piątek, 10 października 2014

Noc św. Bartłomieja

Noc św. Bartłomieja



W sierpniu 1568 królowa Katarzyna bawiła dłużej w Metz i rozmawiała raz z posłem hiszpańskim, Don Fances de Alava, o tym, że wyrok na Egmonta i Horna w Brukseli został wykonany. Alava wyrzucał królowej, że armia francuska zanadto biernie zachowuje się wobec hugenotów, którzy mają czas do organizowania swych zastępów. Katarzyna dała do zrozumienia posłowi, że w tej chwili nie ma dość sił, aby ich wytępić. 
- Jak nie ma sił - odpowiedział usłużny uczeń Filipa II - to trzeba użyć innych środków. 
- Jakich? 
- A więc, jeżeli królowa wymaga rady, to moim zdaniem powinno się zarządzić la sonaria, jak się mówi we Włoszech, i kazać zamordować admirała Coligny'ego, La Rochefoucaulda i Grammonta. Przed trzema dniami ofiarowałem pięćdziesiąt tysięcy talarów temu, kto by usunął admirała, i dwadzieścia albo trzydzieści tysięcy temu, kto by zgładził La Rochefoucaulda. Myśleliśmy już o tym przed siedmiu laty, ale ci, którzy przeszkadzali wykonaniu tego projektu, dzisiaj żałują. Gdy w r. 1571 Coligny miał przyjechać do Blois, Filip II, dowiedziawszy się o tym, pisał własnoręcznie do swego posła we Francji, że zapewne w tym zaproszeniu na dwór królewski "jest zamiar skończenia z tym obrzydliwym człowiekiem, co by było aktem wielkiej zasługi i rzeczą honoru!" 
Dworzanie musieli się domyślać tych knowań Filipa II z Katarzyną; gdy bowiem p. de Montpensier spotkał raz wieczorem na platformie zamku w Blois Coligny'ego, nie mógł się powstrzymać, aby go nie przestrzec przed grożącym mu niebezpieczeństwem. 
- Jakżeż mało dbasz o swoje życie - zagadnął Montpensier Coligny'ego - że tak samotnie tutaj się przechadzasz. Czyż nie wiesz, z jakimi ludźmi masz do czynienia? Gdyby ci co złego się stało, powiedziano by tylko, że byłeś nieostrożnym. Admirał podziękował za "przestrogę i odrzekł tylko: 
- Przecież jestem w domu naszego króla... 
- Tak, ale w domu, w którym król nie zawsze jest panem. 
Hiszpanie rządzili się we Francji, jak w swoim kraju, "w imię religii"; Katarzyna to ich popierała, to intrygowała przeciw nim, stosownie do chwilowych widoków. Karol IX sympatyzował z hugenotami, a od czasu jak pojął za żonę Elżbietę Austriaczkę, starał się być samym sobą i zrzucić pęta, które nań matka nakładała. Zresztą Francuzi nie mogli już znosić tego ciągłego mieszania się Filipa II do ich spraw wewnętrznych. Zrozumiał to Karol IX i sądził, że nienawiść ku Hiszpanom może być tym pomostem, który połączy hugenotów i katolików we Francji do wspólnego działania. 
Karol był jednak za mało doświadczonym, aby bez pomocy starszego, zaufanego człowieka zdążać do tego celu; postanowił więc przybrać sobie admirała Coligny'ego, człowieka wielkiej prawości, który pomimo że przywodził hugenotom, bardzo był poważany i w katolickim społeczeństwie. Przyjaciele admirała odradzali mu tego zbliżenia do króla, wiedzieli bowiem, że Katarzyna nie zniesie nikogo, kto by obok niej miał prze-ważny wpływ na króla, a Karol IX zanadto zawsze ulegał matce i zresztą na jego gwałtowny, chwilowym porywom ulegający charakter liczyć nie było można. Coligny jednak sądził, że swoim spokojem dużo dla kraju może zrobić, i przyjął niebezpieczne stanowisko. Był on rozumnym dyplomatą, a przede wszystkim obywatelem miłującym ojczyznę. Chciał, aby kraj zapomniał o bratobójczych wojnach, i zwrócił się tam, gdzie państwo mogło czerpać swe siły. Pragnął stworzyć armię, w której by tak katolicy, jak hugenoci, połączyli się pod hasłem królewskim i zadali Hiszpanii, która ciężyła nad Francją i nad całą Europą, cios śmiertelny. Cios ten można jej było wtedy zadać we Flandrii, a zarazem zagoić rany Francji. Poparcie miał u stronnictwa umiarkowanego Montmorencych, L'Hopitala, przeciw sobie ultra-katolików, Włochów, jak Gondi, Biragi, i takich skrajnych, jak Tavannes i Montluc. Karol IX miał wtedy dwadzieścia dwa lat; wysoki, szczupły, o cienkich nogach i bladej cerze, ważniejszymi sprawami państwa mało się dotąd zajmował; był więc szczęśliwy, że znalazł człowieka, mogącego go swym rozumem i doświadczeniem podeprzeć wobec przemądrej i despotycznej matki. Zaczął też zaraz Coligny'ego nazywać poufale "ojcem" i admirał pozyskał też wkrótce na j zupełniejszy wpływ na króla. 
Coligny, jako protestant i obywatel kochający ojczyznę, zamierzał wyswobodzić Flandrię z hiszpańskich więzów. Karol IX zaś rad był także doczekać się wojny, aby okazać swą odwagę i przyczynić się do sławy Francji, wyprzeć Hiszpanów z Flandrii, zabrać część tego kraju, a resztę pozostawić księciu Oranii. Zajęciu Flandrii sprzeciwiała się jednak Katarzyna, która się obawiała zupełnego zerwania z Filipem II, a i Anglia potajemnie intrygowała przeciw temu, pomimo że chodziło o wyswobodzenie protestantów flamandzkich spod ucisku katolickiej Hiszpanii. Anglia jak zawsze, tak i tym razem, obawiała się uszczerbku dla swego handlu; wszelkie inne względy religijne czy narodowościowe grały u niej podrzędną rolę, interesy handlowe stały na czele politycznych dążeń. 
W początkach stycznia 1571 miał Coligny tajemną rozmowę z Middlemore'm, jedynym z ajentów angielskiej królowej Elżbiety, do którego miał najwięcej zaufania. Middlemore otwarcie mu wyznał, że Anglia nie może tego cierpieć, aby Francja zajęła Flandrię. Powody tej zazdrości były znane: Hiszpania nie zawadzała angielskiemu handlowi we Flandrii; gdyby jednak Flandria dostała się w ręce Francuzów, to i handel, i panowanie Anglii nad kanałem La Manche bardzo by mogło na tym ucierpieć. Na dworze francuskim ścierały się dwa prądy polityczne; król z Coligny'm dążył do wojny z Hiszpanią we Flandrii, Katarzyna intrygami starała się temu przeszkodzić. Zresztą obok tych politycznych, działały także na Katarzynę i względy osobiste; nie mogła ścierpieć, aby kto inny oprócz niej miał wpływ na Karola IX; postanowiła więc bądź co bądź usunąć niebezpiecznego dla niej admirała. 
W pomoc przyszło jej zwycięstwo Hiszpanii w bitwie morskiej pod Lepanto; aureola Hiszpanii, przynajmniej chwilowo, bardzo urosła, niebezpiecznie było stawać w drodze jej potędze. Co więcej, lud paryski niechętnie widział, że najwyższym doradcą króla jest protestant. Mimo to Karol IX trwał w swoich zamiarach, a gdy Ludwik Nassauski zajął Valencienne, król chciał mu już wysłać na pomoc oddział francuskiej piechoty. Katarzynę przeraziła myśl możliwego zerwania z Hiszpanią, a ponieważ król był na polowaniu w Montpipeau, więc tak pędziła, aby go powstrzymać od niebezpiecznych kroków, że para koni z jej pojazdu padła po drodze ze zmęczenia. Mimo to wpływ Coligny'ego na króla jeszcze przeważał; poseł wenecki Michieli donosił swemu rządowi, że admirał jest dzisiaj tak potężną osobistością, jak był konetbl Montmorency za czasów Henryka II. Tego już Katarzyna znieść nie mogła; wystąpił wobec syna z całą gwałtownością i - jak pisze de Tavannes w swoich pamiętnikach - wyrzucała mu, że tyle sobie zadała pracy, aby go dobrze wychować i nie pozwolić ani Guise'om, ani hugenotom pozbawić go korony, a teraz doczekała się od niego takiej zapłaty. "Kryjesz się przede mną, przed matką - mówiła w najwyższym rozgoryczeniu - wydzierasz się z moich ramion, które cię otoczyły opieką, aby się oprzeć na rękach, które cię chciały zamordować. Wiem, że masz tajemne schadzki z admirałem i że chcesz lekkomyślnie rzucić się w wojnę z Hiszpanią, aby twoje królestwo i nasza rodzina została łupem protestantów. Nim się to stanie, pozwól, abym powróciła do miejsca mego urodzenia." Scena ta skutkowała. Poseł angielski Wal-singham donosił po kilku dniach lordowi Burghley, że król wskutek łez matki zupełnie zmienił zdanie, a Katarzyna zostaje znowu wszechwładną parną położenia. Karol IX wstydził się wyznać otwarcie Coligny'emu, że się jeszcze chce namyśleć, czy nie pociągałoby to za sobą wielkiego niebezpieczeństwa, gdyby wystąpił przeciw Hiszpanom we Flandrii, i że przed ostatecznym postanowieniem w tak ważnej sprawie trzeba zasięgnąć rady koronnej. 
- Ależ sire - oburzył się admirał - cała rada składa się z ludzi, którzy z wieku i powołania obawiają się wojny. Przedstawienia Coligny'ego już się na nic nie przydały, wojna zostaje odwołana. Katarzyna zupełnie zwyciężyła. Co więcej, postanowiła raz na zawsze usunąć niebezpiecznego sobie wroga, który się wcisnął pomiędzy nią a syna. Powodem tej nienawiści ku Coligny'emu nie była tak dalece przyjaźń do Hiszpanów, ile chęć władzy, żądza panowania, 1'affetto di signoreggiare. Toteż później pisał poseł hiszpański Filipowi II, że nie powinno się mieć zbyt wielkiej wdzięczności dla Katarzyny, "gdyż działała tylko we własnym interesie, a nie ze względu na króla i na państwo". A poseł wenecki Michieli ocenił jej postępowanie wobec Coligny'ego jako osobistą zemstę Katarzyny, la sua vendetta. "Wyraził się o królowej, że to zwykła kobieta, u której gniew jest silniejszy aniżeli zastanowienie. Królowa Katarzyna nie poprzestała na moralnym zwycięstwie; potrzeba jej było zagłady nieprzyjaciela, nie zapomniała też o radach, które jej dawał w Metz w r. 1568 don Frances de Alava. 
Ślub Margeryty de Yalois, córki Katarzyny, był niejako wstępem do późniejszych tragedii. Królowa Nawarry, Jehanne d'Albret, kobieta bardzo rozumna i z przekonania zawzięta hugenotka, powzięła od dawna myśl ożenienia swego syna z Margerytą; przewidywała, że męska linia Walezjuszów wygaśnie, i miała nadzieję, że przyjdzie czas, kiedy jej syn, Henryk Bourbon, powołany będzie na tron francuski. To małżeństwo miało kiedyś ułatwić jej projekty. 
Myśł tego małżeństwa kiełkowała już i na dworze francuskim, a Karol IX ze zwykłą sobie zawziętością rzecz popierał, z jakich właściwie powodów, nie wiadomo; mówiono, że chciał dokuczyć swej siostrze, którą nienawidził. Henryk Nawarski był bowiem gburowatym, nieokrzesanym młodzieńcem, wychowanym raczej w stajni aniżeli u dworu i zajętym miłostkami z wiejskimi dziewczętami. Zresztą Henryk, podobnie jak matka, był protestantem, a nadto krewnym Margeryty, więc i ze strony Kościoła były przeszkody do przezwyciężenia. Karol IX tak energicznie starał się w Rzymie o potrzebną dyspensę dla tej pary, że to wzbudzało powszechne zdziwienie. Zagroził nawet w Rzymie, że jeżeli papież nie da kościelnego pozwolenia, to on rzecz przeprowadzi bez papieża, Margeryta przejdzie bowiem na protestantyzm. Przed swoją ciotką, Joanną d'Albret, wyraził się, że jeżeli papież będzie się opierał, to on sam weźmie siostrę za rękę i poprowadzi na nabożeństwo hugonotów. 
Matce Henryka także się śpieszyło; wybrała się więc z początkiem r. 1572 na dwór francuski do Blois, aby się przekonać, jak sprawy stoją, Wrażenie stamtąd wyniosła jak najgorsze; królowa Katarzyna zwodziła ją kłamstwami, co chwilę sama sobie się sprzeciwiała, nie można było właściwie wiedzieć, czego pragnie; zresztą, pisała Jeanne d'Albret do syna, zepsucie na tym dworze przechodzi wszelkie pojęcie. Margeryta jest ładna, ma dużo gracji, ale zostaje pod wpływem najgorszego towarzystwa. "Za nic w świecie nie chciałabym, abyś tam dłużej przebywał; pragnęłabym, abyś jak najprędzej się ożenił i wydarł żonę z tego zgniłego otoczenia. Wiedziałam, że to dwór zepsuty, ale nie przypuszczałam, że do tego stopnia. Nie mężczyźni tutaj starają się o kobiety, ale kobiety proszą się mężczyzn." 
O przyszłej swej synowej wyraża się królowa Nawarry przychylnie; zarzuca jej tylko, że się strasznie ściska w pasie i mocno pudruje. Katarzyna łudziła tam królową Nawarry czułościami, aby protestantka nie podejrzewała, że przeciw hugenotom straszny zamach się gotuje. L'Estoile opowiada, że król także ciągle towarzyszył ukochanej grandę tante i tak był ze swego postępowania zadowolony, że raz wieczór, wychodząc z salonu, chwalił się przed matką: "Et puis, Madame, czy nie dobrze odegrałem moją rolę?" - "Tak - odpowiedziała Katarzyna - tylko tak dalej." - "Zobaczysz - odrzekł król - że ją schwytam w sieci; robię jak mój sokolnik: on ułaskawia ptaki, a ja hugenotów." Królowa Nawarry doczekała się nareszcie podpisania kontraktu małżeństwa ukochanego syna (11 kwietnia 1572), ale nie dożyła ślubu. Umarła w Paryżu z początkiem sierpnia 1572 nagle, jak powszechnie mówiono, otruta przez olejkarza Katarzyny, messira Renę, którego królowa zwykle używała do tego rodzaju sprawek. Henryk, książę Nawarry, przybył do Paryża w towarzystwie ośmiuset rycerzy, ubranych w żałobne szaty, bo w drodze z Nawarry dowiedział się o śmierci matki. Król Karol IX przyjął przyszłego szwagra z wielkimi honorami; ale narzeczona okazywała we wszelki możliwy sposób, że idzie za mąż zmuszona przez rodzinę. Obawiała się, że jeżeli nie podda się woli matki i brata, to ją otrują. Publiczność paryska także nieprzychylnie, prawie z nienawiścią, spoglądała na przybywających hugenotów; przeciwnie, z oznakami wielkiej radości witała wjeżdżające rycerstwo Guise'ów. Mimo wszelkich przeciwności ślub młodej pary odbył się 18 sierpnia 1572 w Notre-Dame w Paryżu; Karol IX dziwnie się śpieszył. 
Król Nawarry i jego otoczenie porzuciło żałobne szaty i przybrało się bogato i barwnie; Margeryta, z koroną na głowie, cała pokryta drogimi kamieniami, w płaszczu niebieskim, którego cztery łokcie długi ogon niosły trzy księżniczki. Pani młoda nie rzekła ani słówka do Henryka Nawarry, okazywała wielką nerwowość, wymieniała przy każdej sposobności półsłówka ze znajomą młodzieżą w orszaku ślubnym i rzucała miłosne spojrzenia na pana La Mole, którego w ostatnich czasach obdarzała swymi łaskami. Historyk Davilla utrzymuje, że Margeryta nie odpowiedziała nawet księdzu, który się w zwykły sposób pytał, czy przystaje na to, aby Henryka z Nawarry pojąć za męża. Zauważywszy to, pochylił jej Henryk nieznacznie głowę na znak, że się zgadza. 
Gdy jej przeczytano wiersz, który słynny Jean Vatel ułożył na jej ślub, pogardliwie wyśmiała te zapały poety i drwiła z napisów na monetach, które rozrzucano pomiędzy lud podczas ślubu. Pomimo uroczystości ślubnych panowała w Paryżu jakaś przygnębiona atmosfera. Gdy orszak ślubny wracał do Luwru, wydawał lud entuzjastyczne okrzyki na cześć Guise'a, który ostentacyjnie za nie dziękował. Przyjaciele Coligny'ego nalegali na admirała, aby wyjechał. Nawet król, który jeszcze okazywał pewne sympatie dla Coligny'ego, radził mu dwudziestego sierpnia, aby opuścił stolicę, gdyż obawiał się, aby Guise'owie nie urządzili jakiego zamachu. Coligny jednak odpowiedział, że kościoły protestanckie w Paryżu prosiły go, aby nie wyjeżdżał, więc nie może i nie chce ich pozostawić bez opieki. Widocznie duchowni protestanccy obawiali się, aby pospólstwo ich nie wymordowało. 
Na królewskim dworze jednak, przynajmniej na pozór, nie było znać, że jakieś rozruchy się zbliżają; od dziewiętnastego do dwudziestego pierwszego sierpnia ciągłe zabawy, turnieje, balety, a zgromadzenie przeszło stu młodych, pięknych kobiet kazało zapominać protestanckiej młodzieży, że jej grozi jakiekolwiek niebezpieczeństwo. A zbrodnia czyhała już na hugenotów. Pomiędzy ludem mówiono, że na to sprowadzano niedowiarków, aby ich wymordować. Karol IX zamierzał urządzić podczas uroczystości ślubnych rodzaj turniejów na jednej z wysp Sekwany naprzeciw Luwru. Wystawiono już nawet wieżę drewnianą, w której miał się bronić diuk d'Anjou z wyborowym orszakiem zbrojnych, a król Nawarry i Coligny mieli zdobywać fortecę. W zamieszaniu zamierzano zamordować admirała i zwalić morderstwo na przypadek. Tego rodzaju podstępy były po myśli Karola IX i księcia d'Anjou. Zdaje się jednak, że hugenoci dowie dzieli się o zamierzonej zdradzie, że cała sprawa stała się głośna, i ów zbrodniczy turniej się nie odbył. 
W sam dzień ślubu Margeryty był wielki bal w Luwrze. Wjechały do sali trzy wozy, przedstawiające skały posrebrzane, na których spoczęli muzykanci, pomiędzy nimi znajdował się słynny śpiewak, Etienne le Boy. W skałach widać było rozmaite jaskinie; w jednej wylęgały się lwy morskie z rybimi ogonami, a na nich siedziały bóstwa w złocistych szatach. Neptun rozparł się na hipopotamie, a boga morza przedstawiał sam Karol IX. Wozy zatrzymywały się co chwilę, a wtedy chóry, w nich ukryte, śpiewały poezje ułożone przez najznakomitszych ówczesnych poetów. Nazajutrz przeniosło się towarzystwo do Hotel d'Anjou, gdzie król Nawarry przygotował wspaniały festyn; ale największą uwagę pomiędzy gośćmi zwróciła alegoria urządzona dwudziestego sierpnia w Hotel de Bourbon. Scena przedstawiała tam z jednej strony "Raj", do którego bronił wstępu Karol IX i dwaj jego bracia w pełnej zbroi, naprzeciwko zaś "Piekło" pełne diabłów i diablików, wyprawiających najrozmaitsze komedie. Rzeka, na której pływał Charon w swej barce, przedzielała piekło od raju, w głębi zaś widać było Pola Elizejskie, zielone ogrody, pełne kwiatów i niedostatecznie ubranych nimf, a nad; tym wszystkim niebo z dwunastoma znakami zodiaku, z siedmioma planetami i mnóstwem gwiazd z kryształu. Naraz przybyło na scenę dwunastu błędnych rycerzy pod dowództwem króla Nawarry, aby się dostać do raju; ale król Karol IX z całym swym otoczeniem odparł ich mieczem i lancą i wrzucił do piekła, gdzie się znaleźli pomiędzy diabłami i potworami, ziejącymi ogniem i siarką. 
Ciesząc się królewskim zwycięstwem, zstąpił Merkur i Kupido z nieba, jadąc na kogutach, i winszowali Karolowi IX zwycięstwa nad złymi duchami w wierszach na ten cel ułożonych. Na znak radości rycerze zaczęli tańczyć z nimfami wokoło fontanny, ustawionej na środku sali balowej; żeby zaś radość była powszechna, uwolniono więźniów z piekła i tańce trwały dalej, dopóki ruriki, okalające fontannę a napełnione prochem, nie wybuchły i nie osłoniły całej scenerii nieprzejrzystym dymem. Takie przedstawienie nie musiało być przyjemnym dla hugenotów i powiększyło tylko rozdrażnienie, jakie już panowało pomiędzy katolikami a tymi de la religion. Toteż wielu hugenotów wyjechało z Paryża, marszałek Montmorency udał się do swych dóbr 1'Isle Adam; Coligny tylko nie chciał opuścić tych, którzy mieli te same co on przekonania religijne. 
Zaledwie uroczystości i festyny ślubne się zakończyły, uważała Katarzyna chwilę za stosowną, aby rozpocząć swoje zbrodnicze działanie. Wieczorem 21 sierpnia M. Chailly, kamerdyner księcia d'Aumale, wprowadził cichaczem Maurevela, factotum Katarzyny do wszelkich możliwych zbrodni, do domu kanonika Yillemur, dawnego nauczyciela księcia de Guise. Stara służąca i lokaj kanonika pilnowali, aby Maurevela nikt nie widział, zatrzymali go przez noc, gdyż dopiero z rana mógł wykonać zamach na admirała, który zwykł był przechodzić tamtędy ulicą. Plan był dobrze ułożony; nazajutrz zatrzymał się Coligny właśnie przed domem kanonika, aby wsiąść na konia, z czego skorzystał ukryty w oknie za firanką Maurevel, wystrzelił z arkebuza, położył szybko broń na stole i uciekł ogrodem. Słyszano tylko tętent konia. Coligny'ego wszakże Maurevel nie zabił; jedna kula urwała tylko palec admirałowi, druga zaś ugrzęzła w ramieniu. Kilku panów z otoczenia Coligny'ego wpadło do mieszkania, z którego strzelono, ale nic nie znaleźli, prócz dymiącej jeszcze rusznicy. Admirała zaniesiono do domu; natychmiast przybył do niego król Nawarry i tak król, jak inni jednogłośnie posądzili Guise'ów i księcia d'Anjou o urządzenie zamachu. 
Katarzyna właśnie siadała do stołu, do śniadania, a .gdy jej dano znać o atentacie, miała twarz obojętną, jakby się nic nie stało; król jednak wpadł w chwilowy gniew i wykrzykiwał: "Czyż nie będę miał chwili spokoju!" Do admirała sprowadzono zaraz słynnego chirurga, Ambrożego Parę; ale musiano mu na razie nie powiedzieć, jaka była rana, bo nie przyniósł ze sobą 'potrzebnych narzędzi. Obawiając się jednak, czy kula nie była zatruta, chwycił za jakieś tępe nożyczki i odciął resztę palca admirałowi i z biedą wydobył kulę z ramienia, przy czym pacjent przebywał takie męczarnie, że obecni zaledwie patrzyć mogli na tę operację. Sam tylko admirał z heroizmem znosił cierpienia i nawet uspokajał obecnych. 
U przywódców hugenotów zapanowało oburzenie, chcieli wpaść do Luwru i zamordować Guise'a; spokojniejsi jednak wstrzymali ich, aby jeszcze większego nieszczęścia nie sprowadzić na protestantów. Tymczasem admirał prosił, aby go król raczył odwiedzić, gdyż może umrzeć, a przed śmiercią ma mu coś ważnego do powiedzenia. Karol IX przybył też, ale w niepożądanym towarzystwie, gdyż razem z nim przyszła do chorego Katarzyna i dwaj bracia królewscy, a prócz tego kilku dygnitarzy ze stronnictwa królowej. Pomiędzy nimi był także płatny szpieg Katarzyny, Bouchavannes, który jednak nie wszedł do pokoju chorego, ale tylko pod drzwiami przysłuchiwał się rozmowom. Coligny zapewniał monarchę, że żałuje, iż rany, które odniósł, nie pozwalają mu służyć królowi, że zawsze miał jak najlepsze chęci wobec niego i Francji i że nieprawdą jest, co utrzymują jego nieprzyjaciele, że spiskował przeciw monarsze. Gdy jednak ani Katarzyna, ani jej towarzysze nie oddalali się od łoża chorego, prosił admirał, aby mógł na chwilę pozostać z samym królem. Siły go już opadały, więc przerywanym głosem błagał Karola IX, aby sam rządził i nie ufał swojej matce. Królowa musiała przeczuć, jakie przestrogi dawał admirał jej synowi: wyszła bowiem stamtąd z zamiarem, aby zamordować niebezpiecznego dla niej doradcę i raz zgnieść tę hydrę protestancką, która jej przeszkadzała w samowolnych rządach, do czego zresztą Filip II w listach do swego ambasadora ciągle ją zachęcał. 
Tego samego dnia po południu Katarzyna i jej przyjaciele zebrali się na naradę w gabinecie Karola IX. Najzaufańszy z zaufanych królowej matki, Gondi, miał monarchę uwiadomić, że hugenoci knują spisek przeciw niemu, co było nieprawdą i co później taki katolik, jak Bossuet, potwierdził pisząc, że posądzenie admirała o spisek przeciw królowi było nieprawdą, wymysłem nieprzyjaciół, aby go zgubić. Królowa aż dwie godziny przekonywała Karola IX, że wytępienie hugenotów jest koniecznym. Podjudzała go, męczyła w szatański sposób, starała się wprowadzić w szalony gniew, do jakiego był skłonny, przekonywała, że teraz nadarza się nadzwyczajna sposobność, aby się z nimi uporać, bo mnóstwo ich zjechało się na ślub Margeryty do Paryża. Gdy Karol IX jeszcze się wahał, oświadczyła, że jeżeli król nie uzna tej konieczności, to ona wyjedzie do Włoch, pozostawiając go na pastwę zdrajców i spiskowców. Wtedy król, rozdygotany, zgnębiony, zawołał: "A więc chcecie tego? Niech zamordują wszystkich, wszystkich!" i wybiegł z pokoju, W szalonym gniewie, z pianą na ustach. 
Oczy Katarzyny zabłysły radością; zapytała się jeszcze przyjaciół, czy zaraz trzeba zamordować Coligny'ego i króla Nawarry. Postanowienie co do admirała było łatwe, oczywiście zabić tę żmiję; swemu świeżemu zięciowi darowała życie królowa, ponieważ z wygaśnięciem domu Bourboów byliby Guise'owie zanadto potężni. Tymczasem Karol IX ochłonął z pierwszego gniewu, ale się już nie cofnął; kazał zawołać do siebie dwóch kupców, którzy mieli największy wpływ na paryską ludność, Marcela i Le Charrona; oświadczył im, że spisek hugenotów został odkryty, że trzeba raz urwać głowę tej hydrze. Postanowienie królewskie było po myśli mieszczan, zwłaszcza że ajenci Katarzyny już poprzednio tak rozjątrzyli społeczeństwo przeciw hugenotom i tak wszystko przygotowali, że było potrzeba tylko hasła królewskiego, aby rzeź wykonać. 
Król rozkazał jeszcze naczelnikom miasta, aby zabrali do siebie klucze od bram Paryża, tak aby nikogo nie wypuścić, i aby z Sekwany usunięto wszystkie statki. Cała miejska milicja miała być pod broń powołana. Katarzyna jeszcze nie dowierzała synowi; wieczorem zgromadziła w swoim mieszkaniu w Luwrze książąt de Guise i d'Aumale tudzież bastarda d'Angouleme, poleciła im zamordować Coligny'ego, a na każdego z przewodców hugenotów wyznaczono fanatycznego mordercę. O godzinie, kiedy król miał się udać do sypialni, weszli do niego według zwyczaju najzaufańsi dworzanie. Pomiędzy nimi był także La Roche-Foucault, ulubieniec Karola IX. Gdy mieli opuścić pokój, król zwrócił się do Foucault mówiąc: "Nie wychodź: będziesz dzisiaj nocował z moim otoczeniem"; ale Foucault przeczuwał, co się dziać będzie, i nie posłuchał królewskiego wezwania, ale wyszedł, aby w niebezpieczeństwie nie rozłączać się ze swymi towarzyszami. Przez kilka godzin panował pozorny spokój w Paryżu. Katarzyna spać nie mogła; pierwsza się ubrała i poszła do syna, widocznie, aby się przekonać, czy się nie waha, czy się nie rozmyślił. Diuk d'Anjou jak cień szatański szedł za nią. Pilno jej było; sygnał rzezi miał być dany w godzinę po wschodzie słońca dzwonem w pałacu sprawiedliwości, nie mogła się jednak doczekać tej chwili, kazała natychmiast, pomiędzy drugą a trzecią nad ranem, wybić hasło na wieży najbliższego kościoła Saint-Germain l'Auxerois. Rzeź się rozpoczęła. 
Przede wszystkim trzeba było usunąć Coligny'ego. Na ulicy przed domem admirała czeka już diuk de Guise ze zgrają oprawców. Dzwonią do bramy, niby to z pilnym pismem od króla. Wychodzi portier i pada, pchnięty sztyletem; wybiega pięciu Szwajcarów, których król Nawarry tam pozostawił, aby strzegli Coligny'ego. Pierwszy z nich ciężko ranny strzałem z pistoletu, czterech innych cofa się i zamyka za sobą drzwi, prowadzące na schody. Budzi się służba admirała; wbiega duchowny protestancki, Meriin, do sypialni Coligny'ego. Admirał wstaje z łóżka, wdziewa na siebie płaszcz, a spostrzegłszy, co się dzieje, mówi szybko do wchodzących: - Ratujcie się, ja wiem, co mnie czeka; duszę moją Bogu polecam. Jedyny z otoczenia Nicolas Muss nie odchodzi, nie chce opuścić swego pana. Wtem drzwi pod naciskiem królewskich Szwajcarów się otwierają; wpada' pierwszy młodzieniec nazwiskiem Besme. 
- Czy ty jesteś admirałem? 
- Tak, rób, co chcesz. 
Dziki fanatyk przebija mieczem poważnego starca, a za Besme'm killca sztyletów grzęźnie w piersi Coligny'ego. 
- Czy już skończone? - woła Guise z ulicy. 
- Tak - odpowiada Besme. 
- Wyrzućcie go. 
I kilku tych łotrów otwiera okno i dychającego jeszcze admirała - rzuca na ulicę. 
- Uciąć głowę - rozkazuje Guise. 
Petrucci, ulubieniec Katarzyny, katowskim cięciem miecza odcina krwią już zbroczoną głowę i niesie do Luwru w podarunku swojej Medyceuszce. I w Luwrze nie ma spokoju. Jakiś rycerz hugenot wpadł przed oprawcami do mieszkania Margeryty de Valois i zaczął bić nogami i pięściami do drzwi jej sypialni krzycząc: "Nawarra! Nawarra!" Bona królowej sądząc, że to król, mąż Margeryty, się dobywa, wybiegła szybko i drzwi otwiera. Dobywającym się wszakże był jakiś szlachcic hugenot M. de Leran, ranny już w ramię, za którym biegło czterech łuczników. Hugenot wpadł, rzucił się na łoże Margeryty, objął królowę ramionami sądząc, że się w ten sposób uratuje przed łucznikami, którzy go ścigali. Margeryta opowiada w swoim pamiętniku, że zupełnie nie znała tego człowieka i nie zrozumiała, co się dzieje, zwłaszcza że spała całą noc i nie wiedziała o burzy, którą wywołano w Paryżu. Katarzyna nie uwiadomiła jej o zamierzonej rzezi; nie dowierzała jej, ponieważ wyszła za mąż za hugenota, króla Nawarry, a hugenoci także nie mieli do niej zaufania, gdyż była katoliczką. 
Można sobie więc wystawić przerażenie zbudzonej ze snu królowej. Na szczęście za łucznikami przybiegł M. de Nancay, kapitan gwardii królewskiej, który, jak powiada Margeryta, zamiast jej żałować, zaczął się śmiać z dziwacznej sceny. Kazał też zaraz wyjść łucznikom, darował życie rannemu, który ciągle jeszcze z przerażenia trzymał się silnie królowej. Pokrwawiona przez rannego Margeryta uspokoiła nieszczęśliwca, kazała go ukryć w swojej gotowalni, a przebrawszy się szybko wdziała na siebie płaszcz i pobiegła, "raczej umarła jak żywa" do pokoju siostry, pani de Lorraine, pytać się, co się dzieje. Tam trafiła znów na straszną scenę; łucznicy pchnięciami halabard zamordowali o trzy kroki od niej szlachcica nazwiskiem Bours, który uciekał przed nimi. 
Zanim doszła do sypialni siostry, spotkała znowu dwóch hugenotów, barona Miossans, pierwszego szambelana jej męża, i Armagnaca, także nawarskiego dworzanina, którzy ją błagali, aby im uratowała życie. Margeryta pobiegła więc do pokojów matki, która jej "łaskawie" darowała tych dwóch Nawarczyków. Gdy się o tym nazajutrz dowiedział Karol IX, drwił z siostry w sposób cyniczny i brutalno-nieprzyzwoity, że swymi wdziękami uratowała życie kilku buntownikom-hugenotom. Henryka zaś, męża jej, trzymał przez cały czas rzezi pod, dozorem w Paryżu i w najwyuzdańszej rozpuście przepędzał z nim i z diukiem d'Anjou, przyszłym królem polskim, dnie, kiedy się jeszcze na prowincji lała krew hugenotów. Ci trzej królowie zgromadzili wtedy na bankiet kilka lekkich kobiet, a zabawiwszy się z nimi do syta zapalili im pochodniami włosy na wstydliwych częściach ciała. Nie dość im było tej uciechy, posłali po prefekta Paryża, p. Nantouillet, aby im przygotował kolację. Stołowe srebro i zastawy pana Nantouillet tak im się podobały, że po kolacji kazali je zabrać do siebie, a gdy prefekt później się skarżył, że jeżeli mu srebra nie zostaną zwrócone, uda się do sądów, Karol IX kazał mu powiedzieć, żeby się nie trudził, bo będzie miał bardzo silnych przeciwników. Mówiono w Paryżu, że ten rabunek był zemstą diuka d'Anjou za to, że Nantouillet nie chciał się ożenić z panią Chateauneuf, kochanką księcia, której Henryk chciał się pozbyć. 
To były zabawy trzech królów w czasie, kiedy mordowano hugenotów w całej Francji. Oprócz Margeryty de Valois jedyną kobietą z królewskiej rodziny, która nie wiedziała o strasznych scenach, jakie się wokoło niej działy, była Elżbieta Austriaczka, małżonka Karola IX. W wigilię nieszczęśliwej nocy udała się wcześnie do spoczynku, a gdy jej rano powiedziano, co się dzieje, zapytała z przerażeniem: "Boże, czy wie o tym mój mąż?" - "Tak - odpowiedziano jej - on sam wydał rozkaz." - "Kto mu poradził? Boże, przebacz mu! Obawiam się, że ta obraza Twej woli nie będzie mu darowaną." I wzięła do rąk swoje Heures i zaczęła się modlić ze łzami w oczach. Podczas gdy mordowano Coligny'ego i hugenotów w Luwrze, ludzie z białymi przepaskami na ramieniu i z białym krzyżem na kapeluszu przebiegali ulice trzymając w ręku puginały lub samopały, mordowali bez litości każdego, kto nie miał białego znaku: starców, kobiety, dzieci; te wściekłe tygrysy szukały ofiar i wpadały do domów naznaczonych kredą. Po prawym brzegu Sekwany, od strony Luwru, ściekały potoki krwi, jak powiada jeden z naocznych świadków. 
Powtarzano słowa Katarzyny: Che pięta lor ser crudele, che crudelita lor ser pietosa, ze dzisiaj być ludzkim - znaczy być okrutnym, bo okrucieństwo stało się czynem pobożnym. Rozeszła się pomiędzy ludem wieść, że na cmentarzu des Innocents po raz wtóry zakwitł krzak głogu, podlany krwią heretyków, więc ludzie spokojniejsi szli tam procesjami, aby się o tym przekonać, a gdy ów "cud" zobaczyli, mordowali jeszcze z większym zapałem hugenotów na "chwałę bożą". 
Niektórym przywódcom hugenotów, a mianowicie tym, którzy mieszkali na przedmieściu Saint-Germain, udało się uciec; do nich należeli Montgomery, widam de Chartres i Geoffroy de Coumont. Montgomery wcześnie się obudził, a słysząc głos dzwonków i strzały domyślił się, co to znaczy. Szybko wsiadł na koń, a była to ostatnia chwila do ucieczki, bo za nim gonili już Guise'owie, d'Aumale i bastard d'Angouleme, jako za najniebezpieczniejszym hugenotem, który by mógł zastąpić Coligny'ego. Szczęściem Montgomery miał lepszego konia jak nieprzyjaciele; pogoń trwała długo, aż do Mont-1'Amaury, gdzie szlachetni obrońcy wiary się zatrzymali, bo konie byłyby padły. 
Niektórzy ze współczesnych pisarzy, jak d'Aubigne, Geulard, a nawet szczery katolik Brantóme, utrzymywali, że sam Karol IX strzelał z okna w Luwrze do hugenotów, o czym zresztą publiczność paryska była przekonana. Brantóme nawet bliżej opisał to zbrodnicze zachowanie się króla. Wcześnie z rana wyjrzał Karol IX z okna w Luwrze i spostrzegł, że hugenoci uciekają przed gwardią. Tuez! Tuez! zaczął wołać do żołnierzy, chwycił za duży arkebuz myśliwski i kilka razy strzelił do uciekających, ale nikogo nie trafił, bo arkebuz nie niósł tak daleko. Toteż d'Aubigne z pogardą pisał o tym królu w swych satyrach Les Tragiques: "Ce roi, non juste roi, mais juste arguebusier giboyait aux passants trop tardifs a noyer." W pierwszych dniach po Saint-Barthelemy król chełpił się, że dokonał tak wielkiego dzieła. We wtorek 26 sierpnia był przytomnym ze swymi braćmi na posiedzeniu senatorów w Cours des Pairs de France, gdzie głośno oświadczył, że to, co się stało, stało się z jego rozkazu i z jego własnego przekonania. Brał na siebie odpowiedzialność, gdyż chciał unicestwić zbrodnicze sprzysiężenie, urządzone przez admirała. 
Gdy książę Conde wyrzucał królowi tę rzeź niegodną monarchy i odważył się powiedzieć, że pięciuset szlachty stoi za nim, gotowej do pomszczenia tej krzywdy, król chwycił za sztylet i chciał go przebić. Po kilku dniach, gdy się Karol IX lepiej zastanowił nad tym, co uczynił, i poznał, że te mordy uwłaczały królewskiej godności, starał się całą rzeź przedstawić jako wynik prywatnych sporów, jako querelle particuliere pomiędzy rodem de Lorraine a domem de Chatillon, w co naturalnie nikt nie uwierzył. 
Jak zwykle w czasie takich zbrodniczych rozruchów, motłoch uliczny zaczął rabować, nie zważając już, czy właściciele są hugenotami, czy katolikami; do motłochu przyłączyli się żołnierze gwardii królewskiej, czego nareszcie za wiele było Karolowi IX. Kazał więc urzędnikom miejskim i komendantom milicji wsiąść na koń, zmobilizować całą siłę zbrojną i przebiegać ulice głosząc zakaz królewski mordowania i rabowania. Ale lud zakosztował już krwi i cudzego mienia; mimo zakazów mordowano dalej, a przez długi czas wrzucano wieczorem ciała hugenotów do Sekwany. Wściekłość paryskiego ludu zaraziła prowincję; po miastach i miasteczkach Francji lała się krew hugenotów. Król ciągle sam sobie się sprzeciwiał w rozkazach; to zachęcał do ostatecznego wytępienia nieprzyjaciół wiary i tronu, to nakazywał umiarkowanie. Poseł wenecki Michieli donosił, że Karol IX zupełnie się zmienił: Niedawno życie się doń uśmiechało; teraz czoło ma zasępione, gdy się do niego mówi, nie patrzy w oczy, spuszcza głowę i nie jest w stanie podnieść wzroku. Zahartowana tylko w zbrodni Katarzyna umiała panować nad sobą, a nawet, jak utrzymywał poseł księcia sabaudzkiego, d'Elbene, odmłodniała o dziesięć lat i robi wrażenie osoby, która powstała po ciężkiej chorobie albo unikła wielkiego niebezpieczeństwa. Wieczorem, w dzień św. Bartłomieja, wyszła królowa Katarzyna ze swymi pannami z Luwru, aby oglądać ciała pomordowanych hugenotów, a szczególnie ją rozcieka-wiało ciało p. de Soubise, który uchodził za człowieka niezdolnego do spełniania małżeńskich obowiązków. Była to praktyczna lekcja anatomii dla panien otoczenia królowej. 
Ile padło ofiar w tak zwanej nocy św. Bartłomieja, która się przeciągała miesiącami na prowincji, tego się już nikt nie dorachuje; w samym Paryżu zamordowano co najmniej 2.000 hugenotów, a w całej Francji podobno do 50.000. Mimo to jeszcze ich nie zgnieciono. W Orleanie morderstwa trwały aż trzy dni, gdyż kaznodzieja królewski zachęcał do mordów. Stosował się zresztą do wyższych rozkazów, gdyż król wysłał w pamiętnej nocy kurierów do Orleanu i do innych miast, aby uczyniono to samo co w Paryżu. W Chatillon kazał pochwycić dzieci admirała. Gubernatorzy zastosowali się do woli królewskiej; jeden tylko honorowy i uczciwy człowiek, vicomte d'0rthe, odpowiedział, że tam nie ma katów, ale są żołnierze. Za nim poszło kilku innych, którzy się zapisali w złotej księdze uczciwych ludzi. 
Mnóstwo hugenotów, chcąc ratować życie, wyrzekło się protestantyzmu, tysiące pouciekało do Anglii, Szwajcarii i Niemiec. W Rzymie Grzegorz XIII kazał wypłacić sto talarów posłańcowi, który pierwszy przywiózł wiadomość o Saint-Barthelemy, i odśpiewać Te Deum w pałacu św. Marka, gdzie wtedy mieszkał, w obecności całego kolegium kardynałów. Ambasadorowi francuskiemu polecił, aby napisał swemu królowi, że wypadki paryskie sprawiły mu więcej radości jak pięćdziesiąt podobnych zwycięstw, jakie odniosły w zeszłym roku połączone floty w bitwie pod Lepanto. Urządzono także w Rzymie uroczyste obchody z powodu "radosnej nowiny wytępienia kacerzy" i strzelano z armat z zaniku św. Anioła. Całe miasto iluminowane, a papież na czele procesji udał się do francuskiego kościoła św. Ludwika i ogłosił tam jubileusz. Wybito medal z wizerunkiem z jednej strony papieża Grzegorza XIII, a z drugiej anioła mściciela, który w lewej ręce trzyma krzyż, a w drugiej miecz i napada na bezbronnych heretyków. Napis na medalu był: Ugenotorum strages. Medal, wybity na rozkaz Karola IX, był mniej wojowniczy, bo przedstawiał tylko króla na wspaniałym tronie i herby Francji z napisem Pietas excitavit iustitiam. Katarzyna zabawiła się w apostołkę i pisała do księcia Alby: "Beatufs, qui nora fuerit in me scandalisatus." Błogosławiony, kto się mną gorszyć nie będzie. W tych słowach przebijały się przecież wyrzuty sumienia, pokryte zwykłym u niej fałszem. 
Kardynał de Lorraine, który wtedy bawił w Rzymie, wydał broszurę, apologię rzezi z 24 sierpnia, która wyszła w Rzymie 18 września 1572 spod pióra Capilupiego, jednego z pismaków będących w służbie kardynała. Tytuł tego piśmidła był: Stratageme de Charles IX, tytuł zanadto 'niewinny na treść broszury. W drugim wydaniu (z r. 1574) tego pisma opuszczono ustęp obciążający kardynała ze względu na bliski wybór Walezjusza na króla polskiego. Nie chciano, aby przypisywano w Polsce kardynałowi i księciu d'Anjou (Henrykowi III) udział w Saint-Barthelemy. W pierwszym wydaniu unosi się jednak autor nad nocą św. Bartłomieja i pisze, że ten akt "si merveilleux a ete premedite, ourdi et traite plusieurs mois auparauent et non point advenu par cas fortuit ou d'aventure". 
Bardziej może jak Rzym cieszył się paryską katastrofą Filip II, nie tylko z powodu religijnego fanatyzmu, ale i ze względu, że zbrodnia nocy św. Bartłomieja wiązała Francję ściśle z Hiszpanią i uczyniła ją prawie od niej zależną. W innych krajach Europy uważano to poddanie się woli Filipa II jako największy błąd polityczny. Filip II, który nigdy nie miał rozpogodzonej twarzy, roześmiał się na wiadomość o paryskiej rzezi, chwalił Karola IX i podnosił zasługę Katarzyny, że na swój wzór wychowała takiego syna. Filip II sądził, że Karol IX zasłużył sobie teraz na tytuł arcykatolickiego króla. 
Radość swą potwierdził zresztą Filip II pisząc do swego ambasadora Cunigi w Paryżu, "że wiadomość o rzezi była jedną z jego największych radości w życiu", polecił Cunidze, aby wyraził królowej matce to wielkie zadowolenie, jakie miał z powodu aktu tak pożytecznego Bogu i chrześcijaństwu, tudzież przekonanie, że Saint-Barthelemy będzie jednym z największych tytułów sławy Karola IX wobec potomności. 
Cesarz Maksymilian powiedział ambasadorowi Francji w Wiedniu, iż wedle wiadomości z Rzymu kardynał de Lorraine oświadczył, iż to, co się stało w Paryżu, było omówione i postanowione, zanim opuścił Francję. 
La Saint-Barthelemy stała się wielkim przełomem w wyobrażeniach francuskiego narodu. Może nigdzie tak, jak we Francji, król i dynastia nie była otoczoną taką aureolą nietykalności, powiem nawet, świętości. Za Franciszka I nie przyszło jeszcze nikomu na myśl walczyć przeciw monarchii, przeciw tej odwiecznej instytucji. Monarcha stał jakby tum gotycki, u stóp którego mogły się dziać chwilowe rozruchy, mogły w starożytne mury bić fale namiętności, wywołanych niesprawiedliwością lub krzywdą, ale gmach ze swą wieżą w koronie był nienaruszony, symbol narodowej potęgi. 
Rzeź nocy św. Bartłomieja, ta Journee de Paris, a jeszcze więcej Les journees de province, kiedy kilkadziesiąt tysięcy ludzi niewinnych wymordowano na rozkaz króla, na rozkaz tego Karola IX, który jak do zwierzyny strzelał do hugenotów, ta rzeź zachwiała wiarę w dotychczasową formę rządu. Jak grad posypały się pamflety przeciw królowi i mordercom narodu, pisane przez ludzi dotkniętych w swych najświętszych uczuciach. Ale obok pamfletów wydawano traktaty poważne, spokojne, które zastanawiały się nad tym, czy w ogóle istniejące prawa mogą strzec naród przed wybuchami namiętności króla i jego doradców. Zaczęły kiełkować idee rządów liberalnych, prowadzących do rzeczypospolitej albo do konstytucyjnej monarchii. 
Jeden z najgłośniejszych pamfletów wyszedł spod pióra Maureverta, naocznego świadka zamachu na Coligny'ego. Pamflet został wydany w Bazylei, w sześć miesięcy po Saint-Barthelemy: "achieve d'imprimer le douzieme jour du sixieme mois d'apres la journee de la trahison" (5 lutego 1573). Pismo wyszło bezimiennie, ale później domyślano się, że autorem był Nicolas Barnaud, szlachcic z Delfinatu. Podróżował on po całej Europie, a powróciwszy do Francji, znalazł się w Paryżu w dnie krwawe. Opisał, co widział, z oburzeniem, ale wyznał całą prawdę. Obrał sobie ulubioną wówczas formę dialogu pomiędzy alegorycznymi postaciami. Zakończył czymś, czego dotychczas nie wypowiedział żaden z francuskich pisarzy, wezwaniem do morderstwa tyranów, do tych "mange-sujet, traitres affames d'or, n'aimant personne". 
Jedna z osobistości symbolicznych, "Kościół", prosi Boga, aby wskrzesił proroka Daniela, który by uwolnił ludzkość od tyraństwa. Zjawia się Daniel i dyktuje program rządów demokratycznych, coś podobnego do dawnych średniowiecznych municypiów, połączonych ze sobą w federację, projekt republikańskiej federacji. 
W XVI wieku we Francji szczególne zamiłowanie panowało do układania anagramów; o jednej próbie tego rodzaju wspomniałem mówiąc o anagramie kochanki Karola IX. Przed rzezią paryską (1561), kiedy jeszcze spodziewano się po Karolu IX, że będzie królem, jakiego Francja pragnie, wymyślono ze słów "Charles de Valois" anagram Va schasser 1'idole; po rzezi zrobiono z tych wyrazów anagram Chasseur deloyal odnoszący się do strzałów Karola IX danych do uciekających hugenotów. 
Oczywiście, że pamflety nie oszczędzały Katarzyny, którą hugenoci uważali za główną sprawczynię okrucieństw nocy św. Bartłomieja. Nazywano ją Jezabelą, Semiramidą i Athalią, a nie obeszło się i bez anagramów. Apostrofowano ją: 
Puisque tu t'ejouis de la calamite, 
On peut assez juger que par fatalite, 
Nous trouvons en ton nom "Danse des cimetieres". 
Inni wskazywali na jej pochodzenie z rodu hipokrytów-świętoszków, których ukrytą dewizą było: 
II faut sembler hommes de bien 
Et cependant ne valoir rien. 
Chateaubriand w swych Etudes historiąues poświęca rodzaj smutnej obrony Karolowi IX, nad którym, zamiast go potępiać, litować by się należało. "Ten król, powiada Chateaubriand, który z okien pałacu strzelał do swych poddanych hugenotów, ten monarcha katolicki, który bolał nad popełnionymi przez się morderstwami, plwając krwią, łkając i wylewając strumienie łez, opuszczony przez wszystkich, pocieszony tylko przez niańkę hugenotkę, czyżby ten dwudziestotrzechletni monarcha, obdarzony talentami, zamiłowaniem do sztuki i literatury, z usposobienia wspaniałomyślny, którego zepsuła zbrodnicza matka popchnięciem go do nadużyć zmysłowych i do nadużyć królewskiej władzy, czyżby nie zasługiwał na litość?" Historia uniewinnić go nie może. 
Pomiędzy powodzią pamfletów ukazała się rozprawa poważna, zdążająca do tego samego celu co większość pism ulotnych, ale ciężkim obuchem bijąca w drzewo francuskiego monarchizmu. Tytuł jej był La France-Gaule, a autorem Francois Hottman, którego nazwisko wymieniłem już mówiąc o pamflecie przeciw Guise'om, o Epttre au Tigre de la France. 
Hottman (1524-1590) był zajmującą osobistością, człowiekiem, który dla głębokich przekonań politycznych i religijnych poświęcił korzystne stanowiska. Za młodu został adwokatem, ale wkrótce porzucił to zajęcie i poświęcił się literaturze i studiom prawniczym. W dwudziestym trzecim roku życia otworzył kurs publicznych wykładów, które nabrały wielkiego rozgłosu. Wykładał w Lozannie, w Strasburgu, w Genewie, Bazylei i wydawał długi szereg rozpraw prawniczych. Wypadła polityczne we Francji tak go jednak rozgoryczyły, że wystąpił ze swoim pamfletem przeciw Guise'om, a po katastrofie paryskiej wydał poważne dzieło La France-Gaule, rodzaj historii praw i dawnych zwyczajów francuskich, w celu wykazania, że jedyny sposób, aby zaradzić złemu, które się wkradło w społeczeństwo, jedyne zbawienie Francji jest powrót do zasad Pisma świętego i do rozumu przodków. W dawnej Francji, aż do najnowszych czasów, stały nad władzą królewską zgromadzenia narodowe, Les Etats Generaua;. Władza naczelna (le pouvoir souverain) należała do narodu, król był tylko wybranym naczelnikiem pod pewnymi warunkami. Król nie mógł być tyranem. Największymi zbrodniarkami stały się królowe matki, kiedy wykonywały rejencje, jak Brunhilda, Blanche de Castille, Isabelle de Baviere i Katarzyna Medycejska. 
Rozprawa La France-Gaule miała nadzwyczajne powodzenie; zaraz się rozeszły dwie edycje łacińskie i jedna francuska. Zawierała ona dużo błędów historycznych, gdyż wówczas studia dziejowe były dopiero w zawiązku, ale cel był osiągnięty, silny cios zadany królewskiej władzy we Francji. 
W pismach politycznych, po rzezi św. Bartłomieja, góruje wszędzie dążenie do liberalnego systemu rządu. Główną zasadą rządów ma być La souverainete nationale. La souverainete absolue należy do Boga, souue-rainete na ziemi - do narodu. Królowie się zmieniają, królestwa pozostają; istnienie narodu nie jest zależnym od istnienia księcia, podczas gdy król jest niczym bez królestwa. 
To prawo narodu do rządzenia samym sobą stanie się już u późniejszych reformatorów francuskich zasadniczym dążeniem aż po rewolucję z końca XVIII wieku. W tym duchu pisał później protestant Jurieu i bronił praw narodu w swych Lettres Pastorales i Soupir de la France esclave wobec Ludwika XIV i Bossueta. Były jeszcze epoki królewskiego despotyzmu, ale zasad liberalnych już nikt wykorzenić nie potrafił. O despotyzmie Ludwika XIV powiedział Chateaubriand, że panowanie tego króla było "przepysznym katafalkiem wolności narodowych, oświetlonym tysiącem pochodni, które dzierżyli znakomici ludzie". 
Pochodnie jednak zgasły, a zasady wolności zostały. 
Na zbrodniach nocy św. Bartłomieja urosła nowoczesna wolność sumienia i wolność polityczna we Francji. 

Brak komentarzy: