na nią jednak nie wskazywało. Żołnierze wolno, ale stale przybliżali się do celu, krocząc wąskim przejściem. Anioł ze świetlistym mieczem nie zablokował im prześcia, ani grzmot nie uderzył w ich przywódcę.

Nagle jednak nad najwyższym szczytem pojawiła się biała chmurka, która w oczach rosła i ciemniała. Po chwili zaczęła się obniżać, zstępując na skalny przesmyk, którym postępowali żołnierze. Ogarnęła ich mgła tak czarna, jak bezgwiezdna noc. Nie widzieli niczego przed sobą, ani za sobą. Nie mogli się cofnąć, ani iść do przodu. Strach ścisnął ich za gardła.

Waldensi odebrali to jako znak Bożej Opatrzności. Znając dobrze teren, zaatakowali wojsko ze wszystkich stron. Większość armii zginęła, bo żołnierze w panice uderzali w siebie nawzajem, strącając jeden drugiego w przepaść. Z armii, która liczyła 18.000 żołnierzy (a było z nimi drugie tyle wagabundów szukających łatwego łupu) powróciła garstka.

Waldensi byli jednymi z pierwszych, którzy przetłumaczyli Pismo Święte na rodzimy język. Z narażeniem życia, często jako kupcy, docierali w odległe tereny Europy, także na tereny Polski, rozprowadzając małe fragmenty Pisma Świętego, które mogli przemycić nie budząc podejrzeń.

Ich nazwa (Vallenses, Valdenses, Vaudois) oznacza "ludzi górskich dolin".(11) Żyli w górach Piemontu, które od czasów rzymskich służyły chrześcijanom za schronienie przed prześladowaniami i kompromisem. Trudno dostępne, surowe warunki sprzyjały rozwojowi charakteru i zachowaniu w czystości nauk kościoła apostolskiego.

Wierzyli, że są prawdziwym kościołem Bożym, reprezentowanym w Apokalipsie przez Niewiastę czystą, która musi ukrywać się przez 1260 lat (Ap.12:14) przed Nierządnicą dosiadającą Bestii, jak widzieli odstępczy kościół rzymski sprzężony z władzami świeckimi.(12) Niezwykłe okoliczności, jakie chroniły ich przed zagładą nasłanych na nich przez papiestwo wojsk, potwierdzają, że był to lud, który Bóg uważał za swój.

Niemniej krucjaty, jak wyżej opisana, przyniosły waldensom wiele cierpienia i szkody. Żołnierze palili ich domy, niszczyli pola, rabowali dobra, zabijali kobiety, dzieci, starców. W XVI wieku waldensi przekazali Reformacji niesioną przez siebie od czasów apostolskich pochodnię. W kolejnym wieku spotkał ich tragiczny los. Historyk LeRoy Froom napisał:

"25 stycznia 1655 roku książę Savoy (był także księciem Piemontu) wydał edykt nakazujący wszystkim waldensom pod groźbą śmierci przejść na katolicyzm lub zostawić dobytek i opuścić doliny alpejskie, w czasie srogiej alpejskiej zimy. 17 kwietnia ruszyła na nich 15.000 armia, a 24-go rozpoczęła się masakra. waldensów czekały mordy, tortury i niewola. Walki trwały 3 miesiące, dopóki 18 tysięczna armia otoczyła La Torre. Wyniosły szczyt Caselluzzo, stojący na straży dolin, ze swoim podnóżem pokrytym lasami i skalistym szczytem skrywał pieczarę, w której ukryły się setki waldensów. Stała się dla nich pułapką. Prześladowcy wywlekali ich stamtąd i strącali w przepaść. Góra Castelluzzo stała się wielkim pomnikiem męczeństwa waldensów."(13)

Prorok Daniel zapowiedział w swej księdze na wiele wieków wcześniej średniowieczną moc religijną symbolizowaną przez Mały Róg, która miała prześladować świętych Najwyższego (Dn.7:25), ale nie własnymi siłami:

"Jego moc będzie potężna, ale nie dzięki własnej sile. Będzie zamierzał rzeczy dziwne i dozna powodzenia w swych poczynaniach; obróci wniwecz potężnych i naród świętych. Przy jego przebiegłości i knowanie będzie skuteczne w jego ręku. Stanie się on wyniosłym w sercu i niespodzianie zgotuje zagładę wielu." (Dn.8:24-25).

Przy pomocy świeckiego ramienia papiestwo dokonało eksterminacji albigensów w południowej Francji. Armia licząca 200.000 żołnierzy wymordowała w samym tylko Beziers 20 tysięcy ludzi! Stojący na czele wojsk legat papieża Innocentego III, na pytanie żołnierzy, jak rozróżnić między albigensami a katolikami, odpowiedział: "Zabijcie wszystkich, a Pan Bóg pozna, którzy są Jego".

Papież Pius V wysłał oddział żołnierzy Karolowi IX we Francji, aby wesprzeć rzeź hugonotów, rozkazując wojsku, aby nie brali nikogo w niewolę, lecz mordowali każdego, choćby tylko podejrzanego o sprzyjanie im.(14) Ten sam papież odznaczył medalem księcia Alby, którego wojska wymordowały w Niderlandach 18.600 protestantów, nie licząc tych, którzy zginęli w walce i z głodu podczas oblężeń.(15)

Jeden tylko dominikanin, Tomasz Torquemada, w ciągu ośmiu lat swej "służby" w roli naczelnego inkwizytora skazał 114.000 ludzi, z których 10.220 spalono na stosie! Większość pozostałych trafiła do więzienia, gdzie wkrótce zmarli, bo los uwięzionych nie był lżejszy od tych spalonych na stosie. Dla miasta czy klasztoru, w których gestii było więzienie, szybsza śmierć oznaczała mniejsze wydatki, stąd cele więzień były niewiarygodnie ciasne, pozbawione łóżek, światła i wentylacji. Jedynym towarzyszem więźniów, prócz głodu i robactwa, były szczury i węże.(16) Przyjaciele mogli przynosić więźniom jedzenie, ale ponieważ groziło to posądzeniem o herezję, chętnych było mało.(17)

Ci, którzy spychają winę za monstrualne okrucieństwo hiszpańskiej inkwizycji na władze świeckie zapominają, że to papież Sykstus IV, niezadowolony z "wydajności" papieskiej inkwizycji specjalną bullą przekazał w 1478 roku autorytet do zorganizowania inkwizycji parze królewskiej Ferdynandowi V Katolickiemu i jego małżonce Izabeli. Przez wszystkie zaś wieki jej istnienia pieczę nad inkwizycją sprawowali dominikanie. Faktem jest też, że kardynał Carafa, późniejszy papież Paweł IV, po wizycie w Hiszpanii, urzeczony efektywnością hiszpańskiej inkwizycji zreorganizował w 1542 roku papieską na jej wzór.

Za sprawą papieskiej inkwizycji ginęli nie tylko ludzie wierzący, ale także uczeni. Giordano Bruno skończył na stosie w 1600 roku. Galileusz uszedł z życiem w 1633 roku, dlatego że wyrzekł się prawdy. Mniej szczęścia miał Vanini, któremu najpierw wyszarpano język, a potem go spalono. Za sprawą dominikańskich cenzorów na Indeks Ksiąg Zakazanych trafiło też w 1616 roku dzieło Mikołaja Kopernika O obrotach ciał niebieskich.

Historyk William Lecky napisał smutne, ale prawdziwe słowa: "Kościół rzymski przelał więcej niewinnej krwi, niż jakakolwiek instytucja w historii ludzkości... z pewnością nie będzie przesadą twierdzenie, że kościół rzymski zadał więcej nieuzasadnionego cierpienia, niż jakakolwiek religia, która kiedykolwiek istniała."(18)

Za podobne zbrodnie naziści zostali ukarani w Norynberdze, a przestępstwa dokonane na terenie byłej Jugosławii badane są przez Międzynarodowy Trybunał w Hadze. Niewątpliwie, były to inne czasy. Okrucieństwo papieskiej inkwizycji nie było dużo większe od "sprawiedliwości" świeckich władców. Czy to jednak usprawiedliwia zbrodnie dokonane przez rzekomych wyznawców Boga, w imieniu Jezusa, który nauczał miłości nawet wobec wrogów? Paradoksalnie, dzisiaj dominikanie, którzy byli instrumentem papiestwa w ludobójstwie dokonanym pod szyldem inkwizycji (działającej w Hiszpanii jeszcze w XIX wieku!) chcieliby uchodzić w Polsce za ekspertów i doradców od spraw mniejszości religijnych!

Ci, którzy bagatelizują tę ciemną kartę chrześcijaństwa grzebią z nią lekcje, których może nas nauczyć historia. Jedną z nich jest to, że bez rozdziału kościoła od państwa lojalni i uczciwi obywatele państwa cierpią dyskryminację, a nawet krzywdy tylko dlatego, że nie akceptują jakichś dogmatów dominującej religii, tak jak wciąż ma to miejsce w niektórych krajach muzułmańskich oraz katolickich.

Lord Acton jest autorem znanego powiedzenia: "Władza korumpuje, a absolutna władza korumpuje absolutnie."(19) Mało kto pamięta, że wypowiedział je w kontekście absolutnej władzy papieży, krytykując historyka, który pragnąc przypodobać się kościołowi bagatelizował zbrodnie średniowiecznego papiestwa. Niestety wielu dzisiejszych historyków idzie śladem tego historyka. Na przykład Historia Europy Normana Davies'a poświęca więcej miejsca obskurantowiokultyście Nostrodamusowi, bo był modny w ostatnich latach XX wieku, niż świętej inkwizycji, która działała przez setki lat, pochłonęła zdrowie, życie i mienie niezliczonych tysięcy Europejczyków, kosztując ich rodziny niewypowiedziany ból, a ich ojczyzny straty, których nie da się przeliczyć na pieniądze.

Takie "politycznie poprawne", ale niezbyt wierne opracowania historii, jakie płodzi się obecnie w duchu źle pojętego ekumenizmu, przyniosą skutek odwrotny od zamierzonego. Ludzie bowiem, zamiast wyciągnąć lekcje z tragedii i błędów przeszłości, nie wiedząc o nich, popełnią je jeszcze raz.

Czy w imię dobrosąsiedzkich stosunków z Niemcami mamy jako Polacy pomniejszać rozmiar zbrodni popełnionych przez nazistów? Czyniąc tak zniekształcilibyśmy prawdę, tworząc lukę w edukacji. Historyk katolicki Lord Acton napisał, że ślepa wierność wobec papiestwa i usprawiedliwianie jego grzechów, zamiast mówienia prawdy, przynosi zło: "W ten sposób nawet pobożność może prowadzić do niemoralności, a dewocja okazywana papieżowi może odwodzić od Boga."(20)

Brak komentarzy: