sobota, 8 listopada 2014

Czy jesteś zły na Boga?
(Are You Mad at God?)
By David Wilkerson
16 lutego 1998
__________
Wierzę, że najniebezpieczniejszą rzeczą dla chrześcijanina jest
noszenie w sobie złości na Boga. Dlatego jestem zaszokowany
wzrastającą liczbą wierzących, z którymi się spotykam, a którzy
są zirytowani na Pana. Mogą się do tego nie przyznawać, ale
głęboko w sercu noszą pewnego rodzaju urazę do Niego.
Dlaczego? Myślą, że Bóg nie jest zainteresowany ich życiem,
czy też ich problemami! Przekonani są, że Jemu jest wszystko
jedno, ponieważ nie odpowiedział na ich szczególną modlitwę
albo nie zadziałał w ich sprawie.
Ostatnio otrzymałem list od młodego człowieka, który przebywa
w jednym z więzień na południu USA. Ten skazaniec był kiedyś
oddanym chrześcijaninem, ale teraz mówi, że jest wściekły na
Boga. Napisał on:
"Jestem na dnie piekła i myślę, że Bóg mnie tu zostawi! Kiedyś
chciałem iść za Chrystusem z całego serca. Ale w moim życiu
był grzech, który mnie przytłaczał - grzech na tle seksualnym.
Próbowałem pokutować, ale to nigdy nie pomagało. Czytałem
swoją Biblię, studiowałem ją i modliłem się, ale to nie miało
sensu. Mój grzech zawsze przejmował kontrolę. A teraz jestem
zamknięty w więzieniu na długi czas z powodu tego grzechu.
Poddałem się, jeśli chodzi o toczenie walki duchowej.
Próbowanie nie jest tego warte. Bóg uwolnił mnie od
narkotyków i alkoholu, kiedy byłem świeżym chrześcijaninem.
Ale dlaczego nie zabrał ode mnie moich seksualnych
pożądliwości?"
Każda strona listu napisanego przez tego człowieka pełna była
goryczy względem Boga. Ten człowiek pozwolił na to, by jego
uraza zamieniła się w całkowitą wściekłość!
Dostrzegam podobnego rodzaju wściekłość wśród narastającej
liczby posługujących z wielu denominacji. Stali się
rozczarowani, wyczerpani, źli na Boga i teraz odchodzą od
swego powołania. Kiedy zapytasz ich dlaczego, odpowiadają:
"Byłem gorliwy i wierny - dawałem z siebie wszystko, co
najlepsze. Ale im bardziej się starałem, tym mniej rezultatów
widziałem. Mój zbór mnie nie doceniał. Wszystkie moje
modlitwy zdawały się być daremne. W pewnym momencie
wszystko, co głosiłem było obłudne, ponieważ nie skutkowało w
moim własnym życiu. Teraz opuszczam służbę na tak długo, aż
nie rozgryzę tego wszystkiego."
W miarę upływu lat nauczyłem się, że bardzo niewielu tego
rodzaju posługujących powraca do służby. Dlaczego? Nie chcą
oni zaniechać swojej złości wobec Boga! Mówią bowiem:
"Robiłem wszystko tak, jak trzeba. Ale nic nie szło tak, jak tego
oczekiwałem. Byłem wierny Bogu, ale On mnie zawiódł!"
Ostatnio przekonałem się o strasznym niebezpieczeństwie
trzymania się urazy względem Boga oraz o gorzkich tego
konsekwencjach!
Niedawno wziąłem do ręki misjonarską biografię pod tytułem
"Aggie" i już nie mogłem jej odłożyć. Ta niesamowita historia
tak chwyciła mnie za serce, że przeczytałem ją jednym tchem.
Chciałbym tutaj krótko podsumować tę historię dla was,
ponieważ bardzo jaskrawo pokazuje ona niszczycielską siłę
gniewu z urazą, kiedy zagoszczą one w sercu chrześcijanina:
W 1921 roku dwa młode małżeństwa ze Sztokholmu w Szwecji
odpowiedziały na Boże wezwanie, aby jechać na misję do
Afryki. Byli członkami Zielonoświątkowego Kościoła
"Filadelfia", który wysyłał misjonarzy po całym świecie. Podczas
jednego z nabożeństw misyjnych te dwie pary odczuły w swoich
sercach brzemię, że mają jechać do Belgijskiego Kongo, który
teraz nazywa się Zair.
Ich imiona to: Dawid i Svea Flood oraz Joel i Bertha Erickson.
Svea mierzyła zaledwie 142 cm była dobrze znaną śpiewaczką w
Szwecji. Ale oba małżeństwa zostawiły wszystko, aby ofiarować
swoje życie dla Ewangelii.
Kiedy przybyli do Belgijskiego Kongo, poinformowali o tym
miejscową staję misyjną. Potem wzięli maczety i dosłownie
wykarczowali sobie drogę do pełnej insektów głębi dżungli.
Dawid i Svea mieli ze sobą dwuletniego synka Dawida juniora,
którego musieli nieść na swoich plecach. W czasie tej podróży
oba małżeństwa zachorowały na malarię. Ale szli do przodu z
wielką gorliwością, gotowi stać się męczennikami dla Pana.
W końcu dotarli do pewnej wioski w głębi dżungli. Jednak ku ich
zdziwieniu mieszkańcy nie chcieli ich wpuścić. Powiedzieli im:
"Nie możemy wpuścić tu żadnych białych ludzi, bo obrazimy
naszych bogów". Te dwie rodziny udały się zatem do drugiej
wioski, ale tam ich również odrzucono.
W pobliżu nie było już innych wiosek, więc wyczerpane rodziny
nie miały innej szansy, jak tylko tam osiąść. Wycięli roślinność w
samym środku górzystej dżungli i zrobili tam sobie chatki z
błota, które stały się ich domami.
W miarę, jak upływały miesiące, wszyscy cierpieli z powodu
choroby, samotności i niedożywienia. Mały Dawid junior stał się
chorowity. Nie mieli prawie żadnego kontaktu z którymkolwiek z
mieszkańców wiosek.
W końcu, po około sześciu miesiącach Joel i Bertha Erickson
zdecydowali się wrócić do stacji misyjnej. Nalegali na Floodsów,
aby uczynili to samo, ale Svea nie mogła podróżować, ponieważ
właśnie zaszła w ciążę. Teraz jej malaria jeszcze bardziej się
pogorszyła. Poza tym Dawid powiedział: "Chcę, żeby moje
dziecko urodziło się w Afryce. Przyjechałem, aby oddać tu swoje
życie". Tak więc rodzina Floodsów po prostu pomachała ręką na
pożegnanie swoim przyjaciołom, którzy rozpoczęli stu
sześdziesięcio kilometrową wędrówkę powrotną.
Przez kilka miesięcy Svea znosiła szalejącą gorączkę. Jednak
przez cały ten czas wiernie świadczyła o Jezusie małemu
chłopcu, który przychodził z jednej z pobliskich wiosek, aby ich
odwiedzać. Chłopiec ten był jedyną osobą, która się nawróciła
przez służbę Floodsów. Przynosił owoce dla całej rodziny, a
kiedy Svea głosiła mu o Chrystusie, ten tylko uśmiechał się do
niej.
W końcu malaria nasiliła się tak, że Svea musiała leżeć w łóżku.
Kiedy nadszedł czas porodu, wydała na świat zdrową
dziewczynkę. Ale po tygodniu nadeszła chwila śmierci. Przed
śmiercią szepnęła do Dawida: "Nazwij naszą dziewczynkę Aina".
Potem zmarła.
Dawid Flood był bardzo wstrząśnięty śmiercią swojej żony.
Zebrawszy wszystkie swoje siły, wziął drewniane pudło i zrobił
dla niej trumnę. Następnie pochował swoją umiłowaną żonę w
prymitywnej mogile na wzgórzu.
Kiedy tak stał obok jej mogiły, spojrzał na swego małego synka,
który za nim stał. Potem usłyszał, jak w chatce z błota płacze
jego córeczka i nagle zgorzknienie napełniło jego serce.
Wezbrała w nim niekontrolowana złość. Wpadł we wściekłość i
zaczął krzyczeć: "Dlaczego dopuściłeś do tego, Boże.
Przyjechaliśmy tutaj, aby oddać swoje życie! Moja żona była
taka piękna, taka utalentowana. A teraz leży tu martwa w wieku
dwudziestu siedmiu lat. Mam teraz dwuletniego syna, o którego
ledwo jestem w stanie się zatroszczyć, nie mówiąc już o
dziewczynce-niemowlęciu. I po ponad roku spędzonym w tej
dżungli, wszystko co mamy do pokazania, to jeden mały wiejski
chłopiec, który prawdopodobnie nie zrozumiał nic, z tego co mu
mówiliśmy. Zawiodłeś mnie Boże. Cóż za strata życia!"
Potem Dawid Flood wynajął kilku tubylców jako przewodników
i zabrał swoje dzieci do stacji misyjnej. Kiedy zobaczył
Ericksonów wyjawił ze złością: "Wynoszę się stąd! Nie jestem w
stanie zaopiekować się tymi dziećmi. Zabieram mego syna ze
sobą do Szwecji, ale moją córkę zostawiam tutaj z wami". I tak
Dawid zostawił Ainę na wychowanie Ericksonom.
Całą drogę powrotną do Sztokholmu Dawid Flood stał na
pokładzie i wrzał złością na Boga. Mówił wszystkim, że jedzie
do Afryki, aby być męczennikiem, aby zdobywać ludzi dla
Chrystusa bez względu na cenę. A teraz wraca jako pokonany,
załamany człowiek. Był przekonany, że był wierny, ale Bóg
wynagrodził go całkowitym zlekceważeniem.
Kiedy przybył do Sztokholmu postanowił szukać swego
szczęścia w biznesie importowym. Uprzedzał też każdego kogo
spotkał, aby w jego obecności nigdy nie wspominał o Bogu.
Kiedy ktoś to zrobił, wówczas wpadał we wściekłość, a żyły
bardziej się uwidaczniały na jego szyi. W końcu zaczął dużo pić.
Niedługo po powrocie z Afryki, jego przyjaciele Ericksonowie
niespodziewanie umarli (prawdopodobnie zostali otruci przez
miejscowego wodza wioski). Tak więc mała Aina została
przekazana w ręce pewnej amerykańskiej pary małżeńskiej -
drogich ludzi o nazwisku Artur i Anna Berg, których znam
osobiście. Bergowie zabrali Ainę ze sobą do wioski Massisi w
północnym Kongo. I tam zaczęli nazywać ją "Aggie". W
niedługim czasie mała Aggie nauczyła się języka używanego
przez mieszkańców Zanzibaru i okolic i bawiła się z
miejscowymi dziećmi z Kongo.
Spędzając wiele czasu w samotności, Aggie nauczyła się bawić
w gry wyobraźni. Wyobrażała sobie, że ma czterech braci i
siostrę i nadała im wszystkim zmyślone imiona. Zastawiała stół
dla swoich braci i rozmawiała z nimi. Wyobrażała sobie, że jej
siostra ciągle jej szuka.
Kiedy rodzina Bergów pojechała na urlop do Ameryki, zabrali ze
sobą Aggie w oklice Minneapolis, gdzie już pozostali. Aggie
wyrosła i wyszła za mąż za Dewey'a Hursta, który w
późniejszym czasie został dyrektorem Północnozachodniego
Koledżu Biblijnego - szkoły Zborów Bożych w Minneapolis.
Przez lata Aggie, jako dorosła osoba, próbowała
skontaktować się ze swoim ojcem, ale bezskutecznie!
Aggie nigdy nie wiedziała o tym, że ojciec ożenił się ponownie,
tym razem z młodszą siostrą Svea'i, która nie miała w sercu
miejsca dla Boga. Mieli on pięcioro dzieci oprócz Aggie:
czterech synów i córkę (dokładnie tak, jak to wyobrażała sobie
Aggie). W tym czasie Dawid Flood stał się zupełnym
alkoholikiem i miał bardzo słaby wzrok.
Przez czterdzieści lat Aggie próbowała odnaleźć swojego ojca,
ale na swoje listy nigdy nie otrzymała odpowiedzi. W końcu
szkoła biblijna wykupiła bilety powrotne do Szwecji dla Aggie i
jej męża, by mogła osobiście odnaleźć ojca.
Po przelocie nad Atlantykiem, zatrzymali się na jednodniowy
postój w Londynie. Postanowili przejść się na spacer. Gdy
przechadzali się w pobliżu budynku Royal Albert Hall, ku ich
radości, odbywała się tam zielonoświątkowa konferencja misyjna
Zborów Bożych. Weszli do środka i usłyszeli czarnoskórego
kaznodzieję, który składał świadectwo o wielkich dziełach,
jakich dokonuje Bóg w Zairze - w Belgijskim Kongo!
Serce Aggie podskoczyło. Po spotkaniu podeszła do tego
kaznodziei i zapytała: "Czy kiedykolwiek słyszałeś o
misjonarzach Dawidzie i Svea'i Flood?". Odpowiedział: "Tak.
Svea Flood przyprowadziła mnie do Pana, kiedy byłem jeszcze
chłopcem. Oni mieli małą dziewczynkę, ale nie wiem co się z nią
stało". Aggie wykrzyknęła: "Ja jestem tą dziewczynką! Jestem
Aggie - Aina!".
Kiedy kaznodzieja to usłyszał, uchwycił Aggie za ręce, objął ją i
płakał z radości. Aggie nie mogła uwierzyć, że ten mężczyzna
był właśnie tym nawróconym małym chłopcem, któremu jej
matka głosiła. Wyrósł on na misjonarza ewangelistę dla swojego
kraju, w którym było teraz 110 tysięcy chrześcijan, 32 stacje
misyjne, kilka szkół Biblijnych i szpital ze 120-stoma łóżkami.
Następnego dnia Aggie i Dewey wyjechali do Sztokholmu. Tam
rozeszła się już wiadomość, że przyjeżdżają. Wtedy Aggie
wiedziała już, że ma czterech braci i siostrę. Ku jej zdziwieniu
trzech braci przywitało ją w hotelu. Aggie zapytała: "Gdzie jest
Dawid, mój starszy brat?". Oni tylko wskazali palcem na postać,
która siedziała sama na krześle w holu. Jej brat, Dawid junior był
wysuszonym człowiekiem o siwych włosach. Tak jak ojciec stał
się rozgoryczony i prawie zniszczył swoje życie alkoholem.
Kiedy Aggie zapytała o swego ojca, bracia wybuchnęli złością.
Wszyscy go nienawidzili. Nie rozmawiali z nim od lat.
"A co z moją siostrą?" - zapytała Aggie. Bracia dali jej numer
telefonu, a ona natychmiast skontaktowała się z nią. Jej siostra
podniosła słuchawkę, ale kiedy Aggie powiedziała jej kim jest,
rozmowa urwała się. Aggie próbowała dzwonić, ale nikt nie
odbierał. Jednakże po krótkiej chwili siostra pojawiła się w
hotelu, objęła Aggie i powiedziała: "Przez całe moje życie śniłam
o tobie. Często rozkładałam mapę świata, stawiałam na niej
zabawkowy samochodzik i udawałam, że jeżdżę wszędzie, aby
cię odnaleźć".
Siostra Aggie również gardziła swoim ojcem - Dawidem
Floodem. Ale obiecała, że pomoże jej odnaleźć go. Tak więc
pojechały do zubożałej dzielnicy Sztokholmu, gdzie weszły do
walącego się budynku. Kiedy zapukały do drzwi, jakaś kobieta
wpuściła je do środka.
Wszędzie walały się porozrzucane, puste butelki po alkoholu. W
kącie na łóżku polowym leżał jej ojciec - swego czasu misjonarz
Dawid Flood. Maił teraz 73 lata i cierpiał na cukrzycę. Był także
po zawale, a katarakty zasłoniły jego oczy. Aggie uklękła obok
niego płacząc: "Tatusiu, jestem twoją małą dziewczynką, którą
zostawiłeś w Afryce". Tan stary człowiek obrócił się i spojrzał na
nią. Łzy pojawiły się w jego oczach i odpowiedział: "Nigdy nie
miałem zamiaru oddać ciebie komuś innemu. Po prostu nie
byłem w stanie opiekować się wami obojgiem". Aggie
odpowiedziała: "Nic się nie stało tatusiu. Bóg troszczył się o
mnie!".
Nagle ojcowskie oblicze pociemniało. "Bóg nie troszczył się o
ciebie!" - wykrzyknął z wściekłością. "On zrujnował całą naszą
rodzinę. Poprowadził nas do Afryki, a potem zdradził nas. Nic
nie wynikło z tego czasu, jaki tam spędziliśmy. To była strata
naszego życia!".
Wtedy Aggie opowiedziała mu o czarnoskórym kaznodziei,
którego dopiero co spotkała w Londynie i o tym, jak ten
afrykański kraj został zewangelizowany przez niego. "To
wszystko prawda tatusiu" - powiedziała Aggie. "Wszyscy wiedzą
o tym chłopczyku, który się nawrócił. Wszystkie gazety
zamieściły tę historię".
Nagle Duch Święty zstąpił na Dawida Flooda i ten złamał się.
Łzy smutku i pokuty popłynęły po jego twarzy i Bóg przywrócił
go.
Krótko po ich spotkaniu Dawid Flood umarł. Pomimo tego, że
został on przywrócony Panu, pozostawił za sobą jedynie ruinę.
Nie licząc Aggie, jego dziedzictwem było pięcioro dzieci -
wszystkie niezbawione i tragicznie zgorzkniałe.
Aggie spisała całą tę historię. Jednak w czasie pracy nad nią
zachorowała na raka. Tuż po tym, jak skończyła ją spisywać
odeszła, by być z Panem.
To przesłanie jest dla wszystkich, którzy wierzą - podobnie
jak Dawid Flood - że mają prawo być złymi na Boga!
Dawid Flood reprezentuje wielu dzisiejszych chrześcijan. Od
dawna są rozczarowani, przygnębieni, a teraz pełni są
wściekłości na Boga!
Biblia daje nam tego przykład w księdze Jonasza. Tak, jak Dawid
Flood, Jonasz otrzymał od Boga powołanie misyjne. Poszedł do
Niniwy, aby głosić przesłanie na temat Bożego sądu, jakie
otrzymał od Pana: Miasto zostanie zburzone za 40 dni.
Po zakomunikowaniu tego przesłania Jonasz usiadł sobie na
wzgórzu, czekając na to, jak Bóg rozpocznie to zniszczenie. Ale
po upływie 40 dni nic się nie wydarzyło. Dlaczego? Niniwa
pokutowała i Bóg zmienił Swój zamysł, co do wyniszczenia tych
ludzi!
To rozzłościło Jonasza. Zaczął wołać: "Panie, zdradziłeś mnie!
Włożyłeś brzemię na moje serce, aby tu przyjść i zwiastować
Twój sąd. Wszyscy w Izraelu wiedzieli o tym. A teraz zmieniłeś
wszystko, nic mi o tym nie mówiąc. Wyszedłem teraz na
fałszywego proroka!"
Jonasz siedział pod żarem gorącego słońca dąsając się,
poirytowany na Boga! Jednak w Swoim miłosierdziu, Bóg
sprawił, że wyrosła roślina, która miała chronić Jonasza przed
upałem: "... by cień był nad jego głową i żeby mu ująć jego
goryczy..." (Jonasza 4,6 BT).
Słowo "gorycz" użyte w tym wersecie oznacza "niezadowolenie,
rozczarowanie". Krótko mówiąc, Jonasz był głęboko zasmucony,
gdyż sprawy nie potoczyły się tak, jak to sobie on zaplanował.
Bóg zmienił Swój bieg rzeczy i duma Jonasza została zraniona!
To właśnie od tego zaczyna się w większości przypadków złość
na Boga - od rozczarowania. Bóg może nas powołać, włożyć na
nas Swoje brzemię i posłać. Ale może dokonać zmian, nie
umieszczając nas w Swoim suwerennym planie. Następnie, kiedy
sprawy nie idą tak, jak to zaplanowaliśmy, możemy czuć się
wprowadzeni w błąd, bądź zdradzeni.
W tym momencie Bóg rozumie nasze wołanie pełne bólu i
zamieszania. Ostatecznie nasze wołanie jest ludzką rzeczą. Nie
różni się ono od wołania Jezusa na krzyżu: "Ojcze, dlaczego
mnie opuściłeś?".
Ale jeśli trwamy w pielęgnowaniu poirytowanego ducha, to on
urośnie do wściekłości w naszym wnętrzu. A Bóg zada nam to
samo pytanie, co Jonaszowi: "... Czy to słuszne, tak się
gniewać?" (Jonasza 4,9). Innymi słowy: "Czy myślisz, że masz
prawo do tego, aby tak się złościć?"
Jonasz odpowiedział: "Mam wszelkie prawo do złoszczenia się,
aż do dnia mojej śmierci!". "... A ten odpowiedział: Słusznie
jestem zagniewany, i to na śmierć." (Jonasza 4,9). Mamy tu
proroka, który był tak zdenerwowany, tak poirytowany, tak pełen
wściekłości na Boga, że powiedział: "Nie obchodzi mnie to, czy
będę żył, czy też umrę! Moja służba jest porażką. Całe to moje
cierpienie było nadaremne. Spędziłem trzy dni i trzy noce w
cuchnącym brzuchu tego wieloryba. I po co? Bóg odmienił
wszystko co się mnie tyczy. Mam wszelkie prawo do tego, by
być złym na Niego!"
Wielu chrześcijan jest jak Jonasz - sądzą, że mają prawo do tego,
aby być wściekłymi na Boga. Myślą sobie: "Modlę się, czytam
swoją Biblię, jestem posłuszny Bożemu Słowu. Tak więc
dlaczego te wszystkie problemy dotknęły mojego życia?
Dlaczego nie widzę Bożych błogosławieństw, jakie mi obiecał?
On mnie zawiódł!"
Największym niebezpieczeństwem utrzymywania złości oraz
irytacji na Boga jest to, że możesz wypaść poza punkt
pocieszenia!
Możliwe jest dojście do punktu, gdzie już nie możesz zostać
dotknięty. Jest to punkt, gdzie nikt i nic nie jest w stanie cię
pocieszyć!
Jeremiasz pisze: "... W Ramie słychać narzekanie i gorzki płacz:
Rachel opłakuje swoje dzieci, nie daje się pocieszyć [odrzuca
bycie pocieszoną - KJV] po swoich dzieciach, bo ich nie ma"
(Jeremiasza 31,15).
W czasie, gdy Jeremiasz pisał te słowa, Izrael prowadzony był
przez Asyryjczyków do niewoli. Ich domy zostały spalone i
zniszczone, a wszystkie ich winnice spustoszone. Jerozolima
została zredukowana do kupy gruzu. Wszędzie wokół siebie
widzieli jedynie ruiny i pustkowie. Tak więc Jeremiasz użył
Racheli - przodka Izraela - jako płaczącej postaci, która jest tak
oszołomiona na widok tego, jak jej dzieci są jej odbierane, że nic
nie jest w stanie jej pociszyć.
Sednem tego, co mówił Jeremiasz jest to, że ci lamentujący
Izraelici zakorzenili się w swoim żalu i byli poza wszelką
możliwością pocieszenia! Jermiasz nie potrafił ich pocieszyć.
Nie było sensu nawet próbować mówić do nich. Według ich
mniemania Bóg pozwolił na to, że dopadła ich niewola i w
związku z tym mają prawo być zgorzkniałymi w stosunku do
Niego!
Jednak tutaj czai się niebezpieczeństwo: Kiedy utrzymujemy
nasze kwestionowanie i narzekanie przez zbyt długi okres czasu,
to one zamieniają się w irytację. Z kolei nasza irytacja zamienia
się w zgorzknienie. A w końcu nasze zgorzknienie zamienia się
we wściekłość. W tym momencie nie słuchamy już nagany. Boże
Słowo nie porusza nas. I nikt - ani przyjaciel, ani pastor, ani
współmałżonek - nie jest w stanie dotrzeć do nas. Odgradzamy
się od wszelkiego nawoływania przez Ducha!
Dla tych, którzy przyznają, że są blisko, albo nawet już
minęli punkt odrzucenia pocieszenia, jest dobra wiadomość!
Słowo Boże mówi, że jest nadzieja! "Tak mówi Pan:
Powstrzymuj swój głos od płaczu, a swoje oczy od łez, gdyż
jeszcze będziesz miała nagrodę za swój trud - mówi Pan - wrócą
z ziemi wroga" (Jeremiasza 31,16). Innymi słowy: "Przestań
płakać, przestań narzekać. Zamierzam wynagrodzić cię za twoją
wierność!"
"A tak, bracia moi mili, bądźcie stali, niewzruszeni, zawsze pełni
zapału do pracy dla Pana, wiedząc, że trud wasz nie jest daremny
w Panu" (1 Koryntian 15,58). Umiłowany, twoje modlitwy i
wołanie nie były daremne! Cały twój ból i wszystkie łzy miały
swój cel.
Bóg mówi ci: "Wydaje ci się, że wszystko jest już skończone.
Widzisz jedynie swoje okoliczności: potknięcie, ruinę, brak
rezultatów. Tak więc mówisz: 'To już koniec'. Ale mówię ci, że to
dopiero początek! Widzę nagrodę, jaką wkrótce wyleję na ciebie.
Zamyśliłem dla ciebie dobre rzeczy, wspaniałe rzeczy. Tak więc
zaprzestań swego płaczu!"
Drogi święty, pozwól Duchowi Świętemu, aby cię uzdrowił ze
wszelkiego zgorzknienia, złości i wściekłości, zanim to cię
zniszczy! Być może widzisz jedynie ruinę w swoim życiu, ale On
widzi odnowienie! Pozwól Mu odnowić cię teraz z tego
spustoszenia, jakie cię otacza. On zamyśla dla ciebie jedynie
dobre rzeczy, ponieważ "... On... nagradza tych, którzy go
[gorliwie - KJV] szukają" (Hebrajczyków 11,6). Alleluja!

Brak komentarzy: