sobota, 8 listopada 2014

Czy jesteś bliski poddania się?
By David Wilkerson
W ostatnich miesiącach coraz większa liczba posługujących
pisze do mnie o swojej trosce o ludzi w ich zborach, którzy po
prostu poddają się. Jeden z posługujących napisał:
"Widzę, jak członkowie mojego kościoła z takim wysiłkiem
próbują radzić sobie z problemami w swoich małżeństwach oraz
presjami w ich osobistym życiu. Kiedy tylko wydaje się, że
zwycięstwo jest w zasięgu ręki, potykają się i upadają. Dobrzy,
uczciwi chrześcijanie są tak często przytłoczeni poczuciem winy
i potępienia. To wszystko doprowadza do rozpaczy. Kiedy nie są
oni w stanie sprostać własnym oczekiwaniom, kiedy na nowo
popadają w grzech i dają się uwikłać, podejmują decyzję o
poddaniu się. Niewielu wie, w jaki sposób oderwać się od stanu
gwałtownie narastającej depresji i zamieszania."
Zgadzam się z oceną tych posługujących. Coraz więcej
chrześcijan jest w punkcie załamania. Nikt z nich nie mówi o
rezygnacji z Pana. Niewielu chrześcijan ośmieliłoby się nawet
dopuścić myśli o porzuceniu swojej miłości do Jezusa.
Większość zrozpaczonych chrześcijan myśli jedynie o rezygnacji
z samych siebie. Słyszy się tak często: "Nie mogę już dłużej
wytrzymać. Nie potrafię sobie poradzić, pomimo że tak bardzo
się staram. To jest zupełnie beznadziejne. Po co mam
próbować?"
Słyszę, jak dzisiaj niektórzy posługujący bez przerwy głoszą
jedynie "pozytywne przesłanie". Mówią oni, że każdy
chrześcijanin ciągle doświadcza cudów, wszyscy otrzymują
natychmiastowe odpowiedzi na modlitwy, wszyscy czują się
dobrze, dobrze im się powodzi, a cały świat jest słoneczny i
usłany różami. Uwielbiam słuchać takiego rodzaju nauczania,
ponieważ naprawdę pragnę, aby te wszystkie dobre i zdrowe
rzeczy dotyczyły ludu Bożego. Lecz dla wielu naprawdę
szczerych i uczciwych chrześcijan sprawy układają się inaczej.
Jakież smutne jest słuchanie tej płytkiej teologii, wciskanej z
dzisiejszych kazalnic. Taka teologia jest obrazą dla Jezusa, który
uniżył się, który stał się ubogim i umarł jako nieudacznik w
oczach świata. Właśnie głoszenie takich materialistycznych
kazań źle przygotowało całe pokolenie chrześcijan do znoszenia
jakiegokolwiek cierpienia. Nie nauczyli się tego, żeby być
zadowolonymi z tego co posiadają, by znosić upokorzenia i
przystać na to, że nie będą mieć zawsze wszystkiego w obfitości.
Służenie Bogu staje się czymś w rodzaju biegu olimpijskiego, w
którym wszyscy muszą walczyć o złote medale.
Nic dziwnego, że nasi młodzi ludzie poddają się jako pokonani,
nie potrafią żyć według obrazu stworzonego przez religię:
szczęśliwego, bogatego, odnoszącego sukces, zawsze
pozytywnie myślącego chrześcijanina. Ich świat nie jest tak
idealny. Patrzą w lustro i spostrzegają twarz pokrytą brzydkimi
pryszczami. Żyją ze złamanymi sercami, w nieustannych
kryzysach i okropnych problemach rodzinnych. Ich przyjaciele
są uzależnieni od narkotyków, często też patrzą na ich śmierć.
Spoglądają w niepewną przyszłość przerażeni i zaniepokojeni.
Codziennie ściga ich samotność, strach i depresja.
"Pozytywne myślenie" wcale nie sprawia, że ich problemy
znikają. Wyznawanie, że w rzeczywistości one tak naprawdę nie
istnieją, niczego nie zmienia. Owi "apostołowie tego, co
pozytywne" nie mają prawa wyłączać z życia doświadczenia
ogrodu Getsemane. Kielich cierpienia, godzina izolacji i noc
zamieszania - wszystkie one były bowiem częścią życia Mistrza.
Nasze wielkie osiągnięcia i sukcesy powinny mieć miejsce w
Getsemane, a nie w Fort Knox [miejscowość w stanie Kentucky;
znajduje się tam skarbiec Stanów Zjednoczonych - przyp. tłum.]
Próba trocin stała się dla wielu próbą złota. Biblia stała się
swoistym katalogiem z niezliczoną ilością kuponów
zamówieniowych na dobra życiowe dla każdego, kto chce zostać
"elokwentnym" chrześcijaninem. Wszystko zaś, co związane jest
z cierpieniem i bólem podobnym do Jobowego, uważane jest za
negatywny sposób życia.
Bóg jest dobry i ci, którzy są hojnymi dawcami otrzymują
błogosławieństwo w obfitości. Człowiek powinien zawsze
myśleć o tym, co dobre i uczciwe; jednakże faktem jest, że ból,
cierpienie i ubóstwo spadają również na najświętszych Bożych
ludzi tak, jak na sprawiedliwego Joba.
Co powiesz zamężnej kobiecie, której rozpada się dom, a ona nie
może nic na to poradzić? Słuchała wielu rad swoich przyjaciół,
rozmawiała z pastorem; nieustannie jest wzywana
do "pozostawania na kolanach w modlitwie i wierzenia, że Bóg
dokona cudu". Owa kobieta pości i modli się, wręcz na kolanach
zbliża się do swego męża. Ze wszystkich sił wydobywa z siebie
wiarę, lecz pomimo jej uczciwych wysiłków, on jest coraz
bardziej zatwardziały, zgorzkniały i domaga się rozwodu. Nie
wszystkie małżeństwa zostają uzdrowione przez modlitwy i
dobre intencje. Aby małżeństwo funkcjonowało, potrzebne są
dwie osoby. Chociaż modlitwa może sprowadzić moc
przekonania o grzechu od Ducha Świętego na odchodzącego
współmałżonka, równie dobrze może on oprzeć się wszystkim
Bożym wysiłkom i odrzucić dobre rozwiązanie.
Może niektórzy z moich przyjaciół zastanawiają się, dlaczego
ostatnio spędzam tak dużo czasu, mówiąc o małżeństwie,
rozwodzie i domu. Powód jest prosty. W moich podróżach
ewangelizacyjnych rozmawiałem z wieloma dziećmi,
znajdującymi się na progu samobójstwa. Ogromna większość
mówi mi, że ich depresja wypływa z kłopotów w domu. Tata z
mamą mają problemy małżeńskie albo już rozwiedli się.
Wiele mężów i żon podaje się, jeśli chodzi o ich małżeństwo.
Pewien mój przyjaciel, będący sługą Bożym, którego rozwód stał
się właśnie sprawą ostateczną, powiedział mi, że zaczął uchodzić
za bohatera dla niektórych spośród jego bliskich przyjaciół.
Jeden z przyjaciół zadzwonił do niego i zapytał: "Skąd wziąłeś
odwagę do tego, aby się rozwieść? Człowieku, my też mamy
problemy, ale myślę, że jestem tchórzem. Żałuję, że nie potrafię
podjąć tego kroku."
Inny zadzwonił, mówiąc: "Nasze małżeństwo jest farsą. My już
nie potrafimy się ze sobą w ogóle porozumiewać. Ja już się
poddałem. Nie wiem jednak jak powziąć ostateczną decyzję o
rozwodzie. Jestem tak bardzo przywiązany do poczucia
bezpieczeństwa i do mojej pracy. Po prostu boję się, że
straciłbym zbyt wiele."
Jeszcze inny zadzwonił i powiedział: "Podziwiam twoją odwagę.
Wyrwałeś się z beznadziejnej sytuacji. Przypuszczam, że ja będę
nadal tak wegetował, żyjąc w niedoli. Nie chcę, aby moje dzieci
zwróciły się przeciwko mnie. To jest jedyna rzecz, która mnie
trzyma. Całkowicie poddałem się, jeśli chodzi o nasze
małżeństwo."
Wielu spośród was właśnie w tej chwili jest na krawędzi
poddania się. Nie jesteście w stanie pojąć, co się dzieje z wami, z
waszym małżeństwem, z waszym domem. Czegoś brakuje.
Możesz się starać ile chcesz, ale po prostu nie jesteś w stanie
znaleźć klucza do doprowadzenia spraw do porządku. Ileż to
godzin spędziłeś w zupełnej samotności, próbując dojść do tego,
w którym momencie sprawy poszły nie tak? Urok zniknął.
Romantyczność odeszła. Możliwość porozumiewania się zanikła.
Teraz, ich miejsce zastąpiły kłótnie, pytania, podejrzenia,
insynuacje, raniące uwagi.
Pewna pani ze złamanym sercem napisała:
"Drogi Panie, po prostu nie mogę uwierzyć, że to przytrafiło się
właśnie mnie. Byłam taka bezpieczna, współczułam wszystkim,
którzy borykali się z wieloma problemami. Nigdy nie przyszło
mi do głowy, że nasze małżeństwo mogłoby się rozpaść. Byłam
przecież taka inteligentna, nazbyt zaangażowana w dawanie i
dzielenie się. Teraz jestem ofiarą tego przekleństwa, jakim jest
rozwód. Jest to druzgocące doświadczenie."
Pewien dobry doradca w sprawach małżeństwa zaprosił mnie
ostatnio na obiad i zanim podano zakąskę wyznał, że jego własne
małżeństwo znalazło się w niebezpieczeństwie. "Nie można już
więcej uważać każdego dobrego małżeństwa za
pewnik" - powiedział. "Odkrywam, że muszę pracować tak
ciężko, jak nigdy dotąd, aby utrzymać prawość. Jestem
przekonany, że szatan jest zdecydowany rozbić moje i każde
chrześcijańskie, dobre małżeństwo. Jest to dobrze przygotowany
atak na najlepsze z małżeństw. Jeżeli może on spowodować
rozbicie najsilniejszych i najbardziej podziwianych małżeństw, to
te słabsze będą stały wobec pokusy zakończenia walki i poddania
się?.
Równie istotne są ukryte walki w osobistym życiu chrześcijan.
Wewnętrzne zmagania przeciętnego wierzącego wzmagają się
dzisiaj w swej intensywności i proporcji. Wiele ludzi znajduje się
w sytuacjach zbyt trudnych do zrozumienia. Tak jak psalmista
Dawid, wyznają oni: "Moje grzechy przytłoczyły mnie. Są dla
mnie zbyt wyniosłe, bym mógł je zrozumieć".
Apostoł Paweł powiedział: "Dopóki bowiem jesteśmy w tym
namiocie, wzdychamy, obciążeni..." (2 Kor 5,4). Wątpię, czy
moglibyśmy choćby policzyć wielkie ilości chrześcijan, którzy
wzdychają w ukryciu z powodu noszonych ciężarów.
Paweł mówił także o utrapieniu: "... o utrapieniu naszym, jakie
nas spotkało... iż ponad miarę i ponad siły nasze byliśmy
obciążeni tak, że nieomal zwątpiliśmy o życiu naszym" (2 Kor
1,8).
Gdybyś zdjął maskę z każdego wielkiego kaznodziei i każdej
podziwianej osoby, znalazłbyś chwile głębokiej depresji.
Zobaczyłbyś te same niedomagania, które można znaleźć w
każdym zwykłym chrześcijaninie. Wszyscy mamy okresy
rozpaczy połączone z uczuciami porażki. Czasami wszyscy
myślimy o skończeniu z tym wszystkim. Wszyscy myśleliśmy o
poddaniu się.
Dlaczego tak się czujemy?
Dlaczego czasami czujemy się tak, jakbyśmy mieli się poddać?
Przede wszystkim dlatego, że żyjemy tak, jakby Bóg opuścił
Ziemię. Nie wątpimy w Jego istnienie czy rzeczywistość, lecz
nasze modlitwy wydają się być niewysłuchane. Wołamy o Jego
pomoc tak rozpaczliwie, a On wydaje się nie słyszeć. Zmagamy
się, ale popełniamy jeden błąd za drugim. Obiecujemy poprawę,
zwracamy się do Biblii, płaczemy i modlimy się, zajmujemy się
pomaganiem innym i czynieniem dobra, a tak często
pozostajemy z pustym doznaniem niespełnienia. Obietnice Boga
ciągle nas nachodzą. Wyznajemy tą obietnicę z wiarą, która
wydaje się nam być szczera i dziecięca, lecz raz za razem nie
udaje się nam otrzymać tego, o co prosimy. W godzinie pokusy
upadamy!
Wkrada się wtedy zwątpienie i szatan szepce nam: "Nic nie
skutkuje. Wiara w Boga nie daje rezultatów. Pomimo twoich łez,
modlitw i zaufania Słowu Bożemu - nic tak naprawdę się nie
zmienia. Przemijają dni, tygodnie, a nawet lata, a twoje
modlitwy, nadzieje i marzenia ciągle są niewysłuchane i
niespełnione. Skończ z tym wszystkim! Poddaj się!"
Każdy chrześcijanin na tej planecie dochodzi w jakimś okresie
swojego życia do tego kryzysowego momentu, w tym momencie,
kiedy ściany wydają się walić, a sufit nad nami wygląda tak,
jakby miał spaść w dół, kiedy wszystko wydaje się rozpadać, a
grzech za wszelką cenę chciałby zdobyć przewagę, jakiś głos
głęboko w nas głośno woła: "Odejdź od tego wszystkiego.
Przestań próbować! Uciekaj! Po co to znosić? Uciekaj! Nie
musisz przecież tego znosić! Zrób coś stanowczego!"
Dawid, przytłoczony złem w swoim sercu wołał do
Boga: "Obudź się! Dlaczego spisz, Panie? Przebudź się, nie
odrzucaj nas na wieki! Dlaczego zakrywasz oblicze twoje,
zapominasz o nędzy i udręce naszej?" (Ps 44, 24-25).
Bracie i siostro w Panu! Czy nie zdumiewa cię to, że wielcy
mężowie Boży stawiali czoła tym samym walkom, w obliczu
których my stajemy dzisiaj? Biblia mówi:
"Nie dziwcie się, jakby was coś niezwykłego spotkało, gdy was
pali ogień, który służy doświadczeniu waszemu, ale w tej mierze,
jak jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, radujcie się,
abyście i podczas objawienia chwały jego radowali się i
weselili" (1 P 4,12-13).
Job był doskonałym człowiekiem w oczach Bożych, jednak
również i on doświadczył okresu, kiedy chciał się poddać.
Agonia Joba wynikła ze straszliwego problemu. W swoim sercu
był przekonany, że Bóg wiedział, gdzie się znajdował i przez co
przechodził. Jednak nie potrafił wejść w Bożą obecność.
Lamentował:
"Oto, gdy idę naprzód - nie ma go, a gdy się cofam - nie
zauważam go. Gdy szukam go po lewej stronie, nie dostrzegam
go, gdy się ukrywa po prawej, też go nie widzę" (Job 23,8-9).
Job mówił do siebie: "Wiem, że Bóg istnieje, przebywa w jakimś
miejscu, patrząc z góry na mnie w całym tym moim problemie.
On wie, jaką drogą podążam, ale pomimo wszelkich moich
starań odnalezienia Go, On stale ukrywa się przede mną. Wierzę
w to, że Bóg jest realny, że On tam jest, ale po prostu nie mogę
Go dojrzeć". W zupełnej rozpaczy Job szlocha: "... lękam się
go... Wszechmocny zatrwożył mną" (Job 23,15-16 BG).
Wszelkie te straszne i niepokojące myśli odnośnie Boga były
rezultatem tego, o co Job uważał za boską bezczynność. Job
spiera się, że Bóg nie doprowadza go do zguby, a jednak nie
usuwa ciemności. (zobacz Job 23,17).
Job doszedł do takiego kresu: Doprowadź sprawy do porządku,
albo niech zginę, tylko nie milcz względem mnie. Nawet, jeśli
sprawisz, że zginę, to przynajmniej będę wiedział, że tam jesteś.
Jakie jest lekarstwo?
Jak możemy nauczyć się wytrwałości i przeżywania
pojedynczego dnia? Możesz zacząć od zapomnienia o
wszystkich "rozwiązaniach na skróty" i "magicznych
lekarstwach". Chrześcijanin nie potrzebuje, by rzekomy duch
rozpaczy został z niego wyrzucany tak, jakby jego wyjście
czyniło życie łatwiejszym. Bóg nie zejdzie też na dół i nie będzie
żył naszym życiem za nas. Kusiciel nie będzie zniszczony aż do
dnia, kiedy Pan wrzuci go do więzienia. Szatan będzie zawsze
obecny tutaj kusząc, oskarżając i próbując obrabować każdego
wierzącego z jego wiary.
Im dłużej żyję dla Chrystusa, tym trudniejsze dla mnie jest
przyjęcie "łatwych rozwiązań na wszystko". W moich własnych
zmaganiach odkryłem wielką pociechę i pomoc w dwóch
wspaniałych prawdach.
Bóg naprawdę mnie kocha!
To jest pierwsza prawda. On nie zajmuje się potępianiem swoich
dzieci bez względu na to, czy odnoszą porażki, czy nie. On nam
współczuje, jak kochający Ojciec, który pragnie tylko tego, by
podnieść nas z naszych słabości.
Ostatnio przelotnie zobaczyłem tę miłość, gdy spacerowałem w
lesie, otaczającym nasze rancho. Nigdy wcześniej nie
zatrzymywałem się, by pomyśleć o ptakach, które latają wokoło
wolne i zdrowe. Ale nagle na ziemi tuż przede mną trzepotał
maleńki, kaleki ptaszek. Tak bardzo starając się wzlecieć w górę,
to małe pisklę mogło jedynie bezradnie trzepotać skrzydełkami w
piasku. Schyliłem się, aby go podnieść. I właśnie wtedy mój
umysł oświecił znany fragment z Pisma: "... i ani jeden [wróbel]
nie spadnie na ziemię bez Ojca waszego" (Mt 10,29 KJV).
Kiedyś myślałem, że ten werset należy tak rozumieć: "Żaden
wróbel nie spada na ziemię bez wiedzy Ojca". Ale wersja
Mateusza stwierdza: "Żaden nie spadnie bez Ojca".
Bóg jest z nami nawet wtedy, gdy upadamy. Nie upadamy bez
Ojca. On nie upada w nasz grzech, ale schodzi w dół do naszego
upadłego stanu. Nie opuszcza nas, gdy się pogrążamy. Pan nigdy
nie opuszcza okaleczonego dziecka! Gdyż widzicie, to my
jesteśmy tym wróblem.
Dawid powiedział: "... [czuwam] a jestem jako wróbel samotny
na dachu" (Ps 102,8 BG). Dawid dojrzał z tego dachu kapiącą się
Batszebę i upadł - połamany, okaleczony wróbel. Ale Bóg z
niego nie zrezygnował. Nasz Pan nigdy nie rezygnuje z żadnego
z nas.
Czy ty też upadłeś? Czy jesteś podobny do tego kalekiego
wróbla, bezradnie trzepoczącego w piachu skrzydłami? Czy
jesteś okaleczony, czy odczuwasz zranienie, zagubienie i
samotność? Czy kiedykolwiek myślałeś sobie: "Jak Bóg może
wytrzymać z kimś takim, jak ja? Jak może mnie dalej kochać,
skoro ja zawiodłem Go tak okropnie?"
Przyjacielu, Bóg naprawdę cię kocha. Często potrafimy
rozpoznać Jego wielką miłość jedynie wtedy, gdy dosięgniemy
dna i znajdziemy się w potrzebie tej miłości. Odniósłbyś wielkie
zwycięstwo, gdybyś był przekonany, że Bóg cię kocha nawet w
twoim kalekim stanie okaleczenia. To właśnie okaleczenie
sprawiło, że uklęknąłem i okazałem współczucie bezradnemu
ptaszkowi. I to właśnie nasze okaleczenia, nasze zranienia i nasza
bezradność powodują, że Jego miłość i współczucie okrywają
nas swoim cieniem i obejmują. Nasza siła odnawiana jest przez
Jego wiecznie trwającą miłość. Po prostu znajdź odpocznienie w
tej wspaniałej miłości. Nie panikuj! Wyzwolenie nadejdzie. Bóg
odpowiada nam, pokazując Swoją miłość. Gdy przekonamy się,
jak słabi jesteśmy i nauczymy się ufać jego miłości i
przebaczeniu, On pochyli się do dołu i delikatnie pomoże
powrócić nam do gniazda.
Najbardziej cieszy Go moja wiara!
Druga prawda brzmi: "Bez wiary nie można podobać się Bogu..."
(Hbr 11,6). "... Uwierzył Abraham Bogu i poczytane mu to
zostało za sprawiedliwość" (Rz 4,3).
Bóg tak bardzo chce, żeby Mu zaufać! Tę ufność uznaje On za
sprawiedliwość. Znam pewnych niezwykle świętych i
uświęconych ludzi (przynajmniej zewnętrznie) idących prostą i
wąską ścieżką. Oni nigdy nie przyznają się do odczuwania
rozpaczy i porażki. Uważają się za świętych, ale ich
największym grzechem jest wątpienie. Czasami myślę, że
niektórzy grzesznicy mają więcej wiary niż wielu chrześcijan
sprawiedliwych na podstawie własnej sprawiedliwości.
Co mam zrobić, gdy pokusa przelewa się nade mną jak powódź?
Co mam zrobić, kiedy przytłacza mnie to, że nie nadaję się i
widzę odbicia moich słabości? Czy mam się poddać? Czy
skończyć "ze wszystkim"? Nigdy! Przyniosę Bogu to wszystko,
co pozostało: moją wiarę w Niego! Mogę nie rozumieć, dlaczego
tak długo On nie przychodzi z pomocą, lecz wiem, że On to
zrobi! Dotrzyma swojego słowa wobec mnie!
Jestem przekonany, że szatan chce mnie obrabować tylko z
jednej rzeczy: mojej wiary. Ostatecznym celem jego ataków nie
jest ani moja moralność, ani moje dobre uczynki, ani moje
marzenia. On chce zniszczyć moją wiarę i sprawić, abym
uwierzył w to, że Bóg zostawił tę Ziemię!
Upadek nigdy nie jest śmiertelny dla tych, którzy swoją wiarę
zachowują nienaruszoną. Pomimo stałych zmagań oraz uczucia
bezradności, jakie czasami przychodzą, nadal wierzę swojemu
Panu. Wbrew rozpaczy i presji, które atakują i wysysają wszelką
siłę, wierzę Bogu. Ufam, że będzie mnie strzec od upadku i stawi
mnie jako nieskalanego i rozradowanego przed Swoim tronem
chwały (por. Jud 24).
On mnie kocha i chce, abym mu stale ufał. Tak więc przyjmę tą
miłość i zachowam moją wiarę w sile. "Temu, którego umysł jest
stały, zachowujesz pokój, pokój mówię; bo tobie zaufał" (Iz
26,3).

Brak komentarzy: