1
DOREEN
IRVINE
BYŁAM
CZAROWNICĄ
MOJA
PRAWDZIWA HISTORIA
Fundacja
„Głos Ewangelii” 2
SPIS
TREŚCI
ROZDZIAŁ
I
...........................................................................................................................................................
4
WCZESNY
PORANEK ŻYCIA
.......................................................................................................................................
4
ROZDZIAŁ
II
........................................................................................................................................................
11
WYCIECZKA
NA RYBY
.............................................................................................................................................
11
ROZDZIAŁ
III
.......................................................................................................................................................
17
MOJA
MAMA
.........................................................................................................................................................
17
ROZDZIAŁ
IV
.......................................................................................................................................................
21
CZARNA
WIEDŹMA
................................................................................................................................................
21
ROZDZIAŁ
V
........................................................................................................................................................
28
TRANSFORMACJA
..................................................................................................................................................
28
ROZDZIAŁ
VI
.......................................................................................................................................................
34
OBCA
......................................................................................................................................................................
34
ROZDZIAŁ
VII
......................................................................................................................................................
39
ODEJŚCIE
................................................................................................................................................................
39
ROZDZIAŁ
VIII
.....................................................................................................................................................
45
ULICE
PADDINGTON
..............................................................................................................................................
45
ROZDZIAŁ
IX
.......................................................................................................................................................
52
DROGA
DO WIĘZIENIA
...........................................................................................................................................
52
ROZDZIAŁ
X
........................................................................................................................................................
59
WIĘZIENIE
I „ZIMNY INDOR”
..................................................................................................................................
59
ROZDZIAŁ
XI
.......................................................................................................................................................
64
KRÓLESTWO
SZATANA
...........................................................................................................................................
64
ROZDZIAŁ
XII
......................................................................................................................................................
71
KRÓLOWA
CZAROWNIC
.........................................................................................................................................
71
ROZDZIAŁ
XIII
.....................................................................................................................................................
77
BEZ
ODWROTU
......................................................................................................................................................
77
ROZDZIAŁ
XIV
.....................................................................................................................................................
82
PIERWSZY
KROK DO WOLNOŚCI
..............................................................................................................................
82
ROZDZIAŁ
XV
......................................................................................................................................................
87
W
POSZUKIWANIU WOLNOŚCI
...............................................................................................................................
87
ROZDZIAŁ
XVI
.....................................................................................................................................................
94
PALEC
BOGA
..........................................................................................................................................................
94
ROZDZIAŁ
XVII
....................................................................................................................................................
99
JEZUS
JEST ZWYCIĘZCĄ
..........................................................................................................................................
99
ROZDZIAŁ
XVIII
..................................................................................................................................................107
POKÓJ
W BETANII
................................................................................................................................................
107
ROZDZIAŁ
IXX
....................................................................................................................................................115
SZORSTKI
DIAMENT
.............................................................................................................................................
115
ROZDZIAŁ
XX
.....................................................................................................................................................123
PEŁNIEJSZA
I GŁĘBSZA SŁUŻBA
..............................................................................................................................
123
ROZDZIAŁ
XXI
....................................................................................................................................................131
DUCHOWA
WOJNA
..............................................................................................................................................
131 3
Celowo
ominęłam pewne detale mojego minionego życia ludzi, z którymi
byłam związana i niektóre osobiste szczegóły. Muszę także
podkreślid, iż wydarzenia opisane w tej książce obejmują bardzo
szeroki okres mojego życia. Z tego też powodu nie należy ich
traktowad, jako ciągłośd. Historia została spisana w ten sposób,
by nie urazid żadnej z żyjących, czy też nieżyjących osób.
WSTĘP
Historia
Doreen
Irvine jest
naprawdę niezwykła. Nasze ścieżki przecięły się w Bristolu
1964. Doreen znajdowała się wówczas w bardzo słabej kondycji, co
wynikało z wcześniejszych doświadczeo, naznaczonych takim złem, o
jakim nigdy dotąd nie miałem pojęcia.
Przez
7 miesięcy zmagałem się ze strasznymi mocami zła, jakie owładnęły
jej życiem. Przy każdym spotkaniu, kiedy modliliśmy się o jej
uwolnienie, kilka osób (mężczyźni i kobiety) musiało
przytrzymywad jej ciało i całą swą duchową siłą zjednoczyd się
w modlitwie.
Opisane
w Nowym Testamencie wydarzenia, związane z opętaniem przez demony,
stały się także naszym udziałem. Demony różnych postaci
trzymały Doreen i jej życie w swojej mocy. Często zachowywały się
i mówiły przez nią w bardzo przebiegły, inteligentny sposób,
przewyższający ludzkie możliwości.
Pamiętam
noc w lutym 1965 roku, kiedy (...) ostatni z szesnastu demonów
został wygoniony z jej znękanego ciała. Zakooczył się, trwający
długie siedem miesięcy, niebezpieczny czas piekła w jej życiu.
Uwolnienie
Doreen od demonów jest zwycięstwem, sukcesem, jest trofeum Bożej
łaski. Moc Boga objawiła się w niesamowity sposób w jej
ponadnaturalnym uwolnieniu dzięki autorytetowi Jezusa Chrystusa.
Wszelka chwała należy się Jemu, który był tego sprawcą. Ja
natomiast obdarowany zostałem przywilejem - byłem narzędziem w
Jego rękach. Duch Święty użył mojej osoby według swojej woli,
by zwyciężyd w życiu Doreen i dokonad tej niesamowitej
transformacji.
Wydarzenia,
jakie następują od 1965 roku potwierdzają rzeczywistośd i moc
Bożego oddziaływania na Doreen Irvine. Pan Bóg posługuje się nią
w różnych krajach i przez nią rozpowszechnia Ewangelię. Ta
spisana historia jest żywym i mocnym ostrzeżeniem dla tych, którzy
zagłębiają się w satanizm. Otwiera także oczy chrześcijanom,
którzy nie zdają sobie sprawy, jak realny jest duchowy, demoniczny
świat. Nie ma wątpliwości, iż demoniczne moce, jawnie wpływają
na różne dziedziny życia. 4
Wzrost
zainteresowania praktykami magicznymi, zwykle powiązany z
okultyzmem, wróżbiarstwem, satanizmem, jest groźną zapowiedzią
jeszcze gorszych rzeczy. Złe i wrogie moce, które funkcjonują w
ponadnaturalnej rzeczywistości, także dzisiaj są/duchową prawdą,
jak i realnym przeżyciem dla wielu ludzi. Jezus Chrystus mówił o
rzeczywistości demonicznego świata, bo sam doświadczył jego
działania. Wielokrotnie stawał wobec różnych ludzi, owładniętych
złymi mocami. Naturalny konflikt między dobrem a złem, Bogiem i
diabłem jest częstym tematem w Słowie Bożym.
Dla
każdego, prawdziwie wierzącego w Pana Jezusa Chrystusa, zbawienie
oznacza uwolnienie z więzów szatana i dominacji zła. Przynosi
zwycięstwo nad diabolicznymi mocami poprzez autorytet doskonałego
Imienia Bożego.
Moją
modlitwą jest, by Duch Święty użył tej książki dla chwały
Pana Jezusa Chrystusa.
Arthur
Niel Brixham
ROZDZIAŁ
I
WCZESNY
PORANEK ŻYCIA
Ów
niedzielny, wrześniowy poranek roku 1939, rozpoczął się na
wschodnich kraocach Londynu. Tutaj przyszłam na świat, znałam to
miejsce doskonale, jego dźwięki i oznaki budzącego się życia.
Odgłosy dzieci bawiących się na ulicach wymieszane z głośnym
szczekaniem psów.
Ubrana
tylko w krótkie spodenki, byłam poddawana cotygodniowym kąpielom
na okropnie szorstkim, drewnianym, starym stole w kuchni naszego
czynszowego domu. Błoto brudnych ulic nie chciało się zmyd z moich
kolan, ale mama wytrwale skrobała je kawałkiem szorstkiej flaneli.
Radio w kącie pustego pokoju akompaniowało tej operacji. Nagle mama
znieruchomiała. Z odbiornika w naszym domu rozległy się uroczyste
uderzenia z wieży Big Ben. Miałam wówczas siedem lat, byłam
bardziej zainteresowana odgłosami ulicznych zabaw niż trzeszczącym
dźwiękiem dochodzącym z radia.
-
O mój Boże! - krzyknęła mama, upuszczając mydło na podłogę.
-
Co się stało mamuś? - spytałam.
-
Wojna, wojna...
Gdy
tylko wypowiedziała to słowo, którego nie rozumiałam, cale miasto
rozbrzmiało tępym, przerażającym zawodzeniem syren
przeciwlotniczych. Dźwięk 5
ten
towarzyszył nam często w następnych długich miesiącach. Wczesnym
latem roku 1940 syreny przeciwlotnicze rozlegały się już tak
często, że zostaliśmy ewakuowani do Uxbrigde. Nie była to daleka
przeprowadzka, ponieważ Uxbridge leży tylko 161
mil
od Londynu. Tutaj, prawdziwe dziecko Cockney2,
bezczelne i zuchwałe, którego wczesne lata minęły wśród
dźwięków Bow Bells, miało spędzid resztę dzieciostwa z
wszystkimi jego przyszłymi problemami.
1
1
mila = 1,6 km *przyp. tłum.+
2
Dzielnica Uxbridge *przyp. tłum.+
Uxbridge
leży na koocu stołecznej linii metra i jest dziś domem dla wielu
dojeżdżających do Londynu do pracy. Nie jest zbyt dużym
miasteczkiem, ale gwarnym, z dośd uciążliwym ruchem ulicznym,
szczególnie przy ulicy Londyoskiej. Piękna okolica, w sąsiedztwie
Windsoru, jest znana wśród londyoczyków szukających sobotnio -
niedzielnego odpoczynku.
Przez
Uxbridge przepływają dwie rzeki, które przyczyniły się do
rozwoju przemysłu wykorzystującego naturalne zasoby wodne. Jest tu
także kilka potoczków i kanałów.
Na
kraocach miasteczka znajduje się rozległe wrzosowisko i to właśnie
w jego pobliżu stał nasz nowy dom; nowy komunalny dom. W
sąsiedztwie zadomowiły się już inne ewakuowane rodziny.
Lokatorzy,
przyjezdni ze wschodnio-londyoskich slumsów, nie traktowali z
szacunkiem tego domu, w którym i nam przydzielono mieszkanie.
Drewniana brama wejściowa była wyrwana i najprawdopodobniej
wykorzystana, jako opał. Ogródek przed domem, przekształcony
wkrótce w dzikie zarośla, stawał się coraz większym
śmietniskiem.
Ośrodkiem
naszego domowego życia była brudna i skąpo umeblowana kuchnia.
Główne miejsce zajmował duży, szorstki, drewniany stół - ten,
na którym byłam sadzana w czasie cotygodniowej „kąpieli".
Rolę obrusa spełniały stare gazety, pokryte wiadomościami z linii
frontu. Na środku stołu stał wielki, brązowy dzbanek, bardzo
rzadko pusty, ponieważ zawsze ktoś parzył w nim herbatę. Obok
dzbanka stała butelka mleka, zanurzona w naczyniu z zimnąwodą, by
mleko zachowywało świeżośd.
W
kuchni były tylko trzy krzesła. Nic nie zakrywało podłogi, nie
mieliśmy żadnego dywanika ani nawet linoleum. Zasłon w oknach też
nie było, tylko stare worki służące do zaciemnienia. Nieczęsto
zdarzało się, by ktoś jadł przy stole. Moje cztery młodsze
siostry i ja musiałyśmy siedzied na podłodze albo na schodkach, 6
przy
tylnych drzwiach podczas jedzenia tego, co akurat nam dano. Nie
dostawałyśmy wiele - zazwyczaj chleb ze smalcem. Herbatę piłyśmy
ze słoików po dżemie. Musiałyśmy trzymad słoik przez ubranie,
żeby się nie poparzyd.
-
Dlaczego nie możemy mied pieczonych ziemniaków i ciasta, mamo? -
spytałam pewnego dnia
-
Moi znajomi zza rogu mają.
-
Nie stad nas na takie rzeczy, przestao marudzid i jedz, co masz.
-
Czy potrzeba dużo pieniędzy, żeby kupid mięso, ziemniaki i
ciasto? - pytałam uparcie.
-
Tak. Bądź, więc dobrą dziewczynką i ciesz się z tego, co
dostałaś.
Odpowiedź
mamy nie zadawalała mnie, tak jak i moja „dieta".
Byłam
ciekawa „znajomych zza rogu" i pewnego dnia po szkole,
postanowiłam dowiedzied się czegoś więcej.
To
był ciepły wiosenny dzieo, wszystkie trawniki pięknie się
zieleniły. Kwitnące drzewa wyglądały tak ślicznie, że aż
chciałam wspinad się na te obsypane różem gałęzie. Za drzewami,
tam gdzie mieszkali ludzie z „wyższych sfer", kryły się
ładne, ekskluzywne domy.
Tej
małej dziewczynce, z na wpół otwartą buzią z zaciekawienia,
udało się jakimś chytrym sposobem, spenetrowad wzrokiem wnętrza
jednego, czy dwóch domów. To było jak spoglądanie w inny świat:
meble lśniły tak, że pewnie mogłabym ujrzed w nich własne
odbicie; wielkie, miękkie fotele; kolorowe dywany; śliczne
koronkowe obrusy.
„Ciekawe,
jak to jest - mieszkad w takim domu?" - pytałam sama siebie.
„Ciekawe jak jest na górze. Ach, i te fantastyczne drzewa w
ogrodzie!"
Pamiętam,
że moja znajoma, która gdzieś tu mieszkała, miała prawdziwe
łóżko - nie takie jak moje, które w zasadzie nie było łóżkiem,
tylko stosem brudnych pledów ułożonym na podłodze. W domu tylko
mama i tato mieli łóżko, ale i tak bez pościeli.
Zaśmiałam
się cicho, przypomniawszy sobie, jak wielka mosiężna gałka z ich
łóżka często spadała na podłogę, wydając przy tym głośny
brzęk. Czasem zdarzało się to późno w nocy, kiedy tato ledwo
mógł się utrzymad na nogach wracając z baru.
„No
tak." Rzuciłam jeszcze jedno zazdrosne spojrzenie na te budynki
i cudne drzewa, i ruszyłam do domu. Nikt nie pytał, dlaczego
przyszłam ze szkoły tak 7
późno,
mimo że spóźniłam się na obiad. Trzymając wyprawę w sekrecie,
postanowiłam wybrad się tam ponownie.
Dla
mnie - zaniedbanego i wrażliwego dziecka, to doświadczenie było
pierwszym zetknięciem się z pięknem, jakie czasem można w życiu
spotkad. Rozbudziło ono moją ciekawośd życia i świata. Byłam
najstarsza z pięciorga rodzeostwa i jako „duża siostra"
często musiałam opiekowad się resztą rodziny. Ojciec pracował
przy wywożeniu miejskich śmieci - kiedy był trzeźwy rzecz jasna.
Drobna, szczupła mama często była zmartwiona, gdyż musiała
wychodzid późną nocą na zaciemnione ulice w poszukiwaniu ojca.
Dziwne, ale zawsze znajdowała wymówki dla jego nałogu i całą
winę zrzucała na wojnę.
Poczucie
humoru i wyobraźnia pomagały mi znosid domowe obowiązki, chod
naprawdę nie był to łatwy kawałek chleba. Młodsze siostry
kochały mnie, mimo że zwykle nie namyślałam się zbyt długo, gdy
- jeśli sytuacja tego wymagała - trzeba było którejś z nich
wymierzyd cielesną reprymendę. Nikt na to nie zważał. Zresztą -
opiekowanie się nimi należało do moich zadao. Nasi sąsiedzi
również zostawiali swoje dzieci pod moją opieką. Maluchy
spoglądały na mnie z szacunkiem, gdyż byłam większa, miałam
poczucie humoru i, cechy przywódcy. Już taka się urodziłam.
Dokądkolwiek
szłam, podążała za mną czereda brudnych, ale uśmiechniętych
dzieciaków. I pies. Zwierzęta odgrywały niemałą rolę w moim
życiu. W ogródku za domem było ich pełno. Tato trzymał kury -
niestety nigdy nie mieliśmy jajek do jedzenia. Prawdopodobnie
wszystkie sprzedawał, żeby mied pieniądze na picie. „On i jego
piwo" - zwykłam mawiad.
W
ogródku były także dwa króliki, dwie fretki, pełno kotów i
koza. Moim ulubieocem był czarny labrador Bessie, znany wszystkim,
jako pies Doreen. Bessie towarzyszyła nam wszędzie. Potrzebowaliśmy
dużo otwartej przestrzeni. Na szczęście w pobliżu było mnóstwo
miejsc, w których czaiły się przygody. Dwa place zabaw, brzegi
rzeki i łąki, gdzie trawa zawsze była wiosennie zielona. Miałam
bardzo oryginalny zwyczaj demokratycznego podejmowania decyzji:
-
No, dzieciaki - zwracałam się do brudnego zgromadzenia wokół mnie
- dokąd pójdziemy dziś po południu, na huśtawki czy na łąki?
-
Na huśtawki Dor, na huśtawki! - wołały dzieciaki.
Zastanowiwszy
się przez moment odpowiadałam: - No cóż, w takim razie pójdziemy
nad rzekę. 8
One
posłusznie szły za mną. Wszyscy przepadali za placem zabaw z
huśtawkami i mnóstwem innych atrakcji. Ale zabawa tam była
dozwolona tylko wówczas, gdy Doreen miała na to ochotę. To miejsce
niemal zawsze inspirowało do różnych psot, a i mój bystry umysł
wymyślał wiele figli, ku uciesze moich podopiecznych, chod
niekoniecznie ich rodziców...
Jeden
z moich lepszych trików polegał na zatrzymywaniu autobusu.
Wszystkie dzieciaki i ja zbieraliśmy się na przystanku. Kiedy
pojawiał się autobus, uroczyście i z przekonaniem podnosiłam rękę
do góry. Obowiązkowy kierowca zwalniał, a gdy się zatrzymał,
wszyscy uciekaliśmy zaśmiewając się do łez. Ale ta zabawa nie
trwała bez kooca. Kierowca nie pozwolił robid z siebie głupca.
Widząc nas na przestanku, zamiast zwalniad, przyspieszał i
przejeżdżając obok, szeroko szczerzył zęby w pełnym satysfakcji
uśmiechu.
Innego
wieczoru, gdy ja i dzieci przechodziliśmy obok knajpy, jak zwykle
zobaczyliśmy konia i bryczkę Starego Joe. Stary Joe był równie
znany z handlu starociami, jak i z pijaostwa. Zaświtała mi nagle
pewna myśl:, Dlaczego nie wyprząc by koni i nie przywiązad ich
tyłem, by zobaczyd, co się będzie działo? Pojętny stary koo był
bardzo uprzejmy i poddał się tej podstępnej operacji. Jakąś
godzinę później nadszedł Stary Joe, tak pijany, że faktycznie
nie zauważył niczego niewłaściwego, gdy chwiejąc się wskakiwał
na bryczkę.
-
Wio! Wio tam! - krzyknął.
Wyobraźcie
sobie okrzyki naszego zadowolenia, kiedy stary koo usłuchał wołania
i bryczka brawurowo ruszyła... do tyłu, zamiast do przodu. Stary
Joe nie potrafił zrozumied, o co w tym wszystkim chodzi. Krzyczał i
przeklinał biednego konia, a my śmialiśmy się jeszcze bardziej!
Nie
wszystkie nasze „numery" były tak mało szkodliwe. Weźmy
chodby drobne kradzieże w miejscowych sklepikach. Ale te „wyczyny"
wypływały z mojej troski o dzieci, które zawsze były głodne i
nigdy nie dostawały słodyczy ani łakoci, jakimi cieszyd się mogły
inne dzieci. Kradzież była jedynym sposobem, by je mied.
Posługiwałam się banalnie prostą strategią. Gdy jakimś sposobem
udawało mi się uzyskad pensa albo dwa, zwykle z żebrania od
przechodniów na ulicy, wchodziłam razem z dziedmi do sklepu.
Starałam się zająd uwagę sprzedawcy swoimi pensami, a w tym
czasie dzieci - pomagając sobie wzajemnie – pakowały, co tylko im
się udało.
Ciastkarnia
to kolejny łatwy cel, gdzie nietrudno było chwycid słodką bułkę
z wystawy, jeśli było się wystarczająco szybkim. Ja byłam
szybka. Ale raz o mały włos 9
zostałabym
złapana. Moja siostra capnęła słodką bułkę z małego stosiku,
gdy nagle poleciało za tą jedną pięd następnych. Kiedy upadały
na ziemię, ona zamiast uciekad zatrzymała się by je podnieśd.
Ostatecznie jakoś nam się udało.
Gdyby
mama wiedziała o naszych kradzieżach - byłaby bardzo zła. Życie
i tak było pełne zmartwieo, by dodatkowo kłopotad się
moralizowaniem lub Bogiem. Bóg! Samo słowo brzmiało niemal jak
kolejne przekleostwo, których nie brakowało w naszym domu. Pijackie
zwyczaje mojego ojca stawały się coraz gorsze, często okazywał
agresję. Widziałam rozcięte usta mamy i sioce na jej twarzy.
Biegłam wtedy do ogródka za dom. „O Boże – mówiłam głośno
- nie pozwól, żeby stało się coś okropnego, - Boże!". I
tak w kółko. Jakże łatwo te słowa pojawiały się na moich
ustach! Co stałoby się z nami, gdyby sprawy dalej szły tym torem?
Na twarzy mojej mamy można było dostrzec wielki smutek i rozpacz.
To był widok najgorszy ze wszystkich. Starałam się pozbyd własnych
obaw, myśląc: „Byd może wszystko będzie w porządku za jakiś
czas. Byd może już jutro będzie inaczej."
Pewnego
poranka poczułam dłoo mamy, która potrząsała mną delikatnie.
-
Obudź się Dolly, obudź się. - Mama zawsze nazywała mnie Dolly,
bo jak na swój wiek byłam niewysoka.
Usiadłam
gwałtownie na stercie brudnych pledów.
-
Mamuś, co się stało?
-
Nic złego, Dolly. Chciałabym tylko, żebyś wzięła tę kartkę i
poszła do sklepiku przy wrzosowiskach.
I
chociaż był dopiero wczesny poranek zobaczyłam na twarzy mojej
mamy wyraz
głębokiej
troski.
-
Nie masz żadnych , Mamuś, tak?
-
Tak, kochanie, nie mam. Bądź, więc dobrą dziewczynką idź i
szybciutko wracaj do domu.
Tylko
dzięki kredytowi mama mogła nakarmid rodzinę. Duma podpowiadała
jej, żeby wysład córkę bardzo wcześnie, kiedy jeszcze nikogo nie
będzie w pobliżu.
Ubrałam
się pośpiesznie i wyszłam. Długą drogę miały przed sobą moje
młode nogi, a ten poranek był wietrzny i zimny. Szłam szybko
główną drogą spoglądając na wysokie drzewa i widziałam, jak
gałęzie uginały się na silnym wietrze. Czułam się nieswojo
wśród tych ciemnych drzew. Zatrzymałam się przed bramką 10
niewielkiego
cmentarza, przez który prowadziła ścieżka na skróty. W świetle
dnia znajomy, teraz wyglądał nieco dziwnie i tajemniczo.
Mimo
obaw, pamiętając wyraz twarzy mojej mamy, zdecydowałam się iśd
tym skrótem, uważnie patrząc pod nogi, raz po raz oglądając się
za siebie. Trochę się bałam, że w każdej chwili jakiś grób
może się otworzyd i wciągnąd mnie do środka.
W
koocu dotarłam na drugą stronę. Teraz trzeba było przejśd
drewnianym mostkiem przez strumyk. Łowiłam tutaj ryby z maluchami i
znałam ten mostek bardzo dobrze. Jednak tego poranka, mostek
skrzypiąc na wietrze, wyglądał jakoś inaczej. Właściwie
wszystko wyglądało inaczej - było jakby większe, groźniejsze i
bardziej obce. Jasne światełka małego sklepiku podniosły mnie na
duchu.
Sklepikarz
przeczytał kartkę od mamy i uśmiechnął się do mnie.
-
Wcześnie dzisiaj na nogach - powiedział podając mi kilka
produktów. Wzięłam je i
wróciłam
do domu.
-
Wszystko w porządku, Dolly? - zapytała mama.
-
Tak, mamuś. Zmarzłam tylko.
Siedziałyśmy
z mamą przy kominku rozmawiając i popijając kakao. W tym czasie,
gdy Uxbridge dopiero budziło się do następnego dnia. Nigdy nie
zapomnę tego wczesnego poranka. Tak wiele pytao wirowało w mojej
główce - pytao, których nigdy dotąd nie zadawałam: „Skąd
wieje wiar? Kto uczynił drzewa tak wysokimi i jak długo one żyją?
Dlaczego przyszłam na świat? Jak to jest umrzed?" Zdawało mi
się, że nie ma osoby, którą mogłabym o to wszystko zapytad. Mama
miała wystarczająco dużo na głowie. A zresztą, wcale nie byłam
pewna, czy mama wiedziała coś o tych sprawach.
Zaczęłam
obawiad się życia. Cóż to wszystko mogło znaczyd? Te wspomnienia
z wczesnego dzieciostwa na stałe wryły się w moją pamięd. Tak
wiele się wydarzyło - tyle smutnych chwil, komicznych,
intrygujących, szczęśliwych zaś bardzo niewiele. No, ale życie
jest po to, by nim żyd, a nie zamartwiad się. Przestałam, więc
rozmyślad i martwid się tym.
Letnie
wakacje zazwyczaj pełne były słooca. Dni były długie, ciepłe i
większośd z nich spędzaliśmy na dworze, często bawiąc się do
później nocy. I zawsze z tą małą bandą podążających za mną
dzieciaków. Musieliśmy przedstawiad żałosny widok. Moim ubraniem
zawsze, i w lecie, i w zimie, była cienka bawełniana sukienka i
powyciągany, skołtuniony sweter, który przetrwał wiele lat.
Skarpetki były nieznanym nam luksusem, nie posiadaliśmy także
butów. 11
Ale
na tym etapie życia wygląd zewnętrzny nie był dla mnie istotny,
chociaż czasem zwracałam na to uwagę. Przede wszystkim byłam
jeszcze bardzo mała. To wciąż był wczesny poranek mojego życia.
ROZDZIAŁ
II
WYCIECZKA
NA RYBY
Kochałam
całym sercem mojego ojca, chociaż zwykle był pijany i często
agresywny. Gdyby tylko nie pił tak dużo i nie zasmucał mamy -
myślałam. Każdy zarobiony grosz - przepijał. Sprzedawał nawet
kupony na racje żywnościowe i ubrania. To jednak wciąż był mój
tata, który miał swoje chwile trzeźwości, chod było ich
niewiele...
To
były niezwykle cenne dla mnie momenty. Jeden z nich pamiętam bardzo
dokładnie.
Był
piękny, letni poranek, sobota, kiedy nie szło się do szkoły. Ku
zaskoczeniu wszystkich, tata wstał bardzo wcześnie i golił się w
naszej obskurnej kuchni. Był wesoły, nawet sobie podśpiewywał.
Nagle zawołał: - Doreen, wstałaś już?
-
Tak, tato - odpowiedziałam.
-
Idziesz dziś ze mną na ryby?
-
Tak, tato!!
Nie
wierzyłam własnym uszom, nie mogłam ubrad się tak szybko, jak bym
chciała! Tato wyciągnął zardzewiałą, starą wędkę. Ojciec z
córką, ręka w rękę, wesoło szli ulicą. Doszliśmy do rzeki. Z
dumą przyglądałam się, jak tata zarzucał wędkę. Był dobrym
wędkarzem! Opowiadał o rybach i o tym, jak powinno się je łowid.
Słuchałam, ale nie dlatego, że rozumiałam co mówił. To nie
miało znaczenia. Najważniejsze dla mnie było to, że tata wybrał
się ze mną na wycieczkę, i że nie było z nami niechlujnej
czeredy, jaka zawsze mnie otaczała.
Cieszyłam
się każdą chwilką tej wyprawy. Siedzieliśmy obok siebie
rozmawiając, śmiejąc się i obserwując czerwony spławik,
unoszący się na powierzchni wody. To był doskonały dzieo.
Bezchmurne, słoneczne przedpołudnie, jakie każdy pamięta ze swego
dzieciostwa. Czyste, słodkie powietrze przesycała świeżośd.
Niczym letnia bryza wiatr owiewał moje długie brązowe włosy i
odgarniał je z twarzy. Warto było żyd dla takiej chwili. Czułam
to. Zieleo wysokich drzew wyglądała przepięknie. Omszałe brzegi
rzeki były miękkie, a sitowie majestatyczne i pełne spokoju. Całe
poczucie nieszczęścia minionych tygodni zdawało się topnied w
złotych promieniach słooca. Prócz śpiewu ptaków i łagodnego
pluskania rzeki, 12
niczego
nie słyszeliśmy. Nikt by nie uwierzył, że gdzieś toczyła się
wojna. Wszystko było pełne spokoju i ciszy.
Wydawało
się nam, że byliśmy jedynymi żyjącymi ludźmi na całym świecie.
Miałam cichą nadzieję, że tata wiedział, o czym myślałam:
„Może tato już nie będzie chciał więcej pid. Może będzie
mnie zabierał na ryby zamiast chodzid do baru. To byłoby takie
wspaniałe!" Te szczęśliwe myśli i ta jasna nadzieja
wypełniały moje dziecięce serce.
-
Pora iśd do domu, Doreen - powiedział tato.
Czas
minął tak szybko. Po powrocie tato wpuścił złowione ryby do
wanny, tam bowiem zawsze trzymał swój połów. Łazienka nigdy nie
była używana zgodnie ze swoim przeznaczeniem.
Kiedyś
tato złowił ogromnego węgorza. Moje siostry i ja z respektem
przyglądałyśmy się, jak napełnił wannę wodą i wpuścił do
niej tę wielką rybę. Pamiętam jak stałam na jakiejś starej,
drewnianej pace i przez małe okienko, bo tato zawsze zamykał drzwi
łazienki na klucz, szturchałam zabawną rybę długim kijem.
Tak
szybko, jak moje nadzieje wzrosły tej niezapomnianej soboty, tak
szybko zostały pogrzebane. Zaraz po wpuszczeniu ryb do wanny, tato
poszedł prosto do baru i został tam aż do zamknięcia.
Były
momenty, kiedy czułam, że mogłabym go znienawidzid za to
nieszczęście, którego był przyczyną. Innym razem przepełniało
mnie poczucie ogromnego współczucia dla niego. W takich chwilach
chciałam jakoś go pocieszyd, czyściłam jego buty z nadzieją, że
w zamian weźmie mnie na kolana i powie, jak bardzo mnie kocha. Ale
nigdy nie słyszałam tych słów, za którymi tak bardzo tęskniłam.
Miłośd, nienawiśd i żal wobec taty czyniły coraz więcej
zamieszania we mnie i pozbawiały mnie poczucia pewności. „Gdyby
tylko ktoś mnie naprawdę pokochał" - myślałam ze smutkiem.
Życie
stawało się coraz cięższe. Ojciec pił więcej, a mama zawsze
wyglądała na zmartwioną. Wojna trwała. Coraz częściej rozlegały
się alarmy przeciwlotnicze. Te, i inne niepokoje składały się na
moje życie. Działa przeciwlotnicze stały na szczycie pobliskiego
wzgórza, niedaleko od mojego domu.
Jeszcze
za dnia można było jakoś znieśd rakiety lotnicze, dźwięk
wybuchów i strzałów, noce natomiast były przerażające.
Niejednokrotnie byłam zostawiana w domu sama z małymi siostrami,
kiedy mama, jak zwykle, szła szukad ojca. 13
Zaczynałam
już myśled, że właściwie to mama miała rację - zapewne wojna
była przyczyną nałogu taty.
Moje
cztery siostry bały się ogromnie, płakały i wtulały się we
mnie. Kiedy tak siedziałyśmy razem na brudnym materacu, który
służył im za łóżko, mawiałam: - Wszystko będzie dobrze,
zobaczycie. Nie pozwolę, żeby coś się wam stało. Będę się
wami opiekowad - próbowałam ukryd przed nimi, jak bardzo sama się
bałam. Kiedy w koocu morzył je sen, łzy płynęły po moich
policzkach. Łzy, które z trudem powstrzymywałam ze względu na
moje siostry. Czułam się strasznie nędznie i byłam zupełnie,
zupełnie samotna.
Dziwne,
niesamowite wręcz światło przeczesujących nocne niebo
reflektorów, gościło na krótkie sekundy w naszym ciemnym, gołym
pokoju. Stawałam przy brudnym oknie, spoglądałam na rozgwieżdżone
niebo i na ulicę poniżej mając nadzieję, że zobaczę mamę i
tatę wracających do domu. Czasem stałam tak godzinami. W takich
chwilach właśnie próbowałam się modlid: „O Boże, pomóż mi,
a jeśli myślisz, że nie jestem tego warta, to proszę zrób coś
dla moich sióstr, a mną się nie przejmuj. Wiem, że nie zawsze
jestem bardzo dobra, ale naprawdę się staram. Proszę, Boże,
spraw, żeby wszystko było dobrze dla mamy i taty, i dla nas."
Jednak
nic się nie zmieniało na lepsze. Czułam, że moje modlitwy
pozostawały bez odpowiedzi, więc zdecydowałam ostatecznie, że nie
ma żadnego Boga i już więcej się nie modliłam.
Moje
cztery siostry i ja chodziłyśmy do szkółki niedzielnej, co
tydzieo, ale to była tylko okazja do wyjścia z domu na jakiś czas,
żeby tato miał „ciszę i spokój", nic więcej. Każdego
niedzielnego popołudnia tato przychodził do domu pijany jak bela,
tak więc byłyśmy zadowolone, spędzając ten czas poza domem.
Zajęcia
szkółki niedzielnej odbywały się w pobliżu ulicy Waterloo.
Prawie w ogóle nie słuchałam, o czym była mowa i byłam
najbardziej nieposłusznym dzieckiem. Niejednokrotnie wypraszano mnie
z sali za przeszkadzanie, dokładanie własnych słów do piosenek,
generalnie za utrudnianie życia i pracy biednym nauczycielom.
Nie
wahałam się nawet rzucad kamieniami w okna po tym, jak byłam
wyproszona za złe zachowanie. Wtedy zwykle ktoś wychodził, żeby
mnie złapad, ale nikomu nigdy się nie udało. My, nieułożone
dzieciaki z Cockney, nie siedzieliśmy razem z lepiej ubranymi
uczniami będącymi najczęściej pociechami naszych nauczycieli lub
ich przyjaciół. Nazywałam je dziedmi z wyższych sfer i zgrywałam
się z ich niedzielnych, lepszych ubrao, słomkowych kapeluszy i
białych skarpetek. Kiedy Doreen i jej banda wmaszerowywała do sali
szkółki niedzielnej, zaczynała się 14
bitwa.
Byłam przywódcą a dzieciaki z Cockney wesoło się temu poddawały.
W mojej opinii szkoła niedzielna stanowiła po prostu kolejne
miejsce, w którym można się było zabawid.
Nauczyciele
jednak orientowali się, że miałam w domu bardzo trudną sytuację
i dlatego odreagowywałam tutaj swoje emocje, dając im się
szczególnie we znaki. Mimo tego byli bardzo cierpliwi i okazywali
swoje zainteresowanie mnie i moim siostrom. Nieważne jak wiele razy
musiałam byd wyproszona z zajęd, nieważne ile razy byłam
nieposłuszna – każdej niedzieli drzwi były dla nas otwarte.
Niech
te wydarzenia będą zachętą dla czytelników, którzy są
nauczycielami szkół niedzielnych albo pracują z młodzieżą. Jak
się dowiesz później, ziarno zasiane wiele lat przed moim
nawróceniem - wydało owoc. Nauczycielom mogło się wydawad, że
zmagają się ze mną na próżno, aleja nigdy nie zapomniałam tych
dni w szkółce niedzielnej. Zdarzało się, że mimo wszystko
zwracałam uwagę na to, co próbowano mi powiedzied o grzechu, o
miłości i przebaczeniu Zbawiciela. Słowa pewnej piosenki ze
śpiewnika Złote Dzwony tak głęboko mnie dotykały, że nigdy nie
mogłam ich śpiewad:
Jest
miasto jasności bez skazy,
Dla
grzechu zamknięte bramy jego.
Nic,
co plugawe; nic, co plugawe,
Nigdy
nie wejdzie do niego.
Te
słowa wywoływały w mojej wyobraźni obraz złotej bramy z aniołami
po obu jej stronach, trzymającymi płonące miecze i zagradzającymi
drogę do złotych ulic. A miejsce to nazywali niebem. Wiedziałam,
że był w moim sercu grzech. Myślałam, że nie mam szans znaleźd
się w niebie. Nauczyciel szkółki niedzielnej mówił, że grzech
nie ma prawa wstępu do tego cudownie nieskazitelnego miejsca, jakim
jest niebo.
-
Nikt, kto kradnie nie wejdzie do nieba.
„Nikt,
kto kradnie..." To ja – myślałam - ja nigdy nie znajdę się
w niebie, bo kradnę, kiedy jestem głodna. Tak więc odrzuciłam
pomysł dostania się do nieba, aczkolwiek cały czas, niedziela po
niedzieli, chodziłam na zajęcia szkoły niedzielnej, chodby po to,
by dostad lemoniadę i ciastko, czasem jabłko, czyli dary, jakie
nauczyciele zawsze po zajęciach dawali dzieciom z Cockney. Oprócz
tego były jeszcze wycieczki ze szkółką i zabawy. Nie miałam
zamiaru ich stracid.
W
naszym życiu, moim i moich małych sióstr, nie było prawie
niczego, na co czekałybyśmy z taką niecierpliwością. Święta
Bożego Narodzenia nadchodziły i 15
mijały,
rok po roku. Ani ja, ani moje siostry nigdy nie dostałyśmy nawet
najmniejszej zabawki. Tak samo było na urodziny - żadnej kartki z
życzeniami ani prezentu. Nigdy. Tak, więc te krótkie wycieczki i
zabawy ze szkółką niedzielną były dla nas wszystkich bardzo
ważne. Zawsze byłyśmy pierwsze, często czekałyśmy ładnych
kilka godzin na otwarcie drzwi.
Gdy
rozlegał się alarm przeciwlotniczy i bardzo się bałam, myślałam
o tym, co słyszałam w szkółce. Chciałam też się pomodlid, ale
ostatecznie rezygnowałam z tego, myśląc, że chrześcijaostwo to
właściwie tylko głupia bajka. Jednak kiedy miałam dziesięd lat,
zdecydowałam się przyłączyd do starszych dzieci i młodzieży z
grupy skautów. Tu nauczyłam się wielu ciekawych rzeczy: wiązania
węzłów, alfabetu Morse'a, zasad pierwszej pomocy. Druhna
poświęcała mi bardzo dużo uwagi i z czasem zyskała moją
sympatię. Podarowała mi mundurek, wiedząc, że nigdy nie zdobędę
na niego pieniędzy od rodziców.
W
czasie niedzielnych szkółek bywałam strasznie niesforna i
zachowywałam się okropnie, natomiast w poniedziałki wieczorem,
kiedy spotykali się skauci, byłam nie do poznania. Druhna nie mogła
uwierzyd w relacje z przebiegu szkółki niedzielnej i w opowieści o
moim zachowaniu.
Pewnego
dnia zapytała mnie, czy chciałabym w czasie letnich wakacji wybrad
się na kamping z całą grupą skautów. Ona miała za wszystko
zapłacid. Czy chciałabym?!! Nigdy nie słyszałam – o niczym
wspanialszym! Pobiegłam do domu zapytad mamę o pozwolenie. Mama się
zgodziła.
Nie
mogłam się doczekad, kiedy nadejdzie dzieo wyjazdu. Tydzieo przed
obozem, po spotkaniu, druhna wzięła mnie na bok - wręczyła
wszystko, czego mogłabym potrzebowad w czasie wyprawy: pachnące
mydełko, bawełnianą bieliznę, ręcznik, nową szczotkę i
grzebieo, pastę i szczoteczkę do zębów, nawet dwie pary nowych
skarpet i piżamę. Nie mogłam wydobyd z siebie głosu, stałam i
patrzyłam na te śliczne nowe rzeczy, jakich nigdy wcześniej, w
całym swoim dziesięcioletnim życiu, nie miałam. Druhna
powiedziała: - Nie mów nikomu, że ja ci to dałam. Zabierz
wszystko teraz do domu, spakuj i weź ze sobą na obóz.
Nie
chciała, żebym różniła się od innych. Przepełniała mnie
wdzięcznośd i radośd. Spełniły się moje najskrytsze marzenia. W
każdej niemal chwili rozwijałam mały pakunek i sprawdzałam, czy
są w nim wszystkie rzeczy. Chciałam, rzecz jasna, jeszcze raz się
imprzyjrzed.
Nadszedł
wreszcie ten wspaniały dzieo. Zerwałam się o świcie. To była
sobota, inna niż wszystkie poprzednie soboty w moim życiu.
Przyszłam pierwsza na 16
miejsce
zbiórki już na kilka godzin przed czasem. W koocu przyjechał
wielki bus. Wskoczyłam do środka z innymi skautami. Cały gang i
moje siostry machali mi na do widzenia. Byłam dumna i szczęśliwa.
Położone
w przepięknej okolicy obozowisko znajdowało się w pobliżu Woking.
I chociaż nie było to zbyt daleko od Uxbridge, ja, która nigdy w
życiu nawet autobusem nie jechałam, miałam wrażenie, że jesteśmy
oddaleni setki mil. Nigdy nie zapomnę tego cudownego tygodnia
spędzonego poza domem. Mile spędzaliśmy czas, bawiąc się w
lesie, zrywając kwiaty, biegając tu i tam pomiędzy drzewami. A
wieczorne siedzenie wokół ogniska i śpiew wzruszały mnie
niejednokrotnie do łez. Zapach sosnowego igliwia i dym z ognia,
zmieszany z wonią piekących się ziemniaków w mundurkach, nasycał
wieczorne, ciepłe powietrze. Tak, wszystko było zbyt piękne, by
oddad to słowami: trzaskające w ognisku gałązki, śpiewające
ptaki w otaczającym nas lesie i wielkie, czerwone słooce, żarzące
się za strzelistymi drzewami. Wydawało się, że wszystkie
stworzenia, od ptaków do koników polnych, wiedziały o
przepełniającej mnie radości. A moje serce śpiewało i nawet
przydzielone obowiązki sprawiały mi przyjemnośd.
Spanie
w prawdziwej piżamie i pod czystym kocem było inne od tego, do
którego przywykłam. Zupełną nowośd stanowiło dla mnie
czyszczenie zębów. Zmiana była korzystna, także jeśli chodzi o
jedzenie, dużo jedzenia, do tego świeże powietrze i wolny czas,
spędzany tak, jak się miało ochotę. Nawet mycie było niczym
przygoda - miłe, pachnące mydełko, miękka bawełniana bielizna i
puszysty ręcznik... Te siedem dni poza domem było najszczęśliwszymi
dniami mojego młodego życia.
W
niedzielę zabrano nas do małego kościółka, kaplicy właściwie,
i to także sprawiło mi radośd. Zauważyłam, że gdy kaznodzieja
mówił o umierającym na krzyżu Chrystusie, prawdziwe i szczere łzy
spływały po jego policzkach. Zrobiło to na mnie bardzo duże
wrażenie i poczułam się winna za swoje złe zachowanie w czasie
zajęd w szkółce w Uxbridge.
Nie
chciałam, by ten tydzieo się skooczył, chciałam, by trwał i
trwał, zawsze i na zawsze - jak powiedziałam druhnie. Niestety
dzieo powrotu nadszedł i wszyscy skauci byli zajęci pakowaniem
sprzętu do busa gotowego ruszyd w drogę.
Byłam
bardzo smutna. Aby się jakoś pocieszyd, myślałam: „No cóż,
wciąż jeszcze mamy podróż do Uxbridge przed sobą i jazdę
samochodem." To jednak trwało krótko. Wydawało się, że
jazda na obóz trwała godziny, a powrót - ledwie kilka chwil. 17
Znów
byłam w Uxbridge, na brudnym osiedlu, a banda zaniedbanych
dzieciaków, „gang", czekała, by mnie powitad, kiedy
wyskakiwałam z samochodu. Szarośd domowego życia, w porównaniu z
obozem, zdawała się byd niezwykle przygnębiająca. Nie miałam
pojęcia, że w pewien dziwny sposób, obóz skautów przygotowywał
mnie do bycia skautem w codziennym życiu. Nie wiedziałam, że ja,
która tak często łowiłam ryby w rzece, usłyszę pewnego dnia
Boże powołanie, aby łowid ludzi.
ROZDZIAŁ
III
MOJA
MAMA
Obóz
harcerski minął, życie dalej toczyło się swoim normalnym trybem.
Awantury i kłótnie w domu stawały się nie do zniesienia.
Zastanawiałam się, kiedy i do czego to wszystko doprowadzi. Co się
z nami stanie - z ojcem, mamą i siostrami?
Mój
umysł wciąż niepokoiły takie pytania, jakże więc mogłam byd
dobrą uczennicą? Chodziłam do szkoły podstawowej im. św. Jana w
Uxbridge. Niestety, tak naprawdę nie byłam w stanie wiele się
nauczyd. Nauczyciele, którzy nie rozumieli moich problemów, zawsze
byli negatywnie do mnie nastawieni i chętni do krytyki. Szkoła
stała się wielkim koszmarem. Czasem ktoś wykazywał w stosunku do
mnie dobrą wolę, jednak bez skutku. „Im to pasuje - myślałam -
łatwo im siedzied i wciąż mnie krytykowad. Hmm... może to z
powodu moich ubrao?"
Zaczynałam
dostrzegad swoją innośd. Zawsze miałam włosy w strasznym stanie.
Pielęgniarka regularnie wysyłała mnie do domu z tego samego
powodu: wszy. „Gnida Nora" - mówiłam o niej ze złością.
Nienawidziłam jej. „To nie fair. Zawsze się nas, mnie i moich
małych sióstr, czepia. Dlaczego nauczyciele wtykają nos w nie
swoje sprawy? Dlaczego nie zostawią nas w spokoju?"
Byłam
przedmiotem kpin innych chłopców i dziewcząt, lepiej ubranych i
otoczonych troską rodziców. To bolało. Mimo zewnętrznej pozy,
byłam naprawdę wrażliwym dzieckiem. Krzyki typu „Zawszony łeb"
alby „Żółty ząb" podążały za mną wszędzie.
Nauczyciele częstokrod nie byli lepsi od dzieci, rzucając
uszczypliwe uwagi na temat mojego wyglądu.
„Co
ja na to mogę, no co? Nienawidzę was i waszej zepsutej budy" -
mówiłam.
Wielokrotnie
uciekałam na wagary. Szłam sobie do parku na cały dzieo. Leżałam
na trawie, wpatrując się w korony wysokich topoli i w chmury.
Śniłam na jawie o takich dalekich miejscach jak Afryka czy Indie
(coś tam jednak docierało do mnie na lekcjach...) i wyobrażałam
sobie podróż do tych odległych miejsc za oceanem. 18
Opuszczałam
szkołę także z innych przyczyn. Mama często zatrzymywała mnie w
domu, żebym opiekowała się najmłodszą siostrą, Sylwią która
była jeszcze niemowlęciem. Czasem nie szłam zwyczajnie dlatego, że
nie miałam butów.
Był
jeden przedmiot, za którym przepadałam: wychowanie fizyczne.
Potrafiłam szybko biegad, skakad jak żaba i pływad jak ryba. To
dzięki tym umiejętnościom zyskiwałam odrobinkę respektu innych
dzieci. Niestety, nawet i w przypadku wychowania fizycznego pojawiały
się problemy. Ponieważ już dawno gumka w moich krótkich spodniach
przestała istnied, miałam je ściągnięte w pasie i zapięte dużą
agrafką. Łatwo sobie wyobrazid ten głośny śmiech dziewcząt za
każdym razem, kiedy przebierałyśmy się na wychowania fizycznego.
Któregoś
dnia poszłam pobawid się na placu kościelnym w pobliżu sklepiku
koło wrzosowiska. Kiedy kręciłam się po tamtej okolicy,
przypadkiem potknęłam się o zbiorowy grób dzieci. „Viola May"
brzmiało jedno z imion na nagrobku. Jej imię zdawało się tak
intensywnie do mnie przemawiad, że ... odpowiedziałam. Rozmawiałam
z umarłym dzieckiem, w pełni wierząc, że mnie słyszy i rozumie.
Byłam tak samotna, że w wyobraźni budowałam nieistniejącą
rzeczywistośd. To dało mi poczucie więzi z kimś drugim. Tak jakby
Viola May reprezentowała łagodnego tatę, którego nigdy nie
znałam, miłego nauczyciela, którego nigdy nie spotkałam,
przyjaciółkę, jakiej nigdy nie miałam.
W
drodze do szkoły i z powrotem przyklękałam obok jej pomnika,
zawsze przynosząc kwiaty (zabrane z innych grobów). Opowiadałam
mojej nowej przyjaciółce o wszystkich problemach, dzieliłam z nią
łzy i obawy. Nikt nie wiedział o tej niezwykłej przyjaźni.
Spotkania z Violą May były moją tajemnicą a umarła dziewczynka -
kimś szczególnie bliskim.
Czasem
robiłam sobie wycieczkę na szczyt wzgórza, znajdującego się na
kraocach miasta, gdzie usytuowany był obóz amerykaoskich żołnierzy.
Zwykle zbierałam po drodze polne kwiaty i kasztany. Na górze
wczołgiwałam się pod żywopłot przy drucie kolczastym, by
obserwowad żołnierzy. Kiedy przechodzili w pobliżu, błagałam o
gumę do żucia i czekoladę. Amerykanie byli mili i zawsze mi coś
dawali. Wtedy biegłam z powrotem do domu i dzieliłam zdobycze z
siostrami.
Obawy,
jakie we mnie powstawały przez lata, związane z rozpadem naszej
rodziny, miały się wkrótce urzeczywistnid. Miłośd między mamą
i tatą już dawno wygasła. Burdy, awantury, krzyki i przeklinanie
pojawiały się każdego wieczoru a nawet i w ciągu dnia. Ale
przyczyna była teraz inna. Awantury nie wybuchały z powodu
pieniędzy i picia, ale z powodu obcej kobiety. Kim była ta kobieta?
Intrygowało mnie to. Nie musiałam długo czekad, by się
dowiedzied... 19
Tato
poznał kobietę, która niedawno straciła męża (umarł w szpitalu
dla umysłowo chorych). Ich znajomośd stawała się coraz bardziej
przyjacielska - zbyt przyjacielska, według opinii mamy. Mama miała
złamane serce i rozpadała się na moich oczach. Nie miałam
pojęcia, co robid. Wciąż płakała. Już nawet bałam się
zostawiad ją samą.
-
Nie płacz, mamuś. Wszystko jeszcze będzie dobrze, zobaczysz-
siliłam się na słowa pocieszenia.
-
On znalazł sobie kogoś innego - mówiła mama - mnie już nie chce.
-
Zabiję ją, jeśli wpadnie w moje ręce - odpowiadałam - tak
zrobię.
Życie
jawiło się w coraz czarniejszych barwach. Było gorzej niż
kiedykolwiek dotąd. Ciemne, sztormowe chmury zbierały się nad
głowami, grożąc wybuchem w każdej chwili. Moja wierna Bessie,
czarny labrador, czuła, że coś było bardzo źle i brązowymi
ślepiami spoglądała smutno na swoją małą panią.
-
Dobra, stara Bessie - skrobałam ją po czarnym łbie. - Ty
rozumiesz, prawda? Kochana psinka.
Pewnego
wieczoru, wróciwszy do domu, zorientowałam się, że nie ma mamy.
Westchnęłam widząc wygasły piec i brak opału. Dom był okrutnie
wyziębiony. Zajęłam się siostrami, dałam im trochę chleba z
margaryną i kazałam iśd spad. Usnęły szybko i zostałam sama. Na
dworze było już ciemno. Pogaszono wszystkie światła. Bałam się,
że oboje, mama i tato, opuścili nas na zawsze. Ukryłam twarz w
dłoniach i zaczęłam płakad.
Nagle
usłyszałam głos ojca i odgłos dużego tłumu przy drzwiach
wejściowych. Zakradłam się na półpiętro. Usłyszałam coś o
kanale. Niewiele myśląc zbiegłam na dół. Mama, tam była mama!
Siedziała na krześle w mokrych ubraniach, okryta szarym kocem.
Kilkoro sąsiadów i zirytowany ojciec patrzyli na nią ojciec i ta
obca kobieta obok niego. Poczułam obrzydliwy, zgniły zapach kanału.
-
Ty wstrętna świnio! Nie mogłeś się doczekad, żeby się jej
pozbyd, co? - krzyknęłam do ojca myśląc, że to on wepchnął
mamę do kanału.
-
Zamknij się! Głupia idiotka sama chciała skooczyd ze sobą-
odpowiedział też krzycząc.
Dopiero
wówczas spostrzegłam jego mokre ubranie.
-
No to co?!! To i tak wszystko twoja wina!! Twoja i twojej baby -
darłam się. - Ooo, a to pewnie ty! - kontynuowałam zwracając się
do kobiety stojącej obok ojca. - Wynocha z tego domu! Wszyscy!
Wynoście się! 20
Sąsiedzi
wychodzili jeden po drugim, ojciec i jego babsko, jak ją nazywałam,
też sobie poszli. Później usłyszałam całą historię.
Przypadkowo mama zobaczyła ojca z tą jego przyjaciółką i poszła
za nimi. Dogoniła ich na moście nad kanałem. Wybuchła straszna
awantura, po której mama rzuciła się z mostu. Tato wiedząc, że
mama nie umie pływad, skoczył na ratunek. A ona chciała po prostu
umrzed. Biedna mama. Przepełniał mnie strach, że będzie próbowała
zrobid coś jeszcze, żeby zakooczyd swoje życie. Bałam się
zostawiad ją samą.
Następnego
dnia, w niedzielę, mama powiedziała, że ma zamiar opuścid dom.
Tym razem to ja poczułam, że się rozpadam.
-
Nie, mamuś, proszę, nie zostawiaj nas! Och, mamo proszę, nie
odchodź! - błagałam. - Kocham cię. Umrę, jeśli nas opuścisz!
Płakałam
tak bardzo, że mama obiecała nie odchodzid, nie byłam jednak w
pełni przekonana, czy mówi prawdę. Nauczyciel szkółki
niedzielnej w jakiś sposób dowiedział się o tych smutnych
wydarzeniach i tego popołudnia był bardzo miły dla mnie i moich
sióstr.
W
poniedziałek rano poszłam do szkoły, ale nie mogłam się
skoncentrowad. Cieszyłam się, kiedy przyszła pora obiadowa.
Pobiegłam do domu, a za mną Bessie. Dom był zupełnie pusty. Nawet
maleoka Sylwia gdzieś zniknęła. Dostrzegłam nagle małą
karteczkę opartą o butelkę z mlekiem „Kochana Dolly, mamusia
odeszła i nigdy nie wróci do domu. Bądź dobrą dziewczynką i
zaopiekuj rodzeostwem. Nie płacz. Kocham cię, mama."
Czułam,
jak całe życie uchodziło z mojego drobnego, chudego ciała. To był
szok. Przeczytałam karteczkę raz jeszcze. I jeszcze, i jeszcze....
Nie wierzyłam, nie przyjmowałam do wiadomości jej treści. „Nie,
to nie może byd prawdą. To jest tylko jakimś okropnym snem."
Minuty trwały niczym wiecznośd. Wołałam mamę, ale dom był
naprawdę pusty. Nie wiem ile czasu minęło, gdy, ogarnięta
rozpaczą, zaczęłam szlochad. Byłam przecież dzieckiem... Złamano
mi serce, a całe wnętrze przeszywał straszny, nieznany ból. W
koocu jakoś opanowałam łkanie. Czułam, że wielką pustkę w moim
sercu, zaczyna wypełniad intensywna złośd i gorycz. „Pokażę
światu, co czuję. Ja im wszystkim jeszcze pokażę!"
Potem
wyszłam z pustego domu z nadzieją, że może odszukam ukochaną
mamę. Znalazłam niemowlę, ale nie mamę. Nikt nie wiedział,
nikogo zresztą nie obchodziło, gdzie ona poszła i kiedy. Mając
maleoką Sylwię ze sobą spędziłam godziny chodząc i pytając o
mamę. Wszystko na próżno, więc wróciłam znowu do 21
zimnego
i pustego domu. Nie było jedzenia, nawet kromki starego chleba.
Siedziałyśmy w milczeniu, zmarznięte, przerażone i głodne,
popłakując cichutko.
Kiedy
ojciec wrócił łaskawie o szóstej wieczorem i zorientował się,
że został opuszczony przez żonę - nie przejął się sytuacją
-
Jak możesz tak stad i nic nie mówid? - wybuchnęłam. - To ty
wypędziłeś mamę, ty i to twoje babsko!
Zignorował
mój wybuch.
-
Jutro będziecie miały nową mamę, która się wami zajmie.
-
Nie chcę żadnej nowej mamy. Chcę moją własną!- płakałam.
Mój
protest trafił w próżnię. Ojciec już podjął decyzję. Wysłał
mnie do sklepu po ziemniaki, a sam poszedł do baru, by tam spotkad
się ze swoją kochanką. Następnego dnia, zgodnie z tym, co
powiedział, w domu pojawiła się „nowa mama". Razem z nią
przybyło dwoje jej dzieci. To zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. A
do tego, moje bystre oko dostrzegło, iż ta kobieta... spodziewała
się kolejnego dziecka.
-
Ooo, teraz rozumiem. Ty i cała twoja hałastra tutaj - powiedziałam
z całą cocneyowską pasją. - To dlatego chciałaś go usidlid. Nie
myśl sobie, że będziemy cię nazywad mamą. Nie jesteś nią i
nigdy nie będziesz!
Tato
myślał, że jego rozzłoszczona córka nauczy się z czasem
akceptowad nową sytuację. Mylił się jednak. To zaledwie
jedenastoletnie dziecko miało bardzo silną wolę. Nawet kiedy nowa
kobieta przyrządziła deser z pieczonych jabłek w sosie toffi, by
zdobyd naszą przychylnośd, odrzuciłam jej łapówkę, mówiąc
dokładnie, co zrobię z tymi jej Jabłuszkami".
Wzajemna
nienawiśd między nami zawsze była tuż, tuż pod powierzchnią -
gotowa do wybuchu. Śniłam o ucieczce, tak jak zrobiła to moja
mama. Ale jeśli i ja bym odeszła, kto troszczyłby się o moje
siostry? Tak więc zostałam i co dzieo uczyłam się nienawidzid „tę
nową".
ROZDZIAŁ
IV
CZARNA
WIEDŹMA
-
Ona jest teraz waszą mamą - uparcie twierdził nasz ojciec. „Nowa
mama" nie była jednak zbyt przekonująca w okazywaniu uczud...
Ponadto tych dwoje małych dzieci, które przyprowadziła ze sobą,
to nie były dzieci, ale rozpuszczone bachory, którym zawsze
pozwalano na wszystko, na co tylko miały ochotę. 22
Kobieta,
która teraz kierowała całym domostwem, była młodsza od mojej
mamy. Znalazłam imię dla niej - Czarna Wiedźma. Jej kruczoczarne
włosy przywodziły mi na myśl czarownicę. Takie imię pasowało do
niej doskonale. Miałam z tego powodu trochę dodatkowych kłopotów,
ale uparcie odmawiałam nazywania jej inaczej. Ojciec próbował
wymusid na swojej ognistej córce zaakceptowanie nowej kobiety, ale
cały jego wysiłek szedł na marne.
Kazał
mi się zajmowad teraz wszystkimi dziedmi, gdyż Czarna Wiedźma
zawsze towarzyszyła mu w jego nieustannym łażeniu do baru. Z
pogardą nazywałam ich „parą ochlapusów". To też dolewało
oliwy do ognia...
Wspomnienia
z tego czasu, kiedy troszczyła się o nas nasza mama zdawały się
byd szczególnie cenne w porównaniu z życiem, jakiego teraz
doświadczaliśmy. Nie zaprzestałam szukania mojej mamy,
przemierzając czasem wiele kilometrów. Niełatwe to było zadanie,
biorąc pod uwagę tłum otaczających mnie dzieciaków i psa.
Zaczynałam w sklepikach i domach mając nadzieję, że gdzieś
dostrzegę tę ukochaną twarz. Niestety, nigdy więcej jej nie
zobaczyłam.
W
czasie tych wojennych, pełnych niepokoju lat ukrycie własnej
tożsamości nie stanowiło żadnego problemu. Moja mama mogła udad
się gdziekolwiek, z kimkolwiek i pozostad niezauważoną. Sąsiedzi
także nie wykazywali cienia zainteresowania. Traktowali mnie jak
jakieś utrapienie pochodzące z domu pełnego takich właśnie
problemów, kłopotów.
Tak,
dom faktycznie był przepełniony i głośny. Początkowo między mną
i dwojgiem dzieci Czarnej Wiedźmy panowała otwarta niechęd, która
osiągnęła swój punkt kulminacyjny, gdy przyszli do tej dwójki
ich dziadkowie. Przynieśli ze sobą słodycze i upominki –
oczywiście nie dla mnie i moich sióstr. Obserwowałam, jak moje
siostry spoglądały na słodycze z zazdrością w oczach.
-
Może byście się podzielili z innymi, mali utracjusze - zażądałam,
chwytając paczkę cukierków.
Były
zbyt zaskoczone, by stawiad opór. Po jakimś czasie tych dwoje
nowych zaakceptowało mnie, jako szefa, kogoś, kto zastępował im
bardzo często ojca i matkę jednocześnie. Prawdę mówiąc, to...
te dzieci także były ofiarami okoliczności.
Tak
więc zaczynaliśmy się godzid, a ja zyskałam dwoje dodatkowych
malców do „gangu", który wiernie podążał za mną
dokądkolwiek szłam, nawet gdy szukałam swojej mamy. Kiedy zdarzało
się, że byłam sama, odwiedzałam cmentarz i 23
opowiadałam
Violi May o moich problemach i smutkach. Może niezwykła
przyjaciółka była gdzieś w niebie i widziała moją mamę.
Pewnego
dnia wróciwszy ze szkoły do domu, zastałam Czarną Wiedźmę
bijącą jedną z moich sióstr. Opanowała mnie furia. Chwyciłam
nóż do chleba i zaczęłam gonid Czarną Wiedźmę po pokoju.
-
Zabiję cię, słyszysz, stara wiedźmo, jeśli jeszcze kiedyś
dotkniesz moją siostrę, słyszysz?!! - krzyczałam.
Widząc,
że mówię jak najbardziej poważnie, Czarna Wiedźma cofnęła się
i w odpowiedzi wykrzyczała, że o wszystkim powie ojcu, jak tylko
ten wróci do domu.
-
A powiedz mu, co ci się podoba, guzik mnie to obchodzi, co mi zrobi.
Ja wiem, co zrobię tobie, jeśli tkniesz którąkolwiek z moich
sióstr!
Takie
sceny nie były czymś niezwykłym w naszym domu. Ojciec faktycznie
mnie karał, jeśli udało mu się pochwycid krnąbrną córkę...
Ale jego umysł był często tak zamroczony alkoholem, że nie miałam
żadnego problemu z ucieczką. Moje zachowanie zdumiewało go.
Jak
wielu innych rodziców taktował dzieci jak przedmioty, które można
przestawiad z miejsca na miejsce, a nie jak indywidualne istoty
przepełnione emocjami i zdolne do obrony.
Wojna
skooczyła się niedługo po tym, jak mama opuściła dom. W całym
Uxbrigde panowała atmosfera entuzjazmu i radości. Ludzie śpiewali
i śmiali się. W oknach wywieszone były flagi i chorągiewki.
Miałam nadzieję, że pokój wpłynie na poprawę życia w naszej
rodzinie. Moja mama uparcie twierdziła, że to właśnie z powodu
wojny ojciec pił tak dużo. Może teraz tato przestanie pid i mama
wróci? - myślałam. Ale ojciec to pił więcej niż kiedykolwiek
dotąd. Pijaostwo stało się jego sposobem na życie.
W
tym świętowaniu zakooczenia wojny był pewien jaśniejszy promyczek
- uczta na otwartym powietrzu. Nigdy w życiu nie widziałam takiej
ilości jedzenia i dołożyłam wszelkich starao, by niczego nie
brakło moim siostrom.
To
był niezapomniany rok także z innych przyczyn. Dorastałam.
Powiedziano mi, że nadszedł czas nauki w gimnazjum. Ta zmiana -
często powód dumy innych - oznaczała dla mnie więcej niepokoju i
zmartwieo. Mój beznadziejny wygląd wywoływał kpiny i szyderstwa w
szkole podstawowej. A jak będzie w gimnazjum? Oczywiście, Czarna
Wiedźma i ojciec nie wykazywali najmniejszego 24
zainteresowania
moimi problemami. I znów musiałam zmierzyd się z sytuacją
zupełnie sama, bez słowa zachęty czy zrozumienia.
-
Ooo, patrzcie, stara łachmaniara idzie! Patrzcie na tą brudną
cyganichę!
Pierwszy
tydzieo w nowej szkole obfitował w tego typu obelgi. Próbowałam
ignorowad „uwagi" innych dzieci i przede wszystkich zdobyd
przychylnośd nauczycieli. Czasem nawet zrywałam dla nich kwiaty z
pobliskiego ogródka. Chociaż nie byłam mało zdolna, czy
nieinteligentna, traktowano mnie jak głupka, ponieważ prawie nigdy
nie zgłaszałam się, kiedy nauczyciel zadawał pytanie. Czułam się
bezsilna. Jeśli pokazałam, że znam odpowiedź na pytanie, zaraz
dzieci zaraz wołały, że jestem tylko brudną oszustką.
Najbezpieczniej
było robid wszystko tak, by nie zwracad na siebie uwagi.
Nienawidziłam tej szkoły od momentu, kiedy przekroczyłam jej próg,
aż do dnia, kiedy ją opuściłam. Nikt nie dostrzegł, że w
porwanych łachmanach może chodzid wrażliwa i uzdolniona osoba.
Nikt...
W
czasie dwóch kolejnych lat ja walczyłam o przetrwanie w gimnazjum,
a Czarna Wiedźma urodziła dwoje dzieci. Rok po roku. Dom po prostu
pękał w szwach. Na moje barki spadło jeszcze więcej obowiązków.
Miałam trzynaście lat, ale w rzeczywistości byłam o wiele
starsza.
Mniej
więcej wtedy zaczęłam dbad o wygląd zewnętrzny - mój i moich
sióstr. Szkolna przychodnia medyczna wyposażyła nas w pastę i
szczoteczki do zębów oraz środki przeciw wszawicy. Ogarnęła mnie
pasja utrzymywania czystości. Poświęcając czas i dostępne mi
środki, szorowałam każdą z moich sióstr tak długo, aż byłam
zadowolona z jej wyglądu.
Potem
zabierałam się za pozostałe dzieci w domu. Nie zostawało mi wiele
czasu dla siebie, ale byłam zdeterminowana i dokładałam wszelkich
starao, by poprawid swój wygląd. Posiadałam dwie cenne rzeczy:
sznur szklanych paciorków podarowanych mi przez koleżankę oraz
starą szkatułkę, którą mój ojciec znalazł w koszu, kiedy
pracował, jako śmieciarz. Pamiętam, jak ukradłam z supermarketu
środek do czyszczenia srebra i zapamiętale czyściłam moją
szkatułkę, aż zaczęła pięknie lśnid. Wówczas ukryłam w niej
koraliki i zdecydowałam, że będę je nosid tylko w niedzielę.
Czasami wyjmowałam korale ze szkatułki, wyciągałam przez siebie w
kierunku słooca i patrzyłam jak pięknie migoczą w jego
promieniach. To były jedyne skarby, jakie posiadałam. Niewielkie,
ale moje własne.
Nie
zniechęcona pogarszającymi się warunkami bytowymi naszej rodziny,
ze wszystkich sił starałam się poprawid swój wygląd. W tym
czasie zaświtała mi 25
fascynującą
myśl:, dlaczego by nie wyjechad z domu? Zaczęłam odwiedzad stację
metra przy głównej ulicy Uxbridge.
Siadywałam
tam na drewnianej ławce, obok mnie wierna Bessie. Patrzyłam na
odjeżdżające i przyjeżdżające pociągi. Widok i odgłosy stacji
pobudzały moją wyobraźnię.
Jakież
szczęście kryje się na koocu tej srebrnej drogi? Marzyłam o
wyjeździe do Londynu, znalezieniu pracy, która pozwoli mi wrócid
do Uxbridge w wielkim stylu. Wtedy mogłybyśmy razem z siostrami
żyd, gdzieś w małym, uroczym domku - żyd długo i szczęśliwie...
Ale myśl o opuszczeniu moich bliskich przesłaniała te marzenia. Co
by się z nimi stało? Wyprawy do metra, by pomarzyd, mogłyby trwad
dalej, ale stała się rzecz dla mnie tragiczna.
Moja
kochana, wierna Bessie zdechła. Była już faktycznie stara. Jej
strata była okrutnym ciosem. Najpierw straciłam mamę, a teraz psa.
To było zbyt wiele. I nie miałam nikogo, kto by dzielił ze mną
mój ból. Siostry były zbyt małe, by zrozumied wielką pustkę,
jaka nastała w moim sercu. Zdecydowałam się opuścid dom.
Ojciec
i Czarna Wiedźma wychodzili każdego wieczoru, tak więc i ja mogłam
wyjśd dom nie obawiając się, że zostanę dostrzeżona. Jedynym
problemem zejście do metra bez biletu. Zapakowałam w gazetę cały
swój majątek: koraliki i szkatułkę. Obiecawszy dzieciom wrócid
jak najszybciej, wyszłam. Wbrew wcześniejszym obawom, na peron
dostałam się bez problemu. Pierwszy raz jechałam metrem. Nie
miałam pojęcia jak długo jedzie się do Londynu. Nie wiedziałam
też, jak uniknąd kontroli biletów. Serce waliło mi jak młot.
Byłam niezmiernie podekscytowana. W okolicy Hammersmith
zdecydowałam, że podróżowałam już wystarczająco długo. Stacja
nie była przepełniona, zegar wskazywał 2210
-
godzinę, w której zapewne wiele osób w Hammersmith spędzało mile
wieczór. W cienkiej, bawełnianej sukience i rozciągniętym, starym
swetrze musiałam wyglądad na przybłędę. Nikt nie zwrócił na
mnie uwagi, kiedy prześlizgiwałam się pod barierką kasownika.
Gwarne
uliczki Hammersmith skąpane były w światłach i neonach. Dech mi
zapierało, kiedy szłam i przyglądałam się witrynom kolorowych
sklepów, nie zauważając nawet, że wieczór staje się coraz
chłodniejszy.
-
A co ty tutaj robisz o tej porze, młoda damo?
Spojrzałam
szybko na twarz mężczyzny w średnim wieku. Wyrażała ona
zaciekawienie, humor i życzliwośd.
-
Uciekłam z domu i rano mam zamiar znaleźd pracę. 26
Mężczyzna
przytaknął z powagą.
-
Czy masz gdzie spędzid dzisiejszą noc?
-
Raczej nie...- Ziewnąwszy głośno, uświadomiłam sobie, jak bardzo
byłam zmęczona i głodna.
-
Cóż, moja mama na pewno ucieszy się, widząc ciebie - uśmiechnął
się obcy. - Już dawno nie mieliśmy gości takich jak ty.
Szliśmy
ulicą w milczeniu, aż dotarliśmy do domu. Było ciemno, a ja byłam
zbyt znużona, by zwrócid uwagę na front domu, ale w środku było
bardzo przyjemnie.
Miły
nieznajomy wyjaśnił sytuację swojej mamie.
-
Kolacja jest właśnie gotowa - powiedziała. - Teraz coś zjemy, a
resztą zajmiemy się jutro rano.
Niedługo
potem trafiam do ciepłego łóżka. Po raz pierwszy w życiu
poczułam, że spanie w świeżej pościeli może byd radością.
Szybko pogrążyłam się w głębokim śnie. Rano nie mogłam dojśd
do siebie. Zaraz jednak przypomniałam sobie przygody z poprzedniego
wieczoru. „Udało się! Uciekłam!".
Po
obfitej jajecznicy na boczku zaproponowałam miłej gospodyni pomoc w
domu.
-
Dobrze, zastanowimy się nad tym później. Teraz chciałabym, żebyś
mi opowiedziała, jak to się stało, że tak późno wieczorem
znalazłaś się w Hammersmith?
Opowiedziałam
jej swoją historię, ale nie litowałam się nad sobą.
Potrzebowałam jednak pocieszenia w sytuacji, z którą przyszło mi
się zmierzyd. Kiedy skooczyłam opowiadad, miła pani ocierała łzy.
-
Teraz pani rozumie, muszę znaleźd pracę, zarobid pieniądze, żeby
moje siostry mogły przyjechad i mieszkad ze mną.
-
Ale obiecaj mi, że wrócisz na obiad - powiedziała. - Zapamiętaj
drogę.
Zapisałam
sobie dokładnie adres i wyszłam. Na głównej ulicy zauważyłam
niewielką kawiarenkę. Spodobała mi się. Weszłam do środka. Pani
za barem pucowała szkło czystą ściereczką.
-
Przepraszam, czy mogłaby pani dad mi pracę?
Spojrzała
na mnie z ogromnym zaskoczeniem.
-
Ile masz lat?
Pomyślałam
szybko. 27
-
Czternaście. Wiem, że jestem mała jak na swój wiek, ale będę
ciężko pracowała.
-
Cóż, rzeczywiście potrzebuję pewnej pomocy.
-
Tak, proszę dad mi szansę.
-
W porządku. Przyjdź jutro rano i spróbujemy.
Przepełniający
mnie entuzjazm udzielił się także tej uprzejmej pani. Wyrażałam
swoją wdzięcznośd cały czas, idąc do drzwi wejściowych. Prawie
biegłam do domu pełna dobrych wieści. Ale radośd prysnęła
momentalnie, kiedy zobaczyłam policjanta, policjantkę i mojego
ojca.
-
A to pech, cholera!
Mogłam
się domyślid, że to wszystko nie będzie tak gładko szło. Miła
pani z tego domu podeszła do mnie.
-
Przykro mi Doreen, ale masz zaledwie trzynaście lat. Musisz jechad
ze swoim tatą do domu.
-
Nie chcę jechad z nim do domu. Chcę zostad tutaj. - zaczęłam
płakad.
-
Nie płacz, Doreen. Czy mogłabyś powtórzyd pani policjantce to
wszystko, co mi opowiedziałaś dziś rano?
Opowiedziałam
więc, dlaczego musiałam przyjechad tutaj, że chciałam znaleźd
pracę i zapewnid moim siostrom lepsze życie.
-
I znalazłam pracę! Mogę zacząd jutro rano, jeśli mi pozwolicie.
Policjantka
zaprowadziła mnie do innego pokoju i pytała dokładnie o moje
pochodzenie i dom. Słuchała uważnie. Kiedy wywiad się skooczył,
wielki policyjny samochód zawiózł mnie z powrotem do Uxbridge.
Sąsiedzi i dzieciaki wylegli na ulicę gapid się na łowczynię
przygód. Byłam bohaterką dnia. Natomiast ojciec spuścił mi
największe lanie, jakie kiedykolwiek w życiu dostałam.
-
Nie waż się pisnąd słowa komukolwiek - groził mi - bo sprawię
ci jeszcze jedno takie manto.
Władze
nie do kooca wierzyły ojcu, który zaprzeczał moim słowom.
Następnego dnia zjawił się w naszym domu inspektor opieki
społecznej. Czarna Wiedźma, ubrana w najlepszą sukienkę,
tłumaczyła wszystko brakiem pieniędzy i wymyślała inne problemy,
by ukryd swoje zaniedbania wobec dzieci. Opieka społeczna
dostarczyła nowe koce i ubrania. Na jakiś czas - bardzo krótki -
warunki troszkę się poprawiły. 28
Byłam
gotowa uciec, ale zdecydowałam, że mądrzej będzie poczekad aż
skooczę czternaście lat. Przyrzekłam sobie, że ucieknę tak
daleko, że nikt mnie nie znajdzie. Nie wiem dokładnie, czy druhna
słyszała o mojej próbie ucieczki, ale na pewno wiedziała, o
problemach, jakie miałam w domu. Nieustannie zachęcała, żebym
przychodziła do szkółki niedzielnej. Ku zaskoczeniu wszystkich,
także mojemu, wygrałam specjalną nagrodę za obecnośd w szkółce
(za obecnośd, nie za dobre zachowanie!) Druhna bardzo często mówiła
mi o Jezusie Chrystusie.
-
On ma cel dla twojego życia, Doreen - zwykła mawiad.
Nie
chciałam ranid jej uczud więc nie odrzucałam Jezusa Chrystusa. Z
drugiej jednak strony - nigdy go faktycznie nie zaakceptowałam.
-
Zawsze będę się o ciebie modliła. Nigdy nie zrezygnuję.
To
właśnie ona odkryła mnie taką, jaką byłam naprawdę. To ona
postarała się dla mnie o stanowisko pokojówki w sąsiedniej
wiosce, Cowley. Mogłam zacząd zaraz po skooczeniu gimnazjum. Druhna
zapewniała mnie, że ta praca da mi naprawdę wiele korzyści, mimo
że nie będę zarabiała zbyt dużo.
To
miał byd początek nowego życia. Nie mogłam się doczekad, kiedy
wreszcie wyjadę z domu.
ROZDZIAŁ
V
TRANSFORMACJA
To
było w niedzielne popołudnie pod koniec lata. „Dziś ostatni raz
idę do szkoły niedzielnej" - pomyślałam. Tego dnia miałam
opuścid mój dom i zacząd pracowad, jako pomoc domowa w Cowley.
Miałam nadzieję, że spotkam moją kochaną druhnę, niestety tej
niedzieli jej nie było. Nikt inny nie wiedział o moim wyjeździe.
Tak, druhna przestrzegała biblijnych zasad i czyniła dobro w
sekrecie.
Po
szkole wróciłam do domu. Ojca i Czarnej Wiedźmy nie było.
Obserwowana przez siostry pakowałam swoje rzeczy do zniszczonej
siatki. Uporałam się z tym bardzo szybko.Ubrao właściwie nie
miałam, tylko to, co na sobie. Miałam natomiast moją szkatułkę i
szklane koraliki oraz nagrodę ze szkoły niedzielnej: egzemplarz
śpiewnika „Złote Dzwony".
Banda
wiernych dzieciaków czekała na placu zabaw, by mnie pożegnad. Moje
siostry wyglądały na przygnębione. 29
-
Nie martwcie się, dzieciaki - powiedziałam tak pogodnie, jak tylko
potrafiłam. – Będę was odwiedzad. Cowley jest tylko dwie mile
stąd, to nie jest przecież wyprawa do Australii, prawda?
Machały
na pożegnanie swojej małej przywódczyni i patrzyły na nią aż
zniknęła za mostkiem. Było mi smutno. Ale takie jest życie. Na
szczęście było to piękne popołudnie. Musiałam iśd pieszo do
Cowley. Dostałam jasne instrukcje, nie mogłam się, więc zgubid,
chod przyznam, że w miarę zbliżania się na miejsce, ogarniało
mnie coraz większe zdenerwowanie. Jak tam będzie? Czy moje
doświadczenia stąd będą podobne do tych z Hammersmith? Nie miałam
pojęcia, czego oczekiwad.
Po
raz kolejny sama podejmowałam ważny krok w moim życiu o, bez słowa
zachęty i pocieszenia od kogokolwiek. W czasie mojej samotnej
wędrówki miałam przejśd obok budynku gimnazjum. „Cóż, już
nigdy więcej nie muszę tam iśd" - pomyślałam i to
wystarczyło, żebym podniosła się na duchu.
Moje
serce biło coraz szybciej i coraz większe stawiałam kroki. Wkrótce
na horyzoncie pojawiło się Cowley. Ładne miejsce, nieco wytworne,
myślałam, ale miłe. Przyglądając się uważnie bramom mijanych
domów, dostrzegłam w koocu numer, który miałam zapisany na
kartce.
Brama
wjazdowa była ogromna - coś jak bramy niebios, tylko zrobione z
żelaza zamiast ze złota. Szłam powoli szerokim podjazdem. Serce
biło mi coraz szybciej. Przede mną wyłonił się ogromny dom.
Zawahałam
się przez moment przy drzwiach wejściowych, oczekując
podświadomie, że po naciśnięciu dzwonka, ukarze się w nich
kamerdyner w czarnym garniturze. Po chwili pojawiła się elegancka
kobieta. Wyglądała na nieco zaskoczoną moim widokiem.
-
Czy mogę ci w czymś pomóc?
-
Hmm, przyszłam, bo mam byd nową pokojówką.
Elegancka
pani przyjrzała mi się, a potem powiedziała szybko i uprzejmie:
-
O tak, czekałam na ciebie. Proszę, wejdź.
Zaprosiła
mnie do wielkiego holu, z którego ogromne schody prowadziły do
pokoi na górze. Szłam z oczami szeroko otwartymi i nie byłam w
stanie wydusid chodby jednego słowa. Kiedy trochę doszłam do
siebie, powiedziałam to, co od razu przyszło mi do głowy.
-
Jak tu wytwornie! 30
Pani
odwróciła się zaskoczona.
-
Myślę, że chciałabyś zobaczyd swój pokój, prawda? Chodź ze
mną, proszę.
Szłam
za nią na górę w milczeniu.
-
Twój pokój znajduje się na lewo. Mam nadzieję, że ci się
spodoba.
Czy
mi się podobał? Pokochałam go od pierwszej chwili! Nigdy w życiu
nie widziałam czegoś takiego. Myślałam, że tak zapewne będzie w
niebie, o którym śpiewałam (z niewielkim przekonaniem) tego
popołudnia w szkole niedzielnej. W pokoju był śliczny, miękki
dywan i gustowne meble: łóżko z różową narzutą toaletka z
prawdziwym lustrem, komódki z szufladami, szafa i nawet nocny
stoliczek przy łóżku. W kąciku znajdowała się umywalka.
Próbowałam ogarnąd wzrokiem te wszystkie rzeczy. Nie miałam
pojęcia, że w ogóle istnieją takie luksusy. Wtedy pani
powtórzyła:
-
A teraz Doreen, tak masz na imię, prawda? Będę twoim pracodawcą.
To jest twój pokój.
Gdy
będziesz chciała wziąd kąpiel, twoja łazienka jest obok pokoju.
Moja
łazienka! Ledwo wierzyłam w to, co słyszałam i widziałam.
-
Twoje mundurki są w szufladach komody. Możesz umieścid swoje
rzeczy na toaletce i w szafie.
Te
słowa przypomniały mi, że przyszłam właściwie z pustymi rękami.
Pani spytała, kiedy nadejdzie mój bagaż.
-
Nie mam bagażu.
-
Chcesz powiedzied, że nie posiadasz niczego więcej?
-
Tak, proszę pani. To wszystko, co mam.
Próbowała
ukryd ogromne zaskoczenie faktem, że jej nowa pokojówka była
zupełnie pozbawiona środków do życia.
-
W takim razie będziemy musiały jakoś temu zaradzid, kochanie.
Teraz umyj ręce i zejdź na dół.
Zniknęła
za delikatnie różowymi drzwiami. Słyszałam odgłos jej cichnących
kroków. Usiadłam ostrożnie na łóżku. Dręczyło mnie pytanie,
czy zostanę odesłana do domu. Po chwili, doszedłszy do siebie,
rozpakowałam tych moich kilka drobiazgów i poukładałam je na
toaletce. Centralne miejsce na nocnym stoliku należało się
oczywiście przedmiotowi mojej dumy - śpiewnikowi „Złote Dzwony".
31
Zawsze
dociekliwa, próbowałam zapalid nocną lampkę i raczej zaskoczyło
mnie odkrycie, że działa bez zarzutu! Ostrożnie przymierzałam
mundurki, które miałam nosid. Wyjmowałam każdy po kolei,
przystawiałam do siebie i przeglądałam się w lustrze.
Nagle
przypomniałam sobie polecenie, by umyd ręce i zejśd na dół.
Umyłam więc je szybciutko, czerpiąc przyjemnośd z zapachu
perfumowanego mydełka. Zeszłam na dół. Gdy znalazłam kuchnię
(kolejny niesamowity widok), miałam wrażenie, że śnię. Poczułam
lęk i żal, że ... niedługo nadejdzie ranek i sen się skooczy...
Wszędzie,
gdzie tylko spojrzałam, znajdowały się śliczne, lśniące
czystością przedmioty. Stałam oniemiała.
-
Proszę, tu jest twoja kolacja Doreen. Tu zawsze będziesz jadła
posiłki.
Dobra
pani szybko zorientowała się, że poza nielicznymi drobiazgami
„przyniosłam" ze sobą mój apetyt. Znów zostawiła mnie
samą, żebym czuła się swobodnie. Jadłam obfity posiłek z
przyjemnością. Było to niesamowite uczucie: ja sama w takiej dużej
kuchni. Na szczęście moja pracodawczyni wróciła nim skooczyłam.
Pomijając ten dziwny początek, czułam, że wszystko będzie
dobrze.
Pani
wiedziała (prawdopodobnie od mojej dobrej druhny), że jej nowa
pokojówka pochodzi z ubogiej okolicy. Chyba jednak nie spodziewała
się biednej, małej dziewczynki z tak ogromnymi potrzebami. Ona sama
pochodziła z zamożnej rodziny i bogato wyszła za mąż. Jej mąż
był dobrze prosperującym przedsiębiorcą, więc nigdy nie zaznała
niedostatku.
Teraz
stała wobec biednego, odrzuconego, czternastoletniego dziecka.
Trudno się dziwid, że nie była pewna, jak wprowadzid mnie w
przyszłe obowiązki.
-
Myślę, że chciałabyś dowiedzied się czegoś o swojej pracy.
Powinnaś zawsze zwracad się do mnie Madam a do mego męża Sir.
Zdaje
się, że dostrzegła cieo zdziwienia na mojej twarzy, bo szybko
przeszła do tego, iż moja pensja będzie wynosiła dwanaście
szylingów i sześd pensów3
tygodniowo.
Wypłatę otrzymywad miałam przed południem w czwartki. Musiałam
wyglądad na zadowoloną i zainteresowaną szczegółami. Tak właśnie
się czułam. Madam w skrócie powiedziała mi, na czym będą
polegad moje obowiązki i dodała zachęcająco: - Wkrótce nauczysz
się wszystkiego, Doreen. Bądź cierpliwa. Czy masz koszulę nocną?
3
Szyling
- waluta używana w Wielkiej Brytanii do 197lroku, 1 szyling = 12
starych pensów = 5 nowych pensów*przyp. tłum.+ 32
-
Nie mam, Madam.
-
Hmm, myślę, że jakoś temu dzisiaj zaradzimy. A jutro pomyślimy o
nowych ubraniach i butach dla ciebie.
-
Och, dziękuję, tak bardzo Pani dziękuję!
Spędziłam
moją pierwszą noc w tym baśniowym domu, w moim własnym pokoju,
śpiąc w moim prawdziwym łóżku. To naprawdę było niczym bajka,
która stała się prawdą.
Następnego
poranka ktoś zapukał do różowych drzwi mojego pokoju. Obróciłam
się na drugi bok, by spad dalej, ale nagle przypomniałam sobie, że
od wczoraj jestem tu pokojówką i wyskoczyłam z łóżka. Miałam
ochotę sprawdzid od razu, jak nosi się jeden z tych mundurków.
Moje własne rzeczy wydawały się dzisiaj jeszcze bardziej
wyświechtane i obdarte. Ostatecznie założyłam jednak własne
ubrania i zeszłam na dół, gdzie czekało na mnie wspaniałe
śniadanie. Jadłam je z ogromną przyjemnością, kiedy pojawiła
się Madam.
-
Pojedziemy do Londynu, jak tylko skooczysz śniadanie, Doreen.
Taka
perspektywa znacznie przyspieszyła jedzenie. Usłyszałam fragmenty
rozmowy Madam i kobiety, która zatrudnionej do sprzątania, która
właśnie przyszła.
-
Ta dziewczynka pochodzi z jakiegoś przerażającego miejsca.
Kompletnie nie ma się, w co ubrad. Zabieram ją do Londynu.
Kobieta
o szorstkim, ale wesołym usposobieniu, weszła do kuchni, by mnie
poznad. Spoglądała na mnie przez chwilkę i powiedziała:
-
Witaj, Doreen. Nazywam się pani Hill i przychodzę tu codziennie.
Zwykle pomagam w sprzątaniu. Mam nadzieję, że staniemy się
dobrymi przyjaciółkami.
Właściwie
nie wiedziałam co powiedzied, więc starałam się robid dobre
wrażenie. Jak się później dowiedziałam, pani Hill pomagała tu
już od dłuższego czasu. Do jej zadao należało przede wszystkim
sprzątanie sypialni. Moja praca polegała na utrzymywaniu porządku
na dole i pomaganiu przy stole. W domu zatrudniano także kucharkę,
która miała teraz wolny weekend. Zastanawiałam się, czy będę
pasowała do wszystkich i w ogóle - jak to będzie.
Pojechałyśmy
do Londynu dużym, czarnym samochodem Madam. W czasie jazdy
wypytywała mnie o mój dom i o mnie samą. Zdawała się byd
zadowolona z moich odpowiedzi a także trochę oszołomiona. I
chociaż sama żyła, pod swego rodzaju „kloszem", wiedziała,
że to raczej szczerośd, a nie wykształcenie jest największą 33
zaletą
małej pokojówki. A ja naprawdę byłam zupełnie szczera w moich
odpowiedziach.
Wkrótce
dotarłyśmy do Londynu. Samochód zatrzymał się przed sklepem
Harrodsa. Zakłopotana Madam zaprowadziła mnie od razu do działu
konfekcji. Była tu dobrze znana i wszyscy dokładali wszelkich
starao, by sprostad jej oczekiwaniom. Madam szybko wytłumaczyła
sprawę kierownikowi działu, który profesjonalnie wyprowadził ją
z zakłopotania i wydał personelowi odpowiednie dyspozycje. Mogłam
zostad w tym jednym dziale i nie narażad Madam na dalsze
zakłopotania.
Byłam
kompletnie zdezorientowana tym nagłym poruszeniem wokół mojej
osoby. Ludzie biegali tam i z powrotem z paczkami i pudełkami
wszelkich kształtów i rozmiarów. Podkoszulki, halki, sukienki i
inne części garderoby były przynoszone do prywatnej przymierzalni.
Nie miało dla mnie znaczenia, jakiego koloru były ubrania i w jakim
stylu. Nigdy wcześniej nie miałam nowych ubrao!
Madam
była w bardzo dobrym nastroju. Miałam wrażenie, jakby cały sklep
przepełnił nagle bożonarodzeniowy nastrój. Doświadczeni
pracownicy uśmiechali się do mnie, z chęcią dokonując mojej
metamorfozy. Moje stare i obdarte ubrania zostały dyskretnie
wyniesione. Miałam na sobie nowe rzeczy i nowe, błyszczące buty, a
reszta zakupów została zaniesiona do samochodu. Ale ... to jeszcze
nie był koniec wielkiej przygody!
Madam
zabrała mnie do salonu fryzjerskiego, gdzie moje włosy zostały
profesjonalnie umyte, przystrzyżone i ułożone. Gdy już wszystko
było skooczone, zaproszono mnie, bym spojrzała na siebie w lustrze.
Odjęło mi mowę, nie mogłam uwierzyd, że ta pogodna i atrakcyjna
osoba w lustrze to ja sama.
-
Co za zmiana! - powiedziała Madam
Była
bardzo zadowolona. Wydawało mi się, że śnię i że w każdej
chwili mogę się obudzid w Uxbridge, leżąc na kupie brudnych
szmat. Przez chwilę wszyscy, którzy brali udział w tym wydarzeniu,
stali obok mnie i cieszyli się ze wspólnego dzieła. Wkrótce,
Madam i jej nowa pokojówka, żegnane przez pracowników, opuściły
magazyn.
W
drodze do domu gorąco dziękowałam Madam. Ona zdawała się byd
zaskoczona tą żarliwą wdzięcznością. Upewniając się, że
faktycznie posiadam tyle pięknych, własnych rzeczy, oglądałam się
nieustannie na paczki na tylnych siedzeniach. Głaskałam mój nowy
żakiecik i patrzyłam niemal z uwielbieniem na nowe buciki. Tak,
były wystarczająco realne. To nie był sen. Życie miało jednak
swoje jaśniejsze 34
strony.
Po powrocie do Cowley poznałam kucharkę. Polubiłam ją od
pierwszego wejrzenia. Ona i Madam pomogły mi założyd mundurek
pokojówki - kolejne miłe doświadczenie.
Moje
życie, jako pokojówki miało swoje wzloty i upadki. Były momenty
bardzo trudne, ale Madam i kucharka z właściwą im determinacją,
trzymały sprawy w swoich rękach, by z tej czternastoletniej
dziewczynki wyrosło coś dobrego. Na wszelki wypadek, żeby nie
zabrzmiało to zbyt poważnie dodam, że kucharka (powiedziała mi to
później) nigdy wcześniej nie śmiała się tak wiele, odkąd ja
zjawiłam się w Cowley.
ROZDZIAŁ
VI
OBCA
Do
moich pierwszych zadao należało krojenie chleba na wieczorny
posiłek. Nareszcie zlecono mi coś, co było niezmiernie łatwe.
Dlaczego? Przecież wcześniej musiałam kroid setki kromek dla moich
głodnych sióstr!
Położyłam
pokrojoną górę chleba na talerzu. Madam aż uniosła brwi w
zdumieniu i z pewnym niesmakiem przyglądała się niesionej przeze
mnie kopie chleba.
-
A cóż to ma znaczyd? Co to jest?
-
Chleb oczywiście. Tak jak pani kazała - nie mogłam zrozumied,
dlaczego nie podobały się jej te zdrowo wyglądające kromki
chleba.
-
O nie, Doreen, pozwól proszę, pokażę ci jak kroid chleb
właściwie..
-
Ma pani zamiar wyrzucid chleb?! Moje siostry chętnie by go zjadły!
Madam
spojrzała na mnie zaskoczona. Nic jednak nie powiedziała. Kucharka,
chociaż stała z tyłu, bezskutecznie próbowała ukryd szeroki
uśmiech, gdy ja, nieco nadąsana, pobierałam lekcję krojenia
chleba.
Skoro
okazałam się taką niezdarą już przy pierwszym zadaniu, obawiałam
się co będzie dalej. Naprawdę bardzo chciałam się uczyd, ale z
trudem przyjmowałam kolejne lekcje. Nieprzyjemne sytuacje pojawiały
się jedna za drugą. Na przykład podłoga w holu. Zlecono mi jej
wypastowanie. Starałam się wypaśd jak najlepiej. Używałam tyle
pasty i polerowałam podłogę tak mocno, ile tylko byłam w stanie.
W rezultacie hol stał się czymś na podobieostwo lodowiska, czego
biedna Madam już wkrótce doświadczyła... ślizgając się po nim
na małym dywaniku.
-
Doreen, to tak nie może zostad! Można sobie nogi połamad. Przykro
mi, ale musisz to zeskrobad i zrobid jak należy. 35
-
Zeskrobad to?!! Po tej całej ciężkiej pracy? Pani żartuje! Miałam
pastowad - to jest wypastowane. Jeśli pani sobie myśli, że będę
marnowad moją pracę i zeskrobię podłogę, to musi sobie pani
znaleźd innego partacza!
Długi
dialog wywiązał się między mną a Madam. Nie umiałam języka i
wyrażałam swoje uczucia nie przebierając w słowach. Kucharka
przyszła z kuchni zobaczyd, skąd to całe zamieszanie. Spojrzawszy
na mnie - wróciła, czym prędzej do kuchni, nie mogąc opanowad
śmiechu.
-
Musisz zrobid to, co mówię Doreen. - powiedziała Madam.
Zrozumiałam,
że nie mam innego wyjścia. Trzeba było doprowadzid podłogę do
stanu użyteczności. Proszek do czyszczenia był mi kompletnie
nieznany. Używałam go w ogromnej ilości, wykonując, co mi
nakazano. Potem, chcąc byd zupełnie pewną, że dwie ściereczki,
jakich używałam do sprzątania, są czyste i białe - wykorzystałam
dobre pół pudełka proszku do prania i jeszcze pół butelki
wybielacza...
Nietrudno
sobie wyobrazid rezultat: wszystko tonęło w mydlinach, a na owe dwa
ręczniczki, aż przykro było patrzed... Madam i kucharka okazały
się byd wzorami cierpliwości, chod zapewne nie przychodziło im to
łatwo. Czasem jednak zdarzało się, że to mnie brakowało tej
cechy i uciekałam do ogrodu albo na górę do swojego pokoju zalana
łzami upokorzenia. Ale nie każde moje zajęcie kooczyło się
fiaskiem. Madam zapytała mnie kiedyś, czy mogłabym rozpalid ogieo
w kominku. Ucieszyłam się myśląc, że chod raz będą mogła
zrobid coś dobrze.
-
Pani da mi drewno, węgiel i zapałki, a ja pani pokażę, jak
potrafię rozpalid w kominku.
-
Proszę, żebyś zwracała się do mnie, jak ci powiedziałam,
Doreen. - nadmieniła Madam szybko.
-
Oj dobrze, dobrze.
I
zaraz potem ogieo buchał niemal do połowy komina. Madam i kucharka
pogratulowały mi, chociaż ogromny ogieo wyglądał nieco
niebezpiecznie.
Tak
więc życie w Cowley, w ciągu tych pierwszych dni, było mieszanką
łez, kłótni, niepowodzeo i kilku sukcesów. A doskonale dotychczas
prowadzone domostwo, wkradł się wesoły chaos. Przybycie
cocneyowskiej sieroty z pewnością dodało koloru spokojnej
rzeczywistości tego domu. Nikt, ani Madam, ani kucharka, ani nawet
pomoc domowa, nie spotkały wcześniej nikogo podobnego do nowej 36
pokojówki,
która była przyczyną tak wielu trosk, frustracji, zaskoczeo a
zarazem śmiechu, i to zaledwie w ciągu kilku dni.
Wysłano
mnie któregoś razu do sprzątania innych pokoi. Obawiałam się
dotknąd czegokolwiek, żeby nie narobid szkód. Intrygowało mnie
też, po co im były te wszystkie pokoje. W Uxbridge mieliśmy tylko
dwa na dole, które dorównywały wielkością jednemu tutaj. Tak,
życie było tu zupełnie inne.
Kucharka
stała się moją dobrą przyjaciółką i podtrzymywała mnie na
duchu w chwilach kryzysu. Mimo to, niekiedy czułam się samotna i
zagubiona w tym ogromnym, poukładanym domu. Bardzo tęskniłam za
moimi siostrami.
Kucharka
pracowała w Cowley już od ośmiu lat. Wyglądała zupełnie tak,
jak kucharka wyglądad powinna: pulchna, z okrągłą, zaróżowioną
twarzą, zawsze pogodną i jasną.
Jadłyśmy
razem nasze posiłki w kuchni. Nigdy nie byłam tak dobrze karmiona i
ona zawsze pilnowała, aby niczego mi nie zabrakło. Dużo
gawędziłyśmy i często rozśmieszałam ją do łez.
Zawsze
wyglądała czysto i świeżo, zdawało się, że jej duży fartuch
nigdy się nie brudzi, podczas kiedy mój, ku rozpaczy Madam, był
poplamiony i wymięty już po pół godzinie. Kucharka zwykła wtedy
mawiad: „Zawsze patrz na tę jasną stronę. Przecież mamy tak
wiele powodów do wdzięczności." Chciałam zapamiętad tę
dobrą radę, ale tak wiele rzeczy wciąż mi źle wychodziło, mimo
że bardzo się starałam. Madam uczyła mnie podawad posiłki do
stołu. Ostatecznie zdecydowała się jednak przełożyd to zadanie
później.
No,
ale już otwieranie drzwi i anonsowanie gości było czymś, co nawet
tak nieobliczalna młoda osoba jak ja, powinna zrobid dobrze -
zakładała Madam. Niestety, myliła się. Zdołałam narobid
zamieszania nawet przy tak prostym zadaniu.
Pewnego
wieczoru powiedziano mi, że przychodzą goście. Miałam ich
uprzejmie powitad i wprowadzid do salonu. Kiedy zadzwonił dzwonek,
poszłam otworzyd. Kucharka stała w lekko uchylonych drzwiach
kuchni, ukryta za framugą i słuchała, jak sobie radzę.
Otworzyłam,
więc drzwi szybko i powiedziałam głośno: - Wejdźcie i wytrzyjcie
nogi.
Tych
dwoje spojrzało na mnie z zaskoczeniem. Weszli niepewnie do środka.
-
Dajcie swoje płaszcze - powiedziałam - powieszę je. Uczynili to w
milczeniu. 37
Zapowiedziałam
gości opierając się o drzwi salonu i mówiąc głośno z
cocneyowskim akcentem: - Są już.
Madam
wyglądała jakoś tak ... inaczej, nienaturalnie...
Pomaszerowałam
z powrotem do kuchni, gdzie, ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu,
znalazłam kucharkę, zgiętą w pół, na skutek ataku śmiechu, i
ze łzami obficie spływającymi jej po różowych policzkach.
-
Co się dzieje? - spytałam.
Kucharka
nie była w stanie wypowiedzied słowa, taki śmiech ją ogarnął.
-
Czy znów zrobiłam coś źle?
Moje
pytanie i zdziwienie tylko dolało oliwy do ognia. Wkrótce zjawiła
się Madam. Jej nie było wcale do śmiechu. A ja... ja przecież
byłam tylko sobą! Nie mogłam zrozumied, dlaczego powstało to
zamieszanie. Kucharka, wciąż we łzach ze śmiechu, uciekła na
górę, by dojśd do siebie. Najwidoczniej Madam nie spodobało się
to, iż kazałam jej gościom wytrzed nogi...
W
koocu nadszedł czwartek i miałam mied pierwsze wolne popołudnie i
pierwszą tygodniówkę.
-
Jesteś wolna do jutra rana - powiedział Madam - ale pamiętaj, że
powinnaś wrócid do domu najpóźniej o dziesiątej wieczorem.
-
Oh, dzięki Madam! - ledwo mogłam wykrztusid z siebie.
Z
błyszczącymi oczami pobiegłam na górę, by policzyd moje
pieniądze: cały, czysty, dziesięcioszylingowy banknot i lśniąca
półkoronówka4.
4
Stara waluta, używana do 1971 roku, 1/2 korony = 30 pensów *przyp.
tłum.+
Nigdy
nie posiadałam tak wiele. Nic dziwnego, więc, że czułam się jak
księżniczka. „O rany - myślałam - ja im teraz pokażę w
Uxbridge, co znaczy sukces!"
W
moich ładnych nowych ubraniach, z pieniędzmi w kieszeni, dumnie
szłam ulicą na stację. Podróż pociągiem do Uxbridge była
jedynie kwestią minut. Kiedy wysiadłam z kolejki, wszystko wydawało
się byd inne - bardziej czyste i nowe. Czy naprawdę niedziela była
zaledwie cztery dni temu? Zdawało mi się, że minęły lata.
Kupiłam
cukierki dla moich sióstr i poszłam do kawiarni odpocząd chwilę
przy herbacie. Doświadczałam nowej samoświadomości. Coś dziwnego
i trudnego do zdefiniowana zaczęło się w moim życiu. Nagle
pomyślałam o papierosach. Palenie 38
nie
było czymś nowym dla mnie. Od ósmego roku życia zbierałam
niedopałki w rynsztokach i popalałam je, kiedy nikogo nie było w
pobliżu.
Czasem
wykradałam ojcu tytoo i robiłam sobie własne skręty naśladując
dorosłych. Wszyscy, łącznie z dziedmi z tej brudnej dzielnicy,
lubili palid fajkę. Będąc w Cowley ani razu nie pomyślałam o
paleniu. Teraz w Uxbridge dały o sobie znad więzy z przeszłością.
Kupiłam swoją pierwszą paczkę papierosów w barze, wróciłam do
stolika i zapaliłam jednego. To było ogromnie przyjemne uczucie.
Nikogo nie obchodziło w najmniejszym stopniu, że młoda dziewczynka
paliła.
„Teraz
naprawdę jestem dorosła - myślałam - i naprawdę mogę robid, co
chcę i co lubię."
Kiedy
wyszłam z kawiarni, skierowałam swoje kroki w stronę osiedla,
gdzie spędziłam tak wiele nieszczęśliwych i samotnych lat. Szłam
zobaczyd się z moimi siostrami. Dziewczynki były na placu zabaw.
Nie od razu mnie rozpoznały. Musiałam woład je po imieniu kilka
razy.
-
Patrzcie to Dor! Hej Dor! Dor! - podskakiwały wokół mnie, krzycząc
z radości.
Zebrałam
je wszystkie razem i objęłam ramionami. Przepełniała mnie wielka
radośd, gdy patrzyłam na te brudne buźki i potargane czupryny.
Wspaniale było je słyszed, przekrzykujące się nawzajem. Moje
serce wypełniła głęboka i czuła miłośd do nich wszystkich.
Och, jakże tęskniłam za tymi ukochanymi brzdącami.
Oczarowane
tym, jak wyglądałam, chwyciły mnie w koocu za ręce i dumnie
pomaszerowałyśmy razem do ich domu. Procesja rosła wraz z
pokonywaną odległością. Wszystkie napotkane bandy dzieciaków
przyłączały się do nas.
Sąsiedzi
wylegli przed domy i przyglądali się przemienionej Doreen.
Zatrzymywałam się, by opowiedzied o moim nowym życiu i by się w
pełni zaprezentowad. Byłam największą atrakcją tego popołudnia.
Kiedy
dotarłyśmy do zabiedzonego domu, ojca nie było. Czarna Wiedźma
zaniemówiła na widok moich ślicznych ubrao i nowych butów. Jakoś
nie mogłam znaleźd sobie miejsca w domu.
Taki
był dziwnie ciemny i skurczony. Wyszłam więc na osiedle w
otoczeniu małych przyjaciół i moich sióstr, jak za dawnych dni.
-
Zabierzesz nas z sobą, Dor? - Możemy iśd zamieszkad z tobą, Dor?
Wydawało
im się, że ich dawna przywódczyni znalazła zamek z bajki i
bezkresne skarby. 39
W
koocu wrócił mój ojciec. Odkryłam, że ... wciąż go kocham. On
jednak nie okazał mi żadnego zainteresowania. Był zaskoczony, że
w ogóle zawracałam sobie głowę odwiedzinami. Chciałam zapytad,
czy są jakieś wiadomości o mojej prawdziwej mamie, ale...
pomyślałam, że może jednak nie zapytam. Tak było lepiej...
Zaczęłam
czud się dziwnie nie na miejscu. Wraz z upływem godzin w
spojrzeniach dorosłych zaczęłam dostrzegad coś podobnego do
urazy.
-
Myślę, że teraz pójdę do kina - powiedziałam dzieciakom.
Ten
powrót do domu okazał się w rozczarowaniem. Siedziałam sama w
kinie, myśli kotłowały się w mojej głowie i paliłam papierosa
za papierosem. Wydarzenia toczące się na ekranie w ogóle do mnie
nie docierały. Wciąż i wciąż dudniło mi w głowie, że stałam
się obca dla ludzi z osiedla.
„Nie
należę już do rodziny. Jestem obca." Słowo obca wywoływało
we mnie dreszcze i poczucie pustki. Chciałam opuścid dom i chciałam
byd wolna. Teraz byłam, ale tylko pozornie, bo tak naprawdę czułam,
że jestem zniewolona wewnętrzną pustką i samotnością.
„Gdyby
nie moje siostry, nigdy więcej już bym tu nie przyszła."-
myślałam. Ale dokąd miałabym pójśd, jeśli nie tu? Nikogo
innego nie znałam. Szłam na stację, a moje kroki zdawały się
mówid: „Obca. Jestem obca. Jestem obca. Do nikogo nie należę.
Jestem obca."
Kiedy
zbliżałam się do wielkiego domu, w którym byłam zatrudniona,
zaczęła ogarniad mnie depresja.
-
Czy miałaś miłe popołudnie kochanie? - zapytała kucharka.
Nie
potrafiłam odpowiedzied, kiwnęłam tylko głową. A przecież to
popołudnie nie było miłe... było niemal druzgocącym do
świadczeniem.
ROZDZIAŁ
VII
ODEJŚCIE
-
To bardzo głupio z twojej strony tracid pieniądze na papierosy -
głos kucharki brzmiał poważnie i karcąco.
-
Jeśli Madam cię złapie na paleniu w kuchni, będziesz miała nie
lada kłopoty.
-
I co z tego? I tak zawsze mam kłopoty,.
Co
prawda ograniczyłam palenie tylko do mojego pokoju, ale Madam
wkrótce i tak odkryła ten zwyczaj. Niestety, ani ona, ani kucharka
nie miały pojęcia, w jakiej 40
byłam
depresji. Może gdyby miały świadomośd tego, co się działo w
moim wnętrzu, potrafiłyby zrozumied, dlaczego tak dużo paliłam.
Madam
nie ustawała w podejmowaniu wysiłków, by uczynid ze mnie –
wyrzutka społeczeostwa - prawdziwą pokojówkę, zdolną nawet do
wypełniania obowiązków gospodarza. Uczyłam się szybko, chociaż
wciąż popełniałam niewiarygodne błędy.
Poznałam
także dwoje dzieci. Na początku Madam była bardzo ostrożna i
starała się, by dzieci miały ze mną jak najmniejszy kontakt.
Powodem tego był prawdopodobnie sposób, w jaki się wysławiałam.
Chroniła dzieci, by nie nauczyły się ode mnie niepotrzebnych
epitetów i wulgaryzmów, a przyznad muszę, że zdarzało mi się
nie przebierad w słowach... Nie zawsze rodzicom udawało się
upilnowad dzieci, czego dowodem były sporadyczne chichoty przy
drzwiach kuchni. Potem rozlegał się szmer przemykających stopek,
spłoszonych przez zaniepokojonych opiekunów.
Lepiej
poznałam dzieci pewnego pamiętnego wieczoru, gdy Madam wychodziła
razem z mężem, a kucharka miała wolny dzieo. Zdecydowano, że ja
się nimi zajmę. Dzieci jak to dzieci, były pełne psotnych
pomysłów zupełnie jak te z ulicy i postanowiły w pełni
wykorzystad nieobecnośd dorosłych w domu. Zaczęły marudzid, że
są głodne i błagad mnie o coś do jedzenia.
Poszliśmy
do spiżarni i pozwoliłam im wybrad, co chciały. A było, z czego
wybierad! Oczywiście ja również zaspokoiłam swój głód. W
pierwszej kolejności zaatakowaliśmy tort czekoladowy (dopiero co
upieczony), potem bułeczki z jagodami, trochę owoców, a do tego
trzy butelki lemoniady. Wspaniale się razem bawiliśmy, rozmawiając,
śmiejąc się i lepiej poznając. Dzieci wiedziały, że ta samowola
w jedzeniu była zabroniona, o czym rzecz jasna nie poinformowały
mnie. Dla mnie były dziedmi gospodarzy. Nie miałam pojęcia, że
mogę im zabronid czegoś takiego jak jedzenie. Zdawało mi się, że
postępuję zupełnie w porządku.
Na
drugi dzieo Madam i kucharka szybko się zorientowały, jakiego
dokonaliśmy spustoszenia w spiżarni. Zresztą- niczego nie mieliśmy
zamiaru ukrywad. W każdym razie nie ja. Dzieci zostały bardzo
dokładnie przepytane i zrzuciły całą winę na mnie. Madam była
strasznie zła. Poczułam się skrzywdzona i ogarnęła mnie
wściekłośd.
-
Jeśli te cwane maluchy chciały jeśd, dlaczego miałam im nie
pozwolid? Chyba stad panią na poniesienie takiej straty, co? -
krzyczałam zła i rozżalona.
-
Spodziewam się, że miałaś w tym swój udział Doreen. -
odpowiedziała Madam.
-
A co, jeśli miałam?!! Mam już dośd tego miejsca i was wszystkich!
41
Głos
mi się załamał, a język odmówił posłuszeostwa. Kucharka,
zawsze będąca gdzieś w pobliżu, gotowa działad na rzecz spokoju
i porozumienia, zaniosła się śmiechem. Ja szczerze mówiąc, nie
widziałam niczego zabawnego w tej sytuacji. Pobiegłam na górę i
zaczęłam się pakowad. Kucharka pośpieszyła za mną, a za nią
Madam i dzieci.
-
Nie powinna byd pani tak ostra dla Doreen, Madam - powiedziała
kucharka. - Ona miała bardzo trudne życie...
Wtedy
dzieci zaczęły prosid Madam, żeby nie pozwoliła mi odejśd. Chyba
mój głęboki żal zrobił na nich wrażenie. Później przyznały
się do swojej winy, cała sprawa zakooczyła się szczęśliwie i
szybko została zapomniana.
Madam
była bardzo cierpliwym i wyrozumiałym pracodawcą. Prowadziła
stabilne i nieco „szklarniane" życie. I prawdę mówiąc,
niekiedy czułam się jak ptak w klatce. Nie przywykłam do
dyscypliny. Niestety, czasem się buntowałam i wybuchałam
niepotrzebnie, jak tego dnia, kiedy Madam przyszła do kuchni dad mi
pewne instrukcje, źle się czułam, byłam jakaś taka załamana i
wydarłam się na biedną Madam bez przyczyny.
-
O Boże, zamknij się już i wynoś się z mojej kuchni!
Biedna
Madam była tak zaskoczona i niepewna, co zrobid, że faktycznie
wyszła z kuchni. Wciąż jednak uczyłam się, że to ona była
szefem. Madam cierpliwie poprawiała mnie i upominała, kiedy to było
konieczne. Pewnego poranka, około sześciu tygodni po moim
przybyciu, zeszłam na dół, by jak zwykle pomóc w przygotowaniu
śniadania. W kuchni zastałam Madam przy pracy. Wyglądała dziwnie
blado. Było już wpół do ósmej i ani śladu kucharki.
-
A gdzie kucharka?
Nie
było odpowiedzi. Powtórzyłam pytanie.
-
Doreen - głos Madam brzmiał łagodnie i smutno - kucharka umarła
dziś w nocy w czasie snu.
-
Umarła?! - wpatrywałam się w Madam nie przyjmując do wiadomości
jej słów. - Ona nie mogła umrzed! Musi się pani mylid!!
Biedna
Madam, sama była wstrząśnięta a do tego musiała jeszcze zmagad
się z moimi emocjami i niedowierzaniem. Poszła więc jeszcze raz do
pokoju kucharki.
-
Tak, Doreen, kucharka umarła w czasie snu. W ciszy i spokoju. A
teraz kochanie, chcę żebyś była dobrą dziewczynką i pomogła mi
poradzid sobie z tym wszystkim. Proszę bądź cichutko. Za chwilę
przyjdzie lekarz. 42
-
Po co lekarz, jeżeli ona nie żyje?! - Madam przeżywała trudne,
chwile próbując mnie uspokoid.
Wszyscy,
także i ja, chodziliśmy na palcach, w milczeniu. A kiedy zostałam
sama w tej wielkiej kuchni, łzy zaczęły toczyd się po moich
policzkach jedna po drugiej. Aż w koocu - świadomośd straty i ból,
uwolniły się w rozdzierającym szlochu. Moja kochana kucharka! Ta
wspaniała i dobra, zawsze rozumiejąca mnie osoba! Umarła! Wszystko
w kuchni przesycone było jej obecnością: ulubione krzesło, koszyk
z robótkami ręcznymi, zapasowy fartuch.
Kochana
kucharka! Jak bez niej tu będzie? Nic i nikt nie mógł jej zastąpid
- wszyscy to odczuwaliśmy. W sercu każdego z nas zostało miejsce
wypełnione żalem z powodu jej odejścia.
Życie
toczyło się jednak dalej, jak to życie. Nigdy nie zatrudniono
nikogo na miejsce kucharki. Każda inna osoba zdawałaby się tu
zawadzad. Kto wie, może Madam rozumiała mój ból, widziała smutek
na mojej twarzy i dlatego zdecydowała, by nie przyjmowad nikogo
nowego?
Teraz
ona sama gotowała, pomagała jej pani Hills i czasem ja. Lubiłam
pomagad przy gotowaniu, dużo się uczyłam od bardzo cierpliwej
Madam. Pokazała mi, jak piec ciasto, robid przetwory owocowe i wiele
innych pożytecznych rzeczy.
Swoje
wolne popołudnia spędzałam w Uxbridge, gdzie mój wygląd wciąż
jeszcze budził entuzjazm wśród młodszych dzieci. Ale nie miałam
żadnych przyjaciół w swoim wieku.
W
swoich wędrówkach po mieście zauważyłam, że ludzie nie są
chętni, by porozmawiad czy chodby uśmiechnąd się do siebie
nawzajem - tak bardzo zaabsorbowani byli swoim sprawami i swoim
życiem. Często spędzałam całe popołudnie nie zamieniwszy ani
jednego słowa z dorosłą osobą.
Raz
lub dwa odwiedziłam dom misyjny przy ul. Waterloo, ale jakoś nie
miałam z kim spędzid czasu i porozmawiad. Rzadko kto tam bywał po
południu, w środku tygodnia. Często tak się działo, że dzieci
po skooczeniu szkoły, były rzucane wir tego świata i
niejednokrotnie czuły się zagubione. To też spotkało i mnie.
Szkoda, że tak się stało. Może gdyby jakiś starszy ode mnie,
wrażliwy chrześcijanin napisał czasem krótki list, nie czułabym
się taka zagubiona, samotna i może byłabym szybciej „zdobyta"
dla Chrystusa...
Jak
wiele dziewcząt w tym wieku, zaczęłam marzyd o chłopaku i o
wyjściu za mąż. Byłoby wspaniale mied kogoś, kto naprawdę by
mnie kochał! Tak, dorastałam umysłowo i fizycznie. Aby spotkad
jakichś młodych ludzi w moim wieku i byd może 43
-
tego wymarzonego księcia - poszłam raz do dyskoteki zamiast do
kina. Głupio mi było na początku i wstydziłam się. Ale
przepełniająca mnie energia wzięła wszystko w swoje „ręce".
Nie miałam problemu ze znalezieniem towarzystwa. Lubiłam się bawid
i szybko stałam się znana, jako dziewczyna, z którą super można
spędzid czas.
Z
pobliskiej jednostki przychodzili na taoce żołnierze. Nie miałam
złudzeo, co do ich motywów, bo oczywiste było, że nie
przychodzili tylko potaoczyd... I zwykle nie mieli czasu (ani ochoty)
na długie romantyczne podboje. Ale wszystko, czego ja chciałam - to
po prostu towarzystwo, ludzie, dobra zabawa.
Jako
małe dziecko widziałam i słyszałam tak wiele rzeczy związanych z
seksem, że wszelkie prawa natury nie były mi obce. W moim otoczeniu
relacje seksualne nie miały żadnej religijnej otoczki, nie były
poddane żadnym nakazom i zakazom. Ludzie żyli ze sobą a małżeostwo
było wyłącznie sprawą przekonania i decyzji. Uczyłam się życia,
obserwując je.
Przypadkowe
relacje z płcią przeciwną nie były niczym niezwykłym w moim
otoczeniu. Nie czułam więc jakiekolwiek zażenowania czy
zakłopotania. Poza tym, zawsze przecież istniała szansa, że
któryś z tych młodych mężczyzn naprawdę mnie pokocha i będziemy
żyli razem długo i szczęśliwie, jak w bajce.
I
naprawdę spotkałam pewnego człowieka, przystojnego mężczyznę,
który wrażliwy i bardzo miły. Po raz pierwszy w życiu poczułam
się jak na wymarzonej wyspie - bezgranicznie zakochana.
Nawet
mój wygląd zmienił się w ciągu jednej nocy. Wszystko było
wspaniałe, łącznie z pracą w domu. Przeobraziłam się nagle w
jasną, promienną Doreen. Cała moja samotnośd zniknęła.
Jednak
... Życie w chmurach i piękny romans skooczyły się tak nagle jak
się zaczęły, i to już po trzech tygodniach. Spadłam na ziemię
okrutnie zraniona. Mój przystojny przyjaciel poinformował mnie, że
był już wcześniej zaręczony i że niedługo się żeni. Mój
świat runął. Miałam wrażenie, że pęknie mi serce i umrę.Jak
to w życiu - czas okazał się byd lekarzem...
„Dlaczego
niektórzy ludzie mają tak dużo pieniędzy a inni tak mało?"
- to wielkie pytanie zaczęło mnie dręczyd i powracad niczym
bumerang. „To nie jest w porządku!"- myślałam. W moim
pustym sercu pojawiło się ziarno zgorzknienia. Zaczęłam też
myśled, że zdobycie wielkich pieniędzy przyniesie szczęście,
którego tak poszukiwałam. 44
Zdecydowałam
się poprosid Madam o podwyżkę. Myślałam, że to pozwoli mi
zaoszczędzid odpowiednią ilośd pieniędzy, by wyjechad do Londynu.
Tam mogłabym zarobid naprawdę duże pieniądze! Tam mogłabym
pozwolid sobie na super ubrania i mied wielu przyjaciół!Prośba o
podwyżkę wciąż była w moich myślach, kiedy doszło do kolejnego
niezapomnianego wydarzenia. A chodziło o telefon, przedmiot, do
którego odnosiłam się z pełnym obaw dystansem, a zarazem i z
ciekawością.
Pewnego
dnia Madam zdecydowała, że nadszedł już czas, by jej nowa
pokojówka zaczęła odbierad telefony. Cierpliwie i dokładnie
wytłumaczyła mi, jak się zachowad i co mówid. Później
oświadczyła, że następnym razem, gdy usłyszę dźwięk aparatu,
mam odebrad. Jakiś czas później telefon faktycznie zadzwonił.
-
Proszę, Doreen, odbierz go tak, jak cię uczyłam. - I jeszcze
dodała szybko - Jeśli to pani Winters, powiedz jej, że mnie nie ma
w domu.
Podniosłam
ostrożnie słuchawkę, tak jakby była laską dynamitu z bardzo
krótkim lontem. Powtórzyłam numer - zgodnie z instrukcjami Madam i
spytałam, kto mówi. - Z tej strony pani Winters ... - zaczął głos
po drugiej stronie linii.
-
O, naprawdę? - przerwałam szybko. - Madam kazała mi powiedzied
pani, że jej dzisiaj nie ma w domu!
Z
mieszaniną ulgi i zadowolenia odłożyłam, czym prędzej słuchawkę,
pozostawiając tę panią w pełnym osłupieniu. Madam niemal
eksplodowała. Cóż więcej powiedzied - już nigdy nie powierzyła
mi odbierania telefonu. Później czułam się bardzo głupio. Gdybym
była bardziej ostrożna z tym telefonem, mogłabym poprosid o
podwyżkę. Teraz nijak nie wypadało o to poprosid. Musiałam więc
bardziej oszczędzad. Londyn stał się moim celem. Wyobrażałam
sobie, że to miasto jest pełne możliwości dla młodej dziewczyny
z takimi ambicjami jak moje. Myślałam, że wyjazd do Londynu zmieni
moje życie na lepsze. I nie mogłam się doczekad, kiedy wreszcie
tam pojadę.
Gdy
uznałam, że mam już wystarczającą ilośd pieniędzy, spakowałam
torbę i odeszłam nikomu nic nie mówiąc. Przepełniona burzą
emocji, wsiadłam do pociągu w Uxbridge. Nikt nie zwrócił
najmniejszej uwagi na niewysoką nastolatkę z wyrazem determinacji
na młodziutkiej twarzy.
Smutno
to mówid, ale takie wydarzenia mają miejsce każdego dnia - wielu
nastolatków, samotnych i zbłąkanych, uciekających z domu, marzy o
Londynie. Jeszcze smutniejsze jest to, że często nie ma nikogo, kto
by się troszczył o to, co się dzieje z takim młodym człowiekiem,
który wpada w otchłao ogromnego miasta. 45
Nie
miałam zbyt wielkiego pojęcia o tym, co mnie czeka po tej drugiej
stronie marzeo...
ROZDZIAŁ
VIII
ULICE
PADDINGTON
Do
Paddington w Londynie przybyłam mając znacznie więcej rzeczy niż
dziewięd miesięcy wcześniej, kiedy wlokłam się z Uxbridge na
służbę do Cowley. Tym razem jednak żadna praca na mnie nie
czekała. Więcej, nie czekało nawet miejsce, w którym mogłabym
spędzid noc.
Nie
byłam aż tak bardzo zniechęcona, pewnie dlatego, że wzrastałam w
świecie niepewności, szkolona ciężkimi kopniakami. Zawsze
przecież mogłam pójśd do baru i przemyśled jeszcze raz całą
sytuację. Niestety, po skooczonym posiłku, byłam w tym samym
miejscu.
Łatwowierna
jak zawsze, oczekiwałam, że Londyn jest wspaniałym miejscem. Byłam
niczym Dick Whittington, który wierzył, że ulice Londynu są
wybrukowane złotem. Z otwartą ze zdziwienia buzią wędrowałam
ulicami centrum, wpatrując się w kolorowe witryny sklepów. Chociaż
tak naprawdę to byłam rozczarowana tym, co widziałam: ciemne
alejki, brudne budynki, na wpół opuszczone domy przy wąskich
uliczkach, pnące się do nieba tak wysoko, że nie sposób było ich
wzrokiem ogarnąd. „Przecież tu jest gorzej niż na komunalnym
osiedlu w Uxbrigde!"- myślałam. Ale nie było już drogi
powrotu. Próbowałam zatrzymad kogoś i zapytad o jakiś nocleg.
Ludzie jednak mijali mnie w pośpiechu, wpatrując się w ponury bruk
pod stopami.
Przystanęła
tylko jedna osoba, kobieta, żeby udzielid mi informacji. Wskazała
budynek znajdujący się nieopodal, gdzie można było zatrzymad się
w tanim pokoju, płacąc za tydzieo z góry. Wynajęto mi posępne,
ledwo muśnięte jakąś szmatą pomieszczenie, składające się z
sypialni i łazienki. Brązowe tapety odchodziły od wilgotnych
ścian. W porównaniu z ciepłym, przytulnym i ślicznym pokojem,
jaki opuściłam kilka godzin temu w Cowley, to była straszna nora.
Usiadłam
na chybotliwym łóżku rozglądając się wokoło. „Cóż, zawsze
można trochę posprzątad. Mam przecież całkiem niezłą praktykę
w sprzątaniu"- pomyślałam sobie.
W
tym wielkim domu było mnóstwo takich pojedynczych pokoi do
wynajęcia. Słysząc za ścianą głośny śmiech, zdecydowałam się
tam zajrzed. Zapukałam do drzwi i w odpowiedzi usłyszałam wesołe
„Wejdź kochanie" oraz salwę śmiechu. 46
-
Szukam jakiegoś wiadra, mydła i szczotki do szorowania. Chciałabym
trochę posprzątad w moim pokoju.
Dziewczęta
popatrzyły na mnie, potem na siebie nawzajem i zachichotały.
-
Ja bym się tym nie przejmowała, moja droga - powiedziała jedna z
trzech dziewcząt. - Nie warto.
-
Zostaw dziecko w spokoju! - zaoponowała najstarsza z tej trójki.
Sądząc
po wyglądzie pokoju, do którego weszłam, mogłam równie dobrze
zapytad o żyrandol. Jednak ku mojemu zaskoczeniu rzeczy, o które
pytałam, zostały znalezione – dośd sfatygowane, ale użyteczne.
-
Wielkie dzięki - powiedziałam i wycofałam się. Znów rozległ się
śmiech.
Odgłosy
szorowania musiały chyba wywrzed jakieś wrażenie, gdyż po pewnym
czasie jedna z dziewcząt weszła do mojego pokoju z kubkiem herbaty.
A mój pokój, muszę przyznad, wyglądał znacznie lepiej - ja nie,
niestety... Upaprałam się po uszy.
-
Masz kochanie, zasłużyłaś sobie - powiedziała miła sąsiadka.
-
Ooo, dzięki serdeczne! To jest to, czego mi trzeba.
-
Jesteś tutaj nowa, prawda? Widziałam jak przyszłaś.
-
Yhym, rzuciłam poprzednią pracę i uciekłam. Byłam pokojówką.
Mam na imię Doreen.
-
Cóż, ja jestem Brenda, jest nas tutaj sześd dziewcząt. Ty
będziesz siódma. Szczęśliwa siódemka. Może faktycznie ci się
jakoś poszczęści, Doreen.
Opowiedziałyśmy
sobie kilka szczegółów z naszego życia. Kiedy ja z zapałem
opowiadałam Brendzie o swoim wcześniejszym życiu, niepostrzeżenie
weszły inne dziewczęta. Potem odezwała się właśnie Brenda. Była
10 lat starsza ode mnie i chyba to ona najczęściej zabierała głos.
-
My zarabiamy na ulicy, rozumiesz?
-
Na ulicy? - zaintrygowało mnie to.
-
No wiesz - śpimy z facetami za pieniądze. Można zarobid kupę
szmalu. Mężczyźni dobrze płacą. - Pozostałe dziewczyny
przytakiwały na potwierdzenie tego, co mówiła Brenda.
-
Komu się chce byd niewolnikiem codziennej pracy - powiedziała jedna
z nich. – Jesteśmy niezależne. Mamy wszystko, co chcemy. 47
Faktycznie,
miały dobre ubrania na sobie i kosztowną biżuterię. Otwierałam
oczy z coraz większym zdziwieniem. Nigdy wcześniej nie zetknęłam
się z prawdziwą prostytutką.
Zauważyłam,
że o zarabianiu na ulicy mówią używając słów, jakimi ludzie
posługują się w interesach. Kwestie moralności były jakby poza
tym, nie wchodziły w sferę „pracy".
-
Cóż - westchnęłam - ja byłam tylko pokojówką i więcej nie
chcę tym się zajmowad.
-
Nie musisz, kochanie. Jesteś młoda i całkiem ładna. Mogłabyś
zarobid niezłe pieniądze z nami na ulicy.
-
Pomyślę o tym, Brenda i dam ci znad rano.
Kiedy
dziewczyny wyszły z mojego pokoju, zaczęłam analizowad wszystko,
co usłyszałam i zobaczyłam. Właściwie, podsumowałam swoje
rozważania, po to przecież przyjechałam do Londynu - zarobid kupę
forsy. Jeśli mężczyźni chcieli płacid za trochę zabawy, co w
tym złego? A dziewczyny wydawały się byd wystarczająco
szczęśliwe. Dlaczego więc nie żyd tak jak one. Nie bez znaczenia
było też to, że okazały mi naprawdę szczere zainteresowanie,
czego nie miałam okazji, w takim stopniu, doświadczyd wcześniej.
Nie
wszystkie prostytutki pochodziły z biednych i nieszczęśliwych
domów, takich jak mój. Nie wszystkim rodzice odmówili miłości i
troski. Ale wszystkie zdawały się mied jedną wspólną cechę:
samotnośd. Wszystkie szukały szczęścia i uważały, że kupią je
za pieniądze.
To
właśnie dlatego, wiele prostytutek, które nigdy nie uświadomiły
sobie ukrytego niebezpieczeostwa i ryzyka takiego życia, uważa, że
nie ma nic atrakcyjniejszego niż pieniądze. Rozczarowania i zawody
(szczególnie zawody sprawiane przez mężczyzn) pchają kolejne
kobiety na tę drogę do iluzorycznego szczęścia, drogę
zgorzknienia i samotności, a społeczeostwo bez wahania je odrzuca.
Wszystko
to razem wzięte, stało się, niestety, także i moim udziałem.
Jako samotna czternastolatka, podzieliłam los kobiet zmierzchu.
Zaczęłam trudnid się najstarszym i najbardziej pogardzanym zawodem
świata.
Pierwszego
wieczoru towarzyszyłam Brendzie na ulicach Paddingtonu. Widziałam
jak łatwo przychodziło jej wzbudzanie zainteresowania mężczyzn.
Spacerowała po prostu chodnikiem kołysząc biodrami i pobrzękując
lekko pękiem kluczy. Nie czekała długo, aż pojawił się
mężczyzna. Szybko doszli do porozumienia. 48
-
Dwa funty - doleciały do mnie słowa Brendy. Mężczyzna skinął
głową i oboje zniknęli. Wszystko wyglądało banalnie, tylko, że
ja nie miałam żadnego doświadczenia i byłam znacznie młodsza.
Brenda dała mi kilka wskazówek odnośnie pieniędzy, antykoncepcji
i rzeczy, których powinnam unikad. Mimo to byłam pewna obaw, że
sobie nie poradzę.
Po
raz pierwszy znalazłam się zupełnie sama na ulicy. Umierałam z
niepokoju. Spacerowałam wolno brzegiem chodnika, a moje klucze lekko
pobrzękiwały. Serce waliło mi w rytm każdego stawianego kroku. Ze
wszystkich sił starałam się wyglądad tak, jakbym bywała tu od
zawsze. Niepotrzebnie jednak obawiałam się tego debiutu.
Dziewczynie tak młodej jak ja, nie groziło długie czekanie na
mężczyznę. Wkrótce, tuż obok mnie, zatrzymał się samochód.
Wzięłam głęboki oddech i ... zaczęłam swoją nową karierę.
Moja
pewnośd siebie rosła wraz z upływającymi tygodniami. Już wkrótce
miałam pełno pieniędzy. Kupiłam sobie mnóstwo nowych ubrao. Ale
to, co najważniejsze dla mnie - miałam mnóstwo przyjaciółek,
wszystkie żyłyśmy w ten sam sposób. Byłam artystką równą
innym znakomitościom, pełną humoru i zawsze skorą do żartów.
Nie dziwne więc, że szybko stałam się znana wśród innych
dziewcząt i starszych kobiet na ulicach Paddingtonu. Nawet
„pracownicy" ulicy potrzebowali odrobinę zdrowego, czystego
humoru.
Wiele
dziewcząt, włączając także i mnie, miało w sobie ducha
wolności, radośd i miłości. Miały złote serca i nigdy nikogo by
nie skrzywdziły. Oddałyby swój ostatni grosz dla kogoś w
potrzebie. Pomijając jednak to wszystko, szczęście wciąż zdawało
się mnie zwodzid i omijad. Nie umiałam się z tym pogodzid. Nigdy
jednak nie rozmawiałam o moich częstych depresjach z innymi
dziewczętami.
W
tym czasie po raz pierwszy zetknęłam się z Armią Zbawienia. Szłam
kiedyś ulicą i zauważyłam zgromadzenie na otwartym powietrzu,
prowadzone właśnie przez korpus Armii Zbawienia. Młoda dziewczyna
w mundurku stała i śpiewała a capella, a jej głos brzmiał tak
słodko, że w moim sercu coś drgnęło. Słowa, które śpiewała
obezwładniły mnie:
Mój
Ojciec jest bogaty w domy i ziemie.
On
trzyma bogactwa tego świata w swoich rękach,
Rubinów
i diamentów, srebra i złota,
Jego
kufry są pełne;
Jego
bogactwa są niewypowiedziane.
I
jestem dzieckiem Króla, Ja jestem dzieckiem Króla.
Z
Jezusem moim Zbawicielem - jestem dzieckiem Króla. 49
Twarz
dziewczyny, pełna spokoju i radości, przykuła moją uwagę. Nagle
uświadomiłam sobie, że mimo tych łatwo zarobionych pieniędzy,
tak naprawdę nie miałam nic. Byłam przeraźliwie biedna w
porównaniu z tą dziewczyną. Ona naprawdę była dzieckiem Króla.
„Cóż z tego? Jest już za późno na zmianę. Dla nich wszystko
jest w porządku. Oni są miłymi ludźmi, a ja...ja jestem tylko
znaną prostytutką." I chociaż pełna smutku, to jednak dalej
szłam tą moją drogą. Myślałam, że chrześcijaostwo jest dla
dobrych ludzi, a nie tych, którzy potrzebują stad się dobrymi.
Dalej
zarabiałam na ulicy. Nigdy jednak nie zapomniałam tej dziewczyny z
Armii Zbawienia i jej śpiewu. To krótkie spotkanie było ważnym
wydarzeniem w czasie trudnej pielgrzymki mojego życia.
Później
zmieniłam imię (o ileż łatwiej zmienid imię niż życie...). Dla
potrzeb „zawodowej" aktywności stałam się Michelle, co i
tak nie wpłynęło na poprawę mojej równowagi wewnętrznej, której
zresztą nie miałam.
Brenda
i ja bardzo się zaprzyjaźniłyśmy w tym czasie. Często
zapuszczałyśmy się w inne dzielnice Londynu. Moja ochota do żartów
i psot nie osłabła - śmiech zawsze łagodził przygnębienie.
Wrzuciłam na przykład puderniczkę i czerwony cieo do fontanny na
Trafalgar Square i omal nie zostałam ukarana mandatem. Miałyśmy z
Brendą pyszną zabawę.
Prostytucja
była nielegalna, miałam więc oczy bardzo szeroko otwarte. Stałam
się niezłym ekspertem od unikania policji, ale nigdy nie
lekceważyłam jej przedstawicieli. Nie potrafiłam natomiast, tak
szybko, pozbyd się poczucia winy, jakie miałam zawsze na
wspomnienie moich sióstr. Straciłam kontakt z rodziną w Uxbridge
już dawno, dawno temu, ale nie przestałam zastanawiad się, jak
żyją moje małe siostry. Czy moja prawdziwa mama kiedykolwiek
wróciła?
Gapiąc
się na chodnik, z głową przepełnioną takimi myślami, czułam
się tak, jakby ciężka, dusząca płachta poczucia winy i pustki,
przygniatała mnie mocniej i mocniej. Nieświadomie często
potrząsałam głową, chcąc oddalid to wszystko, co się w niej
kotłowało.
Pewnego
dnia Brenda i ja wybrałyśmy się do Soho, dzielnicy na obrzeżach
zachodniego Londynu. Soho znaczyło dla mnie najlepszą zabawę,
blask i świetnośd. Zawsze odurzały mnie te wszystkie neony i
dźwięki. Chodziłyśmy bez celu gwarnymi ulicami, gotowe do zabawy,
żartów i psot.
Nagle
mój wzrok padł na napis nad witryną jakiegoś sklepu: „Zatrudnię
modelkę, szczegóły na górze." - Hej, Brenda - powiedziałam
- idziemy? Tylko dla śmiechu! 50
-
No nie wiem. Dla mnie już za późno na bycie modelką. Ale jak
chcesz się zabawid, to dobra.
-
Ekstra. Będzie wesoło. Szkoda, że nie mam mojego szala ze strusich
piór... - zażartowałam.
Chichocząc
weszłyśmy na górę. Podobny napis znajdował się tam na drzwiach.
Zapukałam głośno i znów opanował nas duszący śmiech.
Zostałyśmy przyjęte przez dwóch mężczyzn w krzykliwie
jaskrawych ubraniach. Uprzejmie spojrzeli na mnie, w oczywisty sposób
szacując mój wygląd. Potem nastąpiła dośd swobodna rozmowa i
sprawdzanie moich wymiarów. Nie omieszkałam rzecz jasna wtrącid
kilku bezczelnych uwag. Następnie kazano mi przespacerowad się po
pokoju. Nie przejmowałam się tym, że wszystko to wyglądało dośd
poważnie - przecież przyszłam tutaj tylko dla zabawy. Poproszono
mnie jeszcze, żebym zataoczyła.
-
Po prostu, poruszaj się tak, jak chcesz do tej muzyki - powiedział
jeden z mężczyzn, puszczając jakieś nagranie.
No
cóż, mój występ był nieco zabawny, ale tych dwóch mężczyzn
uśmiechało się z wyraźną aprobatą, bez cienia kpiny.
-
Czy zajmowałaś się kiedykolwiek striptizem?
Przestałam
taoczyd, z trudem łapiąc oddech.
-
Och, mnóstwo razy, ale to zależy, co macie na myśli.
-
Szczególny rodzaj taoca w nocnym klubie.
-
Nie, ale teraz wiem, jakiego rodzaju modelki poszukujecie.
-
Podobasz się nam. Dobrze się poruszasz, masz w sobie pełno życie
i ... jesteś bezczelna - klienci to lubią.
-
Pracujesz na ulicy, prawda? - zapytał drugi mężczyzna.
-
A co jeśli tak?
-
Nic, szybko się zorientujesz o ile łatwiejszy sposób na życie ci
proponujemy. Robota jest twoja, jeśli chcesz ją wziąd.
Patrzyłam
się na nich osłupiała.
-
No wiecie, prawdę mówiąc, my przyszłyśmy tutaj tylko dla zabawy,
no nie Brenda?
-
Nie bądź głupia, bierz to szczęściaro - radziła Brenda. - Sama
chciałabym mied taką szansę, ale jestem już trochę za stara,
wiem. 51
-
Hmm... Dobra. Kiedy zaczynam?
-
Dziś wieczorem. Musisz jeszcze mieś jakieś imię na scenę, coś
co do ciebie pasuje. A jak ty w ogóle masz jakieś imię?
-
Doreen.
-
Nie, to zbyt skromne i pospolite.
-
Cóż, jeśli to coś pomoże - wtrąciła Brenda - to ona jest
bardzo śmiała.
Ruszyłam
swoją wyobraźnią.
-
Co myślicie o Śmiała Diana? (Daring Diana po angielsku)
-
Świetnie, Diana jest w sam raz dla ciebie. Śmiała Diana -
świetnie! - jeden z mężczyzn wykazał szczery entuzjazm.
Potem
wytłumaczył mi, że powinnam wieczorem przyjśd do klubu i
obserwowad pracę striptizerek.
Szłyśmy
nad dół z Brendą w stanie totalnego szoku. Nie upłynęło pół
godziny, jak na witrynie sklepu pojawił się afisz z moim imieniem -
artystką striptizerką.
To
było tak łatwe jak prostytucja. Banalna sprawa. Bezpośrednie i
proste. Tak, tylko że bezpośrednio prowadzące do życia w jeszcze
większym upadku niż to, które już znałam, a które i tak było
wystarczająco upadłe. Kiedy ktoś już zaczął się staczad, droga
w dół zdaje się byd coraz bardziej prosta i łatwa.
Tego
wieczoru, zamiast chodzid po ulicy, czekając na klienta, siedziałam
i obserwowałam młode dziewczyny robiące, co do nich należało na
scenie nocnego klubu w Soho. Będąc bystrym obserwatorem, uważnie
rejestrowałam sposób, w jaki się poruszały. Zdawało się to byd
dośd łatwe. Nie zajęło mi zbyt wiele czasu nabycie umiejętności
pozbywania się ubrania w rytm powolnej muzyki. Kazano mi byd tak
wyzywającą, jak tylko potrafię. I tak oto Śmiała Diana stała
się częścią pokazu striptizowego, jednego z dziesiątków takich
przedstawieo w klubach nocnych tej okolicy.
Osiem
dziewcząt pracowało na zmianę w tym klubie, w którym stałam się
znana, jako Śmiała Diana. Fotos przedstawiający mnie nagą, jako
nową gwiazdę, był wywieszony na zewnątrz klubu, by przyciągnąd
mężczyzn z ulicy. Natomiast w środku atrakcyjne dziewczęta nęciły
mężczyzn drogimi napojami alkoholowymi.
Moje
życie diametralnie się zmieniło. Zarabiałam znacznie więcej
pieniędzy niż kiedykolwiek, chod sama prostytucja też była bardzo
dochodowa. Opuściłam 52
Paddington
i wynajęłam duże mieszkanie w Mayfair. Dzięki temu mogłam żądad
znacznie większych kwot od swoich klientów.
Soho
zaczęło oznaczad dla mnie niemal raj na ziemi - mnóstwo ubrao,
pieniędzy i biżuterii. Zatrudniłam nawet kobietę do sprzątania
mieszkania. Teraz JA byłam Madam - i to w znacznie szerszym tego
słowa znaczeniu... „Nareszcie do czegoś dochodzę w tym świecie"
- myślałam. Jednak prawda była taka, że staczałam się coraz
niżej w zastraszającym tempie.
ROZDZIAŁ
IX
DROGA
DO WIĘZIENIA
„Co
ja właściwie robię w tym bagnie? Czy po to się urodziłam?"
Te pytania pojawiały się czasem w samym środku mojego
przedstawienia. Pośród ryku uznania rozbawionej publiczności,
czułam się kompletnie sama. Stawałam się coraz bardziej znana i
sławna w Soho, jako Śmiała Diana, a jednocześnie delikatnośd i
łagodnośd, będące częścią mojej natury, zaczynały gdzieś
ulatywad. Soho i cała ta „świetnośd" zawiodły moje
oczekiwania.
Nie
znalazłam szczęścia. Oprócz wielkich pieniędzy, które tu
zarabiałam - nienawidziłam życia. Cóż, nikomu nie przyszłoby na
myśl, co się działo we mnie. Wypracowałam sobie opinię
dziewczyny pełnej życia i humoru, zawsze skorej do śmiechu, ale
ten śmiech był w rzeczywistości głuchy i pusty.
-
Diana, będziesz dzisiaj na imprezie?
Zaproszenie
przyszło od jednej ze striptizerek z mojej zmiany. Dzikie przyjęcia
u niej zawsze oznaczały doskonałą zabawę.
-
Jasne! Mam nadzieję, że zatroszczysz się o dobre męskie
towarzystwo!
Jak
zwykle przyszłam, jako jedna z pierwszych. Zajęłam się
przeglądaniem płyt, ustawionych na stojaku w rogu pokoju. Głośna
muzyka była istotnym elementem dobrej imprezy. Natrafiłam na bardzo
stare, dośd niezwykłe nagranie. Wygrzebałam je ze stosu i
nastawiłam gramofon. Czysty, męski głos zaczął śpiewad:
Wiodłem
życie grzechu pełne w tym świecie, w którym wciąż żyję
Robiłem
rzeczy zabronione, których robid nie należało.
Zapytałem
żebraka o drogę do miejsca, gdzie mógłbym się zatrzymad,
Gdzie
mógłbym znaleźd prawdziwe szczęście i miłośd, która jest
prawdą.
Po
drugiej stronie mostu nie ma już smutków,
Po
drugiej stronie mostu nie ma już bólu. 53
Słooce
zaświeci na drugim brzegu rzeki.
I
nigdy już nie będziesz nieszczęśliwy.
Zasłuchałam
się w tę piosenkę. Dawna nutka łagodności i wrażliwości
odezwała się we mnie, dawne tęsknoty powróciły. Moje serce
zapłakało żalem i poczuciem winy. „Gdzie jest ten most - pytałam
sama siebie - gdzie jest ta rzeka? Tak bym chciała wiedzied, jak
znaleźd prawdziwe szczęście..."
Ogarnęła
mnie dziwna świadomośd, że gdzieś minęłam bezpowrotnie właściwy
zakręt do szczęścia, do spełnienia. Ale wtedy zaczęło się
przyjęcie i weszłam w swoją rolę Diany, imprezowej dziewczyny,
która nadaje tempo i życie każdej zabawie.
Mijały
tygodnie, a ja stawałam się coraz bardziej zatwardziała i
zamknięta w sobie, często cierpiąc z powodu ataków poważnej
depresji. Nagle zaczęłam też bardzo dużo pid i palid - ponad
czterdzieści papierosów dziennie stanowiło normę.
Jednego
dnia, kiedy właśnie opróżniłam swój kieliszek, jakiś mężczyzna
przysunął stołek i usiadł przy barze tuż obok mnie. Wyglądał
podejrzanie przyjaźnie, zbyt przyjaźnie.
-
Wyglądasz jakbyś miała wszystkiego dosyd - powiedział.
-
Bo mam.
-
Zapal sobie - podał mi jakiegoś skręta.
-
Nie dzięki, wolę swoją markę.
-
Masz wszystkiego dośd, prawda? To pomoże ci poczud się lepiej.
Oczywiście, trzeba nieco więcej za to zapłacid niż za zwykłe
papierosy, ale zapewniam, że warto. Czemu nie miałabyś
przynajmniej spróbowad?
Wzięłam,
jakby od niechcenia, jednego papierosa a nieznajomy bacznie mnie
obserwował, kiedy zapalałam go, a potem zaciągałam się. Fala
satysfakcji przepłynęła przez moje ciało w ciągu kilku minut.
-
Co to jest? - zapytałam.
-
Trawa. Poprawia samopoczucie, prawda?
-
Owszem. Można to kupid?
-
Jasne, że można, tyle, ile, chcesz a nawet i więcej.
Nie
obchodziło mnie, skąd to pochodziło. Poczułam się lepiej, tylko
to mnie interesowało. Kupiłam sześd skrętów i zapłaciłam temu
mężczyźnie 15 szylingów 54
za
pierwszą partię moich narkotyków. Nieznajomy uśmiechnął się i
odszedł. Był dealerem i to przypadkowe spotkanie wcale nie było
przypadkowe, ale dokładnie przez niego zaplanowane, tak jak cała
dalsza strategia. Pojawił się kilka tygodni później.
-
Czy mogę zaproponowad ci coś lepszego niż trawa, Diano?
Byłam
ciekawa tym bardziej, że jego ciche zaproszenie „Chodź za mną",
kryło w sobie coś tajemniczego. Poszłam za nim na dół, a potem
ciemną alejką do jakiejś starej, zapuszczonej księgarni. Kiwnął
głową starcowi za ladą i zaprowadził mnie na zaplecze.
-
Po co ta tajemnica?
-
Cóż, nie chcemy chyba, żeby ktoś nas widział, prawda? Nikomu o
tym nie powiesz, dobrze Diano?
Obiecałam.
-
To wiąże się z ukłuciem w ramię - ale niczego nie musisz się
obawiad.
-
No dobra, tylko szybko - powiedziałam podciągając rękaw do góry.
Odwróciłam
głowę w drugą stronę, kiedy zakładał opaskę uciskową i szybko
wstrzyknął dawkę heroiny prosto w główną żyłę, prześwitującą
przez delikatną skórę wewnętrznej strony mojego ramienia. W ciągu
kilku sekund znalazłam się wysoko w niebie, na szczytach świata.
Miałam wrażenie, że jestem jego władcą unoszącym się na
obłokach szczęścia.
-
To heroina - wyjaśnił mężczyzna - Sprawia, że czujesz się jak
nigdy dotąd, prawda?
-
Tak... - uśmiechnęłam się głupio.
Przez
kilka godzin żyłam w stanie euforii. „Ostatecznie - myślałam -
znalazłam szczęście, którego tak długo szukałam".
Nie
miałam absolutnie żadnego pojęcia o narkotykach i byłam totalnie
nieprzygotowana na to, co potem nastąpiło. Po kilku godzinach
szczęście i poczucie spełnienia gdzieś uleciały a zastąpiło
je, skrajne głębokie przygnębienie, daleko gorsze niż wszystko,
co znałam. Czułam jakby jakaś siła wciągała mnie do głębokiej,
ciemnej, bezdennej jamy. Miałam mied występtego wieczoru, a nie
byłam w stanie utrzymad się na nogach. Jakoś się dowlokłam.
Dziewczęta
gapiły się na mnie, gdy potykając się wchodziłam do garderoby.
Widziały podobne rzeczy już wiele razy wcześniej u takich właśnie
głupich 55
dziewczyn
jak ja, zbyt wiele razy. Nikomu przez myśl nie przeszło dad mi chod
jedno słowo ostrzeżenia przed narkotykami.
Wręcz
przeciwnie. Zrobiły coś bardzo, bardzo głupiego: pobiegły
poszukad dealera. A przecież mogły wezwad karetkę albo wysład
mnie do łóżka i wezwad lekarza, cokolwiek - tylko nie dealer.
Mogły mnie uratowad w ciągu krótkiego czasu. Niestety, nie
otrzymałam właściwej opieki, gdyż to wiązałoby się z
koniecznością poinformowania policji, a właściciel klubu wolał
trzymad się od niej z dala.
Nim
znaleziono dealera, wpadłam w histeryczny płacz. Drżałam na całym
ciele i wiłam się po podłodze w nieznanym dotąd, nieokreślonym
bólu. Dealer spojrzał na mnie zimno jak na martwy przedmiot.
-
Będzie dobrze. Potrzebujesz tylko nieco hery. Masz pieniądze?
Kiedy
upewnił się, że mogę zapłacid, dał mi kolejny strzał
śmiertelnej heroiny.
Wpadłam.
W tak oto banalny sposób - niemal nieświadomie - uzależniłam się
od narkotyków. Kolejny dpun dołączył do wciąż powiększającej
się liczby tych, którzy egzystują od jednego strzału do
następnego, którzy zależą od igły, pozwalającej im przeżyd
następny obrzydliwy dzieo.
To
dzieje się dzisiaj w każdym mieście i miasteczku. Wielu młodych
ludzi biegnie dzisiaj na oślep prosto do grobu, a wszystko z powodu
tego pierwszego, „niewinnego" ukłucia w ramię czy też tego
pierwszego skręta. Niektórzy, jak ja, wchodzą w to nie mając
pojęcia o śmiertelnych następstwach. Inni, nie tak naiwni jak ja,
idą na całośd, nie zważając na żadne ostrzeżenia, idą prosto
do piekła. Dopiero kiedy jest za późno orientują się jak bardzo
prawdziwe były te ostrzeżenia.
Ja
dośd wcześnie zorientowałam się, że ... dla mnie było już za
późno. Upływały dni, a ja stawałam się coraz bardziej zależna
od narkotyków. Początkowo miałam mnóstwo pieniędzy. Jednak z
czasem moje finanse zaczęły się poważnie kurczyd. Dealer
dokładnie zdawał sobie sprawę z kontroli, jaką miał nade mną i
za każdym razem żądał więcej. Sprzedał mi strzykawkę, kilka
igieł i nauczył robid zastrzyki.
Gwałtownie
traciłam na wadze i nie mogły tego zatuszowad żadne zmiany w stylu
ubierania się i nowe fryzury. Zresztą - moje długie do pasa włosy
też straciły swój blask, zaczęły wypadad a do tego skóra stała
się ziemiście szara. Atrakcyjny wygląd, mój jedyny atrybut,
zanikał. Często musiałam zostawad w łóżku z powodu zapalenia
wątroby albo innych skutków heroiny. 56
Pewnego
dnia szef klubu postawił mi ultimatum: - Doprowadź się do porządku
Diana, albo wynoś się!
Byłam
w beznadziejnym położeniu. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że
wyglądam raczej jak Śmiertelna niż Śmiała Diana. W koocu -
zwolniono mnie.
Bezrobotna,
pozbawiona pieniędzy na narkotyki, wróciłam na ulicę, do
prostytucji. To nie było łatwe. Wyglądałam żałośnie, niemal
jak śmierd - niezbyt dobra kandydatka na spędzenie przyjemnej
nocy...
To
była strasznie ciężka próba, ale jaki inny miałam wybór?
Narkotyki albo śmierd. Musiałam iśd na ulicę, czy chciałam czy
nie. Wierz lub nie - byłam bardzo chora. Przedstawiałam sobą obraz
nędzy i rozpaczy. Zupełna degradacja. Śmied, na którym już
nikomu nie zależało. Wszyscy mnie opuścili, nie miałam, od kogo
pożyczyd pieniędzy, zresztą i tak nikt by mi nie pożyczył. Jaki
dpun oddaje pożyczone pieniądze?
Nie
byłam jedyna. Wiedziałam i spotkałam wielu takich jak ja - błędne
cienie ludzi tułające się ulicami, jak resztki wraków unoszone to
tu, to tam przez fale destrukcji. Życiowi rozbitkowie, szczątki
ludzkości miotane wiatrami nieszczęścia i zepsucia, bezskutecznie
szukający schronienia przed okrutnymi i gorzkimi ciosami życia.
Pozwól
drogi czytelniku, że uchylę przed tobą kurtynę, byś mógł
spojrzed na rzeczywistośd tego świata ciemności, brudu i
samodestrukcji.
Jest
mroźny zimowy wieczór. Kilka latarni wzdłuż mrocznej ulicy rzuca
mgliste, łagodne światło. Nie ma zbyt wielu ludzi. Przejmujące
zimno wpędziło wszystkich do jakiegoś obrzydliwego domu
publicznego, lub obskurnej kawiarni (a nie brakuje ich w tej
okolicy). Przystaję na chwilę, by szczelniej otulid swoją żałosną,
drobną figurę, cienkim płaszczem. Płaszcz nie jest tak gruby,
żeby ochronid mnie od tego przeszywającego wiatru, ale musi
wystarczyd. Zaledwie kilka dni wcześniej sprzedałam swoje ostatnie
ubrania i buty, żeby móc kupid narkotyki, troszkę jedzenia i
zapłacid za wynajmowaną klitkę, bo to nawet nie był pokój. Moje
oczy są przytępione, ale spostrzegawcze i czujne. Wypatrują
jakiegokolwiek klienta.
Po
pewnym czasie, co zdawał się byd jak wiecznośd, pojawia jakiś
mężczyzna w dole ulicy. Staję przed nim pełna zapału, z
nadzieją, że będzie miły i uprzejmy i da mi jakieś pieniądze.
Mężczyzna patrzy na mnie ze współczuciem i zostawia kilka
szylingów.
Obserwuję
dalej, kierując się do jednej z tych obskurnych knajp. Wiem, że
będzie tam ciepło, że będę mogła ogrzad moje zmarznięte ciało
przy płonącym kominku. 57
Siedząc
skulona przy małym płomieniu, marzę o tym, żeby nie mied potrzeb,
żebym nie musiała już wychodzid na ulicę i powtarzad całej
procedury zdobywania kilku szylingów. Prezentuję sobą obraz
totalnej samotności, smutku i desperacji. Co za szkoda, że muszę
przechodzid przez to wszystko ponownie, ale narkotyki są drogie. Nie
mam wyjścia. Żałosny obrazek, prawda? Ale przerażająco
prawdziwy. Na takim obrazku równie dobrze znajdowad by się mogła
twoja córka, siostra - nawet ty.
Chociaż
podejmuje się ogromne wysiłki by wyrwad tych, którzy wpadli w taką
pułapkę, jak ja, to jednak wzrasta liczba pogrążających się w
nałogu. Ale nie wolno nam przechodzid nad tym do porządku dziennego
i udawad, że nic się nie dzieje. Problem nie przestanie istnied,
jeśli zamkniemy na niego nasze oczy.
Byłam
już zbyt chora, by szukad klientów na ulicy każdego wieczoru, więc
zaczęłam kraśd w sklepach. Jako dziecko w Uxbridge kradłam, żeby
mied, co zjeśd? „Kradzież albo głód". Natomiast teraz to
było „narkotyki albo śmierd". Nie miałam wyboru.
Niełatwo
było kraśd w sklepach. Brakowało mi dawnej pewności siebie, a
narkotyki bardzo spowolniły wszelkie moje reakcje. Każda wyprawa do
sklepu przyprawiała mnie o drżenie i zimy pot. Nienawidziłam
sprzedawania ukradzionych artykułów. To wzbudzało we mnie jeszcze
większe poczucie winy niż sam akt kradzieży. Cena jaką udawało
mi się wynegocjowad za te skradzione dobra zwykle nie przekraczała
25% ich rzeczywistej wartości. Narkotyków natomiast wciąż
drożały.
Ponieważ
nigdy mnie nie przyłapano na kradzieży, zaczęłam uważad się za
niezłego eksperta w tej materii. I chyba ta zbytnia pewnośd siebie
przyczyniła się do tego, że któregoś dnia jednak zostałam
przyłapana. Ciekawe, że nie nastąpiło to wcześniej, bo przecież
wielokrotnie musiałam wyglądad podejrzanie, z tym swoim nerwowym
oglądaniem się za siebie i sprawdzaniem, co się za mną dzieje.
To
stało się wtedy, kiedy już wychodziłam z supermarketu, mając w
torebce ukradzioną biżuterię. Śledził mnie ochroniarz, czego nie
spostrzegłam wcześniej. Nagle - jego ciężka dłoo chwyciła mnie
za ramię.
-
Czy może pani pozwolid za mną? Mam wrażenie, że wzięła pani
coś, nie płacąc.
Nie
był niemiły, ani natarczywy. Wręcz przeciwnie. Zdawało mi się,
że widzę nutkę serdecznego współczucia w jego oczach, gdy tak
spoglądał na mnie, jak na biednego wyrzutka społeczeostwa, którego
przyszło mu ująd na kradzieży. Szłam więc cicho na zaplecze
sklepu, do biura kierownika, gdzie w obecności policjanta
przeszukano moją torebkę. 58
Znaleziono
skradzioną biżuterię oraz skręty. Stanęłam, więc w obliczu
kolejnych problemów. Chociaż starałam się jakoś z tego wykręcid,
policjant zdawał się byd zadowolony z tego, co widział i
zanotował. Kazał mi przyjśd do sądu następnego poranka i
ostrzegł, że nie mam prawa się spóźnid ani uciec.
Nigdy
wcześniej nie byłam w sądzie z powodu popełnionego przestępstwa.
Nie mogłam spad tej nocy i paliłam papierosa za papierosem,
próbując rozważyd wszelkie możliwe alternatywy. Ucieczka nie
miałaby sensu. A nawet gdyby - dokąd mogłabym uciec? I tak
zostałabym znaleziona przez policję.
Sala
sądowa była zimna, surowa i niemal pusta, pomijając urzędników
wymiaru sprawiedliwości. To mnie zaskoczyło. Wyobrażałam sobie,
że ławki będą wypełnione głodnymi wszelkiej sensacji gapiami,
ale okazało się, że nikt nie był zainteresowany moją sprawą,
nikogo nie obchodził ktoś taki jak ja.
Pewien
nieznajomy urzędnik poradził mi przyznad się do winy i zniknął
zaraz po tym. Kazano mi usiąśd w ławie oskarżonych. Naprzeciw
mnie siedziały poważne, niczym z kamienia wykute, twarze. Elegancki
mężczyzna w garniturze w prążki wstał i przeczytał akt
oskarżenia. Słuchałam zaskoczona, że policja tak dużo o mnie
wiedziała, więcej nawet niż ja pamiętałam w czasie
przesłuchania.
-
Czy przyznajesz się do winy, zgodnie z aktem oskarżenia? - zapytał
mężczyzna.
-
Tak - odpowiedziałam cicho.
Nastąpiła
długa pauza, przerywana jedynie szelestem dokumentów i szeptami
dobiegającymi z ławy przysięgłych. Ogólna cisza zdawała się
trwad wieki. Tik - tak, tik - tak, nawet zegar na ścianie brzmiał
ponuro.
-
Ponieważ przyznałaś się do winy, zostajesz skazana jedynie na
trzy miesiące kary pozbawienia wolności.
Osłupiałam.
Więzienie?!! To słowo brzmiało jak śmierd. Urzędnicy powoli
opuszczali salę sądową.
-
Tędy, moja droga - zwrócił się do mnie jakiś policjant, a w jego
głosie brzmiało współczucie.
Widziałam
serdecznośd i smutek na jego twarzy, kiedy mówił na mnie. Na
tyłach budynku stała czarna nyska. Zaprowadzono mnie do niej,
wsadzono do środka i dokładnie zamknięto czarne drzwi. Wewnątrz
siedział policjant. Nie padło ani jedno słowo. „Skazana na trzy
miesiące więzienia i nikogo to nie obchodzi." - myślałam. 59
Dziś
spoglądam wstecz na tamten czas wierząc, że Bóg w swojej łasce
zaingerował w moje życie i dlatego znalazłam się w więzieniu.
Nie chcę nawet myśled, co by ze mną było, gdybym niezmiennie szła
tą starą drogą. Jeśli narkotyki by mnie nie zabiły, skooczyłabym
zapewne w Tamizie. Teraz jestem przekonana, że Bóg ochronił mnie
przed paskudną śmiercią.
Ale
wtedy mogłam tylko myśled o samotności, o tym, że jestem nikim,
że nikogo nie obchodzę. Nikogo. Ani jedno słowo nie zostało
wypowiedziane w drodze do więzienia. Jakie było moje przeznaczenie?
Holloway.
ROZDZIAŁ
X
WIĘZIENIE
I „ZIMNY INDOR”
Na
horyzoncie ukazało się więzienie Hollowey, surowe i groźne jak
wielki, szary potwór, który nie może doczekad się pożarcia
następnej ofiary. Pełna obaw drżałam, zastanawiając się, jak to
jest: byd uwięzionym.
Trudny
do określenia strach przepełniał całe moje wnętrze, kiedy
mijałam czarną, obitą blachą bramę i wsłuchiwałam się w
dźwięki charakterystyczne dla tego miejsca: dudnienie drzwi, szczęk
ciężkich kluczy, brzęk wózków rozwożących mleko.
Wystraszona
podążałam w milczeniu za strażnikiem. Szliśmy ciemnym korytarzem
w stronę czegoś, co przypominało recepcję. Wszystko odbywało się
bardzo formalnie i bezosobowo. Polecenia były wydawane rzeczowo:
„wykąp się". Potem, ubrana w bezkształtną sukienkę
więzienną i czarne, skórzane buty, zostałam zaprowadzona do
więziennego lekarza. Zbadano mnie bardzo dokładnie. Doktor zwrócił
też uwagę na oczy i charakterystyczne znaki na ramionach.
-
Jesteś uzależniona, prawda?
-
Tak, jestem. - Zastanawiałam się, po co zadaje mi takie pytanie,
przecież wszystko było w dokumentach leżących przed nim.
-
Spędzisz jakiś czas w tutejszym szpitalu.
Dał
odpowiednie instrukcje oficerowi, który mnie poprowadził dalej
przez labirynt korytarzy. Szłam ze spuszczonym wzrokiem i czułam,
jak czyjeś niewidzialne oczy bacznie obserwują każdy mój krok.
Łup! Łup! Łup! Odgłos butów stukających głośno o kamienną
podłogę roznosił się niepokojącym echem po zimnym korytarzu.
Znów zadrżałam. Klucze brzęczały, kiedy kolejne drzwi otwierały
się i zamykały. W koocu dotarliśmy do skrzydła szpitalnego. Ktoś
krzyczał. Ten rozdzierający dźwięk przeszył mnie na wylot i
wzmógł strach. 60
-
Tędy - oficer otworzył drzwi celi i polecił mi wejśd do środka.
Stanęłam
na progu. Zawahałam się przez chwilę. Byłam przerażona. Oficer
zdecydowanym gestem pchnął mnie do środka i zatrzasnął drzwi
zamykając je na klucz. Zostałam zupełnie sama.
Podłoga,
na którą niemal upadłam, była czymś grubo wyścielona, ściany
też obito aż po sam sufit. Z trudem mogłam się tam poruszad. Na
jednej ścianie znajdowało się małe, zakratowane okienko, ale
umieszczono je bardzo wysoko, zupełnie poza zasięgiem. „Czy oni
myślą, że jestem szalona albo coś takiego? Dlaczego mnie tutaj
umieścili?" – zastanawiałam się.
Prawda
wyglądała tak, że trafiłam na ostry detoks, pozbawiony
jakichkolwiek leków. To były koszmarne doświadczenia. Pamiętam
dokładnie te straszne chwile. Wszystkie symptomy głodu
narkotycznego. Świadomośd bycia obserwowaną przez wizjer w
drzwiach celi.
Bezgraniczną
samotnośd, rozpacz, tęsknotę za śmiercią i omamy. Te ostatnie
doprowadzały mnie do szaleostwa. Były tak realistyczne, jak tylko
mogą byd w czasie głodu. W tych wizjach cela zmieniała się w
obrzydliwego potwora, który wczepiał się w moje ciało włochatymi
łapami. Kiedy krzyczałam i kopałam broniąc się przed potworem,
strażnicy wbiegali do celi, żeby pohamowad trochę te ataki.
Wydawało mi się, że to nie strażnicy tylko paskudne, wielkie
smoki, każdy o sześciu głowach. Ze wszystkich sił walczyłam ze
szponami potwora, rzucałam się nawet na ściany. Prawie nie
sypiałam, zbyt koszmarne miałam sny, a budząc się zlana zimnym
potem, na nowo zaczynałam walkę z potworem.
Pewnego
razu, gdy byłam w miarę przytomna, ujrzałam czyjąś twarz w
wizjerze. „Przyszli zobaczyd czy jeszcze żyję" - pomyślałam,
a potem zaczęłam krzyczed do Boga: - Pozwól mi umrzed! Pozwól mi
umrzed! Ale Bóg milczał. Zastanawiałam się, czy Wszechmocny był
w stanie słyszed cokolwiek przez te grube ściany...
Przez
trzy dni odwyku przynoszono mi jedzenie na plastikowych talerzach.
Jak dzika rzucałam nimi i jedzeniem o ściany. Kiedy zaczęłam
dochodzid do siebie, dostrzegałam, jak wyglądała moja cela - było
gorzej niż w chlewie. Dosłownie cuchnęło.
Mówiłam
na głos: - Mój Boże! Jaka byłam głupia! I co mi teraz po tych
wszystkich pieniądzach, narkotykach, ubraniach i biżuterii?!
To
naprawdę było moje najbardziej koszmarne doświadczenie. Myślałam,
że nie przeżyję tego wszystkiego. Władze więzienia nie stykały
się wówczas z narkomanami w takim stopniu jak dzisiaj i stosowana
była tylko jedna metoda 61
„leczenia".
Nawet w latach siedemdziesiątych mówiło się, że „zimny indor"
(określenie więziennej metody odwyku) jest najskuteczniejszym
sposobem wyrwania osoby z uzależnienia od narkotyków twardych:
heroiny i kokainy.
Tylko
że cierpienia związane z przechodzeniem przez cały ten proces, są
niewyobrażalnie bolesne. Potrzebna jest opieka, troska, w przeciwnym
razie pacjent stoi na progu śmierci. Po zakooczeniu etapu fizycznego
uwalniania się od nałogu, zostałam zabrana z mojego chlewu. Czułam
się pusta i oszołomiona, drżałam na całym ciele. Odgłos
ostrożnie stawianych kroków roznosił się echem po nieskooczonym
labiryncie korytarzy, a ja przyrzekałam sobie, że nigdy więcej nie
tknę narkotyków. Nikt nigdy nie zobaczy mnie taoczącej nago w
podrzędnym klubie nocnym. Będę żyła dobrym życiem, gdy się
stąd wydostanę. Tak postanowiłam. Nauczyłam się swojej lekcji.
„Muszę byd dobra! Muszę byd dobra! Muszę byd dobra!".
-
Chciałabym byd taka młoda jak ty - powiedziała jedna ze starszych
więźniarek, która chyba większośd życia spędziła w więzieniu.
- Zawsze możesz zacząd jeszcze raz, dla mnie jest już za późno.
„Tak,
nowy początek. Tego właśnie bym chciała, kiedy stąd wyjdę.
Zacząd jeszcze raz i coś sensownego zrobid ze swoim życiem."
Myślałam. Słowa starszej kobiety podniosły mnie na duchu. W
więzieniu straciłam nieco zgorzknienia, jakie mnie wypełniało.
Widziałam mnóstwo smutnych kobiet z jeszcze smutniejszą
przeszłością niż moja własna - jeśli można sobie to w ogóle
wyobrazid. Wiele z nich było alkoholiczkami, złodziejkami,
prostytutkami, hazardzistkami. Stanowiłyśmy wielką mieszaninę i
zbieraninę. Niektóre twarde i ostre jak gwoździe, inne wrażliwe i
pełne uczucia.
Zasłużyłyśmy
na karę, ale nie przestałyśmy potrzebowad współczucia i dobrej
rady. Wszystkie cierpiały na tę samą chorobę, co ja; samotnośd.
Próbowałam pomóc im tak jak umiałam: przez rozweselanie - bo
przecież i ja sama potrzebowałam odrobiny radości i podniesienia
na duchu. Szybko mnie polubiły i nawet zaczęły nazywad Wesoła
Dor. To przypomniało mi trochę dawne dni w Uxbridge, gdzie byłam
przywódcą wielu odrzuconych i samotnych dzieci. Dziwne, jak
historia się powtarza...
Pozwolono
mi wziąd kilka osobistych rzeczy do celi - nie zostało mi wiele.
Większośd sprzedałam na narkotyki. Nagroda ze szkółki
niedzielnej, śpiewnik Złote Dzwony, był jedną z tych rzeczy,
które wciąż miałam i traktowałam jak skarb. Wieczorami, nim
zgaszono nam światła, czytałam znane z dzieciostwa hymny. 62
Jezus,
czuły Pasterz, słyszy mnie.
Błogosław
swoją małą owieczkę dzisiaj.
W
ciemnościach bądź o Panie blisko mnie.
Zachowaj
bezpieczną, aż światło poranku zabłyśnie.
Zastanawiałam
się, co by było, gdyby moja nauczycielka ze szkoły niedzielnej
wiedziała, że tutaj jestem. Strażników traktowałyśmy zwykle jak
wrogów. Nie ufałyśmy im. Mimo to widziałam, że niektórzy z nich
szczerze interesowali się nami, naszym losem.
Długie
trzy miesiące mojego pobytu w więzieniu dobiegły kooca. Niektórzy
żałowali, że wychodzę, ale wszyscy mówili: - Nie wracaj tutaj
Doreen, nie wracaj!
„Nie
wracaj!" - każdy mój krok zdawał się wybijad ten rytm, kiedy
szłam więziennym korytarzem. „Nie wracaj! Nie wracaj!" Na
zewnątrz odwróciłam się, spojrzałam na szarego, kamiennego
potwora i przyrzekłam sobie, że już nigdy tu nie wrócę. I nigdy
nie wróciłam.
Odchodziłam,
by poszukad nowego życia, które postanowiłam dobrze rozpocząd.
I... którego nigdy nie znalazłam. Na wolności nie wiedziałam, co
ze sobą począd, nie wiedziałam, dokąd pójśd. Moje dobre
intencje rozwiewały się na cztery strony świata. Teraz wiem, że
nikt nie jest w stanie iśd samemu przez życie, bez kochającej ręki
Chrystusa i jego przewodnictwa. Każdy krok grozi upadkiem. Wtedy
jeszcze nie miałam oparcia w Zbawicielu.
Ostatecznie
zdecydowałam się zajrzed do Soho, do moich starych znajomych. W
bardzo krótkim czasie Śmiała Diana znów była na scenie. Gorzej -
wróciłam do narkotyków. Powiedziałam sobie, że będę tym razem
kontrolowad sytuację, ale to bzdura, znalazłam się dokładnie tam,
gdzie zaczynałam poprzednio. „Mała panienka z ulicy" było
niemal wypisane na mojej młodej twarzy.
Igrałam
z ogniem. Tak wiele zbłąkanych, młodych osób myśli, że są
silniejsi od narkotyków, niestety uświadomienie sobie tego
przykrego błędu, przychodzi zwykle za późno. Byłam znów po
prostu dpunką, a śliska ścieżka prowadząca donikąd, znajdowała
się dokładnie pod moimi stopami.
W
tym czasie znów pojawiła się w moim życiu Armia Zbawienia, jej
członkowie zaczęli działad w Soho. Młodzi chrześcijanie byli
wysyłani do pracy wśród ludzi potrzebujących. Niepokoiła mnie
ich wszędobylska obecnośd. Mówili uprzejmie i szczerze o Bożej
miłości do całej ludzkości. Zatrzymywałam się czasem, by
posłuchad. Ale niedługo. Czyż nie słyszałam tego wszystkiego już
wcześniej, dawno temu w szkole niedzielnej? To było tak, jakby
przeszłośd wróciła, żeby na mnie 63
zapolowad.
Z jednej strony oburzałam się słysząc te ich „mowy", a z
drugiej zazdrościłam im. Mieli to, za czym ja skrycie tęskniłam i
wszyscy wydawali się byd tacy szczęśliwi. „Ale to nie dla mnie -
myślałam. - Dla mnie jest już za późno."
Czasem,
po występie w klubie, zamykałam się w moim pokoju, siadałam na
łóżku i czytałam pieśni ze śpiewnika Złote Dzwony.:
Opowiedz
mi historię o Jezusie.
Wypisz
w moim sercu każde słowo.
Jaka
prostota biła z tych pięknych słów! Zamykałam książkę z
głębokim westchnieniem. „To wszystko jest dobre dla nich -
myślałam przywołując w pamięci jasną i miłą twarz jednej z
dziewcząt z Armii Zbawienia. - Ale oni nigdy nie żyli takim życiem,
jak ja..."
Może
to się wydawad niewiarygodne, że ktoś taki, jak ja - prostytutka i
striptizerka z nocnego klubu - czytał chrześcijaoskie hymny w
bardzo wczesnych godzinach poranka. Ale Bóg działa w tajemniczy
sposób.
By
ukryd moje prawdziwe uczucia i zrobid wrażenie na znajomych, bardzo
często robiłam sobie pośmiewisko z dziewcząt z Armii Zbawienia:
„W Armii Zbawienia wszyscy są stuknięci!" albo „No proszę,
nadchodzi siostra Anna niosąc sztandar!" . Żarty nie robiły
najmniejszego wrażenia na ludziach Armii Zbawienia. A może nawet
jeszcze bardziej ich determinowały do gorliwej pracy, może
wiedzieli, że serce właśnie tej najgłośniejszej dziewczyny było
bardzo poruszone ich przesłaniem o miłości Boga.
Ja,
zawsze gotowa na dobrą zabawę i śmiech, razem z moją przyjaciółką
(także striptizerką z Soho) poszłyśmy pewnego wieczoru na
spotkanie prowadzone przez Armię Zbawienia. Usiadłyśmy na samym
koocu, chichocząc i rzucając różne uwagi przez cały wieczór.
Jeden z prowadzących zaprosił nas, byśmy wyszły do przodu i
uklękły w pokorze, w czasie, gdy całe zgromadzenie śpiewało:
Stojąc
nawet gdzieś pośród cieni Możesz znaleźd Jezusa On jedynie
troszczy
się i rozumie Stojąc nawet gdzieś pośród cieni Możesz znaleźd
Jezusa
Rozpoznasz Go po śladach gwoździ Na dłoniach
Śpiewaliśmy
to w szkole niedzielnej. Zaczynałam się denerwowad, miałam już
dośd, chciałam, czym prędzej ukryd prawdziwe uczucia, wyrzucid je
z serca i umysłu, więc zerwałam się i wraz z moją przyjaciółką
wybiegłyśmy z sali, zaśmiewając się do łez. Znalazłyśmy inny
rodzaj zabawy niż szukałyśmy i może nawet dobrze się bawiłyśmy,
aleja wiedziałam, czułam, że stałam niemal twarzą w twarz... z
Bogiem. 64
Pewnego
dnia, właściwie pewnej nocy, około drugiej nad ranem, kiedy
wychodziłam z klubu, zmęczona, w depresyjnym nastroju, poczułam
czyjeś delikatne dotknięcie w ramię. Wpływ narkotyków wyraźnie
już dawał się we znaki mojemu organizmowi. Odwróciłam się
gwałtownie i ujrzałam przed sobą pełną łagodności twarz młodej
dziewczyny z Armii Zbawienia. O nie, znowu! Nie miałam nastroju na
religię.
-
Spadaj mała! - warknęłam na nią. Dziewczyna zignorowała moją
okropną odzywkę.
-
Jezus cię kocha i On umarł za ciebie.
-
Słuchaj! - krzyknęłam na nią. - Zostaw mnie w spokoju! Odejdź
mała, bo będziesz zgubiona. No już - spadaj!
-
To ty jesteś zgubiona. Naprawdę jesteś!
Jej
proste oświadczenie mocno zapadło mi w serce. Tak mocno, jak
perfekcyjnie wycelowana strzała. Ona miała rację, wiedziałam, że
miała.
Zgubiona!
Zgubiona! Zgubiona! Biegłam ulicą jak błyskawica zostawiwszy
dziewczynę z Armii Zbawienia stojącą na zewnątrz klubu. Byłam
zgubiona. Zatraciłam się w mojej własnej ciemności, w mojej
samotności.
To
zdarzyło się wiele lat wcześniej, zanim w koocu dotarł do mnie
głos Zbawiciela i kiedy zrozumiałam, jak bardzo potrzebuję do
niego należed. Patrząc wstecz na tę noc, uświadamiam sobie, że
wtedy podarowano mi wspaniałą szansę, a ja... nie wykorzystałam
jej...
ROZDZIAŁ
XI
KRÓLESTWO
SZATANA
Dwie,
nieznane mi dziewczyny stały w półmroku nocnego klubu, szepcząc
stłumionymi głosami. Coś intrygującego sprawiało, że zdawały
się byd inne. Dlaczego? Zauważyłam je już wcześniej. Zawsze
trzymały się razem i z nikim nie próbowały nawiązad znajomości.
Łączyła je jakaś dziwna więź. Znajomi w klubie też niczego o
nich nie wiedzieli.
Tak,
było w nich coś innego, coś dziwnego i niesamowitego. Pełna
ciekawości, postanowiłam zaryzykowad i dowiedzied czegoś o tych
dziwnych osobach. W klubie zawsze panował półmrok. Nie było, więc
trudno zbliżyd się do kogoś i pozostad niezauważonym. Stanęłam
w zacienionym korytarzu prowadzącym do garderoby i przysłuchiwałam
się uważnie szeptom tych dwóch dziewczyn. Nie 65
dotarło
do mnie zbyt wiele, ale usłyszałam coś o świątyni szatana.
Powstrzymując oddech, czekałam co będzie dalej. Na próżno. Już
nic więcej do mnie nie dotarło. Jeśli chciałam się dowiedzied, o
czym mówiły, musiałam ujawnid swoją obecnośd. Wyszłam z cienia
i stanęłam przed nimi.
-
O co chodzi z tą świątynią szatana?
Zaskoczone
wpatrywały się we mnie.
-
Nie możemy nic powiedzied. To tajemnica.
-
Jasne, rozumiem - odburknęłam. - Ale ja chcę wiedzied!
Tajemnicze
osóbki zapewne obawiały się, że słyszałam ich całą rozmowę.
Spojrzały na siebie i potem jedna z nich powiedziała:
-
Jeśli obiecasz, że nigdy nikomu nie powiesz ...
-
Obiecuję!
-
Należymy do ludzi oddających cześd szatanowi i spotykamy się w
jego świątyni.
-
Czy mogę też tam pójśd?
Znów
spojrzały na siebie porozumiewawczo i wyraziły zgodę.
-
Bądź przed klubem jutro o osiemnastej. Zabierzemy cię.
Następnego
wieczoru czekałam w umówionym miejscu z bijącym sercem. Dokładnie
o osiemnastej podjechał duży, czarny samochód. Dwie nieznajome
siedziały już wewnątrz na tylnym siedzeniu. Kierowca kazał mi
wsiąśd.
-
Będziesz musiała to założyd na głowę - powiedział podając coś
przypominającego wielki kaptur. - Nie możesz się dowiedzied, gdzie
jest świątynia. Zwłaszcza, kiedy jedziesz tam pierwszy raz. Nie
miałam nic przeciwko temu. Ten kaptur był właściwie dodatkową
atrakcją, tajemnicą. Serce biło mi w zawrotnym tempie.
Nie
jechaliśmy długo. Poprowadzono mnie jakąś drogą z niewielką
ilością schodów i dopiero wtedy zdjęto mi ten kaptur. Przeżyłam
szok, widząc tak niezwykłe i tajemnicze miejsce. Staliśmy na koocu
ogromnej sali wypełnionej około pół tysiącem ludzi. Na przedzie
znajdowała się podwyższona, cała czarna platforma. Na siedzeniu
przypominającym tron siedziała zakapturzona postad, ubrana w togę,
wyhaftowaną w smoki, węże i ogniste płomienie. Wokoło, w
półokręgu, stało trzynaście innych postaci, także ubranych w
czero.
W
pierwszym momencie miałam ochotę wybuchnąd śmiechem, widząc to
całe przedstawienie. Mając jednak świadomośd powagi wypełniającej
zgromadzenie, 66
starałam
się uszanowad panującą atmosferę i powstrzymad spontaniczne
reakcje. To była chyba mądra decyzja.
Wyjaśniono
mi, że owe postacie wokół tronu to kapłani i kapłanki szatana.
Nagle wypełniło mnie poczucie nieokreślonego niebezpieczeostwa.
Chciałam uciekad tak daleko, jak to możliwe, a jednocześnie nie
byłam w stanie poruszyd nogą. Coś mnie powstrzymywało.
Rozpoczęła
się ceremonia. Kapłani i kapłanki nucili w dziwnym transie,
którego tempo narastało i stawało się coraz bardziej intensywne i
głośne zarazem. Jednocześnie pewna czarna postad powoli schodziła
z podwyższenia. Dwóch kapłanów zdjęło z jej głowy kaptur, a
tłum pochylił się głęboko i oddał jej hołd. Byłam tylko
obserwatorem i pozostałam na swoim miejscu.
-
To główny kapłan szatana - wyszeptała jedna z dziewcząt. -
Zawsze należy okazywad mu posłuszeostwo.
Niezdolna
by wydusid z siebie słowo, przytaknęłam tylko, obserwując to
fascynujące widowisko.
-
On reprezentuje szatana na ziemi - dodała dziewczyna drżącym,
pełnym uwielbienia i szacunku głosem.
Zorientowałam
się już, że weszłam w samo serce satanistycznego konwentu.
-
Patrz i słuchaj uważnie - znów odezwała się ta sama dziewczyna.
- Będę tłumaczyd ci wszystko w trakcie ceremonii.
Teraz
całe zgromadzenie śpiewało modlitwy do Najwyższego Kapłana,
zachowując ten sam, dziwny rytm. Wszystkie oczy skierowane były na
niego. Kapłani i kapłanki usługiwali mu, gdy całował naczynia,
noże i emblematy satanistyczne, przyniesione z ołtarza.
-
Poświęca świątynię i naczynia Lucyferowi.
Nagle
wszystkie światła zgasły, a zapłonęły prawdziwe pochodnie. Po
raz pierwszy dostrzegłam wizerunki szatana wokół na ścianach.
Zdawały się ożywad w trakcie ceremonii.
Przyniesiono
białego koguta, któremu skręcono kark dokładnie na schodach
prowadzących do tronu i ołtarza. Krew była wszędzie. Kogut został
złożony w ofierze szatanowi. Towarzyszyła temu modlitwa i śpiew.
Wszystko było czynione w imieniu szatana, diabłów, a tłum popadł
w niezwykłe uniesienie, ekstazę. W pewnym momencie zorientowałam
się, że Najwyższy Kapłan patrzy prosto na mnie. Miałam wrażenie,
że jego wzrok przenikał mnie na wylot. Zadrżałam. 67
Ceremonia
trwała jakieś dwie godziny. Było to niesamowite, ale złe
doświadczenie. Najwyższy Kapłan pojawił się nagle na koocu sali,
ubrany po „cywilnemu". Podszedł do mnie.
-
Czy chcesz się do nas przyłączyd?
-
Nie wiem. To wszystko nieco mnie przeraziło.
-
Nie ma powodu do obaw - uśmiechnął się.
Nie
mogłam nie zauważyd, że patrzył na mnie w szczególny sposób.
-
Mam nadzieję, że zobaczę cię na następnym spotkaniu - powiedział
i zniknął.
-
On się tobą zainteresował, Doreen, - zauważyła jedna z
dziewczyn.
-
Wiem. Tylko, dlaczego?
Zaintrygowało
mnie to. Wyłuskał mnie z półtysięcznego tłumu. Dlaczego?
Przyczyny poznałam później. Wyszukiwanie talentów i potencjalnych
członków było prowadzone bardzo energicznie i gorliwie -
prawdopodobnie traktowano to z większym naciskiem niż w
chrześcijaoskich kościołach. Poza tym, każda nowa osoba –
obserwator obecna na ceremonii, jest zagrożeniem, gdyż może o
wszystkim opowiedzied na zewnątrz.
Bardzo
często zmieniano lokalizację świątyni, jeśli istniał chodby
cieo zagrożenia, iż zostanie ona odkryta przez kogoś z zewnątrz.
Utrzymywanie wszystkiego w tajemnicy było niezbędne!
Nie
byłam pewną czy miałam ochotę znaleźd się tam ponownie, a
jednocześnie jakaś niewytłumaczalna siła ciągnęła mnie na
kolejne spotkanie. Zostałam zabrana w podobny sposób, jak
poprzednio. Ukrywano przede mną miejsce, w którym znajdowała się
świątynia.
Byłam
świadkiem tych wszystkich zachowao, pełnych zła, daleko gorszych
niż poprzednio. I byłam więcej niż zaskoczona powagą całego
zgromadzenia. Najwyraźniej szczerze wierzyli w to, co robili. A co
dziwniejsze, jeszcze nim spotkanie dobiegło kooca, przestałam się
czegokolwiek obawiad.
Nie
ukrywam, że pochlebiło mi zaproszenie wielkiego kapłana na
kolację. Byłam nieco zdenerwowana, ale on starał się, żebym
czuła się swobodnie. Nie upłynęło wiele czasu i opowiedziałam
mu swoją historię. Nie wydawał się zaskoczony, słysząc, że
jestem dpunką, prostytutką i striptizerką. Byd może jedna z
dziewczyn, które mnie tutaj zabrały, przybliżyła mu moją osobę.
68
-Tak
naprawdę, to wszyscy ludzie są satanistami - powiedział. - Od góry
do dołu: bankierzy, sklepikarze, nauczyciele, pielęgniarki,
prostytutki, narkomani. Nie ma różnicy między nami. Jesteśmy
tutaj, by dawad świadectwo o mocy szatana na ziemi, zawsze i
wszędzie - jak tylko potrafimy.
Miał
silną osobowośd i z łatwością przekonał mnie, żebym została
satanistką. Uczono mnie, że zło wcale nie jest złe, jak myśli
większośd ludzi, ale słuszne i dobre. Zdawało mi się to głupie,
ale zaczęłam w to wierzyd.
Sataniści
przekręcali i przewartościowywali dosłownie wszystko. Kłamstwo,
jak mi powiedziano, było w rzeczywistości prawdą. Strasznie to
zagmatwane, ale wielu dawało temu wiarę - nawet bardzo inteligentni
ludzie. Proces stawania się satanistką był swego rodzaju praniem
mózgu. Jeśli ktoś powtarza ci różne rzeczy wciąż i wciąż na
okrągło, w koocu zaczynasz w nie wierzyd, niezależnie od tego, jak
idiotycznie brzmią.
Moja
przyjaźo z wielkim kapłanem umacniała się. Uczęszczałam na
wszystkie spotkania w świątyni - już bez kaptura tajemnicy.
Chciałam zostad prawdziwą satanistką. Nie było to jednak wcale
proste. Najpierw musiałam nauczyd się zasad satanizmu i
bezgranicznie uwierzyd w każdą z nich. Oto kilka przykładowych
prawd, które musiałam zaakceptowad:
1)
Tajemnica jest obowiązkiem każdego satanisty. Za wszelką cenę
należy utrzymad w tajemnicy miejsce, w którym znajduje się
świątynia.
2)
Wszyscy muszą kochad, szanowad i okazywad bezwzględne posłuszeostwo
Wielkiemu Kapłanowi, który reprezentuje Lucyfera na ziemi.
Sataniści muszą podążad za szatanem każdego dnia w swoim życiu
i służyd tylko jemu.
3)
Nie wolno żadnemu sataniście wchodzid do kościoła chrześcijan,
chyba że jest szpiegiem wysłanym przez Wielkiego Kapłana. Wszelkie
nowe pomysły i wydarzenia należy relacjonowad Wielkiemu Kapłanowi
w świątyni szatana.
4)
Ze względu na swój własny rozwój, żadnemu sataniście nie wolno
czytad Biblii.
5)
Należy kpid z pisma świętego i palid je w świątyni, dotyczy to
także wszelkich śpiewników i zbiorów modlitw - generalnie
literatura chrześcijaoska każdego rodzaju musi byd niszczona! Ta
zasada liczy sobie wiele setek lat. Dla kontrastu - każde pismo
pochodzące od kapłana szatana jest przechowywane i traktowane z
szacunkiem. Objawienia z Hadesu, objawienia demonów i diabłów są
często czytane podczas rytualnego uwielbienia w świątyni szatana.
69
6)
Nikt nie ma prawa spóźnid się do świątyni. Niepunktualni będą
podlegad karze biczowania, którą na oczach całego zgromadzenia,
wykona Wielki Kapłan.
7)
Lucyfer musi byd wywyższony we wszystkich sytuacjach, nawet w pracy
i życiu prywatnym. Lucyfer widzi i zawsze jest obecny z nami, należy
mu okazywad posłuszeostwo. Kłamstwa, oszustwa, przekleostwa, nawet
morderstwa - są słuszne.
8)
Każdego dnia należy modlid się do Lucyfera.
Znacznie
więcej jest tych reguł, a każdego, kto złamie chodby jedną czeka
kara biczowania na oczach całego zgromadzenia. Sam Wielki Kapłan
wymierza karę.
Szybko
nauczyłam się wszystkich praw. Mało tego - całkowicie uwierzyłam
w ich słusznośd. Najwyższy Kapłan zaczął regularnie odwiedzad
klub nocny, w którym pracowałam jako striptizerka. Stałam się
jego kochanką. Często przynosił ze sobą dawkę heroiny i nie
chciał pieniędzy.
-
To prezent - mówił.
Cóż
za prezent... Moje uzależnienie od twardych narkotyków było jak
bezpowrotny bilet do piekła. Striptiz i cała reszta, zdawała się
blednąc w porównaniu z oddawaniem czci szatanowi.
Nie
pytałam, skąd pochodzą te narkotyki. Chociaż byłam teraz jego
kochanką, moja prostytucja go nie interesowała. Wierzył, że im
więcej zła zaakceptuje i popełni na ziemi, tym większą otrzyma
nagrodę. I jeśli umrze, wierzył, że będzie dowodził legionami
diabłów. Tak więc im więcej zła - tym większa nagroda. Pewnego
dnia powiedział:
-
Teraz jesteś gotowa by stad się zaprzysiężonym dzieckiem
Lucyfera.
Ceremonia
miała byd skomplikowana i długa. Wielu satanistów było obecnych,
nawet z innych świątyo w Anglii. Kiedy nadszedł czas, ponad 800
osób zgromadziło się w naszej świątyni. Wszyscy przybyli na
czas. Nikt nigdy nie spóźniał się na żadne spotkanie.
Ubrana
byłam w luźną, czarną togę. Wznoszono hymny i modlitwy do
wielkiego boga ciemności, śmierci i tajemnicy. Płonące pochodnie
rzucały niesamowite cienie na wszystkie ściany i sufit. Naczynia na
wysokim ołtarzu dedykowano szatanowi, jedno po drugim. Kapłan
Najwyższy ucałował srebrny nóż, po czym powstał ze swego tronu
i wzniósł ręce, wówczas wszyscy, także ja, padliśmy na ziemię,
oddając mu cześd. Dwóch kapłanów zniknęło za czarnymi
zasłonami z tyłu, by wrócid po chwili z ofiarnym, białym kogutem.
Jego kark został złamany tak, że 70
powstała
otwarta rana. Krew ściekała do srebrnego kielicha. Śpiewane pieśni
i wznoszone modlitwy przybierały na sile. Powietrze przesycone było
złem.
Kapłan
Najwyższy pojawił się przede mną, naciął moje lewe ramię i
podstawił ów srebrny kielich zawierający krew ptaka. Ponownie
pocałował nóż i zamieszał nim krew. Upiłam nieco z zawartości
kielicha i wzniosłam okrzyk na cześd szatana.
Następnie
umoczyłam palec w tej zmieszanej krwi i podpisałam prawdziwy
pergamin, mówiący, iż moja dusza należy odtąd do szatana, na
wieki wieków. Teraz byłam prawdziwą satanistką, a wszyscy
zgromadzeni okazywali szczerą radośd z faktu narodzenia się nowego
dziecka szatana. Ludzie jakby oszaleli, wpadli w ekstazę i wiele
dzikich, złych rzeczy działo się tamtego wieczoru w świątyni.
Ku
mojemu zaskoczeniu zostałam zaprzysiężona na Wyższą Kapłankę,
wielki to był honor w kręgu satanistów. Kiedy zaprotestowałam,
nie czując się gotowa na taki zaszczyt, Wielki Kapłan oświadczył,
że to było życzenie samego Lucyfera i on musi byd posłuszny.
Teraz lepiej mogłam służyd mojemu mistrzowi. Nauczono mnie
podawania świętych naczyo i służenia przy wysokim ołtarzu.
Stałam się znana, jako Wielka Kapłanka Diana. Czułam się bardzo
ważna.
W
klubie wtajemniczeni traktowali mnie jak swoją przywódczynię.
Szatan rzeczywiście był moim mistrzem. Zdarzało mi się słyszed
jego głos i widzied go przed oczami. Kilkakrotnie Lucyfer
materializował się, jako czarna postad, przed całym zgromadzeniem
w świątyni. Nikt nie wątpił, to był sam szatan. Słyszeliśmy
jego głos jako cała kongregacja. Wiedzieliśmy, że mówił „Jestem
Lucyfer, wasz pan. JA mówię do was moimi ustami. Bądźcie
posłuszni mym słowom, moje dzieci. Czyocie wszelkie zło, jakiego
pragnie wasze serce. Nigdy nie czujcie strachu - ja będę was
chronił nieustannie. Dziś w nocy czujcie się wolni w swych
pożądaniach. Mam upodobanie w waszej żądzy."
Wszyscy
okazywaliśmy posłuszeostwo, bez zadawania jakichkolwiek pytao. W
dawnych wiekach jeden, może dwóch najwyższych kapłanów, miało
moc, pochodzącą od samego Lucyfera, dzięki niej dokonywali
operacji na sobie samych i innych. Zabiegi były przeprowadzane bez
użycia jakichkolwiek środków medycznych. Więcej nawet – nie
pozostawały po nich żadne blizny.
Moc
pogrążania się w głębokich transach jest praktykowana po dziś
dzieo. Także i tej mocy doświadczałam, widząc przejmujące
działanie demonów. ZPW (zmysł ponadnaturalnego wnikania) był
jednym z moich szczególnych darów. Bez trudu mogłam czytad w
umysłach ludzi i przewidywad ich słowa, a nawet czyny. 71
Czytelnicy
mogą pytad, czy naprawdę jest możliwe, by ktoś tak bardzo
zaangażowany w zło, jak ja, mógł nawrócid się i odkryd Jezusa
Chrystusa. Ale Biblia mówi, że Jezus umarł za każdego. On także
umarł za satanistów.
Miał
nadejśd czas, kiedy zmieniłam swojego pana i zaczęłam służyd
największemu Panu ze wszystkich. Ale jeszcze nie teraz.
ROZDZIAŁ
XII
KRÓLOWA
CZAROWNIC
Moja
wiedza dotycząca zła poszerzała się wraz z upływem kolejnych
miesięcy. Oddawanie czci demonom oraz pozycja wyższej kapłanki
stały się dla mnie najważniejszymi sprawami w życiu. Nie były
jednak spełnieniem wszystkich moich ambicji.
Nawet
poza świątynią miałam głęboką świadomośd obecności szatana.
Niewidzialna dłoo zdawała się popychad mnie dalej i dalej w
kierunku królestwa ciemności. Odkryłam w sobie nienaturalną siłę
i wytrzymałośd. Także sen nie był mi tak bardzo potrzebny, jak
przeciętnemu człowiekowi. Całkowicie oddałam się szatanowi i
wiernie dotrzymywałam złożonych mu obietnic.
Może
to dziwne, ale wciąż miałam mój śpiewnik Złote Dzwony. Zgodnie
ze wszystkimi zasadami satanizmu powinnam była zniszczyd tę książkę
- ale nie mogłam tego zrobid. To był jedyny prezent, jaki
otrzymałam w dzieciostwie. Nie czytałam już tekstów piosenek -
zaprzestałam tego dawno, dawno temu. I jeśli mam byd szczera, to
niemal zapomniałam o tej książce, dokładnie ukrytej zresztą gdyż
wielu ludzi przewijało się przez mój pokój. Oczywiście wielki
kapłan był tu niemal zawsze.
Pewnego
dnia, gdy piłam z moim kochankiem i mistrzem, Najwyższym Kapłanem,
miałam niejasne wrażenie, że chce on wywrzed na mnie jakiś
szczególny wpływ. Nagle wyrecytował wzniosłym tonem:
-
Jesteś Najwyższą Czarownicą reprezentującą królestwo czarnej
magii, Królową Dianą.
Usłyszawszy
owo patetyczne zdanie, wybuchnęłam śmiechem i niema zakrztusiłam
się drinkiem.
-
To nie jest śmieszne - odparł zgryźliwie mój kochanek.
-
O, przepraszam, ale to zabrzmiało śmiesznie - powiedziałam, wciąż
zanosząc się śmiechem. 72
W
moim pojęciu czarownica miała długi, haczykowaty nos i dosiadała
starej miotły, unosząc się pod niebem w świetle księżyca.
Wkrótce odkryłam, że moje wyobrażenia były bardzo dalekie od
prawdy...
Czarna
magia ma wiele wspólnego z satanizmem. Różnicą jest przede
wszystkim to, że sataniści oddają cześd diabłu w świątyni
szatana. Czarownicy uczestniczą natomiast w zgromadzeniu trzynastu
czarownic, z których jedna jest głową zgromadzenia. Nie potrzebują
świątyni.
Praktykowad
magię można wszędzie, chod faktycznie najlepsze bywają miejsca
ciche, znajdujące się w pewnym odosobnieniu np. porzucony dom,
daleka plaża, las. Magiczna godzina północy oraz światło
księżyca także mają szczególne znaczenie.
Czarne
czarownice posiadają wielką moc, czego nie powinno się lekceważyd.
Aby się wspierad, są w stanie przywoład i odwoład moce ciemności.
Bardzo często rozkopują świeże groby i składają ciała zmarłych
w ofierze szatanowi. Kiedy święta ziemia jest sprofanowana –
zostawiają jakiś symbol, jakiś znak rytuałów magicznych: krwią
kozłów są pomazane niemal wszystkie grobowce i mury. Dla
czarownicy nie istnieje żadna świętośd i nic nie jest w stanie
przeszkodzid jej w osiągnięciu zamierzonego celu. NIC!
Czarownice
związane z czarną magią mają moc rzucania przekleostw na ludzi.
Znane są przypadki śmierci osób z powodu klątwy czarnej wiedźmy.
Często obrzędy pełne są wyuzdania, perwersji seksualnej oraz
obnażanie ciała.
Czarne
wiedźmy i sataniści wierzą, że w ostatecznej bitwie między złem
i dobrem – zło zatriumfuje. Wierzą, że Lucyfer pewnego dnia
pokona Chrystusa i przywróci to, co nazywa swoim, jedynym słusznym
porządkiem. Według nich, szatan będzie rządził ziemią wodami i
niebiosami.
Dla
czarnej magii piekło nie jest miejscem cierpieo, ale nieograniczonej
przyjemności, gdzie są zaspokajane wszystkie żądze. Im więcej
zła, tym lepsza motywacja dla czarnych wiedźm i satanistów.
Uważaj
czytelniku! Ci, którzy idą w dół ciemną drogą magii, tracą
sens i cel, ich umysły popadają najpierw w chorobę, a potem w
szaleostwo.
Koocząc
naszą rozmowę o czarnej magii Wielki Kapłan powiedział:
-
Byłabyś niezłą czarownicą Diano. Masz w sobie wielką naturalną
moc.
Wiedziałam
o tym. Niejednokrotnie czułam w sobie moc, ale zawsze uważałam, że
wcale nie była naturalna, ale raczej - nienaturalna, działająca
przeze mnie, a nie 73
wypływająca
ze mnie. Nie urodziłam się z tą mocą. To nie była moja moc, ale
szatana. Zaskoczyły mnie te słowa Kapłana. Spojrzałam w głąb
jego ciemnych, lśniących oczu.
Znał
swoją przewagę nade mną i hipnotyzujące właściwości swojego
spojrzenia. Jego twarz jaśniała dziwnym, dzikim światłem, jakiego
dotąd nie widziałam. Przez moment chciałam uciec, ale uczucia te
ustąpiły i zgodziłam się towarzyszyd mu na spotkaniu czarownic,
chod miałam świadomośd, że może to byd gorsze niż satanizm.
Byłam już zaprawiona w oglądaniu zła i obrzydliwych orgii w
świątyni szatana, ale teraz miałam byd świadkiem czegoś jeszcze
gorszego.
Zawsze
okazywałam posłuszeostwo mojemu mistrzowi, Wielkiemu Kapłanowi
satanistów, tak więc stałam się czarownicą zgodnie z jego
życzeniem. Inicjacja polegała m.in. na pomazaniu mego nagiego ciała
krwią kozła. Dalej działy się rzeczy tak przesycone złem, że
nie sposób ich wspominad.
Na
każdym spotkaniu dochodziło do okropnych, perwersyjnych aktów
seksualnych. Seks zawsze odgrywał ważną rolę w magii. Wielu
ludzi oddanych czarnej magii to homoseksualiści, zarówno kobiety
jak i mężczyźni.
Dośd
często praktykowano też sadyzm i masochizm. Niektórzy cięli swoje
własne ciała nożem, nie czując bólu, zażywali śmiertelnych
trucizn, nie ponosząc żadnej szkody. I to wciąż dzieje! Także
dziś!
Zostałam
czarownicą. Działająca przeze mnie moc, w połączeniu z wcześniej
zdobytą wiedzą na temat zła, była niesamowita. Takie rzeczy, jak
lewitacja na wysokości półtora metra, przychodziły mi bez trudu.
Demony wspierały mnie w szczególny sposób.
Zabijanie
ptaków, wzbijających się w powietrze zaraz po wypuszczeniu z
klatki, to kolejna rzecz, którą demonstrowałam, jako czarownica.
Mogłam sprawiad, że przedmioty znikały i pojawiały się.
Brałam
udział we wszystkim, w czym stosowano czarną magię, dosłownie we
wszystkim. Dokonywałam więcej okropności w ciągu jednego tygodnia
niż inni w całym swoim życiu... I nie zaskoczyło mnie, kiedy
Wielki Kapłan zwrócił uwagę na moje postępy w czarnej magii.
-
Mogłabyś nawet zostad królową czarownic pewnego dnia, Diano.
-
Ja??
-
Tak, właśnie ty. Zasugeruję to, komu trzeba. Ale ty musisz dwiczyd
swoje umiejętności, by byd gotową na niezwykłą próbę. 74
Próba
mocy, o jakiej wspomniał, była przeprowadzana w Dartmoor w Devon,
centrum dwóch, bardzo rozwiniętych i aktywnych zgromadzeo.
Prezentowałam swoją moc bez Wielkiego Kapłana, jako towarzysza,
(co było dośd dla mnie zaskakujące i niecodzienne.
Próba
w widoczny sposób potwierdziła moje predyspozycje, by zostad
królową czarownic. To był środek jasnej, bezchmurnej nocy,
idealnej dla magii. Rozebrani członkowie zgromadzenia oddawali się
swoim rytuałom. Byłam pośród nich. Nagle zobaczyłam trzech
mężczyzn na zboczu wzgórza. Intruzi mogli zauważyd nas w ciągu
kilku chwil. Nie było żadnych skał ani drzew, by się skryd.
-
Co zrobimy? - pytały czarownice zaniepokojone - Nie ma gdzie się
schowad!
-
Nie obawiajcie się - powiedziałam. - Mogę się stad niewidzialna.
-
A co z nami?!
-
Jeśli mi zaufacie, w pełni zaufacie, także was uczynię
niewidzialnymi.
Nie
było czasu do stracenia. Pośpiesznie wykonywały moje polecenia.
Stanęłyśmy w kręgu. Wzniosłyśmy nasze ręce do góry, kierując
dłonie ku środkowi, tak byśmy mogły się dotykad. Wezwałam moce
ciemności, moce demonów i samego szatana. W ciągu sekundy otoczyły
nas zielone błyskawice. Z ledwością dostrzegałyśmy owych trzech
mężczyzn przechodzących „przez nas". Mogłam łatwo dotknąd
ich, szczególnie tego, który przeszedł dokładnie przez środek
naszego kręgu. Moja magia działała. To co opowiadam jest szczerą
prawdą. Byłyśmy niewidzialne dla trzech mężczyzn, którzy nawet
nie dostrzegli zielonych błyskawic. Dla nich, na wzgórzach nie
działo się nic niezwykłego.
-
Chodźmy do domu - odezwał się jeden z nich. - Tu nie ma żadnych
czarownic. Tylko czas tracimy.
Poranna
gazeta lokalna wyjaśniła powody, dla których owi trzej mężczyźni
znaleźli się tej nocy na wzgórzu. Artykuł na pierwszej stronie
zatytułowano: „ NIE MA CZAROWNIC W DARTMOOR". Napisano, że
poprzedniego wieczoru miejscowy kaznodzieja zabrał dwóch reporterów
na wzgórze Dartmoor, by udowodnid, że odbywają się tam praktyki
czarnej magii.
Wyprawa
okazała się bezowocna. Kaznodzieja nie był jednak przekonany.
Oczywiście, miał rację. Nieświadomie znalazł się przecież
pośród nich... Ubawiłyśmy się do łez, a relacja z tych wydarzeo
trafiła do wielu innych zgromadzeo. 75
Stałam
się sławna także poza granicami kraju. Niektórym może wydad się
dziwne, iż Bóg nie dopuścił, aby kaznodzieja zobaczył
czarownice. Bez kwestionowania Bożej woli – możemy byd absolutnie
pewni, że wiedział, co robi. Jestem przekonana o celowości Bożego
działania.
Zapewne
ochronił tych ludzi i nie pozwolił, aby zostali skrzywdzeni.
Próbowałam tej nocy rzucid klątwę na wspomnianego kaznodzieję,
ale nie zadziałała. Czułam dziwną barierę, której moja moc nie
mogła złamad, barierę wielkiej wiary i odwagi tego człowieka.
Zaintrygowało
mnie to. Moje moce nigdy dotąd nie zawodziły. Nie miałam pojęcia,
że tego mężczyznę ochraniała moc daleko silniejsza od mocy
szatana - wszechmocna siła Pana Jezusa Chrystusa, który zwyciężył
śmierd, piekło i szatana w miejscu zwanym Kalwaria.
Na
pierwszy rzut oka wydarzenia na wzgórzach Dartmoor ukazały
oczywistą moc magii, w rzeczywistości jednak, udowodniły one
daleko większą moc Jezusa Chrystusa.
Zlot
w Dartmoor był poniekąd przygotowaniem do wielkiej ceremonii, w
czasie, której miała zostad wybrana kolejna królowa czarnej magii,
królowa czarownic. Zjechały się czarownice z wszystkich części
Anglii, także z Holandii, Niemiec i Francji. Przybyły przed świętem
Halloween, kiedy Dartmoor wypełniało się turystami. Napływ gości
do Plymouth z pewnością wiązał się z przybyciem czarownic.
Przyjechały
eleganckimi samochodami, nie na miotłach. Rezerwowały pokoje w
hotelach, w których czekano przede wszystkim na ludzi sukcesu, na
mężczyzn i kobiety interesów - którymi wiele z nich z faktycznie
było. Dzisiejsza czarownica nie ma nic wspólnego z wiedźmą z
lasu. Niesamowite siły zła są ukryte w dobrze prezentujących się,
dobrze prosperujących i często bardzo szanowanych osobach.
Nadszedł
moment rozpoczęcia wielkiej ceremonii. Musiałam się pomóc sobie
narkotykami, żeby pokonad tremę i zdenerwowanie. Potem, pewna
siebie, podjęłam wyzwanie.
Zaczęło
się pieśni na cześd starożytnych bogów i demonów. Bogini
księżyca Diana była moją ulubioną, z oczywistych powodów. Po
wstępnych rytuałach nastąpił wielki sprawdzian mocy. O tytuł
rywalizowało wraz ze mną siedem czarownic. Ze względu na bardzo
wyrównany poziom zwycięstwo nie było łatwe.
Uwolniono
ptaka z klatki. Zabiłam go w locie. Robiłam to już wcześniej i
byłam jedyną której udało się to teraz. Tej niesamowitej nocy
demonstrowano w 76
Dartmoor
wiele innych, nierzeczywistych wyczynów, ale ostatni miał byd
największy: przechodzenie przez ogieo.
Tak,
przejście przez wielki, płonący stos (nie mały kopczyk, ale
ogromny, wyższy niż człowiek, stos). Zwycięską kandydatkę
czekało spotkanie z Lucyferem w samym centrum płomieni. Tam, na
oczach całego zgromadzenia, Mistrz miał wziąd dłoo czarownicy i
przeprowadzid ją przez płomienie tak, by języki ognia nie
pozostawiły na niej najmniejszego śladu.
Szłam
pewna siebie prosto w ogieo wysoki na kilka metrów, cały czas
wzywając imię swojego mistrza, Diablosa. Nagle ujrzałam go
materializującego się przede mną – wspaniałą czarną postad.
Chwyciłam wyciągniętą w moim kierunku dłoo i weszłam z nim w
samo serce ognia. Przystanęliśmy na moment w samym środku, a
ogromne języki lizały nas z każdej strony.
Kiedy
tylko pojawiłam się po drugiej stronie ognia - Lucyfer zniknął.
Na mojej czarnej todze, na ciele, nie było najmniejszego śladu
poparzenia, nawet moje długie, rozpuszczone włosy nie przesiąkły
zapachem ognia. Wszyscy padli przede mną na ziemię.
-
Niech żyje Diana, królowa czarnej magii! - wznosił się głośny
okrzyk ponad tysiąca czarownic.
Umieszczono
na mojej głowie szczerozłotą koronę i okryto mnie peleryną
przecudnie haftowaną złotymi nidmi, a w lewą dłoo włożono mi
złote berło. Zajęłam miejsce na tronie, przygotowanym jeszcze
przed ceremonią. Wszystkie przedmioty miały ogromną wartośd i
były pieczołowicie chronione przez panującą królową.
Przerażająca,
mrożąca krew w żyłach ceremonia trwała dalej: nagie taoce,
zmysłowe przyjemności, alkohol i narkotyki. Diana, królowa
czarownic, królowa czarnej magii, była oczywiście w centrum
wszelkich atrakcji. Z dumą traktował ją jej mistrz i kochanek –
Wielki Kapłan satanistów. Ostatecznie, byłam przecież jego
protegowaną. To on mnie uczył.
Ktokolwiek
przyszedłby tej nocy na wrzosowiska, nie mógłby nie zauważyd, że
dzieje się coś dziwnego. Płomienie ogromnych ognisk widoczne były
z daleka, a mimo to nic nie zakłóciło wydarzeo nocy. Byd może
niektórzy wiedzieli, że to, co się działo, miało związek z
piekielnym złem, woleli więc trzymad się z daleka. Nie obwiniam
ich. 77
Może
niektórzy śmieją się z legend o magii i czarownicach. Nie mają
dowodu na ich istnienie i nigdy nie byli bezpośrednimi świadkami
takich wydarzeo. Jeśli ktoś jednak byłby tamtej nocy na
wrzosowiskach - nie wątpiłby już nigdy więcej...
Ja
wiem, że magia jest rzeczywista i że czarownice istnieją. Czyż
nie byłam na szczycie świata zła, jako królowa czarownic i
czarnej magii?
ROZDZIAŁ
XIII
BEZ
ODWROTU
„Królowa
czarownic". Tytuł ogromnie szanowany, upoważniający do
wszelkich zaszczytów, ale i wymagający pewnej odpowiedzialności.
Żadna z czarownic, a przecież i one miały wielką moc, nie
zazdrościła mi ani trochę. Wraz z tytułem przyszła nauka, praca
i podróże. Byłam otoczona luksusami, a Wielki Kapłan towarzyszył
mi niemal wszędzie, gdyż i on należał do zgromadzenia czarownic.
Holandia, Niemcy, Francja to niektóre kraje, jakie odwiedziłam.
Miejscowe czarownice zawsze traktowały nas z najwyższymi honorami.
Zatrzymywaliśmy
się jedynie w najlepszych hotelach oraz w wielkich, bardzo drogich
domach, w pięknych okolicach. Te podróże mogłyby byd opisane,
jako podróże grzechu. Nie istniały także bariery językowe, gdyż
z pomocą Lucyfera, z łatwością mogłam rozumied i posługiwad się
każdym językiem. Stare powiedzenie „Zło troszczy się o złych"
jest prawdą, gdy realizowane są cele Złego.
Prowadziłam
mnóstwo dyskusji, dawałam prelekcje, spotykałam się naprawdę z
wieloma osobami. Do najważniejszych tematów należała atrakcyjnośd
czarnej magii. Wielu ludzi, szczególnie młodych, żywo interesowało
się okultyzmem. Często rozprawialiśmy, jak wykorzystad to
zainteresowanie, by dad magii nowy wymiar, ukazad ją w interesującym
świetle. Przyciągnąd ludzi, a jednocześnie nikogo nie przerazid.
Zachwalad królestwo tajemnicy i wrażeo. Uczynid magię mniej
złowróżbną. Prezentowad ją, jaka naturalną, niegroźną
przygodę. (Każdego kuszą przygody i tajemnice). Ukryd zło w
atrakcyjnym opakowaniu.
Potrzebowaliśmy
nowych członków w zgromadzeniach, by zło nie zostało pokonane.
Nie było zbyt wiele czasu. Teraz był czas „łowienia" ludzi.
Kiedy ktoś już się zaangażuje w magię, nie jest w stanie z niej
zrezygnowad. Strach skutecznie powstrzymuje przed odwrotem. Bo ...
nie ma odwrotu.
My,
czarownice byłyśmy bardzo oddane naszemu powołaniu i dyskusje
trwały godzinami. Nie liczyłyśmy się z czasem. Dzielenie się
doświadczeniami, 78
demonstrowanie
okultystycznej mocy i odwiedzanie zgromadzeo było częścią mojej
działalności zagranicą.
Po
powrocie do Anglii spędzałam czas odwiedzając zgromadzenia.
Powstało wiele nowych, a właściwa zachęta dobrze wróżyła na
przyszłośd. Miałyśmy świadomośd, że czarownice zajmujące się
białą magią także walczyły o powiększanie swoich szeregów.
Dlatego
też tak ważne było, by przyciągad nowe osoby. Nigdy nie
wspominaliśmy o krwawych ofiarach, bo to mogłoby wystraszyd
potencjalne kandydatki na czarownice. Białe czarownice zasilały
szeregi czarnych i mogłyśmy uczyd się od siebie nawzajem.
Czarownice
uprawiające białą magię mają zasadę, by nikogo nie krzywdzid.
Znam jednak niejednego przedstawiciela białej magii, który łamie
tę zasadę. Białe czarownice zaczęły naśladowad pewne praktyki
czarnej magii zwane woodoo. Polegało to na wykorzystywaniu glinianej
lalki imitującej konkretną osobę, której chciano sprawid ból.
Wszystko, co zostało popełnione na owej kukle - odczuwała
rzeczywista osoba.
Byłam
królową czarownic przez cały rok. Później chętnie odstąpiłam
ten tytuł komuś młodszemu, chod mogłam go zatrzymad. Gdy tylko
przestałam byd królową Wielki Kapłan znalazł sobie nową
kochankę. Początkowo czułam się oszukana, zraniona i wściekła,
ale w koocu to on był Wielkim Kapłanem satanistów i nikt nie miał
prawa kwestionowad jego działao. Lepiej było zaakceptowad i przejśd
nad tym do porządku dziennego.
Wyjechałam
z Londynu. Włóczyłam się po różnych miasteczkach i wioskach
przez kilka lat. Londyn odwiedzałam od czasu do czasu, żeby zdobyd
trochę narkotyków i spędzid jakiś czas w świątyni szatana.
Życie przestało już byd tak gorączkowe, ale wciąż panowały w
nim grobowe ciemności. Zawsze gdy brakowało mi gotówki, wracałam
do prostytucji.
Jako
królowa czarownic żyłam w luksusach i byłam czymś więcej niż
dziewczyną na zawołanie. Jednak nikt, prócz satanistów, nie
wiedział o moich mrocznych tajemnicach, które rozgrywały się
późnymi nocami w zgromadzeniu czarownic. Nie wiedział o tym nawet
mężczyzna, z którym żyłam. Byd może dzięki mocom tkwiącym we
mnie, umiałam tak lawirowad i zwodzid innych. Udawało mi się wyjśd
cało nawet z największych kłamstw. Nikt nie poddawał niczego w
wątpliwośd. Miałam wrażenie (jeśli mam byd szczera), że nikt
nie uwierzyłby w prawdę. Kłamstwa zdawały się byd łatwiejsze do
zaakceptowania. 79
To
były dla mnie lata niepokoju. Nosiłam w sobie ogromną górę
strachu, który cyklicznie narastał. Kiedy się pojawiał i
przybierał na intensywności - w moim umyśle pojawiały się
pytania. Czy piekło naprawdę było wspaniałym miejscem, jak kazano
mi wierzyd? A jeśli nie, co wtedy? Wątpliwości nie przestawały
mnie nachodzid. Nie mogłam sobie z nimi poradzid.
Postanowiłam
spróbowad zerwad z magią i satanizmem. Musiałam byd oczywiście
ostrożna. Zdecydowałam się postępowad powoli, rozsądnie, by nic
nie zostało zauważone. Nikt przecież nie może zerwad z czarną
magią. Tak czy inaczej - warto było przynajmniej spróbowad.
Biorąc
udział w rytuałach zgromadzenia, nie potrafiłam już w pełni
wierzyd, że słuszne jest to, co robię. Nachodził mnie ten
paskudny niepokój. Czułam się strasznie zagubiona, jak więzieo
zamknięty w długim, ciemnym tunelu, bez jednej małej iskierki
światła. Byłam pełna wątpliwości i bezradności wobec własnych
uczud i myśli. Zdecydowałam się zajrzed do kilku kościołów
chrześcijaoskich, ot tak, żeby zobaczyd, czy mają jakieś
odpowiedzi dla mnie.
Wpadałam
tam tylko od czasu do czasu, rzecz jasna, ale dopuszczałam się
czegoś, czego czarna czarownica nigdy by nie zrobiła. Zawsze
towarzyszył mi strach, że zostanę przyłapana. Wciąż oglądałam
się za siebie, sprawdzając czy nie jestem śledzona. „Po co to
wszystko? - myślałam. Przecież i tak sprzedałam swoją duszę
Szatanowi i potwierdziłam to własną krwią."
Dlaczego
miałam te wątpliwości? Czy tylko, dlatego, że byłam w
towarzystwie innych czarownic tylko raz lub dwa w tygodniu? A może
to Jezus Chrystus był przyczyną tych wszystkich myśli? Uwierzyłam
w to później.
Zapewne
pełen miłości Zbawiciel spoglądał z wielkim współczuciem na
zniewolone dziecko ciemności. Jedno małe ogniwo łaocucha, którym
tak mocno byłam związana, zaczynało słabnąd.
Ostatecznie,
po wielu wędrówkach, przeniosłam się do Bristolu. W tym portowym
mieście, łatwo było o narkotyki, tym bardziej, że w Londynie
dostałam właściwe adresy. W Bristolu, znów jako Śmiała Diana,
szybko stałam się znana w „ulicznym biznesie", szczególnie
w migoczącej neonami okolicy placu Św. Pawła (tam też zresztą
zamieszkałam). Tak naprawdę nikt nie wiedział - moich prawdziwych
uczuciach, o dręczącej mnie samotności - niepewności, kryjących
się pod maską wesołości i nieustannego szukania dobrej zabawy.
Czarna
magia jest i wówczas także już była, szeroko praktykowana w
zachodniej części kraju. Szybko więc udało mi znaleźd tutejsze
zgromadzenie czarownic. 80
Niektóre
z nich pamiętały mnie z Dartmoor, gdzie byłam koronowana na
królową. Zostałam odpowiedzialna za dwa zgromadzenia w Bristolu.
Wątpliwości
mnie nie opuszczały, ale życie biegło dalej we właściwy sobie,
ohydny sposób. Przestałam myśled o zerwaniu z magią. Wiedziałam,
że wszelkie tego typu próby to strata czasu. Nie było wyjścia.
Wkrótce
odkryłam, że Bristol był miastem kościołów. Zdawały się byd
dosłownie na każdym rogu. Odwiedziłam kilka, ale to były bardzo
krótkie wizyty. Nigdy nie zostałam na całym nabożeostwie. Nie
pamiętam niczego, co zostało tam powiedziane i zrobione.
W
tych moich wahaniach i drżeniach, nerwowych poszukiwaniach jakiejś
drogi, zapomniałam z czasem o szukaniu prawdy. Jak na satanistę
przystało, stałam się zagorzałym wrogiem kościołów, traktując
je, jako źródło hipokryzji. Nawet miejsce, okolica, w którym
znajdował się jakiś kościół chrześcijaoski, momentalnie
wyprowadzało mnie z równowagi.
Pewnego
dnia moją uwagę przykuła duża tablica na zewnątrz jednego z
bristolskich kościołów, a na niej czyjeś imię i nazwisko. Czyż
nie był to ten kaznodzieja z Plymouth, który usiłował ujawnid
działalnośd czarownic na wzgórzach Dartmoor? Próbowałam wtedy
rzucid na niego klątwę, ale mi nie wyszło. A teraz on przyjeżdża
do Bristolu.
Przyspieszyłam
kroku. To był coś niesamowitego. Starałam się, jak mogłam, ale
nie udało mi się wymazad jego imienia z mojej głowy. Tak, Bóg
działa w tajemniczy sposób...
Tego
letniego wieczoru ja i dwie moje przyjaciółki (też prostytutki)
włóczyłyśmy się dobrze znanymi ulicami. Nagle zwróciłam uwagę
na jakiś plakat na zewnątrz kościoła. Napisane na nim było
ogromnymi literami: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni
Boga oglądad będą."
Nie
wiem dlaczego, ale ten cytat ogromnie mną wstrząsnął. Szczególnie
słowo „czystego". Stan zupełnie mi obcy, niedostępny, poza
zasięgiem. Moje wnętrze wypełnił bolesny żal i... złośd. „Nie
jestem czysta, więc nigdy nie zobaczę Boga - jeśli w ogóle jest
Bóg", a nie byłam tego wcale pewna.
Podeszłam
szybko do tablicy i zerwałam ten plakat. Nawet trochę mnie
zaskoczyło, że udało się za jednym pociągnięciem. Wyrzuciłam
go, czym prędzej.
-
Cholerna kupa hipokrytów! - powiedziałam ostro.
-
Noo, proszę! Diana znowu jest sobą- wybuchnęły śmiechem moje
towarzyszki. 81
Wpadłam
w furię. Wcale mi nie było do śmiechu, ponieważ prawda wyglądała
tak, że coś wzburzyło moją świadomośd, coś mnie ukłuło. Bóg
mnie szukał. To wydarzenie było przygotowaniem do tego, co miało
wkrótce nastąpid, a o czym wówczas nie miałam pojęcia.
Kilka
miesięcy później, byłam jak zwykle na ulicy, tym razem w centrum
Bristolu. To był poniedziałek rano, dośd niecodzienna pora dla
mnie na spacery, ale tak wyszło. Znów towarzyszyły mi dwie
dziewczyny mojego pokroju. Szwendałyśmy się bez celu, to tu, to
tam.
Zauważyłam
wiele plakatów rozlepionych w widocznych miejscach. Dośd
niezwykłych plakatów. „Przyjdź i posłuchaj Erica Hutchings'a w
Colston Hall. Słyszały o tym już tysiące. Przyjdź, posłuchaj i
ty!"
Niestety,
na plakacie nie było podane, kim był Erie Hutchings i po co
przyjechał do Bristolu. Była tam jego twarz. Już od pierwszego
spojrzenia domyśliłam się, że zajmował się zapasami, jeśli nie
teraz to przynajmniej w przeszłości. Zaintrygowało mnie to i
postanowiłam dowiedzied się, kim był naprawdę. Trafiłam do
miejsca, w którym spodziewałam się dostad informacje. Za mną
stały, śmiejąc się i poszturchując, moje towarzyszki.
-
Kim jest Erie Hutchings? - zapytałam kobietę za kontuarem.
-
Nie mam najmniejszego pojęcia - odpowiedziała.
-
Ktoś musi wiedzied - nalegałam, tłumacząc, że chodzi mi o
człowieka z plakatów, które właśnie pojawiły się w mieście.
-
Zdaje mi się, że jest ewangelistą albo kaznodzieją w każdym
razie kimś w tym rodzaju - odezwała się jakaś inna kobieta.
Prawie
zemdlałam. Nie, znowu?!! Nie mogłam się od tego uwolnid.
-
Jakbyśmy nie mieli wystarczająco dużo kaznodziejów w Bristolu,
wtykających nosy w nie swoje sprawy.
Byłam
wściekła i podniosłam głos wyrażając, swój protest. Uzbierało
się nieco ludzi, zaskoczonych i zaintrygowanych moim wybuchem.
-
Chodźcie dziewczyny, wynosimy się stąd. - One bezmyślnie podążyły
za mną, cały czas zrywając boki ze śmiechu. Obserwowana przez
nieustannie śmiejące się przyjaciółki, zaczęłam zrywad
wszystkie plakaty z Erickiem Hutchings'em, jakie tylko mogłam
znaleźd. Prowadziłam swoją własną kampanię. 82
-
Czy wszyscy już oszaleli w tym mieście kościołów? - mówiłam -
Czy wszystkich dopadła religiomania?
Kilka
dni później - ku u mojemu zaskoczeniu - pojawiło się jeszcze
więcej plakatów. Wydawało się, że zamiast jednego zerwanego
umieszczono sześd nowych. Złośd we mnie wrzała, ale zmieniłam
taktykę. Zamiast zdzierad plakaty, domalowywałam ogromną,
krzaczastą brodę na twarzy Ericka Hutchings'a albo - ku większej
uciesze moich przyjaciółek - ogromne wąsy.
Billy
Graham pojawił się w wiadomościach w tym samym czasie. Z zapałem
wyzywałam ich od hipokrytów. Znajomi byli moim zachowaniem bardzo
zaintrygowani.
-
Co ty w ogóle chcesz osiągnąd, Doreen? Przecież oni nic złego ci
nie zrobili.
-
Ale nic cholernie dobrego też nie - odgryzałam się.
Czemu
więc moje serce wypełniała tak ogromna nienawiśd do wszystkiego,
co wiązało się z chrześcijaostwem? Lucyfer, mój pan, nie był
absolutnie zadowolony z faktu głoszenia prastarej Ewangelii w
Bristolu. Wielka ewangelizacja była już zaplanowana i miała się
odbywad nie w kościołach, ale w ogromnej hali.
Byłam
świadoma, że wpadłam w pułapkę mojego wypełnionego złem życia,
i nie było z niej drogi powrotu. Przyszłośd miała pokazad, że to
nieprawda. Istniała droga wyjścia: jedyna droga. Prowadziła przez
miłośd i zbawienie darowane w Jezusie Chrystusie. Lekceważąc
przyszłośd. Trwałam w moim życiu, godnym największego wstydu,
jedynym życiu, jakie naprawdę poznałam...
ROZDZIAŁ
XIV
PIERWSZY
KROK DO WOLNOŚCI
Był
piękny czerwcowy wieczór 1964 roku. Upłynęły trzy tygodnie od
dnia, w którym zrywałam plakaty zapowiadające przyjazd Erica
Hutchings'a. Właściwie to już o nim zapomniałam. W ten sobotni
wieczór miałam mnóstwo innych rzeczy na głowie w związku z
„interesami".
Śmiała
Diana, ubrana odpowiednio do swojego zawodu, stała na ulicy czekając
na klienta. Mijała minuta za minutą czułam zmęczenie, w koocu
doszłam do wniosku, że dziś już nic z tego nie będzie. Byłam
bardzo uzależniona od narkotyków i alkoholu. Potrzebowałam
pieniędzy... Właśnie miałam zmienid miejsce, kiedy nagle
zobaczyłam tłum ludzi, zdążających w tym samym kierunku. Skąd
tak wielu ludzi w centrum Bristolu o tak wczesnej wieczornej porze?
Wtedy spostrzegłam, że 83
niektórzy
z nich nieśli Biblię. „Aaa, to ci religijni hipokryci idą na
Erica Hutchings'a."- domyśliłam się.
Zaczęłam
iśd za jedną z grup. Zatrzymałam się przed Colston Hall, ale nie
na długo. „Ja mu pokażę, co myślę o nim i tym jego spotkaniu."
Nie byłam w zbyt dobrym nastroju. Żałowałam, że nie ma ze mną
nikogo znajomego, kto by mnie wsparł. Weszłam w ten ogromny tłum,
kierując się w stronę wejścia do hali. Miałam tylko jeden cel -
utrzed temu Hutchings'owi nosa.
Nie
pamiętam już, w jaki sposób pewna spostrzegawcza osoba, która
rozlokowywała wchodzących, usadziła mnie i uciszyła, ale jakoś
jej się to udało. Znalazłam się na samym koocu jednego z tylnych
rzędów, w którym siedziało już mnóstwo ludzi. Wszyscy musieli
podnieśd się ze swoich miejsc, kiedy szłam do wskazanego mi fotela
na koocu rzędu.
Ubrana
byłam w kusą sukienkę z czarnej satyny, moja twarz „opływała"
makijażem i oczywiście afiszowałam się moją brzęczącą
biżuterią. Niemal fizycznie czułam na sobie ciekawośd całej
widowni. Spojrzałam na scenę. Siedzieli tam duchowni w jednym
rządku, a za nimi ogromny chór, cały ubrany na biało. Zaczęłam
czud się nieswojo. Ludzie siedzący w rzędach przede mną odwracali
się i gapili na mnie, jak na zjawisko nie z tego świata. „Tak,
gapcie się, - myślałam - na zdrowie!" W zamian za swoją
ciekawośd otrzymywali ode mnie długie, pełne lekceważenia i
pogardy spojrzenia.
Spotkanie
rozpoczęła wspólna pieśo - ja nie śpiewałam. Chciałam wyjśd
bez zwracania na siebie uwagi, chod i tak było już za późno. Nie
miałam pojęcia, jak to zrobid. Kiedy w koocu skooczyła się
pierwsza pieśo, wszyscy usiedli - wszyscy z wyjątkiem mnie.
Chciałam
wykorzystad ten moment, by się szybko wyjśd. Na moje nieszczęście,
dokładnie w tej chwili, wyszła na scenę jakaś kobieta. Ogromne
zgromadzenie zastygło w ciszy. To trwało zaledwie kilka sekund, aż
rozległ się niezwykły śpiew. Słodki, czysty głos kobiecy
nasycił powietrze cudną muzyką. To sprawiło, że zatrzymałam się
i zaczęłam słuchad.
Ogromnie
bym chciała powiedzied ci, co myślę o Jezusie,
Odkąd
znalazłam w Nim Przyjaciela tak wiernego i mocnego.
Powiedziałabym
ci, jak zupełnie zmienił moje życie.
Zrobił
coś, czego nikt inny nie mógł - nawet przyjaciel.
Całe
moje życie pełne było grzechu, kiedy znalazł mnie Jezus.
Całe
moje życie było żałosne i pełne bałaganu. 84
Jezus
wypełnił je swoją siłą i otoczył mnie kochającym ramieniem,
Pomógł
stanąd na drodze, którą powinnam była iśd.
Nikt
nigdy nie troszczył się o mnie tak jak Jezus.
Nie
ma przyjaciela tak miłego jak on.
Nikt
inny nie mógł zabrad grzechu i ciemności, w jakich tkwiłam.
Mój
Jezu, Tobie naprawdę na mnie zależy.
Coś
cudownego i niewytłumaczalnego działo się w moim wnętrzu - coś,
czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Całe życie rozwinęło
się przede mną niczym wyświetlany film. Mój umysł był bardzo
jasny i przytomny.
Przypomniałam,
jak w szkole niedzielnej usłyszałam nauczyciela:, „Czemu nie
miałbyś zaprosid Jezusa do swojego serca?" Ujrzałam też
dziewczynę z Armii Zbawienia na ulicy Padding- tonu. Przed moimi
oczami pojawiły się również „łóżka wstydu", na których
oddawałam się innym mężczyznom oraz sceny ze zgromadzenia
czarownic.
Akompaniamentem
do wszystkich obrazów przewijających się w mojej pamięci, były
słowa tej pięknej pieśni. W moim czarnym, przepełnionym grzechem
sercu pojawiło się przekonanie, że tak naprawdę nikt nigdy mnie
nie kochał. Żaden z mężczyzn spotkanych na ulicach, nikt z domu
publicznego, nikt ze świątyni szatana, ani ze zgromadzenia
czarownic. A teraz ta kobieta śpiewa, że Jezusowi na mnie zależy i
że on mógłby uwolnid mnie od grzechu i tej strasznej ciemności.
Och,
czy to może byd prawda? Czy może byd prawdą, że ten Jezus
faktycznie mnie kocha i że jemu zależy? Czy może mu zależed na
mnie, znanej prostytutce, dpunce i czarownicy? Jeśli... jeśli to
byłaby prawda... z pewnością mogłabym też go pokochad... Czyżbym
odtrącała takie błogosławieostwo przez całe moje życie?
Po
latach najgłębszego wstydu ktoś wyciągał do mnie rękę - Jezus,
pełen współczucia Zbawiciel, który umarł zamiast mnie. Po raz
pierwszy w życiu poczułam się naprawdę brudna i pełna wstydu za
życie, jakie prowadziłam.
Pogrążona
w tych myślach i uczuciach zupełnie zapomniałam, że wciąż
stałam w wielkiej hali. Pieśo już się skooczyła. Jaka szkoda.
Mogłaby mied nawet i z pięddziesiąt zwrotek...
Twarz
Betty-Lou Mills, która śpiewała, promieniała wewnętrzną
jasnością. Piękno z niej bijące nie było zasługą żadnego
salonu kosmetycznego na świecie. Przez całą pieśo stałam,
wsłuchiwałam się w słowa i patrzyłam na solistkę. Czy siedzący
wokół mnie ludzie, zwrócili na mnie uwagę? Nie wiem. Nie
obchodziło mnie wtedy 85
czy
robię wrażenie - liczyła się tylko pieśo i ... nadzieja, jaką
niosły dla mnie jej słowa.
Usiadłam
w koocu wzruszona, a nawet wstrząśnięta. Erie Hut- chings
rozpoczął swoje kazanie słowami: „Jeśli nie znasz Jezusa
Chrystusa jako swojego osobistego zbawiciela, jesteś zgubiony.
Jesteś martwy z powodu swoich przewinieo i grzechów. Biblia mówi,
że jesteś POTĘPIONY." Położył tak wielki nacisk na słowo
potępiony, że niemal spadłam z krzesła - przerażona. On miał
rację - wiedziałam całą sobą, że ją miał! Skoczyłam na równe
nogi i krzyknęłam: - On ma rację! Jestem potępiona!
Zaszokowana
publicznośd zamarła w absolutnej ciszy, także i sam ewangelista
nie był w stanie odezwad się przez kilka chwil. Potem zaczął
mówid dalej z jeszcze większym zaangażowaniem.
-
Jeśli każdej niedzieli chodzisz do kościoła i nie znasz Jezusa
Chrystusa jako swojego osobistego Zbawiciela - także jesteś
zgubiony.
Ciarki
mnie przeszły, kiedy usłyszałam to zdanie i z całego serca
chciałam krzyczed „Słuchajcie! Słuchajcie!", ale wolałam
już więcej nie zwracad na siebie uwagi. „Mówi też do ludzi
chodzących do kościoła, - myślałam - może ten Hutchings nie
jest aż taki zły?" Erie Hutchings kontynuował mówiąc, że
Jezus umarł za każdego i każdy, kto się do niego zwraca będzie
uwolniony z niewoli szatana. Moje serce biło bardzo, bardzo szybko.
Jezus mógł mnie uwolnid???
Nic
więcej nie pamiętam z tego pełnego mocy kazania. Koocząc
ewangelista zaapelował: „Przyjdźcie do Jezusa dziś wieczorem!
Podejdźcie do przodu."
Ludzie
zaczęli wychodzid do przodu, a chór śpiewał:
Taki
jak jestem, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie
Ale
wiem, że Twoja krew przelała się i dla mnie,
Teraz
Ty wzywasz mnie do siebie
O
Baranku Boży, idę, idę.
Jakiś
łaocuch nie pozwalał mi wstad z krzesła i niemal słyszałam głosy
diabłów „Jesteś moja, nie możesz iśd, jesteś moja. Już za
późno dla ciebie." Drżałam od stóp do głów. Wielka bitwa
się toczy tą bitwa z mocami ciemności i Szatanem. Mój diabelski
pan walczył o utrzymanie swojej władzy nade mną. Chór śpiewał
kolejną strofę:
Taki
jak jestem, miotany wewnątrz
Mnóstwem
sprzeczności i wątpliwości 86
Pełen
strachu i pustki.
O
Baranku Boży, idę, idę.
Spostrzegłam
nagle, że w jakiś niewytłumaczalny sposób, sama nie wiem kiedy,
stanęłam na nogach i szłam do przodu. Cały czas czułam walkę
ciemności w sobie i miałam świadomośd, że ktoś potężniejszy
niż Szatan stanął po mojej stronie.
Zły
przegrywał bitwę. Tracił swojego niewolnika. Jezus, któremu mimo
moich grzechów i wstydu, zależało na mnie, zabiegał o mnie i
podbijał moje czarne, pełne grzechu serce. Stałam na przodzie. Łzy
spływały po mojej wymalowanej twarzy.
-
Idę, już idę, Jezu - mówiłam cicho. - Proszę, zabierz ode mnie
tę straszną ciemnośd.
Nie
wiedziałam, jak się modlid. Ale czy musimy to wiedzied? Zbawiciel
słyszał łkanie mojego serca i przyjął mnie taką jaką byłam.
Co za radośd musiała byd w niebie tej nocy! Nieco inna atmosfera
panowała w czasie rozmowy z doradcami duchowymi. Wiem, że nie było
łatwo ze mną rozmawiad. Wróciły wątpliwości i obawy, które
rozwiały nadzieję i zmieniły mój nastrój.
Słyszałam
nawet głos Szatana w sobie: „Nie możesz tego zmienid. Jesteś
moja." Toczyły się we mnie wielkie boje. Co z moim życiem, ze
sposobem, w jaki żyłam? Jak mogłabym się obejśd bez narkotyków?
Czy mam dośd siły, by to wszystko porzucid?
Kilka
osób odzywało się wskazując na odpowiednie wersety z Biblii, ale
to do mnie nie przemawiało. Zaprezentowali mi ABC Ewangelii, jednak
czegoś w tym wszystkim brakowało, nie potrafiłam powiedzied,
czego. Te wersety z Biblii odnosiły się do każdego, kto szukał
Chrystusa i oczywiście odnosiły się także do mnie, aleja
potrzebowałam czegoś więcej.
Bałam
się powiedzied całą prawdę o sobie. Nie chciałam, żeby ci
ludzie odwrócili się ode mnie, kiedy dowiedzą się o moim
zaangażowaniu w czarną magię, satanizm i prostytucję.
-
Jestem narkomanką. - Tyle powiedziałam o sobie.
Skąd
mogłam wiedzied, że nikomu nawet przez myśl nie przeszło, by mnie
odrzucad. Nie było im łatwo coś mi doradzid. Mówili:
-
Jeśli naprawdę pozwolisz Chrystusowi kierowad swoim życiem,
wszystko inne będzie stopniowo odchodzid.
Nie
myślałam, że to będzie aż tak proste, ale zgodziłam się modlid
z nimi. Ze wszystkich sił starałam się wierzyd, że to, co mówili
było prawdą. „Byd może mają 87
rację.
Obudzę się jutro rano i może wszystko będzie inne. „ -
myślałam. Ale coś, gdzieś zostało pominięte.
Potem
zaczęła ze mną rozmawiad pewna miła kobieta. To była pani Mary
Hutchings – ale wtedy tego nie wiedziałam. Była naprawdę
uprzejma i serdeczna. Polubiłam ją. W koocu wyszłam, niosąc
egzemplarz Ewangelii wg Jana i małą książeczkę „Pierwsze kroki
z Chrystusem". Dochodziła północ. Inni dawno już wyszli.
Grupa prostytutek stała na skrzyżowaniu w pobliżu Colston Hall.
-
Hej, Diana – krzyknęły – Gdzieś ty była?
-
Właśnie zostałam zbawiona w Colston Hall – odpowiedziałam z
prostotą.
Myślały,
że się z nich nabijam. Wybuchnęły zdrowym śmiechem.
-
Nie żartuję, dziewczyny. Oddałam swoje życie Jezusowi w Colston
Hall.
Gapiły
się na mnie z niedowierzaniem.
-
Daj spokój, Diana. To my - twoje przyjaciółki.
-
Wiem, co mówię. Serio. Idę teraz do domu i będę czytad Biblię.
- Pokazałam im Ewangelię Jana.
-
Dobranoc, dziewczyny.
Chociaż
tego nie wiedziałam, zrobiłam wtedy niesamowitą rzecz. Wyznałam
swoimi ustami, że Jezus jest moim panem. Nikt nie kazał mi
świadczyd w ten sposób. I chociaż wtedy nie zdawałam sobie z tego
sprawy, to był początek mojej drogi, związanej z pracą
ewangelizacyjną. Nie zdawałam sobie także sprawy z ogromnych
problemów, jakie mnie jeszcze czekały i bitew, jakie się miały o
mnie rozegrad.
Znalazłam
się na właściwej drodze. Jezus zrobił resztę, troszcząc się o
mnie i chroniąc aż do ostatecznego, wspaniałego wyzwolenia. Moje
stopy kroczyły teraz wąską drogą. Zrobiłam na niej pierwszy krok
do wolności.
ROZDZIAŁ
XV
W
POSZUKIWANIU WOLNOŚCI
Kiedy
się obudziłam następnego poranka, powoli zaczęłam przypominad
sobie wydarzenia poprzedniego wieczoru i nocy. Nie spałam zbyt
dobrze. Byd może to wszystko mi się tylko śniło, pomyślałam.
Ale to nie był sen - na stoliku przy łóżku leżała Ewangelia
Jana i „Pierwsze kroki z Chrystusem". 88
Dotrzymałam
obietnicy złożonej moim nowym znajomym i dziewczynom z ulicy.
Przeczytałam broszurki. Siedziałam na łóżku i czytałam
Ewangelię Jana od początku do kooca, nie dlatego, że rozumiałam,
co czytam albo że chciałam coś zapamiętad, ale dlatego, że
chciałam dotrzymad słowa.
„Czy
życie będzie teraz inne? Czy coś się zmieni? - zastanawiałam
się.
Mijały
dni, a moje myśli pełne były wątpliwości. Jak w ogóle mogłam
mied nadzieję, że uda mi się żyd po chrześcijaosku? A co z
narkotykami, papierosami i moim życiem na ulicy? To wszystko było
dla mnie zbyt trudne. Mało tego - co z magią? Czy w ogóle jest
możliwe uwolnid się od tego?
Głos,
wyraźny głos Lucyfera wewnątrz mnie, mówił: „Nie możesz z
tego wyjśd. Za późno dla ciebie. Jesteś moja".
„On
chyba ma rację, zaczynałam myśled - najlepiej zapomnę o tym
wszystkim od razu."
Wrzuciłam
Ewangelię do szuflady i poszłam się napid do najbliższego baru.
Kiedy siedziałam i piłam, w mojej głowie rozbrzmiał na nowo
słodki głos solistki: Nikt inny nie mógł zabrad grzechu i
ciemności, w jakich tkwiłam. Mój
Jezu, Tobie naprawdę na mnie zależy.
„To
głupie, - pomyślałam - dlaczego ta piosenka wraca do mnie, właśnie
teraz, właśnie w tym miejscu?"
„Zapomnij
o tym - znów usłyszałam głos Lucyfera - Wychyl jeszcze jednego.
To wkrótce odejdzie."
Ale
nie odeszło, nawet po kolejnych kieliszkach. Czy mogę zapomnied?
Gdziekolwiek szłam, przesłanie solistki szło za mną: Jezusowi
na mnie zależy, Jezus mnie kocha.
Kiedy
szłam ulicami w poszukiwaniu klienta, kiedy piłam w barze, nawet
kiedy wstrzykiwałam sobie kolejną dawkę heroiny, urywki tego
pięknego solo nieustannie brzmiały w moich uszach, powtarzając mi
wciąż i wciąż, że Jezusowi na mnie zależy.
„Nie
zwracaj na to uwagi - nalegał Lucyfer. - To nie dla ciebie."
„Czy
ja już zupełnie oszalałam?"
Dwa
głosy wmawiały mi zupełnie sprzeczne rzeczy. Co się ze mną
działo? To była prawdziwa bitwa między dobrem i złem, między
wielkimi mocami ciemności i Jezusem Chrystusem, wszechmocnym Synem
Bożym. Byłam niezmiernie 89
zaskoczona,
kiedy pewnego dnia otrzymałam list od kobiety, z którą rozmawiałam
tamtej pamiętnej nocy. Nikt jeszcze nigdy nie napisał do mnie. To
był dobry, kojący list mówiący: „Modlę się o ciebie. Czy
możesz jeszcze kiedyś przyjśd na nasze spotkanie?"
Byłam
bardzo wzruszona tym serdecznym listem, jednak nie byłam pewna, czy
chcę jeszcze raz tam pójśd.
„Nie
idź!- rozkazywał Lucyfer. - Jesteś moja!"
Jego
głos przerażał mnie coraz bardziej. Mój umysł był jedną wielką
wrzawą, zamieszaniem. Mimo to - poszłam. Jakaś dziwna moc, pełna
serdecznego ciepła i dobroci, przyciągnęła mnie tam dwa wieczory
później.
Miałam
nadzieję, że solistka będzie śpiewała jeszcze raz tę samą
piosenkę, która tak żywo brzmiała w moich uszach. Ale zamiast
śpiewad, ona uczyniła coś innego. Jej twarz wciąż była dla mnie
obrazem wielkiej radości i tak bardzo chciałam mied w sobie to, co
promieniało z jej wnętrza. Tak, służyd w pełni Bogu, Jezusowi
Chrystusowi, byd wolną od narkotyków, prostytucji i magii!
Tej
nocy Lucyfer stał przy moim łóżku. Nie mogłam się mylid.
Widziałam go często w przeszłości i słyszałam jego głos
wielokrotnie. To nie była wyobraźnia - to była rzeczywistośd!
-
Jesteś moja - powiedział. - Masz byd mi posłuszna. Trzymaj się z
dala od chrześcijan, w przeciwnym razie umrzesz.
Jego
twarz była odrażająca. Miał czarne, kręcone włosy, a pełen
nienawiści głos budził grozę. Czułam ogromne owłosione ręce
sięgające mojej krtani. Próbowałam krzyczed, próbowałam się
modlid. Wszystko na nic. Moc zła była dla mnie zbyt silna. To
wszystko było zupełnie rzeczywiste i nie do zniesienia.
„Dlaczego?
- myślałam. - Przecież jestem w jego mocy od lat. Nigdy nie będę
czystą chrześcijanką." Tak bardzo chciałam byd uwolniona, a
wciąż znajdowałam się w uścisku szatana. Co zrobid? Co zrobid?!
Byłam już bliska zrezygnowania z tego pomysłu, by kochad Chrystusa
i Mu służyd.
Potem
znów i znów, słowa solistki zabrzmiały w mojej głowie. Nikt inny
nie mógł zabrad grzechu i ciemności, w jakich tkwiłam. Mój
Jezu, Tobie naprawdę na mnie zależy.
To
było to. „Będę walczyd, aż będę wolna. Będę szukad, aż
znajdę wolnośd, której potrzebuję i chcę!" To wspaniałe,
że kiedy Jezus raz rozpoczął pracę w czyimś sercu, nigdy go nie
opuszcza, nie zostawia samego. Jezus nie pozwolił mi odejśd. 90
Byłam
teraz jego dzieckiem. Chociaż bitwa tak naprawdę dopiero się
rozpoczęła, On był ze mną. Dał mi wrażliwośd na swoją
obecnośd, podtrzymując moje dążenia do znalezienia prawdziwej
wolności.
Ta
miła pani, autorka listu, odwiedziła mnie. - Jeśli naprawdę
chcesz kochad Jezusa i podążad za nim - powiedziała - musisz
spotykad się z innymi jego dziedmi. Proszę, przyłącz się do
jakiegoś ewangelicznego kościoła.
-
W porządku - zgodziłam się. - Gdzie jest kościół ewangeliczny?
Do którego powinnam pójśd?
-
Nie wolno nam radzid nikomu, do jakiego kościoła ma chodzid. Idź
do jakiegokolwiek. Jest wiele w okolicy.
Nie
wykorzystałam tego czasu, by opowiedzied jej, kim naprawdę byłam:
czarownicą prostytutką striptizerką. Powstrzymywał mnie strach
przed tym, co może się stad, jeśli ci mili ludzie dowiedzą się,
jakiego rodzaju życie prowadziłam. Wiedzieli jedynie, że moje
wnętrze jest w ogromnej duchowej potrzebie.
Czy
ktoś taki, jak ja mógł coś wiedzied o kościołach i
denominacjach? Jak mogłam wybrad kościół, do którego chciałabym
regularnie chodzid? Na ulicach mijałam wiele kościołów, ale nie
przypominam sobie, żebym widziała gdziekolwiek napis - Kościół
Ewangeliczny, czy chociaż jakiś podobny.
Ta
pani mówiła o wielu w okolicy, a ja, niestety, nie mogłam znaleźd
ani jednego – po prostu, dlatego, że szukałam nazwy. Cóż termin
„ewangeliczny" mógł znaczyd dla mnie, kogoś zupełnie z
zewnątrz? Nic!
Ale
ja naprawdę chciałam wiedzied więcej o Jezusie. Byłam gorliwa w
moich poszukiwaniach, mimo że nie zmieniłam sposobu życia. Ale
sama nie byłam w stanie nic zmienid i wiedziałam o tym. Wszystko
zależało od czyjejś pomocy, nawet jeśli miałabym pójśd do
kościoła, by znaleźd uwolnienie. Spróbuj zapytad jakąkolwiek
prostytutkę czy chodzi do kościoła, to roześmieje ci się prosto
w twarz. „Dlaczego ja?- zapytałaby. „Co mogłaby robid w
kościele osoba mojego pokroju? Nie pozwoliliby mi nawet tam wejśd."
Można
sobie z łatwością wyobrazid jak się czułam. W jaki sposób
miałabym się znaleźd w kościele? - to mnie naprawdę
zastanawiało. Zdawało mi się to niemożliwe, ale byłam
zdeterminowana, by znaleźd to, czego szukałam.
Nigdy
nie zapomnę swojej pierwszej wizyty w kościele. Przestałam już
szukad Kościoła Ewangelicznego i w tej mojej desperacji którejś
niedzieli weszłam do pierwszego lepszego kościoła. Był duży i
przepełniony ludźmi. Obserwowałam z 91
pewnym
zdenerwowaniem zgromadzonych tam ludzi, którzy wyglądali bardzo
szacownie. W pierwszym odruchu chciałam natychmiast uciec i nie
pojawid się tam nigdy więcej.
Nie
było wolnych miejsc z tyłu. Jedyne wolne ławki znajdowały na
samym początku kościoła - całe dwa puste rzędy. Głupio mi było
i znów czułam na sobie ciekawski wzrok wszystkich ludzi. Byłam
ubrana mniej więcej, jak wtedy, kiedy poszłam pierwszy raz do
Colston Hall. „Czemu wszyscy się tak gapią?".
Nabożeostwo
rozpoczęło się jakąś ponurą pieśnią, która nie miała nic
wspólnego z tym przecudnym hymnem, jaki usłyszałam pierwszego
wieczoru w Colston. Potem duchowny modlił się bardzo długo i
skomplikowanie. Następna pieśo była jeszcze bardziej ponura i
trudna do zaśpiewania niż ta poprzednia. Dalej nastąpiło czytanie
z Biblii. Miałam ze sobą moją Ewangelię Jana. Ale duchowny czytał
inny fragment, nie mogłam zrozumied, dlaczego nie mogę go znaleźd
w mojej małej Biblii.
W
koocu zaczęło się kazanie, ale nie mogłam w ogóle zrozumied, do
czego zmierzał duchowny i co usiłował przekazad. Używał jakiś
długich teologicznych fraz, które nie miały dla mnie żadnego
sensu. Nic nie było proste i jasne. Nic. Chciałam usłyszed coś o
Jezusie, coś, co mogłabym zrozumied np: Jezus może cię uwolnid,
Jezus cię kocha. Niestety, nie usłyszałam nic takiego.
Poczułam
się bezsilna i bardzo znudzona, zachciało mi się papierosa. Nie
mogłam wytrzymad ani chwili dłużej, wstałam szybko i wyszłam,
mijając poważnych, budzących respekt ludzi, skupionych w pobożnym
milczeniu. Wypaliłam papierosa, ale cały czas myślałam, co dalej.
„Może to nie w porządku z mojej strony, może nie dałam mu
szansy. To wszystko zapewne moja wina. Spróbuję raz jeszcze."
Tak
więc weszłam ponownie, ku ogromnemu zaskoczeniu zebranych, którzy
oczywiście byli pewni, że poszłam sobie na dobre. Usiadłam na
poprzednim miejscu i zostałam aż do kooca. Byłam jednak szczerze
zadowolona, kiedy nastąpiła koocowa modlitwa. Też się modliłam,
mając nadzieję, że Jezus mnie zrozumie.
Ludzie
stali w małych grupkach to tu, to tam. Duchowny ściskał dłonie
podchodzących do niego wiernych i mówił uprzejme frazesy. Chciałam
minąd go bez zwracania na siebie uwagi, ale nie udało się. Był
bardzo miły i uprzejmy.
-
Dobry wieczór - powiedział, uśmiechając się ciepło. Właściwie
to polubiłam go. – Nie widziałem cię wcześniej, prawda?
-
Nie, bo nigdy wcześniej tu nie byłam. - Zaległa cisza. 92
Wydawało
się, że nawet powietrze znieruchomiało. Był bardzo zaskoczony
moją odpowiedzią. Po kilku sekundach zapytał:
-
A co sprawiło, że przyszłaś dzisiaj?
-
Cóż, byłam w Colston Hall, słuchałam Erica Hutchings'a i oddałam
swoje serce Jezusowi.
-
Duchowny rozpromienił się.
-
To wspaniale! - Wiedziałam, byłam pewna, że ten człowiek kocha
Jezusa.
-
Czy mogę ci pomóc na początku twojej drogi z Chrystusem?
Pomyślałam
szybko: „To jest moja szansa. Nie mogę jej zmarnowad." - Cóż
- powiedziałam do niego - nie wiem, czy możesz mi pomóc. Widzisz,
jestem prostytutką i narkomanką.
Wyglądał
bardzo dziwnie, nieco zbladł. Myślałam nawet, że zemdleje. Ludzie
stojący obok zamilkli zupełnie i patrzyli na mnie z nieukrywanym
zainteresowaniem.
Po
kilku sekundach duchowny doszedł do siebie i powiedział:
-
Proszę, przyjdź znowu. Dobranoc.
„Przyjśd
znowu? - myślałam. - Po co? Co jest z tymi ludźmi? Czy ktokolwiek
może mi pomóc? Gdzie jest ten Jezus, o którym tak dużo mówią?"
Patrząc
w przeszłośd, uśmiecham się lekko i czuję smutek. Ci ludzie
chodzili do kościoła w każdą niedzielę i nie stało się nic, co
mogłoby zakłócid ich dobrze zorganizowane nabożeostwa. I zapewne
był to dla nich szok, kiedy zobaczyli, że do „ich" kościoła
wchodzi ktoś tak inny, ktoś z ulicy.
Pewien
kaznodzieja powiedział kiedyś: „Bądź gotów na wszystko".
Oni z pewnością nie byli przygotowani na spotkanie z kimś takim,
jak ja. W rezultacie, kiedy opuściłam ten kościół, wciąż byłam
w tym samym miejscu - a może nawet jeszcze bardziej niepewna i
zagubiona. „Gdzie w takim razie powinnam teraz pójśd? Co robid?
Gdzie znaleźd prawdę w tym mieście kościołów?"
Minęło
kilka tygodni. Wciąż szukałam. Temperatura bitwy rosła. Lucyfer
podejmował wszelkie wysiłki, by zaciskad swój łaocuch i trzymad
mnie krótko.
Wędrowałam
po różnych kościołach i czasem słyszałam coś o krwi Chrystusa.
W takich chwilach, dopadały mnie czarne siły i traciłam nad sobą
kontrolę. Działy się ze mną niewytłumaczalne rzeczy,
zachowywałam się w sposób satanistyczny. Wyrywałam kartki z
rozłożonych na ławkach Biblii, niszczyłam je, rzucałam 93
śpiewnikami
po całym kościele. Z rak ludzi wyszarpywałam tacki z komunią tak,
że wino rozlewało się, a chleb rozsypywał po całej podłodze.
Rzucałam
się na podłogę krzycząc, sycząc, wijąc się jak wąż. Potem,
nagle - przychodziłam do siebie i niczego nie pamiętałam. Bardzo
często wybiegałam z kościoła zraniona, rozżalona i cała
spłakana.
Ludzie
nie rozumieli, moich stanów i ich przyczyn. Niektórzy myśleli, że
byłam chora psychicznie. Ale ja wiedziałam, że te dzikie czyny nie
są moim udziałem. To ta zła ciemnośd wewnątrz przejmowała nade
mną kontrolę.
Poza
kościołem czułam niewidzialną dłoo, która popychała mnie do
tych wszystkich rzeczy, od których chciałam się uwolnid. Nim
oddałam swoje życie Jezusowi, angażowałam się w magię,
narkotyki i prostytucję bez jakichkolwiek zahamowao. Teraz jednak,
kiedy szukałam drogi do chrześcijaoskiego życia, popełniałam te
złe rzeczy wbrew swojej woli. Tak jakby ktoś mnie używał. Jakaś
moc kontrolowała mnie.
Kiedy
tak wędrowałam po różnych kościołach i słyszałam zwiastowaną
prawdziwą Ewangelię, złe siły stawały się bardzo aktywne. Wciąż
mnie zniewalały. Odwiedziłam wiele kościołów i wiele razy szatan
demonstrował przeze mnie swoje niezadowolenie. Widziałam
oszołomione, zmieszane spojrzenia, czasem widziałam troskę na
twarzach ludzi. Ja też byłam zmieszana i bardziej zakłopotana niż
sami duchowni. Zastanawiałam się, dlaczego nie zrobią czegoś dla
mnie.
Kiedy
te zmagania we mnie nie mijały, postanowiłam zrezygnowad z
kościoła. Byd może faktycznie byłam szalona i nie było dla mnie
ratunku w kościele, a może w ogóle nigdzie... Doszłam do momentu,
w którym chciałam już dad sobie spokój z tym poszukiwaniem
wolności i ucieczką od mocy zła. „Szukajcie, a znajdziecie."
- mówi Biblia. „Pukajcie, a otworzą wam."
„Jezusowi
na tobie zależy! Naprawdę mu zależy!" - Dopadło mnie
przygnębienie, depresja, a jednak te wszystkie słowa rozbrzmiewały
gdzieś we mnie, jaśniej i wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej.
„Muszę byd wolna. Chcę żyd dla Jezusa, jeśli On kocha mnie tak
bardzo."
Sam
Jezus mówił do mnie. Przez ciemnośd. Przez wątpliwości. Duch
Święty przełamywał to wszystko, zachęcając mnie, bym dalej
szukała. Szukała, aż znajdę. Bym się nie poddawała. Pewnego
niedzielnego poranka zdecydowałam się spróbowad jeszcze raz.
Postanowiłam iśd do Domu Bożego i modlid się. Od pierwszej
chwili, kiedy tylko weszłam, złe moce zawładnęły mną. Kiedy
doszłam do siebie, zobaczyłam z przerażeniem potłuczone naczynia
komunijne, rozlane wino i 94
zaszokowanych
ludzi. Wybiegłam szlochając. Biegłam i biegłam ulicą wciąż
łkając, biegłam jakby wszystkie diabły piekielne deptały mi po
piętach. Byłam ogromnie zdesperowana i bezradna. „Lepiej z tym
skooczyd, lepiej umrzed, umrzed, umrzed...". „Umrzed!" –
powiedział Lucyfer.
Jego
głos szydził ze mnie, kiedy tak biegłam zbolała i udręczona, jak
zranione zwierzę. Dotarłam do małego mostku. Wskoczyłam na niego,
na barierkę i właśnie miałam rzucid się do głębokiej wody,
kiedy chwycił mnie jakiś mężczyzna i krzyknął; - Co chcesz
zrobid, głupia kobieto?!
Wyrwałam
mu się i biegłam dalej, nie wiedząc nawet, dokąd biegnę. W
zaślepieniu wpadłam do budki telefonicznej, drżąc i szlochając
przez pewien czas. Kiedy trochę się uspokoiłam, zauważyłam
zobaczyłam przyklejony do ściany numer telefonu jakiegoś
wielebnego Stanely'a Jebb'a. Przeczytałam jeszcze raz. Nie myśląc
o niczym, chwyciłam za słuchawkę. Nie pamiętam, co mu
powiedziałam, ale byłam w takim nastroju, że mi uwierzył.
-
Proszę, przyjdź do kościoła. - powiedział.
Podał
mi nazwę kościoła i dokładny adres. Jego głos brzmiał ciepło i
szczerze. Chwilę później znalazłam się w Kościele Baptystycznym
przy ulicy Królewskiej w Bristolu. Czekało na mnie dwóch mężczyzn,
jednym z nich był duchowny, a drugim niejaki pan Dennis Clark,
ewangelista.
Byli
uprzejmi i zdawali się mnie rozumied, kiedy zanosząc się Izami
opowiadałam im moją smutną historię. Sama nie mogłam w to
wszystko uwierzyd. Pomogli mi się nieco wyciszyd i pomodlili się za
mnie. W tej chwili złe moce znów stały się aktywne i zaatakowały
duchownych. Nie było to dla nich zaskoczeniem. Powiedzieli
uprzejmie, z troską: - Znamy człowieka, który może ci pomóc,
jeśli mu pozwolisz. Jest pastorem Kościoła Baptystycznego w
Burnham-on -Sea. Nazywa się Arthur Neil. Wiem, że on naprawdę może
ci pomóc. Skontaktujemy się z nim i damy ci znad, kiedy przyjedzie,
żebyś mogła się z nim spotkad.
Tak
więc byłam umówiona na spotkanie z wielebnym Arthurem Niel'em.
Wreszcie trafiłam na właściwą drogę. To była prawdziwa
odpowiedź na moje długie poszukiwania wolności.
ROZDZIAŁ
XVI
PALEC
BOGA
Wielebny
Arthur Niel przybył następnego popołudnia razem z pastorem
Stanley'em. Widziałam, jak wchodzili przez bramę i zmierzali w
kierunku moich 95
drzwi.
Nagle rozległ się we mnie głos: „Nie otwieraj drzwi! Nie możesz
mied z nimi nic wspólnego". Byłam przerażona, bałam się,
ale miałam też świadomośd, że czarne moce we mnie były jeszcze
bardziej przerażone niż ja sama. W jakiś sposób czułam, że pan
Niel jest tym człowiekiem, który może mi pomóc i chociaż
naprawdę się bałam, otworzyłam drzwi i zaprosiłam ich do środka.
Pan
Niel był mi zupełnie obcy, ale instynktownie wiedziałam, że był
czystym, świętym człowiekiem bożym. Czułam się zła i podła,
jak sam diabeł.
Chciał
abym nie czuła się nieswojo. Był bardzo uprzejmy i miły. Jego
oczy przepełniała szczera miłośd. Musiałam spuścid wzrok przed
jego spojrzeniem. Coś ciemnego we mnie buntowało się przeciw
niemu, ale nie zależało to ode mnie.
-
Czy te głosy, które słyszysz mają imiona?
-
Nie.
-
Czy są to jakieś nieczyste duchy?
Nagle
uświadomiłam sobie złe duchy we mnie. One faktycznie posiadły
moje ciało. Złe duchy znów mówiły, ale tylko do mnie. „Nic mu
nie mów, nic mu nie mów!"
Demony
nie były mi obce. Przecież tak często wzywałam je, by
towarzyszyły mi w różnych rytuałach satanistycznych i magicznych.
Po raz pierwszy tak naprawdę uświadomiłam sobie, że demony były
we mnie samej a nie na zewnątrz. To było przerażające odkrycie.
Ale
nie powiedziałam nic o satanizmie i czarnej magii. Absolutnie nic.
Właściwie nie było takiej potrzeby. Arthur Niel wiedział, że
byłam opętana przez demony, mimo że niczego innego jeszcze o mnie
nie wiedział. Zwrócił palec w moją stroną, nie na mnie, ale na
demony we mnie. Przemówił w dziwnym języku, który one rozumiały,
nakazując im odejśd w imieniu Jezusa.
Przerażona
siedziałam na krześle. Demony we mnie były jeszcze bardziej
przerażone. Pan Neil położył swoje dłonie na mojej głowie tak
jak Dennis Clark robił to poprzedniego dnia. Nie zaatakowałam pana
Neila. Miałam pełną świadomośd tego, co się działo. Nie miałam
cienia wątpliwości, że wielkie królestwo ciemności drżało we
mnie i pełne było wstrząsów.
Później
pan Neil wytłumaczył mi, że użył mocy języka, jakim obdarował
go Jezus Chrystus do walki z demonami. Czułam się swobodniejsza. W
jakiś sposób wiedziałam, że w koocu wszystko będzie dobrze.
Dwóch
duchownych wyszło godzinę później, ale Arthur Neil wiedział, że
ich długa i misja związana ze mną - dopiero się rozpoczęła. I
miał rację. Nawet jeśli po tym 96
pierwszym
spotkaniu z człowiekiem Boga czułam się trochę lepiej, nie trwało
to długo. Nastąpiła jedna z najgorszych nocy w moim życiu.
Wczesnym
rankiem obudziłam się przepełniona strachem, jakiego jeszcze
wcześniej nie doświadczyłam. Otaczało mnie zło. Słyszałam
przerażające głosy, ale tym razem słyszałam też ich imiona.
Wstrząsało mną od środka tak, jakby ktoś od wewnątrz ciął
mnie nożem na kawałeczki.
Rzuciłam
się do przodu i do tyłu, do przodu i do tyłu, tak jak mną
szarpały demony i usłyszałam:
-
Masz nie kontaktowad się z Neilem. Zakazuję ci ja - Zwątpienie i
Niewiara. Nie licz na to, że się mnie pozbędziesz!
Wtedy
rozległo się mnóstwo głosów:
-
Ani mnie, ani mnie… ani mnie…
To
brzmiało jak pełen mocy śpiew chóralny, który stawał się coraz
bardziej i bardziej intensywny. Byłam cała zlana potem, ubranie
miałam wilgotne, moim ciałem miotały demony. Słyszałam inne
głosy:
-
Jestem Żądza, nieczysty duch. Nie pozbędziesz się mnie po tylu
latach...Nie pozbędziesz się mnie!
-
Jestem Kłamstwo, nie pozbędziesz się mnie!
-
Ani mnie, Magii - odezwał się kolejny, pełen mocy demon.
-
Jestem Duma, nie pozbędziesz się mnie nigdy.
-
Ani mnie, ani mnie… ani mnie…
Demony
mówiły jeden przez drugiego. Miałam wrażenie, że oszaleję.
Wiedziałam, że jeśli te demony nie zostaną wygnane, to zwariuję.
Zastanawiałam
się, gdzie był Jezus, gdzie było światło. Moje oczy nie mogły
dostrzec nawet promyka światła. Miałam wrażenie, że zstąpiły
na mnie wszystkie ciemności piekła. Kiedy w koocu wstałam,
usłyszałam głos: „Zadzwoo po pastora z kościoła Baptystów.
Powiedz mu, żeby nie przychodził do tego domu.”
Myślałam,
że pastor Stanley zadzwoni dziś rano zapytad, jak się czuję.
Zatelefonowałam tak jak nakazał mi głos. Odebrała żona pastora i
powiedziała, że mąż już jest w drodze do mnie. Czekałam, paląc
papierosa za papierosem. Irytujący niepokój nie pozwolił mi usiąśd
spokojnie. Około 11 usłyszałam pukanie do drzwi. Wiedziałam, że
to pastor. Był uprzejmy jak zawsze. Opowiedziałam mu o imionach,
jakie słyszałam. 97
-
Nie trad równowagi, nie trad nadziei. - powiedział serdecznie. -
Zaraz skontaktujemy się z pastorem Neilem.
Bałam
się, chociaż tak naprawdę to nie ja się bałam. Czułam wyraźnie,
że to demony w moim wnętrzu się boją. Pastor Stanley wyjaśnił
mi, że Atrhur Neil nie mieszka w Bristolu i niestety dziś nie da
rady przyjechad.
-
Dam ci znad, kiedy będzie. W tym czasie staraj się nie martwid.
Będę modlił się o ciebie.
Pastor
Neil mógł przyjechad dopiero za kilka dni. Był bardzo zajęty.
Służył Kościołowi Baptystycznemu w Burnhan-on-Sea. Te kilka dni
oczekiwania były długie niczym lata. Odwiedzałam miejsca, w
których zawsze bywałam - bary, kina, zgromadzenie czarownic.
Czułam,
że to się dzieje wbrew mojej woli. Nie chciałam tam chodzid.
Demony ciemności były we mnie i kontrolowały mnie. W tym czasie
byłam w wielu miejscach kultu. Odwiedziłam nawet kościół
spirytystów, ale uciekłam stamtąd.
Piłam
i paliłam więcej niż kiedykolwiek. Czasem nie pamiętałam nawet
tego, co robiłam i dokąd zawędrowałam. Czułam, że muszę
chodzid ciemnymi ulicami - im ciemniejsza ulica, tym lepiej - nosząc
tylko czarne ubrania.
W
krótkich chwilach przytomności, kiedy widziałam sama siebie,
płakałam w swoim sercu i tęskniłam za tym, by byd czystą, wolną,
by kochad Jezusa Chrystusa i służyd Mu – tylko Jemu.
Byłam
rozdarta wewnątrz. Składałam się z dwóch osób: jedna to
czarownica, prostytutka i dpunka, a ta druga to ktoś, kto pragnął
zupełnej zmiany, szczęścia i radości. Wiedziałam, że nie byłam
chora ani szalona. Byłam zniewolona przez złe duchy i zmuszona do
niemal całkowitego posłuszeostwa.
Pewnego
piątkowego poranka otrzymałam wiadomośd, że tego dnia wieczorem
mogę się spotkad z pastorem Neilem. Powiedziano mi, że pani, którą
poznałam na ewangelizacji w Colston Hall i jej mąż przyjadą po
mnie i zawiozą do kościoła Baptystów przy Królewskiej.
Po
tej wiadomości całe zło we mnie zadrżało. Całe moje ciało
dosłownie się trzęsło. „Trzymaj się z dala od Neila, -
rozkazywały demony. - On jest święty, za święty dla nas. Trzymaj
się z dala. Nie idź do kościoła!" Setka głosów, jak młotki
wewnątrz mnie, wybijała ten sam rytm i mówiła to samo.
Dzieo
zmagao i bezsilnośd upłynął - nastąpił wieczór. Gdy tylko
ujrzałam pana Neila, poczułam, że był czystym, świętym
człowiekiem bożym. Uśmiechnął się do 98
mnie
i momentalnie uczucie skrępowania odeszło. Niestety, nie na długo.
Odkryłam, że jednak nie potrafię spojrzed mu w oczy. Zdawały się
prześwietlad mnie całą, łącznie z moją duszą.
Czułam
jego wyciszenie i moc, i to było najbardziej niepokojące. „Ten
człowiek może mi powiedzied więcej o mnie, niż ja sama." -
myślałam. On miał pełną świadomośd zła. Zapytał mnie o
imiona, jakie słyszałam. Robiłam, co mogłam, by przypomnied sobie
wszystkie. Kiedy mówiłam, miałam wrażenie, że brakuje mi myśli.
Byłam powstrzymywana przez demony. Pan Neil rozumiał to doskonale.
Przemówił
do nich ostro w innym języku. Nie pamiętam nic więcej, gdyż
demony przejęły nade mną całkowitą kontrolę. Potem opowiedziano
mi, że pod wpływem nakazów Neila ujawniło się sześd demonów,
każdy wypowiadał się przez moje usta, zgodnie ze swoją
indywidualną naturą. Kimś w rodzaju dowódcy był demon
Wątpliwości i Niewiary. Był najbardziej wulgarny i agresywny.
Kiedy
pan Neil wypędzał tego demona, dwóch innych chrześcijan musiało
mnie przytrzymywad. Wskazując na niego palcem cytował za Ewangelią
Łukasza 11,20 „Jeżeli natomiast Ja palcem Bożym wypędzam
demony, zaiste przyszło już do ciebie, Doreen, Królestwo Boże."
W imieniu Jezusa, po angielsku i w tym obcym języku, jaki Bóg dał
mu do tych celów, nakazywał demonom, by wyszły ze mnie i poszły
do Gehenny (piekła).
To
były straszne zmagania, które chyba najlepiej opisuje list do
Efezjan 6,12. Zapasy to chyba najlepsze określenie. Demony nie
chciały opuścid mojego ciała, a już z całą pewnością nie
chciały iśd do Gehenny. Ostatecznie jednak odeszły. Towarzyszył
temu przeraźliwy skowyt i krzyk. Wychodząc, szarpały i szamotały
mnie. Cały proces trwał ponad trzy godziny. Demony: Fałszu,
nieczysty demon Żądzy, Kłamstwa, Dumy, Magii zostały wygnane do
Gehenny.
Neil
powiedział, że demon Magii był bardzo hałaśliwy i miał bardzo
dziką naturę.
„Czy
znasz czarownicę Endoru?" - prawie śpiewał w przedziwny,
jakby zaczarowany sposób.
-
Próbował mnie oczarowad - opowiadał mi pan Neil - ale zakazałem
mu w imieniu i mocy Jezusa Chrystusa, posyłając go do Gehenny.
„Nie,
tylko nie tam! - jęczał demon Magii. - Potrzebuję jej ciała. Nie
opuszczę jej! Nie do Gehenny!"
-
Nie będziesz posiadał jej ciała, ani żadnego innego - powiedział
pastor. - W imieniu Jezusa Chrystusa nakazuję ci opuścid ją i
pozostad w Gehennie! 99
I
tak się stało. Wył i krzyczał przeraźliwie, ale okazał
posłuszeostwo. Padłam na podłogę bez sił, niemal bez życia.
Kiedy się ocknęłam, nie miałam pojęcia, co się działo i jak
długo to trwało. Wiedziałam tylko, że byłam wolna od demonów.
Zostały wygnane na zawsze.
Modliłam
się, dziękowałam Zbawicielowi, Jezusowi Chrystusowi za uwolnienie.
Byłam też bardzo zmęczona. Miałam zdarte gardło, posiniaczone
ręce i nogi. Ale sześd demonów było wygnanych. Pastor Neil
pomodlił się za mnie i poszłam do domu.
Czułam
się szczęśliwa i wolna. Tej nocy spałam jak dziecko, takiej nocy
nie miałam już od wielu, wielu lat. Ale to nie koniec. W krótkim
czasie ujawniły się we mnie jeszcze inne demony. Niektóre podawały
swoje imiona, inne nie.
Byłam
zdenerwowana. Myślałam, że już po wszystkim, że wszystkie demony
zostały wygnane. Nie wiedziałam, co zrobid. Byłam strasznie
zaniepokojona, ale pastor Neil wcale nie był zaskoczony. Wiedział,
że wypędził ze mnie jedynie kilka demonów. To był naprawdę
dobry początek. Dalsza droga przebiegała - jak w pierwszej bitwie -
w ten sam sposób i w tym samym miejscu. Nie mogło to się stad od
razu, nie w moim przypadku.
To
jest bardzo głęboka i wyczerpująca służba. Smutno tak mówid,
ale niestety odrzucana przez wierzących. Moje życie było dla
demonów otwarte niczym drzwi. Proces uwalniania trwał długo. Nie
dlatego, że Jezus nie mógł mnie uwolnid za jednym razem,
oczywiście, że mógł. Ale on ma swoje cele i jego drogi nie są
naszymi drogami.
Bez
wątpienia miało to wszystko szczególne znaczenie. Duchowni i
chrześcijanie musieli dostrzec rzeczywistośd opętania przez
demony. Wierzę, że pastor Neil musiał pokazad innym, jak wypędzad
demony. I ja też musiałam nauczyd się wielu rzeczy. Prawdziwe
dzieło rozpoczynało się w moim własnym sercu.
ROZDZIAŁ
XVII
JEZUS
JEST ZWYCIĘZCĄ
Czas!
Ja miałam go za wiele, a pastor Neil za mało. Nie byłam zbyt
zajęta. Stare powiedzenie, że diabeł zawsze znajdzie zajęcie dla
bezczynnych rąk, było prawdą. On z pewnością znajdował mnóstwo
zajęd dla mnie. Sześd demonów było wygnanych. Niedługo potem
zaczęły się ujawniad kolejne. Zdawałam sobie sprawę, że wiedzą,
iż znajdują się w niebezpieczeostwie i stracą miejsce, którym
100
władały
przez wiele lat. W związku z tym były niemal nieustannie aktywne,
jakby w obawie przed nieuchronnym koocem.
Wypędzanie
pozostałych demonów trwało długo i było niezmiernie wyczerpującą
misją pastora Neila. Był to proces, który musiał odbywad się z
przerwami. To były niejako sesje. Pastor długo modlił się i
pościł przed każdą z nich, gdyż zdawał sobie sprawę, że
kontakt z mocami ciemności, jest rzeczywisty i poważny. Dlatego
modlitwa i post odgrywały tak istotną rolę.
Kolejnym
do wygnania był demon Tortury. Objawił się bardzo podobnie jak
inne. I to były faktycznie tortury, gdyż dręczył mnie dzieo i
noc, niemal bezustannie. Doświadczyłam horrorów, jakie nigdy
wcześniej i nigdy później mnie nie spotkały - obrzydliwe sny
były, tak żywe, tak rzeczywiste tak straszne! Paskudne, włochate
zwierzęta polowały na mnie i ścigały mnie aż do kraoców
ciemności. Bezdenne jaskinie, łapy chwytały mnie szponami, czułam
je na swoim ciele, gardle... Ślady jego działalności były
widoczne, kiedy się budziłam.
Dręczył
mnie również w ciągu dnia. Byłam zmuszana do niekooczących się
wędrówek, które trwały godzinami, szukałam miejsca, gdzie
mogłabym odetchnąd - i nic nie znajdowałam. Po wielu, wielu
godzinach, sama nie wiem, gdzie spędzonych, wracałam do domu i
wycieoczona padałam na łóżko, by śnid koszmarne lub jeszcze
koszmarniejsze sny.
Czekało
mnie kolejne spotkanie z pastorem Neilem. Następnym demonem miał
byd właśnie demon Tortury i Udręki. „Weź nóż i zabij Neila"
- rozkazały mi. Posłusznie schowałam nóż do torebki. „Zabij,
zabij, zabij!" - rozkazywały mi. Kiedy tylko weszłam do
kościoła, demony zaczynały we mnie szaled.
W
ostatnim czasie nauczyłam się czegoś o demonach. Nie mogły
zobaczyd Neila, dopóki ja go nie zobaczyłam. Mogły widzied tylko
przez moje oczy. Wiedziały, co miał zamiar zrobid pastor, jeśli
znajdował się w zasięgu mojego wzroku. Fakt, iż musiały polegad
na mnie dowodzi, że były w pewien sposób ograniczone.
„Zabij,
zabij, zabij!" - Tortura krzyczał we mnie.
Nie
pamiętam niczego więcej. Ocknęłam się dopiero, gdy demona już
nie było. Pastor opowiedział mi później, że niosłam ogromny nóż
z wyraźnym zamiarem oślepienia jego. Na szczęście zorientował
się stosunkowo wcześnie i podszedł mnie z innej strony. Demon
okazał się zaskakująco silny. Trudno było go opanowad nawet siłą
dziesięciu mężczyzn. Kiedy pastor Neil wypędzał demona, silni
chrześcijanie mieli nie lada zadanie do wykonania, trzymając moje
wijące się ciało. 101
Między
pastorem i demonem doszło do długiej wymiany zdao. Nie chciał mnie
opuścid, opierał się wciąż i wciąż. Po długiej bitwie,
trwającej około godziny, Tortura został posłany do Gehenny, a
towarzyszył temu jego paskudny skowyt.
-
Jezus jest Zwycięzcą! Jezus jest Zwycięzcą! - z radością
zawołał Neil.
Siedem
demonów było wygnanych na zawsze. Mogłam w koocu zaznad trochę
spokoju. Jednak co jakiś czas ujawniały się kolejne. Podawały
swoje imiona, sfery działania. Również nad nimi Jezus odnosił
zwycięstwo. Ich wypędzanie już nigdy nie trwało tak długo i nie
było tak ciężkim zmaganiem. Nie ukrywały one nienawiści do Neila
i do Gehenny.
Wiedziały,
że jeśli zostaną tam wygnane, będzie to ich kres. „Nie przed
czasem!" - błagały. Ale pastor był niewzruszony i wszystkie
posyłał do Gehenny, gdzie już nikogo nie mogły torturowad i nad
nikim pastwid się.
Wielu
z nich cytowało Pismo Święte, wielu podważało prawdy biblijne,
niektóre posługiwały się nawet innymi językami. W tych
zmaganiach niektóre wyjawiały, że były we mnie już od 15 lat,
inne nawet dłużej. „Nie mam zamiaru pozbywad się jej ciała –
oznajmił jeden z nieczystych duchów. - Jestem tu od lat i tak już
zostanie!"
„Nagabywanie"
był jeszcze jednym nieczystym duchem. Pastor wyjaśnił mi, że ten
duch wstąpił we mnie, kiedy miałam 15 lat i stałam się
prostytutką na ulicach Paddingtonu. Próbował nawet swoich
umiejętności wobec samego Neila.
Po
długiej wymianie słów, okropnie skowycząc, ostatecznie opuścił
moje ciało. Znalazł się w Gehennie razem z Ciemnym Uwodzicielem,
bardzo sprytnym demonem. On także próbował ze wszystkich sił
zaimponowad pastorowi, zainteresowad go, uwieśd jego myśli. Ale i
on został wygnany w imieniu Jezusa Chrystusa.
Inne
nieczyste duchy jak Kusiciel, Wyuzdanie, Homoseksualizm, Korupcja –
także znalazły się ostatecznie w Gehennie. Duch homoseksualizmu
zachowywał się bardzo pokazowo, jak powiedział mi pastor, nie
ukrywając swojego zaskoczenia. Posługiwał się bardzo subtelnym,
szlachetnym głosem (zupełnie niepodobnym do mojego własnego...).
W
czasie tych spotkao pastor Neil powoływał się na Marię Magdalenę,
z której wygnano siedem demonów. Na dźwięk jej imienia demony
wstrząsnęły mną, krzycząc - „Nie wspominaj jej! Nie chcemy
słyszed o tej kobiecie! Zdrajczyni! Zdrajczyni!". 102
Pastor
mówił też o Kalwarii, gdzie szatan i wszystkie demony zostały
podbite przez Chrystusa. „Zamknij się! Przestao z tą Kalwarią!
Byłem tam, byłem tam. Widziałem to! To były lata, długie lata
nim wreszcie znalazłem tę tutaj. O tak...byłem tam. I nie chcę
więcej o tym słyszed. Nie mów o Kalwarii!" - jęczał demon.
Jego protesty na nic się zdały - trafił do Gehenny przed swoim
czasem.
-
Jezus jest Zwycięzcą! Jezus jest Zwycięzcą!- wciąż powtarzał
pastor Neil.
Po
każdym spotkaniu, na którym demon był wygnany, modliłam się i
dziękowałam Jezusowi Chrystusowi za to, co uczynił. Dziękowałam
mu z całego serca za uwalnianie mnie.
Pastor
często cytował słowa, których nigdy nie zapomnę, gdyż były dla
mnie wspaniałym zachęceniem"- Jezus jest silniejszy od szatana
i od grzechu. Szatan musi się przed nim ugiąd."
Pewnego
dnia, zobaczyłam na własne oczy Zbawiciela, samego Jezusa
Chrystusa, stojącego tuż za pastorem Neilem. Wyglądał cudownie,
otoczony jasnością skąpany w niesamowitym blasku, który wypełnił
cały pokój. Z jego twarzy biło serdeczne ciepło, a oczy lśniły
głęboką miłością. Wiedziałam, że jestem Jego dzieckiem.
Wiedziałam, że On mnie uwolni. Nigdy tego nie zapomnę, do kooca
moich dni tutaj. Pomyśled tylko, że Jezus objawił się komuś
takiemu jak ja! Nie może byd nic cudowniejszego!
Potrzebowałam
tej chwili, potrzebowałam widoku Jezusa, wojna jeszcze się nie
skooczyła, a koniec nie był wcale tak bliski... Ale wiedziałam, że
tak długo, jak będę chciała, aby Jezus dokooczył swego dzieła -
On to uczyni.
Szatan,
rzecz jasna, nie poddał się i nieustannie próbował powstrzymad
Arthura Neila. „Wród do magii - namawiał mnie Lucyfer. - Daj
sobie spokój z tymi bzdurami."
Nie
miałam zamiaru robid takich rzeczy. Demon magii został posłany do
Gehenny a wraz z nim wszystkie siły magiczne, jakie były we mnie.
Nie miałam już złych mocy i byłam z tego powodu szczęśliwa.
„Nie
-odpowiadałam- nigdy nie wrócę do zgromadzenia." „...
chyba, że - myślałam - pójdę tam i powiem im, że skooczyłam z
tym na dobre, że muszą sobie znaleźd kogoś innego do prowadzenia
ich interesu."
Im
więcej o tym myślałam, tym bardziej zdawało mi się to właściwe.
Ostatecznie - poszłam. Okazałam się głupsza niż myślałam. W
odpowiedzi zostałam paskudnie 103
pobita.
Potem wciągnęli mnie półprzytomną do samochodu i wyrzucili w
jakimś opustoszałym miejscu.
Byłam
zakneblowana. Mieli pewnośd, że nie żyję, a nawet jeśli, są to
już moje ostatnie chwile. Ale ktoś mnie znalazł i zaniósł do
szpitala. Zostałam w nim przez jakieś cztery dni. To cud, że
uratowano mi życie i plany Szatana zostały pokrzyżowane. Dłoo
Jezusa czuwała nade mną, nawet kiedy zachowałam się tak głupio.
A atak Szatana po raz kolejny został odparty.
Nauczyłam
się tej lekcji. Nigdy nie zbliżę się już do zgromadzenia
czarownic. Minęło około pięciu miesięcy. Wiele demonów było
już wygnanych ze mnie, ale wciąż jeszcze nie byłam zupełnie od
nich wolna. Ogarniało mnie zniechęcenie. Strach i wewnętrzne
udręki były momentami nie do zniesienia. Kiedy będę zupełnie
wolna? Pięd miesięcy to długi czas. Kiedy w koocu ostatni demon
pójdzie sobie na dobre? Kiedy to się wszystko skooczy?
Tak,
zniechęcenie ogarniało mnie coraz bardziej. Kilku innych
chrześcijan także straciło swój zapał. Mówili, że ta służba
nie daje efektu. Pastor Neil miał podobne odczucia, ale wbrew
wszystkim przeciwnościom, nie przestał działad Jestem mu ogromnie
wdzięczna, że się nie poddał, inaczej, jestem pewna, nie byłoby
mnie dzisiaj wśród żywych. I nigdy nie napisałabym tej książki.
W
tym okresie mojego zniechęcenia, pomiędzy spotkaniami z pastorem,
Szatan zobaczył swoją ostatnią szansę, by skooczyd ze mną już
na dobre. Tego szczególnego wieczoru byłam w paskudnym nastroju.
Demony we mnie były silne i pobudzone, kpiły ze mnie, szydziły,
rzucały złośliwe uwagi w okropny sposób. Zaczęłam się
rozglądad za dealerem narkotyków, ale nie powiodło mi się. Tak,
wciąż dpałam. Nikt o tym nie wiedział, nawet pastor Neil, chociaż
był świadomy, że coś jednak biorę. Nie wiedział jedynie, że to
wciąż byłam na twardych narkotykach, głównie na heroinie.
Zabrano
mnie do szpitala psychiatrycznego. Płakałam i zawodziłam, byłam
zamroczona, częściowo z powodu głodu. Przez tydzieo utrzymywano
mnie we śnie. Terapia snem - tak to nazywano. Starałam się
wyjaśnid, że coś innego było we mnie nie w porządku, ale nikt
mnie nie słuchał. Myśleli, że byłam po prostu chora.
Rzeczywiście byłam, ale co powodowało tę chorobę? Z pewnością
nie tylko heroina.
-
Demony?! Proszę się nie wygłupiad - powiedział lekarz. - Nie ma
takich rzeczy, jak demony. To wszystko dzieje się w twoim umyśle.
Potrzebujesz kuracji i będzie z tobą lepiej. 104
Tak
więc znów mnie uśpiono na około dziesięd dni. Kiedy już się
obudziłam, zastanawiałam się, czy to wszystko nie było snem. A
potem naszły mnie takie myśli, że nie warto mówid opiekunom o
Jezusie. Zostałabym pewnie zdiagnozowana jako cierpiąca na
religiomanię.
Pobyt
tam zaowocował jednak jedną ogromną korzyścią - byłam wolna od
heroiny. Terapia snem pozwoliła przetrwad głód. Za to teraz
lekarze przepisywali mi tabletki, tabletki i jeszcze raz tabletki.
Myślałam, że to strasznie głupie z ich strony, ale nic nie mogłam
zdziaład. Nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na to, co mówiłam.
„Widzisz
- mówił Szatan - ty jesteś szalona. Nigdy stąd się nie
wydostaniesz. A nawet jeśli, to będziesz jeszcze bardziej szalona."
Zaczynałam
wierzyd, że to prawda.
„Ha,
ha! - śmiał się. - Teraz cię mam!"
Chorzy
psychicznie zachowywali się podobnie, ja jednak do nich nie
pasowałam. Wiedziałam, że nie byłam chora umysłowo i mówiłam o
tym lekarzom. Nikt nie wierzył, że opętanie przez demony jest
czymś rzeczywistym. Zupełnie nikt. Wciąż mi to powtarzano, że
nie było takiej osoby jak diabeł, nie istniały demony.
Co
teraz? Czy miałam tam zostad, zamknięta w szpitalu dla chorych
umysłowo? Ogarniała mnie jakaś ciemnośd.
„Gdzie
jest teraz twój Jezus?" - szydził szatan.
„Właśnie
- zastanawiałam się - gdzie jest mój Jezus? Co ze mnie zostanie?"
Kolejnym etapem była terapia elektrowstrząsowa, potocznie zwana
E.C.T lub terapią wstrząsową. Wiedziałam, że to zda się na nic.
Demony nie mogą zostad „wytrzęsione" ze mnie.
Rozmawiając
z pielęgniarką któregoś dnia, powiedziałam: - Och siostro, czy
siostra wie, że za nim tu się znalazłam byłam prostytutką,
narkomanką i czarownicą? A kiedyś wieczorem poszłam na pewne
spotkanie, usłyszałam o kimś, kogo nazywano Jezus i o tym jak On
po mimo wszystko mnie kocha. Oddałam mu swoje serce tamtego
wieczoru. Co siostra o tym myśli?
-
Jesteś bardzo chora kochanie - odpowiedziała. - Nie ma kogoś
takiego jak Jezus. To tylko jakiś nonsens.
-
Dziwne... jeśli prostytutka, dpunka i tak dalej, chce żyd innym,
zmienionym życiem i staje się chrześcijanką, to mówi się,... że
to tylko jakiś nonsens... Co w takim razie jest właściwe? 105
Pielęgniarka
nie odezwała się. Odeszła. Wróciła do mnie później i
powiedziała:
-
Wiesz, ty masz rację. Jesteś inna od tych tutaj.
Po
jakimś czasie, pozostali także zaczęli zauważad tę moją
„innośd". Obserwowano mnie bardzo dokładnie. Wszystkie
pigułki, jakie kazano mi, łykad, bardzo mnie martwiły. Tak jak
myślałam, powoli stawałam się od nich uzależniona. Nie mogłam
spad w nocy. Przepisano mi tabletki na sen. Łykałam trzy każdego
wieczoru i jeśli do północy nie zasnęłam - dawano mi kolejną.
Przez cztery dni łykałam dawkę, która mogłaby zabid niejednego -
i wciąż nie spałam. Czułam tylko miłe ukojenie - nic więcej.
Udawało
mi się spad jedynie przez trzy godziny w ciągu nocy. W krótkim
czasie stałam się osobą, która zawsze pierwsza staje w kolejce po
tabletki - szczególnie te nasenne. Tak, byłam kompletnie
uzależniona od tabletek. Pewnego dnia zapytałam, na co to wszystko?
Po co te tabletki?
-
Cóż, jedna tabletka ma cię wyciszyd, a druga - pobudzid.
-
To idiotyczne - powiedziałam - Niech pan sam pomyśli! Czego pan
chce?
Niestety,
niczego nie wskórałam,. Wiedziałam, co było ze mną nie tak.
Pozostałe demony powinny byd ze mnie wypędzone - to wszystko.
Dokładnie! Nikt mnie nie słuchał. Moje mówienie było stratą
czasu. Religiomania: już zostałam sklasyfikowana i tyle. Przez
moment chciałam nawet w to uwierzyd. Byłam zmęczona.
Prześwietlono
mi głowę, kiedy narzekałam na bóle. Lekarze odkryli wiele
poważnych uszkodzeo w mózgu na skutek zażywania narkotyków. To
był cios. Czy umrę? Szatan używał sobie na mnie i moich obawach.
To wszystko spadało na mnie, jedno po drugim i tylko dlatego, że
chciałam byd chrześcijanką. Dlaczego?
Czy
było warto? „Jezus jest zwycięzcą?! - kpił szatan - Gdzie teraz
jest ten twój zwycięski Jezus?"
I
wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebowałam, to cudne solo rozległo
się w moich uszach i mojej duszy: Jezusowi
zależy, Jezus się troszczy, On może zabrad grzech i ciemnośd, w
jakich tkwisz.
Jedna
rzecz była dla mnie zupełnie jasna: tylko Jezus był odpowiedzią.
Lekarze nie mogli nic dla mnie zrobid. Wspominałam ten wspaniały
wieczór, kiedy zobaczyłam Jezusa. Czy to była tylko wyobraźnia?
Oczywiście, że nie. Jezus był rzeczywistością. Jemu naprawdę na
mnie zależało!
„Muszę
ufad! Muszę ufad!" - wciąż powtarzałam. 106
Uchwyciłam
się obietnicy, że Jezus mnie widzi i przeprowadzi mnie przez
ciemności do wspaniałego światła. Musiałam się tego trzymad -
inaczej faktycznie bym oszalała. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu,
dostałam przepustkę na sobotę i niedzielę. Radośd moja nie miała
granic - mogłam wyrwad się z tej dołującej atmosfery.
Właśnie
w tych dniach, pastor Neil miał wygłosid kazanie w Bristolu. Bóg
stał po mojej stronie - wiedziałam o tym. Poszłam do kościoła
zobaczyd się z pastorem.
-
Proszę mi pomóc, panie Neil - błagałam. - Pan musi wypędzid ze
mnie resztę tych demonów. Dzisiaj, koniecznie dzisiaj!
Znów
zgodził się służyd mi swoją pomocą. Kilku chrześcijan zostało
tego wieczoru po nabożeostwie, by wspierad pastora swoimi
modlitwami. Teraz albo nigdy. Ciemnośd albo światło. Szatan albo
Jezus. Szaleostwo albo szczęście.
Było
już dobrze po północy, kiedy usłyszałam głos pastora. Ostatni
demon opuścił moje ciało z głośnym, przeszywającym krzykiem. To
była bardzo długa i ciężka bitwa z mocami ciemności.
Szesnaście
nieczystych demonów zostało wygnanych. Ostatni demon nazywał się
... Obłąkanie. Jak działał? Niszczył umysł.
„Jezus
jest zwycięzcą!" - wołał radośnie pastor.
Cóż
to była za noc pełna radości! Byłam wolna. Jezus tego dokonał.
Jego wszechmocna siła dokonała tego w niesamowity sposób - jeden
po drugim zwyciężał demony. Twarz pastora Neila jaśniała chwałą
Bożą, moja twarz... także! Kościół wypełniało wielkie,
wspaniałe uwielbienie Boga. Czegoś tak pięknego jeszcze nie
słyszałam. To była prawdziwie niezapomniana noc.
Było
to siedem miesięcy po moim pierwszym spotkaniu z pastorem Arthurem
Neilem. Warto było czekad tak długo. On o tym wiedział, wiedziałam
i ja - dotarliśmy do mety. Jezus uwolnił mnie całkowicie.
Opuściłam kościół, jako wolna kobieta, z modlitwą na ustach.
Później,
w szpitalu, ponownie prześwietlono mi głowę. Nie znaleziono ani
śladu jakichkolwiek uszkodzeo w mózgu. Wynik był idealny. Lekarze
nie dawali wiary. „To jakiś cud." I mieli rację - to był
cud uzdrowienia dokonany przez mojego cudownego Zbawiciela Jezusa
Chrystusa.
Czy
Jezus to tylko jakiś nonsens? Czy diabeł to tylko mit? Czy demony
to tylko fantastyczne opowiadanie przekazywane z pokolenia na
pokolenie? Nie, po tysiąckrod nie! 107
Opętanie
przez demony jest rzeczywistością, której nie wolno lekceważyd.
Nie zdajemy sobie sprawy, jak szybko w naszych czasach pomnażają
swoje wpływy.
Ale
Jezus, który jest silniejszy niż Szatan i grzech, który zwyciężył
wszystkie demony i szatana na Górze Kalwarii, jest dzisiaj żywy i
niezmiennie czyni cuda na ziemi. Wciąż wypędza demony. Wciąż
uzdrawia chore ciała i umysły. Tak, Jezus jest rzeczywisty. On
naprawdę troszczy się i naprawdę Mu na nas zależy. Jezus jest
cudowny i jest ZWYCIĘZCĄ!
ROZDZIAŁ
XVIII
POKÓJ
W BETANII
Po
tym błogosławionym uwolnieniu w lutym 1965 roku nie widziałam się
z pastorem Neilem przez jakieś dwa lata. Rodzina Hutchings'ow
przeprowadziła się do Broxham, gdzie mieszkają do dziś.
Wróciłam
do szpitala na jeszcze dwa tygodnie. Personel był początkowo
ogromnie zaskoczony, widząc, że przepustce jestem w tak dobrej
formie. Nie miałam pojęcia, co może byd przyczyną aż takiego ich
zdziwienia. Nie byłam też pewna, czy powinnam im opowiedzied o
wydarzeniach niedzielnej nocy. Zdecydowałam, że na razie zachowam
to dla siebie.
Wraz
z upływem kolejnych dni ich zaskoczenie przechodziło w totalne
zdumienie z powodu zmian, jakie we mnie zaszły. Nie mogli
zakwestionowad, że coś się jednak wydarzyło. Dowody na to były
przecież oczywiste dla wszystkich, ale nikt nie potrafił zrozumied,
co się stało.
-
Wyglądasz inaczej - mówili - młodziej, bardziej świeżo, jest w
tobie więcej życia i energii.
Po
takiej nocy cudownego uwolnienia miałam nadzieję, że zostanę
wypuszczona ze szpitala od razu, z dnia na dzieo. Czułam, że
przygnębiająca atmosfera szpitala wcale mi nie pomaga. I miałam
rację. Nie wiedziałam jednak, że jestem tu dobrowolnie i wcale nie
muszę wracad, jeśli nie chcę.
Bóg
działa w tajemniczy sposób. Jego plan wypełnia się niezależnie
od naszej świadomości, czemu towarzyszy naprawdę wiele
niezwykłych, niewytłumaczalnych rzeczy.
Byd
może Zbawiciel miał jakiś cel w moim powrocie do szpitala. Kto
wie?! Nie poddawano mnie już więcej terapii wstrząsowej. Nie było
takiej potrzeby. Byłam przecież najszczęśliwszą osobą na całym
oddziale, daleko bardziej szczęśliwą niż te biedne, przepracowane
pielęgniarki. 108
Jeśli
czułam, że ogarnia mnie smutek lub samotnośd, zwracałam się ku
innym, by stad się częścią mojego otoczenia. Próbowałam
napełnid otuchą, tych, którzy pogrążeni byli w depresji i
zagubieniu. Rozmawiałam ze starszymi i samotnymi, czesałam im włosy
i robiłam dla nich drobne rzeczy, którymi sami nie byli w stanie
się zająd, jednym słowem – starałam się byd pożyteczna i
pomocna na tym bardzo przepełnionym i bardzo hałaśliwym oddziale.
To
wszystko przypomniało mi w pewien sposób dni spędzone w więzieniu.
Historia chyba faktycznie lubi się czasem powtarzad... Zarówno
siostry, pielęgniarki, jak i psychiatrzy byli całkowicie zdumieni
moją metamorfozą.
Pozostał
jeszcze jeden poważny problem do rozwiązania - lekarstwa. Bez
wątpienia byłam od nich uzależniona. Gdyby psychiatrzy w pełni
zdawali sobie sprawę z tego, jak ogromne znaczenie miały w moim
życiu narkotyki, nigdy nie przepisywaliby mi tak wielu tabletek.
Teraz
był to problem także dla nich. Trochę za późno, ale ostatecznie
wzięli na siebie odpowiedzialnośd za popełniony błąd. Przed
zwolnieniem poradzono mi, żebym stopniowo rezygnowała z części
tabletek. Obiecałam to robid, bo naprawdę bardzo chciałam byd
wolna od wszelkich uzależnieo. Ale - jak się wkrótce przekonałam
- łatwiej powiedzied niż zrobid.
Po
wyjściu ze szpitala wciąż potrzebowałam dużo wsparcia:
fizycznego, psychicznego i duchowego. Niedługo zaczęłam się cofad
- nie tak drastycznie, jak wcześniej, ale powoli zaczęłam zbaczad
z właściwej drogi.
Wciąż
przecież byłam na początku mojej drogi za Chrystusem. Każdy
chrześcijanin doświadcza różnego rodzaju pokus od czasu do czasu.
Teraz ja się z nimi zmagałam i szatan wiedział, że w moim
przypadku było to o wiele intensywniejsze.
Wydawało
się, że znów panuje nade mną jakaś ciemnośd. Zamiast zażywad
mniej tabletek - brałam więcej niż na początku. Czegoś brakowało
w moim życiu. Potrzebowałam prawdziwej miłości i zrozumienia.
Zdawało mi się, że jestem na nieznanym skrzyżowaniu i nie wiem, w
którą stronę iśd. Często czułam, że chrześcijanie unikają
mnie i obawiają się ze mną rozmawiad. Byd może moja przeszłośd
była zbyt świeża, by w pełni mnie zaakceptowali.
Gdyby
wiedzieli o moim niedawnym zaangażowaniu w magię, byłoby jeszcze
gorzej. Nastawienie chrześcijan, pokusy oraz fakt, że byłam
„niemowlęciem" w Chrystusie sprawiały, że było mi bardzo
ciężko. Przecież dopiero zaczynałam chodzid i mówid. Zamiast byd
bezgranicznie szczęśliwą znów byłam zmieszana i pełna obaw. 109
Niektórzy
z moich przyjaciół dostrzegli, że potrzebuję dojśd do siebie,
nabrad sił z dala otoczenia, w którym tkwiłam od lat, z dala od
dużego miasta i jego „atrakcji". Padały sugestie, że
powinnam wyjechad gdzieś na wieś, odpocząd, wzmocnid się duchowo,
a przede wszystkim odbudowad swoją psychikę.
Szczerze
mówiąc, nie miałam ochoty jechad gdzieś w nieznane i zamieszkad u
jakichś obcych. U ludzi, którzy nic o mnie nie wiedzieli. „O nie,
serdecznie dziękuję!" Ale przecież mogłabym zranid tych,
którzy tak bardzo próbowali mi pomóc. Tak więc, mimo wszystkich
wątpliwości i obaw, zgodziłam się, by moi przyjaciele zawieźli
mnie na wieś swoim samochodem. „Jeśli mi się nie spodoba -
próbowałam jakoś przemówid sobie do rozsądku - zawsze mogę
wrócid do domu."
W
koocu przybyłam do wioski Gamlingay w Bedfordshire. Przyjęto mnie
naprawdę ciepło, ale ja wciąż miałam dystans do tego wyjazdu.
Nie chodziło o to, że byłam niewdzięczna, bałam się jedynie
nieznanego, które na mnie czekało.
Uprzejmie
uścisnęłam dłoo gospodarzom - pani i panu Parker. Później
dowiedziałam się, że już od pierwszej chwili pan Parker miał
wrażenie, iż jestem kimś bardzo samotnym. Dostrzegł, jak bardzo
byłam zaabsorbowana własnymi myślami i jaka gorycz oraz żal
wypełniały moje serce. Na mojej twarzy malował się jeden wielki
smutek. Oczy - jak opowiadał - pełne były bólu i ran, które
wciąż przynosiły mi cierpienie. Nic nie było w stanie ukryd
mojego nieszczęśliwego życia i ogromnych potrzeb.
Wiele
lat minęło, odkąd pan Parker oddał swoje życie Chrystusowi. Ten
czas nauczył go wrażliwości na cierpienia wielu samotnych i
nieszczęśliwych ludzi na świecie. Wiedział, że ktoś
sponiewierany duchowo w tak oczywisty sposób jak ja, może
odpowiedzied jedynie na miłośd i zrozumienie. Tylko prawdziwa
miłośd mogła się przebid do mojego wnętrza i pomóc mi.
Chociaż
z natury był bardzo rozmowną osobą i pastorem małego wiejskiego
kościoła, nigdy nie prawił mi żadnych kazao. Wiedział, że musi
byd przede wszystkim dobrym słuchaczem.
Gdybym
znała myśli pana Parkera, ten pierwszy wieczór w jego
towarzystwie, mógłby byd nieco inny. Czułam się nieswojo,
myślałam, że w każdej chwili on lub jego żona zaczną prawid mi
jakieś morały albo cytowad teksty biblijne. Tak szybko, jak tylko
to było możliwe, zapytałam, czy mogę wyjśd z Paddy, psem
rodziny, na krótki spacer, by zwiedzid wieś.
Znalazłszy
się na dworze, od razu zapaliłam papierosa. Kiedy tak spacerowałam
wokół małej wioski, moje serce popadało w coraz większe
odrętwienie. Owa wieś 110
zdawała
się byd przeraźliwie nudnym miejscem. Sama siebie pytałam,
dlaczego byłam taka głupia? Dlaczego pozwoliłam się przywieźd do
tej bezgranicznej nudy? Nie było tu nawet jednej kawiarni ani
żadnego miejsca, w którym można by ot tak, usiąśd sobie, wypid
filiżankę kawy czy herbaty i posiedzied w spokoju, z dala od oczu
wszystkich. Zdecydowałam, że zostanę tylko przez kilka dni, a
potem znajdę jakąś wymówkę, żeby wrócid do miasta.
Kolejne
dni spędzałam zabierając Paddy'ego na długie spacery. Staliśmy
się dobrymi przyjaciółmi. Zwykłam opowiadad Paddy'emu o
wszystkich moich obawach, a on patrzył na mnie nieco smutno swoimi
wielkimi brązowymi oczami, tak jakby rozumiał każde moje słowo.
Nigdy wcześniej chodził tak często na spacery i pewnie zastanawiał
się, o co w tym wszystkim chodzi. Powróciły do mnie wspomnienia z
dzieciostwa, gdy ze wszystkiego zwierzałam się Bessie, staremu,
czarnemu labradorowi.
Pierwszy
tydzieo dobiegał kooca. Zaczęłam zmieniad swoje zdanie o rodzinie
Parkerów. Nikt mnie tu nie umoralniał i nie próbował przekonywad
do wspaniałych planów dotyczących mojej przyszłości. Oczekiwałam
tego, ale bezskutecznie. W rzeczywistości pastor i jego żona nie
robili niczego poza traktowaniem mnie jak normalnej, równej im
osoby. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, wyraźnie odczułam, że
akceptują mnie jako członka rodziny. Bez stawiania pytao, bez
jakiejkolwiek presji. Mieli dwoje nastoletnich dzieci: córkę i
syna, i nawet one traktowały mnie jak kogoś swojego.
To
miłośd spajała ich wszystkich, nie zasady czy religia, ponieważ
oni wszyscy kochali Jezusa. Więzi między nimi były czymś
naturalnym i prostym, a dla mnie – niesamowicie odnawiającym. Po
raz pierwszy w życiu znalazłam się w kochającej się rodzinie, w
której nie było nieszczęścia czy jakiejś ohydy. Niespodziewanie
dla mnie samej zaczęłam się cieszyd moim pobytem u nich.
Mimo
tego wspaniałego otoczenia, wróciła depresja. Doskonale znane
obawy i wątpliwości wypełniły mój umysł. Noc w noc dręczyła
mnie bezsennośd. Tabletki na sen nie pomagały. Wciąż powracały
straszne koszmary. Za dnia byłam półprzytomna i wszystko robiłam
w zwolnionym tempie. Chociaż pan Parker widział, co się działo i
był w pełni świadomy, że paliłam papierosy, nie zwrócił mi
żadnej uwagi. Zamiast tego, spędzał jeszcze więcej czasu modląc
się o mnie.
Czekał
na Boży czas, na moment, gdy pękną bariery wokół mnie. Uważnie
obserwował, jak w odpowiedzi na okazywaną mi miłośd powoli, ale
zdecydowanie, nieufnośd i dystans zaczynają słabnąd. Moje oczy i
serce otwierały się na ich szczerą, pełną zaangażowania troskę.
111
To
był wspaniały krok do przodu. Pokochałam ich całym sercem.
Zdobyli całe moje zaufanie. Zapytałam, czy mogę nazywad ich mamą
i tatą.
-
Oczywiście, że możesz kochanie - odpowiedzieli i przytuli mnie do
siebie serdecznie, nie ukrywając łez wzruszenia.
Jakże
byli mądrzy i cierpliwi. Bez cienia pośpiechu, zajmowali się moimi
głębszymi, duchowymi potrzebami. Zupełnie jak Chrystus, trwając w
nieustannej modlitwie, cierpliwie czekali na odpowiedź.
Odkąd
mówiłam im mamo i tato, staliśmy się sobie bliżsi. Zaczęłam
się powoli otwierad i opowiadad nieco o sobie. Nigdy nie wywierali
na mnie żadnego nacisku. Wiedziałam, że mogę im ufad, że
wszystko, co powiem, potraktują jak tajemnicę, jak dowód mojego
zaufania.
Wraz
z upływem czasu, krok po kroku, powoli, dzięki modlitwie, zaczęłam
sobie radzid z tą depresyjną ciemnością i nękającymi mnie
strachami. Mama i tato pomagali mi w z tym, a ja wzrastałam dzięki
ich miłości i pełnemu cierpliwości zrozumieniu.
To
właściwie był dopiero początek długich miesięcy i służby
związanej ze mną, służby pełnej łez i modlitwy. Często musieli
zostawad w nocy przy moim łóżku, nie chcąc zostawiad mnie samej.
Szatan szturmował moją duszę. Ale zwycięstwo należało do Pana.
Jezus powoli ale, w cudowny sposób, doprowadzał mnie do prawdziwej
wolności. Zaczęłam żyd w pełni chrześcijaoskim życiem. Jezus
znów był zwycięzcą.
Kiedy
ostatecznie doszłam do siebie, zdarzyło się, że ponownie
zobaczyłam Jezusa. Tak, rzeczywiście Go widziałam! Tym razem
wyciągał dłonie w moim kierunku, patrzył wzrokiem pełnym
miłości. Objął mnie swoim ramieniem i szepnął: „Jesteś
moja." Wiedziałam bez cienia wątpliwości, że to był On. On
nigdy nie pozwoliłby mi odejśd. On będzie przeprowadzał mnie
przez wszystkie przeszkody i wszelką ciemnośd, aż do chwili, kiedy
spotkam się z Nim twarzą w twarz w wieczności.
Wioska
i okolica, które na początku zdawały się byd tak nudne i bez
życia, teraz były mi bardzo bliskie i drogie. Nazwałam to miejsce
Betania. Przypominało mi to małe miasteczko tuż przed Jerozolimą,
gdzie Jezus często odwiedzał Martę, Marię i ich brata Łazarza.
Betania: miejsce odpoczynku, miejsce pokoju i wytchnienia. To
określenie jak najbardziej pasowało do tego małego gościnnego
domku na wsi.
Jak
widzicie, zaczęłam także czytad moją Biblię. To, co wcześniej
było niezrozumiałe, teraz stawało się jasne i oczywiste,
nabierało pełnego znaczenia. Mogłam siedzied godzinami i czytad
historie o Jezusie, który uzdrawiał chorych na 112
ciele
i umyśle, i czynił wszystko swoim doskonałym dotknięciem. Dziś
On postępuje dokładnie tak samo. Czyż nie dotknął mojego życia?
Czyż nie uczynił ze mnie zupełnie nowej istoty? To nie fantazja!
Słowo Boga żyje!
Śpiewnik
Złote Dzwony, który dawno temu dostałam w szkole niedzielnej,
miałam go ze sobą nawet w więzieniu, wciąż należał do moich
najcenniejszych skarbów. Mogłam bez kooca siedzied i czytad, czasem
śpiewad te pieśni, jakich uczyłam się wiele lat temu, zniewolona
ich pięknymi słowami. Teraz były dla mnie proste i jasne.
Opowiedz
mi o Jezusie,
Wypisz
w moim sercu każde słowo.
O
tak! To miało dla mnie ogromne znaczenie! Jak bardzo kochałam te
pieśni! Patrzyłam w przeszłośd i docierało do mnie, że Jezus
wciąż był przy mnie. Przez te wszystkie długie lata najgłębszego
wstydu, spoglądał na mnie swoim serdecznym, pełnym współczucia
wzrokiem. Widział mnie na ulicach, jako prostytutkę. Widział mnie
w pełnych zła świątyniach szatana i w zgromadzeniach czarownic.
Kochał mnie nawet wtedy, kiedy popełniałam grzechy świadczące o
najgorszym upadku. Aż pewnego dnia dotarło do mnie Jego wezwanie,
pozwoliłam wyrwad się z tego wszystkiego, czym i jak żyłam.
Czyż
nie jest to cud?! Wspaniały cud?! Wypełniała mnie wielka skrucha i
zdumienie, że On jednak mnie tak bardzo kocha. Bezgraniczna miłośd
Zbawcy zdumiewa mnie na nowo każdego dnia.
W
Betanii Jezus stawał mi się coraz bliższy. Usuwał pokłady
goryczy z mojego serca. Oczyszczał mnie z ran i bólu, jakiego
doświadczałam przez lata. Wszystko to czynił przez miłośd, którą
dostałam w tym małym wiejskim domu. Czynił mnie naprawdę nowym
stworzeniem.
Wszystko
było nowe. Wszystko. To było dokładnie tak, jakbym urodziła się
na nowo w ciele i na duchu. Cały świat jawił mi się pięknym.
Kochałam wszystkich i wszystko na tym pięknym Bożym świecie - od
parszywego kota na kupie śmieci do dmuchawca torującego sobie drogę
w skalnym gruzowisku. Tak, nawet takie rzeczy miały dla mnie swój
szczególny urok.
Kiedy
szłam przez zielone pola i łąki do niewielkiego lasku, moje serce
śpiewało. Taoczyłam z radości, że mogę to wszystko oglądad.
Wszystko dzięki temu, co uczynił dla mnie Jezus, co mi pokazywał i
miał pokazad w przyszłości.
Po
raz pierwszy w życiu dostrzegałam maleokie kwiatki na ziemi i
źdźbła traw. Zauważałam kolory. Niebo wyglądało tak, jakby
ktoś wziął mydło, wodę i 113
wyszorował
je do czystego błękitu. Dawniej wydawało mi się, że niebo zawsze
jest szare. Ten ktoś musiał też wymalowad drzewa i trawę na
zielono, i cały świat tak pięknie ubarwid.
Moje
oczy otwierały się na to piękno, które dotychczas mijałam
obojętnie, nie zdając sobie sprawy z jego istnienia. Teraz
patrzyłam na świat innymi oczami.
Niebo
nade mną jest bardziej miękkie swoim błękitem
Ziemia
wokoło słodsza zielenią
Każda
barwa zdaje się tętnid życiem
Oczy
bez Chrystusa dostrzec tego nie mogą.
Wtedy
nie znałam tej pięknej pieśni, ale ona wyraża dokładnie to,
czego wówczas doświadczałam. Żadne słowa nie były w stanie
oddad ogromnej radości, jaka mnie przepełniała. Żadne słowa nie
są w stanie wyrazid jak cenny i drogi stał mi się Jezus, jak
wspaniałą była Jego obecnośd.
Pewnego
dnia, kiedy odpoczywałam w Betanii, poczułam szczególną obecnośd
Jezusa, wspanialszą niż kiedykolwiek dotąd. Zdawało mi się, że
On jest coraz bliżej i bliżej. I wówczas usłyszałam głos
Zbawiciela, szepczącego prosto do mojego ucha:
„Jesteś
czystą dziewicą w moich oczach. Jesteś dziś moją Marią
Magdaleną."
Tato
przypadkowo przechodził w pobliżu, kiedy to się działo i widział
wyraz mojej twarzy. Nie miał wątpliwości, że Jezus był bardzo,
bardzo blisko. Ja natomiast nie miałam pojęcia, że tato znajdował
się niedaleko. Przecież Jezus był obok mnie! Mówił do mnie! Na
tych kilka chwil świat przestał istnied. Liczyła się tylko
obecnośd Zbawiciela i Jego słowa.
Tato
opowiedział mi później, że nigdy nie widział czegoś podobnego.
Moje oblicze promieniowało. Nic dziwnego, skoro Chrystus był tak
blisko.
-
Kim jest Maria Magdalena? - spytałam go.
Ze
łzami w oczach przeczytał mi z Biblii historię, w której Jezus
wygnał siedem duchów z Marii Magdaleny, dziewczyny z ulicy,
prostytutki i swoją obecnością zupełnie zmienił ją i całe jej
życie. Płakałam. Och, jak bardzo Maria musiała Go kochad!
Przebaczył jej tak wiele.
Uwolnił
ją. Teraz On przemówił do mnie i powiedział, że jestem
dzisiejszą Marią Magdaleną.
To
było wspaniałe, tak bardzo wspaniałe! Byłam jak ona, dziewczyną
z ulicy, opętaną wieloma nieczystymi duchami i Jezus mnie uwolnił.
Zbawiciel stawał się dla mnie cenniejszy z każdym dniem, a nawet z
każdą godziną. 114
„Czysta
dziewica w moich oczach." To powiedział Jezus. Wciąż
ocierając łzy, tato otworzył drugi List do Koryntian rozdział 11,
werset 2, w którym Paweł mówi do wiernych: „Zabiegam, bowiem o
was z gorliwością Bożą, aby stawid was przed Chrystusem, jako
dziewicę czystą." O kościele w Koryncie napisano, że
powrócił na złą drogę i odszedł od Boga. Paweł bolał nad tym,
ponieważ zależało mu na czystości Bożych dzieci, na tym, by były
bez skazy.
Radośd
moja nie miała granic, kiedy rozmyślałam o tym, że Jezus
przemówił do mnie, byłej prostytutki, czarnej wiedźmy,
striptizerki i powiedział, że jestem czystą dziewicą w Jego
oczach. Innymi słowy, byłam teraz czysta, obmyta krwią Jezusa.
Kochałam Go jeszcze bardziej. Czy ktokolwiek mógłby zapomnied
takie słowa?
Czy
ja mogłabym je zapomnied? Słowa, które padły bezpośrednio z ust
samego Zbawiciela. Jezus nieustannie mnie błogosławił. Każdego
dnia na nowo. Przepełniała mnie obecnośd Ducha Świętego,
śpiewałam i oddawałam chwałę mojemu Bogu, służyłam mu. Był
teraz Panem całego mojego życia.
Nietrudno
sobie wyobrazid, z jakim zdumieniem i radością przeczytałam
historię o Samarytance, której Jezus zaoferował wodę życia.
Początkowo wydawało mi się niemożliwe, że takie proste,
prawdziwe historie są w Biblii. Każdego dnia odkrywałam realnośd
żyjącego Zbawiciela.
Przebywałam
w Betanii przez kilka miesięcy. Jezus uczył mnie, przygotowywał do
służby, jaką dla mnie zaplanował, utwierdzając wciąż na nowo,
że byłam dzieckiem Króla, prawdziwego i jedynego Boga. Niewola
Szatana należała do zamkniętej przeszłości.
Nie,
nigdy nie zapomnę Betanii, bo to właśnie tam zwyciężyła mnie
miłośd, wypełnił pokój i radośd.
Pewnego
wieczoru zapłonął wielki ogieo. Spłonęły w nim wszystkie moje
czarne ubrania, papierosy, narkotyki i wiele innych drobiazgów,
związanych z przeszłością. Przeżywaliśmy chwile radości,
biegając wokół ogromnego ognia, dziękując Jezusowi i wielbiąc
Go za wszystko, co dla mnie uczynił. Może niektórym wydawało się
to nieco osobliwe, ale dla nas miało istotne znaczenie.
Jestem
pewna, że szatan drżał, ale aniołowie radowali się z nami. To
była otwarta manifestacja i świadectwo dla wszystkich, że Jezus
Chrystus, mój Zbawiciel, działał w cudowny sposób. Uwolnił mnie
od strachu i cieni, a napełnił jasnością swojej obecności i
miłości. Tak, będąc w Betanii, znalazłam radośd, miłośd i
pokój w Chrystusie. 115
ROZDZIAŁ
IXX
SZORSTKI
DIAMENT
„Trofeum
Łaski", „Szorstki Diament" - tak mówili o mnie
chrześcijanie. Opuściłam schronienie w Betanii i wróciłam do
Bristolu. Zaczęłam nowe życie.
W
Ewangelii Marka 16,15 czytamy: „Idźcie teraz na cały świat i
głoście Ewangelię całemu stworzeniu." To słowo „idźcie"
odnosiło się także do mnie, wiedziałam o tym. Pan Jezus powołał
mnie i chciał, żebym pracowała dla Niego. Teraz więc zaczynała
się moja służba. Nie było łatwo. Nie ukooczyłam przecież
żadnej szkoły biblijnej, ale moje życie było wstrząsającym
świadectwem Bożego działania, dowodem na to, co Bóg jest w stanie
uczynid w życiu człowieka. Chciałam mówid o tym każdej
napotkanej istocie. W moim sercu było też ogromne współczucie,
szczególnie dla zagubionych prostytutek i narkomanów. Bardzo
pragnęłam, żeby i oni zechcieli poznad Chrystusa oraz Jego zbawczą
łaskę.
„Oto
jestem Panie, poślij mnie! - wołałam w sercu. - Dla Ciebie pójdę
wszędzie." Chrześcijanie natomiast zdawali się byd niczym
błędne skały. Tak bardzo się zmieniłam, że niewielu mnie
pamiętało, a i ci ledwie mnie poznawali. Inaczej ubierałam się,
inaczej mówiłam i zachowywałam. Bo przecież byłam inna, byłam
nowym stworzeniem w Chrystusie. Pomijam fakt, że tylko nieliczni
wierzyli w prawdziwośd mojego odrodzenia i szczerośd mojego
chrześcijaostwa.
Nie
potrafiłam tego zrozumied. Wielokrotnie cierpiałam z powodu ich
nieufności. Wylałam wiele łez, nie dlatego, że coś mówili, ale
z powodu wątpliwości i podejrzeo, jakie widziałam na ich twarzach.
Wyglądało to trochę tak, jakby się mnie obawiali.
Apostoł
Paweł miał na początku podobne doświadczenia. Jego przeszłośd
była zbyt świeża w pamięci pierwszych chrześcijan, by potrafili
go w pełni zaakceptowad. On także musiał cierpied, gdyż
chrześcijanie mu nie ufali. Myślę, że mogę zrozumied, co czuł
apostoł Paweł. Ale ostatecznie przyszedł czas, kiedy w umysłach
wierzących ta przeszłośd skryła się za mgłą i dostrzeżono w
Pawle prawdziwego ucznia, zmienionego człowieka.
Nadeszły
chwile, kiedy chrześcijanie zaczęli i mnie postrzegad jak wierzącą,
osobę należącą do Zbawiciela. Zostałam zaakceptowana.
Dostrzegali, że moje życie zostało zmienione i że byłam
uwolniona od przeszłości. Wtedy też zaczęto o mnie mówid, jako o
„trofeum łaski" albo „szorstkim diamencie". Te
wyrażenia były dla mnie całkowicie nowe. Nigdy wcześniej o czymś
takim nie słyszałam. Nie miałam 116
nic
przeciw temu, by nazywano mnie Trofeum Łaski, no ale Szorstki
Diament?! Tak dziwnie jakoś. To słówko „szorstki" brzmiało
tak... trochę niemiło.
Cóż,
„Szorstki Diament" był zajęty pracą misyjną. Ponownie na
ulicach, ale teraz z innych przyczyn niż kiedyś. Czy było dla mnie
lepsze miejsce niż wśród starych przyjaciół i znajomych, by
wypełniad Boże polecenia? Ale oni myśleli, że jestem nieco
szalona, że pomieszało mi się w umyśle.
-
Biedna Diana, dopadła ją religiomania.
Nie
zważałam na to i nie przestawałam opowiadad im o dziełach Jezusa
w moim życiu.
-
Dajemy ci trzy miesiące, Diana - mówili. - Potem znowu będziesz z
nami szukad klientów.
-
Już nie ma tamtej Diany - powtarzałam. - Nigdy jej więcej nie
zobaczycie.
Wiedzieli,
że naprawdę miałam na imię Doreen, jednak nie przestawali nazywad
mnie Dianą. Zresztą, to nie miało znaczenia. Och, jak ja kochałam
te dziewczęta! Wiele razy stałam gdzieś, w jakimś ulicznym
zakamarku, otaczając je ramieniem i płacząc do Boga za ich
duszami. Wiele z nich ostatecznie przyznawało, że miałam to, czego
one wciąż szukały i za czym nieustannie tęskniły - radośd i
spokój umysłu.
-
Poza tym, dobrze wyglądasz - mówiły. - Twoje oczy są czyste i
wyglądasz na szczęśliwą.
Bo
przecież byłam, ale serce bolało mnie z ich powodu.
-
Diana, przecież dla nas jest już za późno, nie będziemy mogły
się zmienid... Słyszałam to tak często...Jakże ja płakałam.
Czy nie myślałam i nie mówiłam dokładnie tego samego?
-
Jeśli tylko oddacie Chrystusowi swoje życie, On to dla was zrobi -
powtarzałam im to bez kooca.
-
Zastanowimy się nad tym na starośd, - rzucały na odchodnym.
Teraz
naprawdę mogłam powiedzied." Ale przez wzgląd na łaskę Boga
- idę." Szłam przecież taką drogą sama przez wiele lat.
Jeśli ktokolwiek wie, co naprawdę czuje prostytutka, to tym kimś
jestem ja.
Nie
zważając na odrzucenie (a odrzucana byłam bardzo często), nie
przestawałam opowiadad im o miłości Jezusa. Każdego dnia i nocy
chodziłam tam, gdzie wiedziałam, że mogę je spotkad. 117
-
Patrzcie dziewczyny! Oto nadchodzi „kochana" Diana ze swoimi
broszurkami o Jezusie - krzyczały.
Niejednokrotnie
widziałam, gdy któraś z nich, widząc mnie z daleka, przemykała
na drugą strony ulicy.
„Będziesz
chodzid ulicami w innych butach, moje dziecko." - to słowa,
które kiedyś sam Jezus wyszeptał mi do ucha. W tamtym czasie
zastanawiałam się, co mogły znaczyd, ale musiałam jeszcze trochę
poczekad na pełne zrozumienie. Dziś już wiem. Chodzę po ulicach
„obuta w Ewangelię". Moje stopy są „podkute Ewangelią
pokoju" (spójrz Efez. 6,15).
Owemu
„Tryumfowi Łaski" niezmiernie brakowało dzielenia tejże
łaski z innymi chrześcijanami. Gorąco pragnęłam, by ktoś do
mnie dołączył i razem ze mną niósł na ulice Dobrą Nowinę.
Pewnego wieczoru zaproponowałam to grupie chrześcijan:
-
Co wy na to, żeby razem pójśd do dzielnicy świateł i porozmawiad
z dziewczynami na ulicach?
Wszyscy
umilkli. Na niektórych twarzach pojawiły się dziwne uśmiechy.
Odnosiłam wrażenie, że było im przykro z mojego powodu. Nikt się
nie odezwał.
-
No cóż, - powiedziałam - pójdę sama. Jesteście ... po prostu
beznadziejni.
A
potem dodałam jeszcze: - Mam tylko nadzieję, że ktoś kiedyś wam
uświadomi istotę przekazywania innym miłości Jezusa,
przekazywania tym, którzy są zgubieni.
Wpatrywali
się we mnie pustym wzrokiem, kiedy wychodziłam z sali. Niezbyt
łaskawie się to dla mnie skooczyło. Potrzebowałam modlid się o
więcej łaski. Później przeprosiłam ich za sposób, w jaki
wyraziłam swoje zdanie.
-
Tylko, że to wszystko było prawdą - odpowiedziała jedna z
dziewcząt. - Nie musisz za bardzo przepraszad. Ktoś faktycznie
przyszedł i rozmawiał z nami na temat głoszenia Ewangelii w
godzinę po tym, jak sobie poszłaś. To sprawiło, że zaczęliśmy
się zastanawiad.
Pewnego
wieczoru, chodziłam jak zwykle i głosiłam Ewangelią prostytutkom.
Krążyłam wokół domów publicznych - zwłaszcza tych, które sama
dobrze pamiętałam i spotkałam znajomego z „tamtych" czasów.
Powiedziałam mu o miłości Jezusa.
Większośd
ludzi w tym miejscu znała mnie z przeszłości i dostrzegała, że
byłam teraz inną osobą. - Diano, kochanie, to jakieś niewinne
bzdury. Nie bierz tego chrześcijaostwa zbyt poważnie - uśmiechnął
się. - Co powiesz na drinka i godzinkę lub dwie uroczego
zapomnienia? 118
-
Ooo nie, - odpowiedziałam. - Ja nie mogę zapomnied o Jezusie nawet
na minutę!
Wszyscy
zamilkli. Słysząc taką stanowczośd i zdecydowanie w moim głosie,
byli zażenowani otwartością, z jaką wypowiadałam się o
znaczeniu Chrystusa w moim życiu. Nawet jedna szklanka, jeden
kieliszek nie zabrzęczał, gdy mówiłam, aż nagle... rozległa się
przepiękna pieśo:
Teraz
jest inaczej, coś się we mnie wydarzyło,
Odkąd
dałam swoje serce Jezusowi.
Teraz
jest inaczej. Jestem zmieniona,
Odkąd
dałam swoje serce Jemu.
Rzeczy,
które kochałam przedtem - odeszły
Rzeczy,
które kochałam bardziej niż mogę powiedzied.
Teraz
jest inaczej. Jestem zmieniona.
To
musi byd Jezus, któremu dałam swoje serce.
Chcąc
nie chcąc wszyscy słuchali z uwagą i wzruszeniem. Przecudowna
pieśo trafiała do najgłębszych zakamarków serca, pieśo chwały
dla Zbawiciela. Pieśo, która rozległa się w domu publicznym.
Wyszłam
na zewnątrz i musiałam oprzed się o ścianę. Wzruszona, ze
ściśniętym gardłem i oczami pełnymi łez, próbowałam ogarnąd
spojrzeniem dzielnicę świateł. Całą sobą pragnęłam, by ta
zgubiona ludzkośd, chod na chwilę spojrzała na Jezusa, chodby
przelotnym spojrzeniem... Jakże inaczej mogłoby wyglądad ich
życie!
Rejon
świateł i neonów był moją pierwszą parafią a dom publiczny
pierwszą kazalnicą. Natomiast pierwszą osobą, o której wiem, że
dzięki mnie przyszła do Boga, była pewna starsza kobieta.
Spotkałam ją w barze. Zawsze siadała w kącie, zawsze sama,
wyglądała smutno i samotnie. Zaproponowałam jej broszurkę z
Ewangelią, przysiadłam się do niej i zaczęłyśmy rozmawiad. Łzy
spływały po jej brązowej, pomarszczonej twarzy.
-
Przychodzę do tego baru od lat - powiedziała - odkąd umarł mój
mąż. Sama jedna jestem na tym świecie. Nikt ze mną nie rozmawiał
przez wiele lat. Nawet tutaj - zupełnie nikt. Serce zaczęło mi
szybciej bid. Jezus ją kocha i umarł dla niej. To była wspaniała
możliwośd, by powiedzied o tym, że Komuś na niej naprawdę
zależy. Ten Ktoś to właśnie Jezus.
-
Czy mogę panią odprowadzid do domu?- spytałam.
-
Zrobiłabyś to? I wypijesz ze mną filiżankę herbaty? 119
Poszłyśmy
więc, do jej maleokiego mieszkania. Miała na imię Vera i miała
sześddziesiąt trzy lata. Piłyśmy herbatę, a ja opowiadałam jej,
jak Zbawiciel pomógł mi w moich potrzebach.
Wyciągnęłam
Biblię i jasno, ze spokojem wytłumaczyłam jej drogę zbawienia. W
rezultacie obie uklękłyśmy i modliłyśmy się, kiedy ta kochana
staruszka powierzała swoje życie Zbawicielowi. To były naprawdę
wspaniałe chwile.
Kiedy
odwiedziłam Verę kilka dni później, powiedziała: - Już nigdy
więcej nie pójdę do baru. Nie potrzebuję już zaglądad do
kieliszka. Znajduję wspaniałe ukojenie w Biblii, którą mi dałaś.
Teraz jestem gotowa, by spotkad mojego Stwórcę.
Vera
rzeczywiście nigdy już nie wróciła do baru, a tydzieo później -
spotkała Stwórcę... Sąsiedzi powiedzieli, że zmarła we śnie, w
pokoju. Poszła na spotkanie z dopiero, co poznanym Zbawicielem.
Pewnego dnia znów ją zobaczę w pełni chwały.
Któregoś
wieczoru, kiedy chodziłam ulicą Główną (zwaną popularnie Ulicą
Grzechu) i rozdawałam broszury z Ewangelią jakiś samochód
zatrzymał się tuż przy mnie. Prowadzący go mężczyzna - mój
dawny klient - chciał ze mną rozmawiad.
-
Cześd Diana, znów w branży?
-
Dokładnie, ale nie w takiej, o jakiej myślisz- odpowiedziałam. -
Teraz jestem w branży samego Króla. Masz, Ewangelia dla ciebie.
Poczytaj sobie o moim Królu - o Jezusie.
Był
tak zaskoczony i zakłopotany, że niemal uciekł do samochodu, który
zostawił tuż obok. Widziałam go jeszcze kilka razy tego wieczoru,
krążącego po okolicy i rozglądającego się za jakąś
prostytutką. Nie odezwał się już do mnie, ale zaciekawiony
patrzył przez okna samochodu. Modliłam się, żeby przeczytał
broszurę, którą mu dałam i żeby znalazł Chrystusa, jako swojego
Zbawiciela.
Innego
wieczoru, kiedy rozdawałam Ewangelie w domach publicznych, znów
spotkałam jakiegoś byłego klienta. Zaczęłam mu opowiadad, jak
Jezus zmienił moje życie. Jego twarz zastygła momentalnie i
poczerwieniała, ręce zaczęły mu tak drżed, że nie mógł
utrzymad kufla. Nagle wybiegł z baru, zostawiając niedopite piwo na
kontuarze.
Zastanawiałam
się, czy może był kimś, kto zszedł znów na złą drogę, może
już wcześniej słyszał Ewangelię. Wydawało mi się, że było w
nim poczucie winy. Kiedy skooczyłam rozmawiad i rozdawad broszury,
poszłam do innego baru. I tam znów 120
go
spotkałam. Uciekł, jak tylko mnie spostrzegł. Mało tego,
spotkałam go trzeci raz w innym barze.
-
Czy ty mnie śledzisz? -zapytał - Gdziekolwiek idę, ty tam
przyłazisz.
-
To nie ja za tobą chodzę - odpowiedziałam. - To Jezus. On chce,
byś do Niego wrócił.
Po
tych słowach znów wybiegł roztrącając ludzi i stoliki. Nie było
mu dane napid się piwa tego wieczoru. Modliłam się gorąco, by
wrócił do Chrystusa, by zechciał przyjąd Jego pokój i
wytchnienie.
Tak
oto wyglądał początek mojej służby dla Jezusa: wędrując
ulicami, którymi chodziłam, jako prostytutka, głosiłam Ewangelię
każdemu napotkanemu stworzeniu. Opowiadałam mężczyznom i
kobietom, że Jezus żyje i Jemu naprawdę na nich zależy.
Jednym
z moich ulubionych słów jest „ktokolwiek", gdyż znaczy
każdy. Nieważne, kim jesteś lub co robisz. To słowo odnosi się
także do ciebie. Szatan próbował mnie zniechęcid, namówid do
poddania się.
„Chodź,
napij się troszeczkę" - szeptał do mojego ucha. „Wychyl
tylko jednego. Nikt nie będzie wiedział."
Tu
nie chodzi o „nikogo", ale o Jezusa. Gdybym posłuchała
szatana, moje świadectwo ległoby w gruzach. Biblia mówi: „Dajcie
odpór diabłu, a ucieknie od was." Tak więc w imieniu Jezusa
powiedziałam:
-
Odejdź precz ode mnie, szatanie.
I
odszedł.
Jednej
nocy kuszenie było bardzo silne.
„Nikt
ci nie wierzy - mówił szatan - nawet chrześcijanie ci nie wierzą.
Tracisz czas. Daj sobie z tym spokój. Nie lepiej usiąśd spokojnie,
napid się, zapalid, zrelaksowad w knajpie?" W imieniu Jezusa
odpierałam go, ale on był uparty.
Zdesperowana
podeszłam do najbliższego aparatu i zadzwoniłam do Taty do
Betanii. Słysząc o moich zmaganiach, w jakich się znajdowałam,
bez wahania zaczął się modlid o mnie przez telefon. Nakazał
szatanowi odejśd w imieniu Jezusa, a potem powiedział:
-
Idź teraz do domu maleoka, a kiedy będziesz mijała bary i domy
publiczne, chwyd się dłoni Chrystusa. On Cię bezpiecznie
zaprowadzi do domu. 121
Czy
mówił dosłownie, czy w przenośni - nie wiem, ale kiedy mijałam
te miejsce i czułam, że wysiłki szatana się wzmagają, że
próbuje mnie namówid, bym weszła do środka napid się, a nie
głosid Ewangelię, podnosiłam rękę w stronę nieba i mówiłam
cichutko:
-
Panie Jezu, trzymaj mnie za rękę, chroo mnie przed złem.
I
to działało! Nigdy nie uległam pokusom szatana. Zapewne musiał to
byd dziwny widok dla przechodniów - ktoś idący z rękoma w górze.
Dziwne lub nie, szatan został odparty ponownie. Jezus był
Zwycięzcą. Jego dłoo mnie prowadziła i chroniła przed upadkiem.
Szatan
próbował jeszcze innych sposobów, by powstrzymad mnie w pracy dla
Boga. Czarne czarownice przysyłały do mnie listy, w których
groziły mi śmiercią, jeśli nie przestanę mówid o magii. To były
okropne listy.
„Zginiesz,
jeśli nie przestaniesz rujnowad zgromadzeo i poniżeo magii."
Niektóre
z tych listów pisane były krwią. Początkowo naprawdę bardzo się
niepokoiłam, bo doskonale wiedziałam, do czego może posunąd się
czarna czarownica. Szatan wykorzystywał każdą szansę, by mnie
zniechęcid. Co teraz? Miałam tego posłuchad? Przestad mówid o
magii? Przestad ostrzegad ludzi przed złem i niebezpieczeostwami
okultyzmu tylko, dlatego, że moje życie było w zagrożone?
O
nie, z całą pewnością nie. Ludzie muszą byd ostrzegani. Takie
listy jeszcze bardziej uwidoczniały niebezpieczeostwo i zło, jakie
w tym tkwiło. Słowa apostoła Pawła zapisane w liście do Rzymian
8,38-39 były dla mnie ogromnym pocieszeniem i zachętą: „Albowiem
jestem tego pewien, że ani śmierd, ani życie, ani aniołowie, ani
potęgi niebieskie, ani teraźniejszośd, ani przyszłośd, ani moce,
ani wysokośd, ani głębokośd, ani żadne inne stworzenie nie zdoła
nas odłączyd od miłości Bożej, która jest w Chrystusie Jezusie,
Panu naszym." „Ani czarownica, ani szatan" - dodawałam.
Nic, zupełnie nic nie było w stanie oddzielid mnie od Jezusa i od
prawdy.
Mój
Jezus był silniejszy niż jakakolwiek czarownica i szatan. Sam, w
sobie tylko wiadomy sposób, rozprawiał się z czarownicami, które
słały mi pogróżki. Nikt mnie nie skrzywdził. Jego dłoo
nieustannie mnie chroniła.
Tak
więc już od początku mojej służby dręczyły mnie różne
wątpliwości. Ale Jezus zawsze uczył mnie ufad Sobie, niezależnie
od tego, w jakiej sytuacji się znajdowałam, niezależnie od
doświadczeo, jakie napotykałam po drodze.. Jezus nigdy mnie nie
opuszczał, a co najważniejsze, On mnie zbawił i obdarzył
wolnością, 122
bym
mogła Mu służyd. Jakże więc mogłabym utrzymywad w tajemnicy złe
strony magii? Ktoś musiał ostrzegad ludzi przed tym okropieostwem.
Czy był ktoś bardziej właściwy ode mnie?
Dokładnie
od samego początku mojej pracy i służby Jezus przygotowywał mnie
do jeszcze większych zadao. Wówczas tego nie wiedziałam, ale wiem
teraz. Uczył mnie niezachwianego zaufania do Siebie. Przygotowywał
do kolejnych zadao.
Dzieo
po dniu stawałam się silniejsza, a wraz z tym nabierało mocy moje
świadectwo. Także na spotkaniach chrześcijaoskich zaczęłam
opowiadad o tym, co Jezus uczynił w moim życiu. Małymi kroczkami
uczyłam się mówienia przed publicznością.
Mój
cocneyowski akcent często budził zakłopotanie. Często też
brakowało mi słów. Ale bardziej od chaosu mojej wypowiedzi,
liczyła się jej naturalnośd. To też przemawiało do ludzi.
Stopniowo, powoli, otwierały się przede mną drzwi do coraz
szerszej publiczności, coraz więcej ludzi słyszało, jak działał
we mnie i przeze mnie Bóg. Coraz częściej zapraszano mnie do
kościołów, szkół, na spotkania kobiet, do kawiarni, po to, bym
dzieliła się świadectwem mocy Bożej.
Jakież
to było wzruszające stad przed tyloma ludźmi i opowiadad im o
Jezusie! Jeszcze większe wzruszenie ogarnia mnie jednak, gdy widzę
mężczyzn i kobiety, młodych i starszych, oddających swoje serce i
życie Chrystusowi.
Wraz
z podążaniem za Chrystusem drogą służby i wzrastaniem w łasce,
myślałam od czasu do czasu o wyrażeniu „Szorstki Diament".
Teraz widziałam je w innym świetle i rozumiałam jego głębsze
znaczenie.
Nie
dlatego, że wiedziałam wszystko o diamentach. Nie. Wiedziałam,
tylko że można je znaleźd jedynie w najgorętszych i
najciemniejszych pokładach ziemi, i że po wydobyciu są szorstkie i
matowe. Dopiero po fachowej obróbce, stają się doskonałe i
piękne. Chropowatości muszą byd wyszlifowane, niewłaściwe kanty
- ścięte, ścianki wyrównane tak, by światło mogło wydobywad z
niego wyjątkową gamę kolorów. Ostatecznie diament jest
polerowany. W rezultacie otrzymuje się najcenniejszy skarb,
biżuterię największej wartości.
Kiedy
tak rozmyślałam tym, nie miałam już nic przeciw temu określeniu.
Czyż nie zostałam wydobyta przez wspaniałego Zbawiciela z
najciemniejszego i najgłębszego wstydu? Czyż zależało Mu, by
kształtowad mnie, tak jak diament, na Swoje podobieostwo i dla
Swojej chwały?
Ciągle
jestem w kochających rękach najwspanialszego Szlifierza, który na
tym szorstkim diamencie pozostawia wciąż ślady swojej niezwykłej
pracy... 123
ROZDZIAŁ
XX
PEŁNIEJSZA
I GŁĘBSZA SŁUŻBA
Biblia
mówi: „Otworzyłem przed Tobą drzwi, których żaden człowiek
zamknąd nie może." Wiele drzwi otworzyło się przede mną dla
zwiastowania wspaniałej Ewangelii i świadectwa mocy Chrystusa w
moim życiu. Również na wielu spotkaniach ewangelizacyjnych,
prowadzonych przez dr Erica Hutchings'a, miałam radośd i przywilej
opowiadania mojej historii.
Pierwszy
raz zaznałam tego w Leeds. Spotkanie, w formie wywiadu, prowadził
piosenkarz John Grant. Doskonale pamiętam wielką tremę i nerwy,
ale dzięki pomocy Zbawiciela udało mi się jakoś opanowad ten
strach i spotkanie okazało się byd błogosławieostwem dla wielu.
Dziwnie
było wspominad ten czerwcowy wieczór 1964 roku, kiedy byłam gotowa
utrzed dr Erickowi Hutchings'owi nosa. Jeśli koś powiedziałby mi
wówczas, że pewnego dnia będę stad z nim ramię w ramię i mówid
o tym, co uczynił dla mnie Chrystus, śmiałabym się w głos, nie
wierząc ani jednemu słowu. A teraz - siedziałam na tym samym
podium obok Erica Hutchings'a i opowiadałam, jak tego szczególnego
wieczoru w Bristolu, powierzyłam swoje pełne grzechu serce Jezusowi
Chrystusowi.
Od
tamtego czasu Jezus zaprowadził mnie już o wiele dalej - myślałam,
siedząc na prowizorycznym podium na starym dworcu kolejowym. To było
pierwsze z wielu takich spotkao ewangelizacyjnych, w czasie, których
przemawiałam, i którego nigdy nie zapomnę. Nie przyszło zbyt
wielu ludzi i byli raczej zaskoczeni, słysząc - niektórych moich
grzechach z przeszłości. Wiele oczu dopiero otwierało się na tę
okropną rzeczywistośd, ciemnośd grzechu - dzikośd, tzw. wieku
oświecenia.
Wyobraźcie
sobie, jak ogromne było moje wzruszenie, kiedy Betty Lou Mills
zaśpiewała kilkakrotnie to przepiękne solo, które słyszałam w
Colston Hall w Bristolu. Spotkanie i poznanie jej było dla mnie
wspaniałym błogosławieostwem. Betty ma serdeczną ciepłą naturę
i doskonale rozumie presję oraz odpowiedzialnośd, jaką niesie ze
sobą publiczne wystąpienie. Jej śpiew był zawsze bodźcem i
inspiracją dla mnie i dla wielu innych.
Mimo
wielu zobowiązao często wychodziłam wieczorami na główne ulice,
namawiając grzeszników, by zwrócili się do Chrystusa. Dla wielu
problemów dzisiejszego świata jedynie On jest odpowiedzią. Robiłam
to nie tylko w Bristolu, ale w wielu innych częściach kraju,
szczególnie w Londynie. Wracając do tych wszystkich znajomych ulic
w Soho, czułam w sercu wielki ból i żal, z powodu tak 124
wielu
zagubionych dusz w nocnych klubach. Wracałam do nich z przesłaniem
nadziei i radości, oraz z pokojem, jakiego ani świat ani jego
atrakcje, nie są i nie będą w stanie im dad.
Pewnego
razu odwiedzałam wschodnie przedmieścia Londynu, niedaleko miejsca,
w którym przyszłam na świat. Nie miałam żadnego umówionego
spotkania ani zorganizowanego wieczoru. Sam Bóg mnie tam posłał.
To była bardzo szczególna wizyta.
Zaczęło
się jeszcze w Bristolu. Jednego wieczoru wyraźny głos Jezusa
rozległ się w moim sercu: „Idź pod numer 50 na ulicy XXX i
zapytaj o Evelyn." Znałam głos mojego mistrza Jezusa. Jego
polecenie było dla mnie zupełnie oczywiste, chod nigdy nie
słyszałam o ulicy XXX ani nie miałam znajomej o tym imieniu. Gdy
jednak Jezus mówi ci, byś coś zrobił, wiesz, że możesz
pozostawid takie szczegóły Jemu samemu.
Pojechałam
więc, pociągiem do Londynu, modląc się całą drogę, by Jezus
zaprowadził mnie na tę ulicę i zasłał właściwe słowa. Na
podziemnej stacji Altgate East rozejrzałam się wokół. Okolica
była fatalnie zdewastowana.
Często
się mawia: nigdy nie pytaj Londyoczyka o drogę. Rzeczywiście tylko
nieliczni potrafią pomóc zgubionemu przechodniowi, mimo że
większośd mieszka w tym mieście od wielu, wielu lat. Stare
powiedzenie sprawdziło się i w tym przypadku. Nikt nie wiedział,
gdzie znajduje się ulica Trzydziesta.
Ostatecznie
skontaktowałam się z miejscowym duchownym i opowiedziałam mu o
mojej misji. Byli zaskoczeni, on i jeszcze jeden duchowny, jednak
zaprowadzili mnie na ową ulicę. Nie wyglądała zbyt przyzwoicie. A
właściwie to ... - wyglądała beznadziejnie. Paskudnie brudna,
wszędzie walało się mnóstwo śmieci wszelkiego rodzaju, od
starego brudnego materaca po sterty toreb, a nawet zardzewiałe
części starych łóżek. Okna pozabijane deskami, a budynki jakby
gotowe do rozbiórki. Nie trudno było przypuszczad, że ktoś może
tu w ogóle mieszkad. Ale dokładnie na koocu ulicy jeden dom był
wciąż zamieszkały - i był to numer 50. Niesamowite!
Lokatorka,
bardzo gruba kobieta, opierała się o brudny parapet. Była tak
gruba, że wypełniała sobą niemal całe okno. W dłoniach trzymała
szklankę wina, a z jej ust zwisał tlący się papieros. Po cichej,
krótkiej modlitwie o Boże prowadzenie, odezwałam się do niej: -
Dzieo dobry. Mam na imię Doreen i przyjechałam z Bristolu, gdyż
ponieważ mam dla pani szczególne wieści. 125
-
Ooo! - powiedziała niezobowiązująco i tak uporczywie wpatrywała
się w naszą trójkę, stojącą na chodniku, jakby z ledwością
nas widziała.
-
Tak - ciągnęłam dalej - to Jezus Chrystus przysłał mnie tutaj ze
względu na ciebie.
-
Ooo - powiedziała ponownie, zupełnie tak jakby mnie nie słyszała
i była kompletnie zaabsorbowana własnymi myślami.
„Ojej
- pomyślałam - nie idzie mi zbyt dobrze."
Wtedy
nagle przypomniały mi się słowa Jezusa: „Zapytaj o Evelyn."
„Dziękuję Ci Panie Jezu!" - powiedziałam niemal na głos. -
Czy mieszka tu ktoś o imieniu Evelyn? - zapytałam.
Kobieta
ożyła.
-
Owszem, mieszka. To moja córka. Chcesz z nią gadad? Wchodź na
górę.
Wnętrze
było jeszcze bardziej przerażające. Ściany zaszły obrzydliwą
wilgocią a wszelkie drewno było przeżarte pleśnią.
-
W tym miejscu to nawet świnie nie powinny mieszkad - powiedziała
kobieta.
Musiałam
się z nią zgodzid. - To ruina pełna szczurów - dodała.
Widziałam
jednego przemykającego w pobliżu i zadrżałam.
-
Już niedaleko - wyjaśniła.
Zaprowadziła
nas do małego, ledwie przeciągniętego miotłą pokoju. Żadnych
chodników ani nawet linoleum na brudnej podłodze, natomiast w rogu
stał tak ekskluzywny barek, jakiego jeszcze w życiu nie widziałam.
Młoda dziewczyna, lat około osiemnastu, leżała ubrana w brudnej
pościeli, na podwójnym materacu.
-
Czy to jest Evelyn? - zapytałam uprzejmie.
-
Nie, to jest Jane - odpowiedziała kobieta. - Evelyn jest wyżej, na
ostatnim piętrze.
Powoli,
z modlitwą w sercu, zaczęłam wyjaśniad, dlaczego tu przyjechałam.
Potem opowiedziałam kilka historii z mojego życia, a zwłaszcza z
nieszczęśliwego dzieciostwa, zwracając szczególną uwagę na to,
jak bardzo zmienił mnie Zbawiciel, kiedy podniósł mnie z upadku, z
prostytucji i wstydu, w jakim nieustannie tkwiłam.
Oczy
kobiety napełniły się łzami: - Nie zrobiłam nic dobrego dla
moich dzieci. Jestem alkoholiczką obie moje córki są
prostytutkami, a ponadto Evelyn dpa.
Duchowni
i ja płakaliśmy, widząc, jak szatan używa sobie na tej rodzinie.
126
Potem
opowiedzieliśmy tej biednej kobiecie o Jezusie, jego cierpieniu i
śmierci na krzyżu, zmartwychwstaniu i życiu, jakie może mied
dzięki zwycięstwu Jezusa. Jezus przelał swoją krew także i za
nią, za jej grzech. Zgodziła się, byśmy modlili się z nią.
Tam,
gdzie stała, upadła na kolana, my w ślad za nią. Modliliśmy się
razem, kiedy oddawała swoje serce Zbawicielowi. Wyznawała mu swoje
grzechy i nie mieliśmy wątpliwości, że jej przyjście do
Chrystusa było prawdziwie szczere. Jane, jedna z córek, była pod
ogromnym wrażeniem. Dokładnie wszystko obserwowała i słyszała,
ale nie była jeszcze gotowa, by uczynid Chrystusa swoim osobistym
Zbawicielem. Matka zawołała Evelyn i opowiedziała jej o całym
wydarzeniu, jakie miało miejsce, w tym pokoju.
-
Evelyn, córeczko, czy ty też chciałabyś, żeby Jezus cię
uratował, żeby cię zbawił? - zapytała. Wspaniale było patrzed
na tę kobietę, kiedy z nową radością w oczach mówi o Jezusie.
Jednak
Evelyn nie była na to gotowa i pobiegła na górę do swojego
pokoju. Moje serce było przy niej. Powierzyliśmy w modlitwie całą
rodzinę Bogu, daliśmy im Biblie i nieco literatury.
Później
dowiedzieliśmy się, że Jane znalazła się w więzieniu. Jeden z
duchownych odwiedzał ją tam i Jane powierzyła swoje życie
Chrystusowi.
Po
jakimś czasie matka napisała list. Jej mąż wrócił i był
zdumiony przemianą ich rodziny. Wywarło to pozytywny wpływ także
na niego. Wkrótce cała rodzina dostała nowe mieszkanie i
straciliśmy z nimi kontakt, ale wiemy, że Chrystus wykonał wśród
nich wspaniałą pracę i wiernie będzie trzymał nad nimi Swoje
dłonie.
Nie
wiem, czy Evelyn oddała swoje życie Chrystusowi, ale to Jezus
posłał mnie do nich i spokojnie mogę pozostawid Mu resztę. Zawsze
warto byd posłusznym głosowi mojego Pana, Jezusa.
W
Chrystusie wszystko jest możliwe. To cudowne, że Jezus może
dosięgnąd każdego i w każdym miejscu. Może przemówid do każdego
swojego sługi i dad instrukcje, dokąd iśd. Może podad numer domu
i nazwę ulicy, a nawet imię osoby, która jest w wielkiej
potrzebie. Nic nie jest zbyt trudne dla Boga, nie ma niczego, czego
by nie mógł. On jest ten sam wczoraj, dziś i na wieki.
Moja
służba i praca dla Boga jest intensywna i różnorodna. Wkrótce po
doświadczeniach na ulicy XXX przemawiałam w wyższej szkole w
Brighton, na kursie dla nauczycieli, opowiadając historię swojego
życia wielu zgromadzonym tam studentom. Kiedy skooczyłam mówid,
zachęciłam ich, by zadawali pytania, 127
jeśli
je mają. Tylko z Bożą pomocą byłam w stanie odpowiadad na
niektóre z nich. To naprawdę cudowne wiedzied, jak Bóg wciąż
mnie uczył i mi pomagał. Oddawałam Mu chwałę i dziękowałam za
Jego wsparcie. Naprawdę On sam uczył mnie reagowad i zachowywad się
stosownie do sytuacji, w jakiej byłam postawiona.
Młodzi
studenci mają dzisiaj pragnienie wiedzy. Jestem w pełni świadoma,
że wielu z nich interesuje się magią i wszelkimi formami
okultyzmu. Kiedy to widzę, jestem bardzo ostrożna w tym, co mówię,
gdyż brak wiedzy, może byd ogromnie niebezpieczny.
Niestety,
jest wielu chrześcijan, którzy nie mają pojęcia, co doradzid i
jak pomóc tym, którzy ulegli magii. Robię, co mogę, staram się,
jak potrafię, by ich uczyd. Uświadamiam ich po to, by byli w stanie
ostrzegad innych w sposób daleko bardziej inteligentny i świadczący
o znajomości tematu.
Pierwsze
wystąpienie w telewizji także pozostanie dla mnie niezapomnianym
doświadczeniem. Poproszono mnie, bym wystąpiła w programie
informacyjnym zatytułowanym „Dzieo po dniu". Czy byłam
zdenerwowana? Ooo, zdenerwowana to mało powiedziane! Mied szansę
powiedzenia tysiącom widzów o tym, co uczynił dla mnie sam Jezus
Chrystus było ogromnym honorem i przywilejem. Gorąco modliłam się,
by redaktor programu zadawał mi właściwe pytania, proste i
bezpośrednie, by moje odpowiedzi wskazywały na miłośd Bożą do
człowieka. Bóg wysłuchał tej modlitwy i pomógł mi w cudowny
sposób.
-
Jak prostytutka, narkomanka i czarownica może byd ewangelistą? -
zapytał redaktor.
-
Tacy ludzie nic nie mogą - odpowiedziałam - dopóki ich życie nie
zostanie zmienione przez Jezusa Chrystusa. Nie jestem już żadną z
tych osób, gdyż moje życie zmienił Jezus. Jestem teraz nowym
stworzeniem w Chrystusie.
Na
pozostałe pytania mogłam odpowiedzied równie łatwo, jak na to
pierwsze. Jezus został uwielbiony! Tysiące słyszały o tym, czego
On może dokonad i każdy w studiu telewizyjnym widział i słyszał,
że Jezus może zmienid ludzkie życie. Wielką radością były dla
mnie także programy radiowe, w których brałam udział. Dzieliłam
się tym samym przesłaniem o Zbawicielu, który żyje i niezmiennie
dokonuje dziś wielu cudów.
Zostałam
ponownie zaproszona do programu informacyjnego, tym razem w telewizji
Harlech. W tym samym czasie brałam też udział w ewangelizacji
prowadzonej przez dr Eric'a Hutchings'a i jego pomocników w Cardiff
Cory Hall. To 128
były
wspaniałe wystąpienia - po raz kolejny Ewangelia była głoszona
przez media. Tak, ewangelia zbawienia jest najwspanialszą ze
wszystkich informacji.
Moja
wizyta w Cardiff została skrócona, gdyż już drugiego wieczoru
potknęłam się i upadłam. Uszkodziłam dośd poważnie kostkę.
Jestem prawie pewna, że to szatan próbował powstrzymad to, co
czynił Bóg w Cardiff. Zapewne był wściekły, że Ewangelia o
Jezusie rozprzestrzenia się przez telewizję i radio.
Ale
Bóg dopuścił, aby doszło do wypadku i obrócił go na dobre.
Zaskoczyło mnie, że w rejonowym szpitalu w Cardiff wszyscy
pamiętają moje telewizyjne wystąpienie z poprzedniego wieczoru,
również pielęgniarki i praktykujący tam młodzi lekarze. Miałam
możliwośd opowiedzied im wszystkim o Jezusie. Wszyscy, razem z
pacjentami z oddziału nieszczęśliwych wypadków, usłyszeli
ponownie dobrą nowinę o zbawieniu. Lekarze praktykanci,
nastawiający moją stopę, byli absolutnie wstrząśnięci, słysząc
o tym, czego Jezus dokonał w moim życiu.
-
Nie jest znane żadne lekarstwo na uzależnienie od heroiny -
powiedział jeden z nich. - Jesteś żyjącym cudem!
-
Cóż, droga pani, kaznodziejko - odezwał się inny niosąc wynik z
prześwietlenia mojej nogi - zdaje się, że nie będzie mogła pani
przemawiad przez jakiś czas. Kostka jest złamana. Nie mogłam
powstrzymad uśmiechu, słysząc jego słowa. Przecież już od
godziny siedziałam na wózku inwalidzkim i cały czas mówiłam!
Pewien
przemiły lekarz, chrześcijanin, zawiózł mnie do Bristolu swoim
samochodem. To była naprawdę miła podróż. Całą drogę
rozmawialiśmy o Bogu. Przed opuszczeniem Cardiff nagrałam swoją
historię na taśmę magnetofonową na kolejne spotkanie w Cary Hall.
Powiedziano mi później, że to zrobiło jeszcze większe wrażenie
niż gdybym była tam osobiście. Tak więc głosiłam Ewangelię i
to było najważniejsze, po raz kolejny Jezus został uwielbiony.
Później,
kiedy kostka przestała mi dokuczad, wróciłam do Cardiff. Wszystkie
rzeczy obracają się na dobre dla tych, którzy kochają Boga, dla
tych, którzy są wezwani do wypełniania jego celów. Nie
wiedziałam, że będę oglądad dobry owoc mojego wystąpienia
telewizyjnego w czasie poprzedniej wizyty.
Opowiadałam
historię mojego życia w dużym kościele w Cardiff na sobotnim
spotkaniu wieczornym. W pewnym momencie, już pod koniec, ktoś
krzyknął z kooca sali: - Czy Jezus może zrobid dla mnie wszystko?
-
Może - odpowiedziałam. - Jezus może uczynid wszystko. Dla Boga nie
ma nic niemożliwego. Proszę, podejdź teraz do przodu i będę się
modlid z tobą. 129
Podbiegł
młody, ciemnoskóry mężczyzna, łzy obficie spływały po jego
policzkach. Upadł na kolana i modliliśmy się razem, gdy on oddawał
swoje życie Jezusowi. Był zbawiony, nie miałam, co do tego żadnych
wątpliwości. Wspaniale było to oglądad.
Niedługo
potem opowiedział mi prawdziwą historię. Miał na imię Samuel i
niedawno został wypuszczony z więzienia w Cardiff.
-
Kiedy byłem w więzieniu - opowiadał Sam - zobaczyłem cię w
telewizji. Słuchałem cię z uwagą. Kiedy wróciłem do celi,
powiedziałem: „Boże, jeśli naprawdę jesteś, pozwól mi spotkad
tę kobietę." Wiedziałem, że masz coś, czego mi brak,
chciałem mied w sobie to, co ty. I dzisiaj zobaczyłem twoje imię
na plakacie na ulicy. Dlatego przyszedłem. To, co mówiłaś było w
100% dla mnie. Moje życie było ruiną, byłem odrzuconą jednostką.
Moje życie było jednym wielkim bałaganem, ale teraz wiem, że
jestem uratowanym, jestem zbawiony i Jezus oczyścił swoją krwią
moją przeszłośd.
Cóż
to była za radości oglądad, jak Bóg zmieniał życie Sama!
Dzisiaj jest on wspaniałym chrześcijaninem, zawsze gotowym, by
świadczyd o Bożej miłości. Odwiedził mnie kilka miesięcy temu.
Jego twarz jaśniała szczęściem. Wciąż słyszę jego szczere i
żarliwe modlitwy do Jezusa. Słuchałam ich z radością. Sam jest
prawdziwym Trofeum Łaski. Opowiadając o swoim życiu w wielu
kościołach i głosząc ewangelię - jest ogromnym
błogosławieostwem.
Wciąż
wzrastając w łasce i poznaniu Chrystusa, uświadamiałam sobie, że
moja służba staje się głębsza i pełniejsza niż dotąd. Tak
wielu ludzi jest zgubionych, samotnych, bez cienia nadziei, światła
czy miłości. Wiem doskonale, co znaczy czud się bardzo, bardzo
samotnym, dlatego mam szczególną wiadomośd dla ciebie.
Jest
ktoś taki, komu na tobie zależy i kto cię rozumie. To Jezus. On
sam powiedział: „Chodźcie do mnie wszyscy spracowani i obciążeni,
a ja wam dam ukojenie. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się
ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie
dla dusz waszych."
Doświadczyłam
prawdy tych słów wielokrotnie, naprawdę wielokrotnie! Jezus daje
ukojenie, światło i miłośd. On naprawdę jest najwierniejszym
przyjacielem, jakiego można mied. On w samotności cierpiał i umarł
na Golgocie, by każda kobieta i każdy mężczyzna nigdy i nigdzie
nie musieli byd już więcej samotni...
Holandia,
kraj kanałów, tulipanów i wiatraków. Moim przeznaczeniem był
Middelburg, mała wysepka niemal w sercu Holandii. Towarzyszyłam tam
paostwu Hutchings, biorąc udział w wielkiej ewangelizacji. Chciałam
powiedzied mieszkającym tam ludziom o tym, jak Chrystus został moim
Zbawicielem. 130
Middelburg
pełen jest piękna, jedynego w swoim rodzaju: wąskie, brukowane
uliczki, stare malownicze kościoły z uroczymi dzwonnicami, i
holenderskie tradycyjne ubrania, które wciąż się tam nosi.
Wszystko pełne jest osobliwego, pamiętającego dawne czasy, uroku i
wdzięku. Byd tam to cudowna odmiana od naszych nowoczesnych, pełnych
hałasu i pośpiechu miast.
Tam
właśnie pośród tego piękna żyją się setki narkomanów. To
wydaje się byd niewiarygodne, ale to prawda. Stłoczeni w starej
sali koncertowej słuchali tego, co mieliśmy im do powiedzenia o
Jezusie Chrystusie. Nasze słowa musiały byd przetłumaczone na
holenderski dla tych, którzy nie władali angielskim.
Nie
da się wyrazid słowami tego, jak Bóg poruszał serca Holendrów.
Kiedy padło pytanie, kto chciałby oddad swoje serce Zbawicielowi i
zaakceptowad Go jako swojego Pana, młodzi ludzie, w większości
uzależnieni, dosłownie biegli do przodu, a nawet wchodzili na
podium. To na nowo otworzyło moje oczy na ogromne potrzeby młodych
ludzi.
Spacerując
po południu, spotkałam jeszcze więcej młodocianych dpunów. Na
middleburskich placach dzieliłam się z nimi czekoladą i
orzeszkami, a oni dzielili się ze mną swoimi problemami. Smutno
było myśled, że wszystko, czego pragnęli, to porozmawiad z kimś,
kto by ich zrozumiał i komu by na nich zależało. Ogromnie
żałowałam, że nie znam holenderskiego tak, bym mogła do nich
mówid w bardziej prosty sposób. Naprawdę stali się dla mnie
ważni. Niektórzy z nich wiedzieli, że kiedyś sama byłam
narkomanką i to było dla nich pomocą, dawało nadzieję.
W
rzeczywistości język nie jest niemożliwą do pokonania barierą.
Ludzie czują i wiedzą, kiedy komuś szczerze na nich zależy.
Niektórzy spośród tych uzależnionych oddawali swoje życie
Jezusowi w czasie trwania ewangelizacji. Modliłam się, by otoczono
ich właściwą opieką, tak duchową, jak i fizyczną.
W
Holandii nawiązałam kilka nowych przyjaźni, które przetrwały do
dziś. Ogromną radością była dla mnie ponowna wizyta w tym kraju
w 1972 roku i udział w dokumentalnym programie telewizyjnym, co
okazało się także wielkim błogosławieostwem dla innych.
To
co piszę nie jest w stanie całkowicie oddad głębi i pełni
służby, w której tak wspaniale używał mnie łaskawy Bóg. Jego
dzieło trwa także i dzisiaj, i będzie trwało tak długo, jak
długo będę oddawad siebie całą mojemu Zbawicielowi.
Mogłam
także przeżywad radośd opowiedzenia o Bogu i zmianach w moim życiu
swojemu prawdziwemu ojcu. Powiedział, że jest ze mnie bardzo dumny.
Jeszcze nie zapragnął przyjąd daru zbawienia, ale cały czas się
o niego modlę. 131
Nigdy
już nie spotkałam mojej mamy, odkąd opuściła dom. Nie byłam w
stanie jej odnaleźd, ale wierzę, że pewnego dnia spotkam się z
nią ponownie. Jezus wie, gdzie ona jest, i kto wie, może On spotka
ją wcześniej niż myślę.
Spośród
moich czterech sióstr widziałam się z dwiema. Mają się dobrze.
Jedna szczęśliwie wyszła za mąż i ma troje dzieci, druga mieszka
w Portsmouth. One także wiedzą o ogromnej zmianie, której dokonał
w moim sercu i życiu Jezus Chrystus. Wiem to na pewno: modlitwa może
dokonad zmian. Moje życie jest tego dowodem.
Zawsze
modlę się o moje siostry, mamę i tatę. Bóg jest wciąż ten sam
i działa według swoich zamiarów. Powierzam ich wszystkich Temu,
który zna początek i koniec. Jak dotąd nie wspomniałam jeszcze o
moim mężu, Dawidzie, ponieważ to miała byd historia mojego życia,
nawrócenia i służby. Dodam jednak, że jestem żoną wspaniałego
chrześcijanina, który stoi przy mnie, wspiera i prowadzi w każdy
możliwy sposób, by wypełniała się wola Boga.
Dawid
jest mężem modlitwy. Kiedy wyjeżdżam bez niego, mogę byd pewna,
że spędza większośd czasu, modląc się o mną. Oboje wiemy, że
gdy nasze życie jest w pełni poddane Jezusowi Chrystusowi, to nie
ma granic, dla tego, co On sam chce czynid w nas i przez nas.
Wielu
potrzebujących ludzi odwiedza nasz mały domek. My wiemy, że
modlitwa ma moc, a Jezus może wyjśd naprzeciw wszystkim potrzebom i
problemom, tym dużym i małym. Mój mąż jest wspaniałym
narzędziem, którego Bóg używa do pracy „na zapleczu", w
ukryciu kurtyny. Jestem niezmiernie wdzięczna Bogu za niego, za jego
wsparcie i zachętę. Moim najgorętszym i szczerym pragnieniem jest,
by Zbawiciel nieustannie prowadził mnie, używając do jeszcze
głębszej i pełniejszej służby dla Siebie i innych.
ROZDZIAŁ
XXI
DUCHOWA
WOJNA
„Gdyż
bój toczymy nie z krwią i z ciałem, lecz z nadziemskimi władzami,
ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi
duchami w okręgach niebieskich”(List
Efezjan 6,12)
„Czy
to tylko jakieś nieszkodliwe szaleostwo? A może jednak coś w tym
jest?" – pytał pewien redaktor jednego z brytyjskich
dzienników, autor serii artykułów o magii i okultyzmie. 132
Magia
i inne formy okultyzmu są szkodliwe! Więcej nawet, są szalenie
destruktywne i błyskawicznie rujnują życie wielu ludzi.
Doprowadzają mężczyzn i kobiety do samobójstw, do szpitali
psychiatrycznych, całkowitego zniewolenia strachem, do piekła za
życia. Widząc tylko połowę tego, co ja widziałam w kraju i za
granicami, nikt nie miałby śmiałości stwierdzid, że są to
jedynie jakieś nieszkodliwe głupoty. Musimy zmierzyd się z
rzeczywistością. W ostatnich ośmiu latach5
uprawianie
magii, satanizmu, spirytyzmu i innych form złych kultów wzrosło o
300%. Okultyzm rozwija się na całym świecie niczym złośliwy
nowotwór.
5
Pierwsze wydanie książki miało miejsce w I973r. *przyp. tłum.+
Nie
mogę zakooczyd tej książki bez ostrzeżenia przed tymi rażąco
złymi praktykami, gdyż niejednokrotnie spotykałam młodych ludzi,
których życie zostało kompletnie zrujnowane przez angażowanie się
w mroczne i złe rzeczy. Musimy zadad sobie pytanie, dlaczego tak
wiele, szczególnie młodych osób, zaczyna zajmowad się magią i
okultyzmem?
Zwródmy
uwagę na tempo, jakiego nabiera dzisiejszy świat: przelewanie krwi,
wykroczenia, strajki i okropny pośpiech. Bez wątpienia w umysłach
wielu ludzi pojawia się ogromny znak zapytania:, Dlaczego? Dokąd?
Zaspokajanie
potrzeb umysłu i głód wiedzy wzrasta w człowieku z dnia na dzieo.
Czy jednak potrafi on zaspokoid potrzeby pustego, zranionego serca?
Czy człowiek potrafi wypełnid jego ogromną pustkę? Niestety nie.
Młodzi ludzie szukają odpowiedzi dla swoich wątpliwości. Szukają
czegoś, co wypełniłoby w nich tę lukę. Potrafię to zrozumied,
gdyż przez lata sama szukałam lekarstwa dla mojego pustego serca.
Młodzi
ludzie pójdą wszędzie i będą próbowad wszystkiego, by znaleźd
to Coś. W swoich desperackich poszukiwaniach odpowiedzi i prawdy,
zwracają się w stronę narkotyków, praktyk okultystycznych, a w
szczególności magii. Towarzysząca jej tajemniczośd i emocje to
czynniki o niezwykle przyciągającej sile. W rzeczywistości
przyciągają do zła, a oddalają od prawdy, jedynej prawdy, którą
jest Bóg.
Każdy
z nas szuka chodby odrobiny tajemniczości i wrażeo, wielu rozgląda
się też za zjawiskami ponadnaturalnymi. Gdzie można znaleźd to
łatwiej niż w zgromadzeniu czarownic czy świątyni szatana? A
szatan też to widzi i zostawia poszukującym znaki, które wabią do
miejsc pełnych zła. Wiem to, ponieważ widziałam, jak potrafi
objawiad się zło.
Biblia
ostrzega nas przed magią, wróżbiarstwem i innymi diabolicznymi
praktykami. W Piątej Księdze Mojżeszowej Bóg zabrania wszelkich
takich praktyk 133
nie
dlatego, że jest okrutny i lubi stawiad zakazy, ale ponieważ jest
dobry i kochający. On zna te rzeczy i ich porażającą, złą siłę.
Ostrzega, ponieważ nas kocha. On chce tego, co najlepsze dla kobiet
i mężczyzn, których stworzył.
Różne
przejawy zła nie są jednak najbardziej niebezpieczne.
Najgroźniejszy jest fakt, iż ta rozmaitośd skutecznie odciąga od
Boga, oddala od Niego. Wielu chrześcijan drży, kiedy tylko wspomina
się o praktykowaniu magii, demonach czy innych przejawach zła.
Okultyzm przeraża ich.
-
Nie chcemy słuchad o takich rzeczach - mówią. - Aż ciarki
przechodzą.
Dlaczego
wszyscy się obawiają? To nie tak powinno byd. Musimy nieustannie
pamiętad, że Jezus jest daleko mocniejszy od szatana i grzechu.
Jezus pokonał zło na Golgocie.
Biblia
mówi, że nie powinniśmy ignorowad, lekceważyd podstępów diabła.
Jak będziemy ratowad zagubione dusze i pomagad tym, którzy znajdują
się w sidłach zła, jeśli nie wiemy, co się dzisiaj dzieje na
świecie?
Toczy
się duchowa bitwa. Nie możemy mied nadziei na jej dobry wynik,
jeśli nie znamy naszego przeciwnika. Musimy wiedzied, kto jest
naszym wrogiem na tym duchowym polu walki. Słowo Boże jasno
określa, że niewidzialne siły zła działają a nie- godziwośd
będzie nieustannie się rozszerzad, gdyż przyjście Jezusa jest
bliskie. Nie musimy daleko się rozglądad, by dostrzec, że ta
niegodziwośd jest gorsza, niż kiedykolwiek wcześniej, że coraz
więcej ludzi wpada w pułapkę okultyzmu i poddaje się różnym
przejawom zła, magii.
Niektórzy
chrześcijanie nie mają pojęcia o tym, jak ohydne bywa zło. Tak
więc mądrze jest byd czujnym i świadomym świata materialnego i
duchowego, który nas otacza. Nie unikniemy zetknięcia się z nim w
taki lub inny sposób, czy tego chcemy, czy nie. Nawet małe dzieci
grają nieświadomie w diaboliczne gry takie jak szataoskie tabliczki
ouija6.
6
Tabliczki
Ouija - współczesna wersja to plansza, na której są cyfry od 0 do
9, alfabet oraz słowa dobry, cześd, tak i nie oraz wskazówka na
środku planszy. Gra służy kontaktowaniu się ze zmarłymi i z
istotami duchowymi i zadawaniu im pytao, *przyp. tłum.+
Poproszono
mnie kiedyś, bym odwiedziła kilka szkół podstawowych i ostrzegła
dzieci przed niebezpieczeostwem, jakie niesie ze sobą igranie z
mocami diabelskimi. Nauczyciele i rodzice zostali zaalarmowani, że
ich dzieci po amatorsku parają się okropnymi i złymi praktykami. W
czasie zabaw tabliczkami ouija działy się prawdziwie złowieszcze
rzeczy, a dzieci doświadczały w swoich umysłach przerażającego
strachu i tortur. Bezradni rodzice nie wiedzieli, co robid, kiedy ich
134
kochane
maluchy zaczynały przeraźliwie bad się szkoły, nocą śnie nocą
koszmary, odmawiad jedzenia. A wszystko to za sprawą demonicznej
gry: ouija.
Takie
amatorstwo jest szczególnie niebezpieczne, nie tylko dla dusz, ale i
dla umysłów oraz ciał. Jednym z podstępów szatana jest
objawianie się, jako anioł światłości i skuteczne ukrywanie
niebezpieczeostwa, jakie kryje się pod pozorami niewinnej zabawy. Ja
sama byłam zaszokowana i przerażona odkryciem tego, co działo się
w szkołach.
Pewien
nauczyciel ze szkoły chrześcijaoskiej powiedział mi, że
piętnaścioro spośród dwudziestu dzieci w jego klasie bawiło się
diabelskimi grami. To tylko jedna z takich szkół, w której dzieci
często bawią się tabliczkami ouija.
Chrześcijanie
nigdy nie powinni obawiad się sztuczek szatana. Nigdy nie bój się
magicznej kukiełki, praktyk woodoo czy demonicznych ostrzeżeo.
„Większy jest Ten, który jest w nas niż ten, który jest na
świecie." Chrześcijanie powinni byd czujni i aktywni, mocni w
wierze i pełni pogardy dla strachu.
Możemy
iśd prosto przez świat nieszczęścia w pełnym Bożym uzbrojeniu i
opancerzeniu, a nie w strachu. Nie lekceważmy w żaden sposób
zwodniczych wysiłków szatana, jego pułapek i prób odciągania
kobiet i mężczyzn, chłopców i dziewczynek, od wąskiej drogi
życia i światła.
Częścią
mojej służby w tej duchowej bitwie było ostrzeganie ludzi przed
oszukaoczymi, zwodniczymi rozrywkami, niezależnie od ich formy i
wskazywanie na właściwą drogę, którą jest Chrystus, wspaniały
i wszechmocny Wybawca.
Jestem
świadoma, że istnieje jeszcze inna zwodnicza forma, którą ja
nazywam: demono albo diabło-manią. Cierpią na nią osoby, nie
potrafiące myśled i mówid o niczym innym. Demony zdają się byd
ich duchową dietą gdyż karmią się nimi w czasie śniadania,
obiadu i kolacji. Widzą demony we wszystkim i wszystkich - demony w
psach, kotach, w każdym szpalerze żywopłotu, dosłownie wszędzie.
Tym
biednym ludziom zdaje się, że są zupełnie osamotnieni w swojej
misji wypędzania demonów, w zmaganiu się z tym, co demonami
nazywają. Muszę jednak ze smutkiem stwierdzid, że czynią oni
niepowetowane straty i ogromne zamieszanie.
Poddanie
się takiej demonicznej obsesji jest bardzo niebezpieczne. Ci, którzy
nie potrafią mówid o niczym innym, jak tylko - demonach i o tym, co
te demony czynią- sami potrzebują uwolnienia. Wielu z nich
potrzebuje właściwego nauczania płynącego wprost z Biblii i -
przykro to mówid - chrześcijaoskiej dyscypliny. 135
Chociaż
częścią mojej służby zawsze było demaskowanie magii i
ostrzeganie przed niebezpieczeostwami okultyzmu, mogę was upewnid,
że nie koncentruję się głównie na tym.
Dopiero
gdy jestem poproszona o opowiedzenie historii mojego życia, mówię
także o demonicznych mocach, ujawniam zło oraz jego dzieła - rzecz
jasna, nie po to, by przydad temu jakiejkolwiek chluby.
Najszczęśliwsza jestem jednak wtedy, kiedy mogę głosid wspaniałą
historię zbawienia, Ewangelię, mówid o Jezusie i Jego miłości.
W
Księdze Objawienia 12:11 czytamy: „A oni zwyciężyli go *szatana+
przez krew baranka i przez słowo świadectwa swojego." Często
cytowałam te słowa przed składaniem mojego świadectwa. To
wspaniale, że gdziekolwiek mówimy o swojej drodze do Boga, oddajemy
Mu chwałę i pokonujemy szatana. Diabeł nienawidzi, gdy Boże
dzieci uwielbiają Boga przez osobiste świadectwo. Chociaż
niebezpieczne jest, wspomniane wcześniej, całkowite koncentrowanie
się na demonach, to równie niebezpiecznym jest fakt, że wielu
chrześcijan całkowicie odrzuca ich istnienie.
Jezus
będąc tutaj na ziemi, leczył choroby i wypędzał złe duchy.
Angażował się w dwie, całkowicie inne, a jednak zależne od
siebie, sfery działania. On sam powiedział, co czytamy w Ew. Marka
16: „idźcie więc, na cały świat i głoście Ewangelię
wszelkiemu stworzeniu. (...) A takie znaki towarzyszyd będą tym,
którzy uwierzyli: w imieniu moim demony wyganiad będą, nowymi
językami mówid będą, (...). Na chorych ręce kłaśd będą, a ci
wyzdrowieją."
Dzisiaj
znacznie więcej osób jest opętanych przez demony niż wówczas,
kiedy Jezus chodził po ziemi. Jezus nie ukrywał, że nikczemnośd i
niegodziwośd będzie się rozprzestrzeniad.
Mamy
więc dwie skrajności: tych, którzy nie mówią i nie myślą o
niczym innym, jak tylko o demonach, oraz tych, którzy odrzucają ich
istnienie. Bardzo często biedni ludzie pragnący uwolnienia od
demonów, pozostają wciąż zniewoleni i odrzuceni, właśnie z
powodu tej niewiary. Musimy zachowad równowagę we wszystkim, w
żadnej sprawie nie popadad w skrajnośd. Musimy brad pod uwagę całe
Słowo Boże, a nie tylko częśd. Założyd całą zbroję, jak mówi
apostoł Paweł, ponieważ to nie jest bitwa cielesna, ale duchowa,
którą staczamy w mocy Boga przeciw bastionom szatana.
Tak,
opętanie przez demony jest rzeczywistością. Niezaprzeczalną
rzeczywistością. Ale Bogu niech będą, dzięki, że Jezus jest
równie rzeczywisty. Jego Słowo nas o 136
tym
upewnia i On sam temu dowodzi. Demony mogą byd wypędzane w imieniu
Jezusa. To imię napełnia je przerażeniem i przed Nim uciekają.
Chore ciała mogą byd i dzisiaj uzdrawiane.
Jezus
powiedział: „Idźcie i głoście, mówiąc, Bliskie jest Królestwo
Niebieskie, uzdrawiajcie chorych, oczyszczajcie trędowatych,
wzbudzajcie umarłych i wypędzajcie demony. Darmo dostaliście,
darmo dawajcie."
Jesteśmy
Jego uczniami, ja jestem Jego uczennicą. On przebaczył mi wszystko
i całkowicie uwolnił od mocy zła i demonów. On napełnił mnie
Duchem Świętym. Dlatego będę Jemu za darmo dawała całą siebie.
Tak wiele mi przebaczył i dlatego tak bardzo Go kocham.
Całą
moją przeszłośd zostawił z tyłu, za Swoimi plecami, już na
zawsze, nigdy mi jej nie wypominając. Obmył mnie i jestem bielsza
niż śnieg - „To jest tak, jakbyś nigdy nie zgrzeszyła."-
powiedział. Usprawiedliwiona.
Czyż
nie jest to wspaniałe? Zamiast togi czarownicy, zamiast brudnych
szmat wstydu i grzechu, On ubrał mnie w szaty zbawienia. Okrył mnie
Swoją suknią Swojej sprawiedliwości. Nowe odzienie dla nowego
stworzenia. Włożył w moje usta nową pieśo i postawił moje stopy
na równej skale, na Jezusie Chrystusie, moim Panu.
Nie
dziwi więc, że od początku byłam pełna emocji. Miałam nowe
życie, nową miłośd, nowe szaty, nową pieśo. Miałam coś, tak
wiele i to sprawiało, że byłam pod wrażeniem. A kiedy opowiadam
Ewangelię napełnia mnie taka radośd, że często nie mogę, nie
umiem, powstrzymad wypływającej ze mnie pieśni radości. Często
też taoczę w szczerej radości Bożej.
Jezus
powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię zbawienia całemu
stworzeniu i w moim imieniu czyocie wszystko." Więcej nawet, On
powiedział: „Większe rzeczy czynid będziecie niż ja, ponieważ
ja idę do Ojca." Niesamowite, prawda?
Pozwólcie
mi przytoczyd jeden przykład, gdy Bóg użył mnie do wypędzenia
demonów w Swoim imieniu. Prowadziłam ewangelizację namiotową w
Liverpoolu. To był ogromny namiot, tamtego wieczora po brzegi
wypełniony ludźmi. Codziennie wiele dusz było cudownie zbawianych,
wiele chorych ciał uzdrawianych. Chrześcijanie oddawali swoje życia
i serca na służbę Chrystusowi. To był tydzieo, którego nigdy nie
zapomnę. Boży Święty Duch działał ogromną mocą. Jednego
wieczoru pojawiły się kamery. Po raz kolejny Jezus był uwielbiany
w telewizyjnych wiadomościach. Jezus stał się w Liverpoolu tematem
numer jeden, o którym mówiła nie tylko telewizja, ale także radio
Merseyside. 137
Pod
koniec tego tygodnia błogosławieostw miało miejsce kolejne cudowne
wydarzenie. Pewna sympatyczna, starsza pani, chrześcijanka, podeszła
do mnie, by porozmawiad.
-
Chciałam cię prosid o modlitwę za Dawida, mojego wnuka, -
powiedziała. - Był kiedyś wspaniałym wierzącym chłopcem, ale od
jakiegoś czasu angażuje się w czarną magię.
Jej
oczy były pełne łez. Opowiadała dalej: - Mieszka ze mną od
dziesięciu lat i ogromnie go kocham. Nie będę mogła spocząd,
dopóki on nie wróci na właściwą drogę. Jednego wieczoru,
kontynuowała, czekałam na jego powrót (nigdy się nie kładę,
dopóki nie zobaczę, że bezpiecznie wrócił do domu), siedziałam
na moim bujanym fotelu modląc się, kiedy poczułam obecnośd zła w
pokoju. Nagle zobaczyłam to zło, ukazała mi się postad
wyglądająca jak duch. Wezwałam imię Jezusa i to zniknęło.
Kiedy
wrócił Dawid, widziałam, że był zły. Opowiedziałam mu, co się
stało i zaczęłam go błagad, by wrócił do Chrystusa. Był tak
przerażony, że zdecydował się skooczyd ze złymi praktykami. Ale
nie uwolnił się. Każdej nocy słyszę go szamoczącego się w
swoim pokoju. Jest w strasznym stanie. Modlę się za niego bez
ustanku. Prosiłam, by przyszedł tutaj do namiotu, ale odmówił.
Myśli, że już jest dla niego za późno.
Była
bardzo przerażona i pełna niepokoju. Pomodliłyśmy się krótko
razem i zapewniłam ją, że będę trwała w modlitwie za Dawidem.
Odeszła. Zdawało mi się, że było jej nieco lżej.
Następnego
wieczoru Dawid przyszedł na spotkanie. Kiedy skooczyłam przemawiad,
wezwałam tych wszystkich, którzy potrzebowali modlitwy, by podeszli
do przodu. Wielu odpowiedziało na to wezwanie. Niektórzy
potrzebowali uzdrowienia ciała, inni oddawali swoje serca i życia
Jezusowi. Duch Święty znów działał w niesamowity sposób.
Zbawiał dusze i uzdrawiał ciała.
Pośród
tych wielu poszukujących był także Dawid. Nie miałam pojęcia, że
ten chłopiec, o którego modliłam się poprzedniego wieczoru,
wyszedł do przodu. Podchodziłam kolejno do każdego potrzebującego
modlitwy. Dotarłam do Dawida i zapytałam: - Jak ci na imię synu?
-
Dawid.
Bóg
pokazał mi, że to był wnuczek tej maleokiej staruszki, która była
tu wczoraj.
-
Złamałeś serce swojej biednej babci, Dawidzie - powiedziałam. 138
Słysząc
to, niemal upadł ze zdumienia
-
Igrałeś z ogniem - ciągnęłam dalej - zabawiając się magią i
woodoo. Ale jeśli ukorzysz się dziś przed Chrystusem, On ma moc
cię uwolnid.
-
Skąd o tym wiesz? - zapytał.
-
Twoja babcia powiedziała mi o tobie poprzedniego wieczoru, a dziś
Bóg pokazał mi, że to ty jesteś tym, o którym ona mówiła.
Tak,
pośród pół tysiąca osób obecnych na spotkaniu, Bóg wskazał mi
tego chłopca. Stał przedtem z tyłu, a teraz mówiłam bezpośrednio
do niego, wskazując na powagę tego, czego się dopuszczał. Dawid
prawdziwie się opamiętał, jednak dzieliły go jeszcze długie
godziny od zupełnego uwolnienia od demonów.
Wspierana
modlitwą innych chrześcijan wypędziłam w imieniu Jezusa siedem
demonów do Gehenny. To była niesamowita bitwa, duchowa bitwa z
samym złem. Demony były bardzo silne i waleczne, ale Jezus był
mocniejszy. Ostatecznie Dawid został całkowicie uwolniony, dzięki
mocy Jezusa Chrystusa, wszechmocnego Zwycięzcy. O trzeciej rano
Dawid przyjął chrzest wodny. Został także ochrzczony Duchem
Świętym i chwalił Boga niebiaoskimi językami. Cóż to była za
radośd dla nas wszystkich!
Jego
babcię - pełną radości i wdzięczności wobec Boga zobaczyłam,
na kolejnym spotkaniu pod namiotem. Tym razem łzy, które spływały
po jej policzkach, były łzami ogromnego szczęścia.
-
Teraz mogę nareszcie odpocząd - powiedziała. - On modli się i
chwali Boga cały dzieo. Spalił wszystkie swoje książki o magii i
inne rzeczy z tym związane. Chwała niech będzie Zbawicielowi!
W
duchowej walce na Bożym polu bitwy, nie zawsze po jednym zwycięstwie
następuje kolejne. Popełniane są także błędy. Są upadki. Były
takie chwile, gdy ja upadałam jak długa na ziemię i to z wielkim
hukiem. Były momenty, kiedy brakowało mi łaski, przezorności i
mądrości. Wtedy szatan śmiał się i mówił: „Jesteś nikim,
zawodzisz. Przeklnij to wszystko i daj sobie z tym spokój."
Zamiast
zostawad na ziemi w niepowodzeniu, pozwalałam Bogu, by mnie podniósł
i wówczas korzyłam się przed starym, szorstkim krzyżem, wyznając
mój upadek. Modliłam się i łkałam przed Bogiem: „Drogi Jezu,
zawodzę, wszystko psuję, ale wciąż Cię kocham. Zmiłuj się nade
mną i pomóż mi iśd dalej." 139
Wiele
się nauczyłam na swoich własnych błędach i upadkach. Dzięki
łasce Boga nauczyłam się przede wszystkim tego, by Jemu rzetelnie
oddawad wszystkie niepowodzenia i porażki, z jakimi przychodzi mi
się mierzyd.
Czy
Bóg kiedykolwiek bierze wielki kij i ściga nas z powodu tychże
niepowodzeo i porażek? Po tysiąckrod nie! On delikatnie podnosi
nas, gdy wyznajemy nasze winy i pomaga nam stanąd na nogi i mówi,
by iśd dalej.
Te
upadki nauczyły mnie całkowitego polegania na Jezusie, zupełnej
zależności od Niego, wszechmocnego Dowódcy mojej duszy. Na nic zda
się zostad na ziemi w kurzu i brudzie, kiedy popełni się błąd.
Taka reakcja może tylko ułatwid szatanowi pogrążanie nas. Nie
wolno nam się poddawad, kiedy zawiedziemy Boga. Szatan tylko czeka
na takie chwile, zawsze gotowy, by chwycid nas w swoje pazury niczym
sęp. Jednym z jego ulubionych forteli jest przekonywanie nas, że
nie jesteśmy wystarczająco dobrzy, że nigdy nie pokonamy naszych
słabości.
W
Biblii czytamy, że także najwięksi mężowie Boży czasem upadali.
Król Dawid był mocnym żołnierzem i wspaniałym pieśniarzem. Ale
król Dawid zgrzeszył7.
Spodobała mu się żona innego człowieka i cudzołożył z nią.
Posłał potem jej męża, Uriasza, na pewną śmierd, nakazując mu
walczyd na przedniej linii frontu. A wszystko, dlatego, że owa
kobieta okazała się byd brzemienną i król chciał ją pojąd za
żonę. Ale Dawid opamiętał się, poniósł konsekwencje swojego
czynu i wyznał swój grzech. Czytamy w Biblii, że pobiegł do
świątyni, chwycił rogi ołtarza, pokutował i odnalazł
przebaczenie oraz pokój z Bogiem. Wtedy odszedł i stoczył jeszcze
wiele zwycięskich bitew.
7
2 Ks. Samuela 11,1-27
8
Historia
Jakuba - 1 Ks. Mojżeszowa od 25,19
9
Ewangelia:
Mt 26,57-75; Mk 14,53-72; Łk 22,54-62, Jn 18, 12-27
Jakub
był człowiekiem modlitwy, który pewnej nocy stoczył bitwę z
aniołem8.
On także zawiódł, także miał upadki i niepowodzenia. Oszukał
swojego starego ojca, ukradł błogosławieostwo i pierworództwo
należące się jego bratu. Odrzucił swoją żonę Lee, ponieważ
kochał jej siostrę Rachelę. Jakub został pochwycony przez swoje
własne serce, jego niewiernośd i zwodniczośd, a jednak był on
wielkim mężem bożym.
Także
Piotr zawiódł Chrystusa9
wtedy,
gdy Ten potrzebował go najbardziej. Piotr opamiętał się i szedł
dalej. Zaparł się swojego Pana, a jednak później poprowadził
kościół do Pięddziesiątnicy. 140
Ci
mężowie i wielu innych zawodzili Boga w różnym czasie. Nikt nie
jest doskonały. Nawet apostoł Paweł tak napisał w liście do
Rzymian, w rozdziale 7: „Albowiem nie rozeznaję się w tym, co
czynię; gdyż nie to czynię, co chcę, ale czego nienawidzę, to
czynię". I dalej tak mówi: „Nędzny ja człowiek! Któż
mnie wyzwoli z tego ciała śmierci?" Odpowiedź? „Bogu niech
będą dzięki przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego!" Tylko
przez Jezusa możemy pokonad samych siebie.
Chrześcijanie,
patrzcie w górę, kiedy upadacie i kiedy popełniacie błędy. Nie
zamykajcie się w swoim wnętrzu! Stawiajcie czoła słabościom i
płaczcie głośno do Jezusa. Polegajcie na nim. Wstaocie i idźcie
dalej z Bogiem, tak jak i ja idę, wyżej i wyżej, głębiej i
głębiej z Chrystusem.
Wciąż
jestem na polu walki dla mojego Boga, wciąż staczam tę duchową
bitwę. Nie sama, gdyż Jezus, mój wszechmocny Dowódca zbawienia,
idzie przede mną i walczy obok mnie. Bez Niego niczego bym nie
mogła, - jedynie upadad. Tak długo, jak długo sił mi starczy,
będę Mu służyd. Tak długo, jak długo będzie mi użyczał
oddechu, będę Go wychwalad i wielbid oraz mówid o Jego miłości,
łasce, współczuciu i mocy.
Chcę,
by cały szeroki świat dowiedział się, jak Go kocham. Chcę, by
cały szeroki świat, także Go poznał. Chcę powiedzied wszystkim i
wszędzie, że mój Jezus żyje, że mój Jezus troszczy się, że
mój Jezus jest wspanialszy niż cokolwiek innego, wspanialszy niż
ktokolwiek inny i że może uczynid wszystko. Dla Niego nie ma nic
niemożliwego. Nic!
Kolejna
bitwa będzie zwyciężona, kiedy skooczę tę książkę. Tak, to
była bitwa – duża bitwa. Na początku nie chciałam niczego
pisad. Poza tym nie myślałam, że w ogóle będę umiała.
Wielu
ludzi pytało mnie: - Dlaczego nie napiszesz książki?
Łatwiej
powiedzied niż zrobid, myślałam. Kiedy miałabym znaleźd czas na
pisanie książki? Było to możliwe jedynie dzięki modlitwom i
Bożemu przewodnictwu. Pisałam ją między jednym, a drugim
spotkaniem ewangelizacyjnym. Ufałam i modliłam się, by była ona
błogosławieostwem dla każdego czytelnika.
Wraz
z zakooczeniem tej książki, zakooczy się kolejna bitwa, a
rozpocznie inna, ale mając Jezusa obok siebie, jestem przekonana, że
pokonam każdego wroga. Z Jego wszechmocną dłonią nade mną i Jego
siłą we mnie, będę staczad dobry bój o wiarę, odziana w całą
zbroję Bożą: przyłbicę zbawienia, pas prawdy, pancerz
sprawiedliwości. Mając też miecz Ducha, którym jest Słowo Boże
-jakże można zawieśd? 141
Kiedy
byłam dzieckiem, tak bardzo samotnym i nieszczęśliwym,
zastanawiałam się często, po co w ogóle się urodziłam. Kiedy
byłam w celi w więzieniu w Holloway, zastanawiałam się często,
po co w ogóle się urodziłam.
Teraz
wiem, dlaczego:
Urodziłam
się w ciele, bym mogła narodzid się z Ducha Bożego;
Urodziłam
się, by głosid Ewangelię wszelkiemu stworzeniu;
Urodziłam
się, aby kochad Jezusa i służyd mu;
Urodziłam
się, aby pocieszad samotnych, kochad niekochanych;
Urodziłam
się, aby walczyd dla Niego i służyd Mu ze wspaniałą i
wszechmocną armią Boga aż do dnia, kiedy zobaczę Go twarzą w
twarz i opowiem historię, zbawiona przez łaskę...
Ale
koniec jeszcze nie nadszedł, chwalmy Boga.
I...
przyjdź szybko, Panie Jezu! Amen.
Doreen
Irvine
Fot.
Doreen Irvine
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz