sobota, 8 listopada 2014

Jak ocalić rodzinę od zniszczenia
(How To Save Your Family From Ruin and Destruction)
Moje dokumenty + Indeks polskich kazań + Kaplica + Subscribe + Copyright
David Wilkerson
30 czerwca 2003
__________
“Bądźcie trzeźwi, czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, chodzi wokoło jak
lew ryczący, szukając kogo by pochłonąć” [I Piotra 5:8]. Biblia mówi
wyraźnie, że w obecnych, ostatecznych czasach, Kościół Jezusa Chrystusa
doświadcza wielkiego gniewu diabła. On wie, że ma niewiele czasu i
dlatego za wszelką cenę chce pochłonąć jak najwięcej dzieci Bożych.
“Biada ziemi i morzu, gdyż zstąpił do was diabeł pałający wielkim
gniewem, bo wie, iż czasu ma niewiele” [Obj. 12:12].
W którą stronę jest skierowany diabelski gniew? W stronę rodzin na całym
świecie, zarówno zbawionych jak i niezbawionych. Szatan krąży jak lew
ryczący, napadając na domy, niszcząc małżeństwa, oddzielając dzieci od
rodziców i nastawiając najbliższych przeciwko sobie. Jego cel jest
oczywisty: doprowadzić do całkowitego rozpadu tak wielu domów, jak to
będzie możliwe.
Jezus wspominał o tej działalności, opisując szatana jako “mordercę od
samego początku” [Jan 8:44]. Rzeczywiście, już pierwsza rodzina na ziemi
doświadczyła skutków diabelskiej działalności skierowanej przeciwko
rodzinie. Diabeł nawiedził Kaina i nakłonił go do zamordowania swego
brata Abla.
Ten, który był mordercą od samego początku, działa nadal. Na przestrzeni
ostatnich kilku lat można było to zaobserwować w wielu sytuacjach. Cztery
lata temu sprowadził dwóch nastolatków do szkoły w Colorado i
zamordował ich rękami wiele osób. Kiedy ci dwaj chłopcy rozpętali w
Columbine istne piekło, świat doznał szoku. Zastrzelili znajomą dziewczynę
w momencie, gdy modliła się na kolanach. Któż oprócz szatana byłby w
stanie skłonić ich do tego?
Myślę o tragicznym stanie, w jakim znajdują się zarówno rodziny zabójców
jak i ofiar. Były tam samobójstwa, załamania psychiczne, rozwody, kryzysy.
Tamto wydarzenie wciąż jeży włos na głowie, a rodzice i znajomi osób
związanych z tą tragedią będą rozpaczać do końca życia.
Rok później Kathleen Hagen, naukowiec z Harvardu, odnosząca sukcesy w
dziedzinie urologii, weszła po cichu do sypialni swoich rodziców w
Chatham w stanie New Jersey i udusiła ich oboje poduszką. Jej ojciec miał
92 lata, a matka 86. Hagen zamieszkiwała w tym domu przez wiele dni po
tym wydarzeniu, nie zwracając uwagi na martwe ciała w sypialni. Podczas
przesłuchania wyglądała na zdezorientowaną, ale nie żałowała
popełnionego czynu. Psychologowie nie potrafili wytłumaczyć, dlaczego
wykształcona kobieta zamordowała dwoje ludzi, a potem żyła tak, jakby
wszystko było w porządku.
Pomyślcie o zniszczeniach, które nie zostały wspomniane w tej koszmarnej
historii kryminalnej. Ból członków rodziny, złamane serca wnuków - cóż za
straszna ruina. Któż oprócz szatana byłby w stanie popchnąć poważaną
kobietę do zamordowania własnych rodziców bez jakiejkolwiek widocznej
przyczyny?
Kilka lat temu New York Times opublikował niepokojący raport pod tytułem
“Zniechęceni rodzice poddają się”. Artykuł mówił o sfrustrowanych
rodzicach przybywających licznie do budynku sądu na Manhattanie, by
poprosić o ustanowienie kuratorów dla swoich dzieci lub skierowanie ich do
domów poprawczych. Po prostu nie byli już w stanie utrzymać ich na
wodzy. Pewien ojciec po śmierci żony nie potrafił zapanować nad swoim
nastoletnim synem. Inny załamał się, ponieważ jego nastoletnia córka
kompletnie wyrwała się spod jakiejkolwiek rodzicielskiej kontroli.
Urzędnicy sądowi słysząc prośby rodziców byli kompletnie zbici z tropu.
Jeden z sędziów zadał pytanie matce, która przyprowadziła swoją córkę:
“Czy naprawdę już jej Pani nie chce? Czy nie pragnie Pani zabrać córki do
domu?”. Zmęczona kobieta przecząco pokiwała głową, co spowodowało
wybuch spazmatycznego płaczu nastoletniej dziewczynki.
Artykuł pokazywał, że rozpad rodzin postępuje coraz szybciej. Sąd rodzinny
miasta Nowy Jork jest dosłownie zarzucony ilością pozwów i spraw. Wiele
dzieci skierowanych do poprawczaków wkrótce wchodzi na drogę
przestępczą. Niektóre kończą na ulicy.
Szczególnie szokująca była inna historia opisana w jednej z gazet,
dotycząca nowego rodzaju narkomanów. Gazetowy tytuł wołał: “Dzieci
zażywają w domu narkotyki razem z rodzicami”. Okazało się, że 30 procent
narkomanów zostało wprowadzonych w nałóg we własnych domach przez
rodziców. Jak coś takiego mogło się stać?
Ci rodzice sami zażywali narkotyki w wieku nastoletnim. Potem, gdy ich
dzieci osiągnęły ten wiek, pomyśleli tak: “Cóż, my w tym wieku
eksperymentowaliśmy z narkotykami i jakoś nic nam się nie stało. Lepiej,
żeby nasze dzieci brały narkotyki w domu niż na ulicy. Poza tym, lepiej,
żeby nauczyły się tego od kogoś, kto ma doświadczenie”. I tak nauczyli
własne dzieci palić skręty, wąchać kokainę i używać strzykawek. Uważali,
że w ten sposób będą mogli kontrolować swoje dzieci w tym zakresie.
Nadszedł jednak dzień zapłaty za te czyny. Dzieci uzależniły się, a ich życie
wymknęło się spod wszelkiej kontroli. Wiele z nich uciekło z domów i żyje
teraz na ulicy. Są wściekłe na rodziców i rozczarowane ich okropnymi
“poradami”. Odrzucone przez społeczeństwo, nie widzą dla siebie żadnej
nadziei. Z kolei ich rodzice mają złamane serca, ogromne poczucie winy i
wylewają łzy w momencie, gdy jest już za późno. Powiedzcie mi, jak
którykolwiek rodzic może podjąć tak głupie decyzje? Oni sami rujnują
własne rodziny. Kto, jeśli nie sam szatan, zaślepił im oczy?
Tragedie szerzące się dzisiaj w rodzinach są wprost niewiarygodne.
Wymienione przeze mnie przykłady dotyczą jedynie Ameryki. Tymczasem
na całym świecie rozwścieczony diabeł dokonuje w rodzinach totalnego
spustoszenia i nie spocznie, dopóki nie pochłonie ostatniej rodziny, jaka
stanęła mu na drodze.
Dokonując niszczycielskiego dzieła,
diabeł nie omija domów chrześcijańskich.
Wiele wierzących rodzin zostało dotkniętych chaosem, smutkiem i
cierpieniem. Demoniczna dewastacja przybiera różne formy: rozwody, bunt
dzieci, wszelkiego rodzaju uzależnienia. Rezultat jest zawsze ten sam:
szczęśliwa niegdyś rodzina zostaje rozdarta i pochłonięta.
Byłem świadkiem takich sytuacji przez ponad czterdzieści lat, gdy
alkoholicy i narkomani przychodzili do naszych ośrodków po pomoc.
Cieszyłem się bardzo, widząc jak ci zniszczeni ludzie są zbawiani i
uwalniani z nałogów. Jezus zmieniał ich w ponadnaturalny sposób, czyniąc
z nich nowe stworzenie.
Najbardziej pewnym znakiem szczerego nawrócenia był moment, gdy
młody mężczyzna lub kobieta oglądali się wstecz i dostrzegali, jak wiele
rzeczy diabeł im kiedyś odebrał. Płakali nad zdjęciami bliskich, których
stracili w wyniku nałogu. Jako ludzie uzależnieni nie dbali o takie straty,
interesując się wyłącznie zdobyciem kolejnej dawki narkotyku czy
alkoholu. Teraz jednak gorzko płakali nad utratą swoich rodziców, mężów,
żon i dzieci. Pokazywali mi zdjęcia i mówili: “Pastorze Dawidzie, to moja
żona. Kochała mnie, i ja też ją kochałem. A to mój synek. Nie wiem, co się z
nimi teraz dzieje. Popatrz, co straciłem...”
To było dla każdego z nich straszne przeżycie. W takich chwilach człowiek
uświadamia sobie niszczycielską siłę szatana, jaka dotknęła tamtych rodzin.
I rzeczywiście, największą tragedią nie były nigdy chore, zniszczone ciała
uzależnionych, lecz świadomość tego, co stracili: współmałżonka, dzieci,
przyszłość. Jeszcze gorsze było to, co straciły ich dzieci: szansę dorastania
w pobożnej rodzinie, doznania miłości od Jezusa i troskliwych rodziców, ich
opieki oraz uczenia się na ich przykładzie jak żyć dla Pana.
Dzięki Bogu, wielu ludzi wyrwanych z nałogu doświadczyła odrodzenia
swych rodzin. W innych przypadkach założyli nowe rodziny, pobierając się
ze współpracownikami w służbie. Nadal jednak boleję wraz z nimi nad
zniszczeniem, jakiego zaznali.
Pozwólcie, że wrócę do tytułu mojego przesłania: “Jak ocalić rodzinę od
zniszczenia”. Oto, co Duch Święty objawił mi w tej materii.
W każdym domu przeżywającym trudności
ktoś musi mocno uchwycić się Jezusa.
Czasem przychodzi taki moment, gdy jakaś sytuacja życiowa zupełnie
przerasta ludzkie możliwości. Nie pomaga żadna ludzka rada, żaden lekarz,
żadne lekarstwo. Nie ma wyjścia. Albo stanie się cud, albo nastąpi
katastrofa.
W takich momentach jedyną nadzieją jest uchwycenie się Jezusa. Któryś z
członków rodziny musi zwrócić się do Niego całym sercem i zacząć
wzywać Jego imienia. Nie ważne, kto to jest - ojciec, matka czy dziecko. Ta
osoba musi wziąć odpowiedzialność za uchwycenie się Jezusa z całych sił i
postanowić w swoim sercu: “Nie spocznę, dopóki nie usłyszę Jego głosu i
nie padną te słowa: ‘Wykonało się. Możesz już iść’”.
W Ewangelii Jana czytamy o takiej rodzinie, która właśnie przechodziła
kryzys: “A był w Kafarnaum pewien dworzanin, którego syn chorował” [Jan
4:46]. Była to rodzina szlachetnie urodzonych, nad której domem zawisł
duch śmierci. Poza rodzicami opiekującymi się umierającym synem było
tam prawdopodobnie wielu innych członków rodziny - wujków, ciotek,
dziadków i pozostałych dzieci. Czytamy, że całe domostwo uwierzyło,
nawet słudzy. “I uwierzył [ojciec], i cały dom jego” [4:53].
Ktoś w tej nękanej nieszczęściem rodzinie wiedział, kim był Jezus, i słyszał
o Jego mocy czynienia cudów. W jakiś sposób dowiedział się, że właśnie
przebywa On w Kanie, oddalonej o jakieś 40 km. Ojciec umierającego
dziecka był tak zdesperowany, że sam postanowił dostać się do Jezusa.
Pismo mówi: “Gdy ten usłyszał, że Jezus przyszedł z Judei do Galilei, udał
się do niego” [4:47].
Od wielu lat przychodzą do mnie tuziny matek z naszego zboru, które
rozpaczają nad swymi rodzinami w stanie rozpadu. Bywało, że ojciec
opuszczał rodzinę lub syn trafiał do więzienia, albo córka uprawiała
prostytucję, żeby zarobić na narkotyki. Niejednokrotnie to właśnie matka
jest ostatnią nadzieją rodziny na dotarcie do Jezusa. Dlatego też bierze ona
na siebie odpowiedzialność za wstawiennictwo i z całego serca postanawia
modlić się dotąd, aż Pan przyniesie uwolnienie. Prosi znajomych o wspólną
modlitwę za jej rodzinę, mówiąc: “Znaleźliśmy się poza granicą nadziei.
Teraz liczę już tylko na cud”.
Dworzanina w 4 rozdziale Ewangelii Jana cechował właśnie taki rodzaj
determinacji. Udało mu się dotrzeć do Jezusa. Biblia mówi, że “prosił
[Jezusa], aby wstąpił i uzdrowił jego syna, gdyż bliski był śmierci” [4:47].
Cóż za wspaniały obraz wstawiennictwa. Ten człowiek odstawił na bok
wszystko inne, by szukać Pana i Jego słowa.
Lecz Chrystus odpowiedział mu: “Jeśli nie ujrzycie znaków i cudów, nie
uwierzycie” [4:48]. Co miał na myśli? Chciał powiedzieć dworzaninowi, że
jego najpilniejszą potrzebą nie było cudowne uzdrowienie, lecz wiara.
Pomyślcie: Chrystus mógł pójść do domu tej rodziny, włożyć ręce na
umierającego syna i uzdrowić go. Wtedy jednak cała ich znajomość Jezusa
polegałaby tylko na tym, że On dokonuje cudów.
Jednakże Jezus chciał dla dworzanina i jego rodziny czegoś więcej - chciał,
żeby uwierzyli, iż jest On Bogiem, który przyszedł w ciele. Dlatego
powiedział do dworzanina mniej więcej tak: “Czy wierzysz w to, że
przyszedłeś ze swoją prośbą do samego Boga? Czy wierzysz, że jestem
Chrystusem, Zbawicielem świata?” Dworzanin odpowiedział: “Panie,
wstąp, zanim umrze dziecię moje” [4:49]. Jezus z pewnością dostrzegł
wiarę w tym człowieku. To tak, jakby powiedział: “On uwierzył, że Ja
jestem Bogiem, który przyszedł w ciele”, ponieważ w następnym wersecie
czytamy: “Idź, syn twój żyje” [4:50].
Smutne jest to, że wielu wierzących odchodzi zanim usłyszą jakiekolwiek
słowo od Jezusa. Lecz ten człowiek poszedł do domu pełen wiary. Na czym
polega różnica? On otrzymał od Pana słowo. Szukał Boga i czekał na Niego
w wierze. I nie odszedł, dopóki nie otrzymał obietnicy pełnej życia. “I
uwierzył ten człowiek słowu, które mu rzekł Jezus, i odszedł” [4:50].
Możemy płakać nad całym światem,
a równocześnie ignorować członków rodziny,
umierających w swoich grzechach.
Oczekuje się że Kościół Jezusa Chrystusa będzie zajęty zdobywaniem dusz
dla Pana. Większość chrześcijan rzeczywiście wykazuje w tym wierność i
gorliwość. Modlimy się o zgubione narody, o przebudzenie w naszych
miastach, o niewierzących sąsiadów. Dziękuję Bogu, że Jego lud wykonuje
tak istotne dzieło.
Pozwólcie jednak, że zapytam: kto wiernie się modli za swoich
niezbawionych rodziców, rodzeństwo, kuzynów, dziadków? Modlitwa o
najbliższych powinna być najistotniejszym elementem w naszym życiu.
Przecież odpowiedzialność za wstawiennictwo spoczywa na tych, którzy są
na tyle blisko Pana, by prosić Go o te rzeczy. Jeśli wy tego nie zrobicie, to
kto? Kto będzie żarliwie się modlił o zbawienie waszych rodzin, jeśli nie wy
sami?
Może mówicie sobie: “Świadczyłem swojej rodzinie przez wiele lat.
Starałem się być dla nich dobrym świadectwem. Wiedzą, w co wierzę.
Muszę ich po prostu oddać Jezusowi”. To prawda, że powinniśmy oddać
naszych bliskich przekonującemu działaniu Ducha Świętego, lecz nie
oznacza to, że mamy przestać usilnie się za nich modlić. Porzucając
wstawiennictwo, w istocie godzimy się z beznadziejnością sytuacji.
Zaufanie Panu oznacza, że postępujemy zupełnie inaczej. Jeśli wierzymy
Mu odnośnie ich zbawienia i uwolnienia, będziemy wołać tak jak ów
dworzanin: “Panie Jezus, proszę, przyjdź. Zrób coś, zanim moi bliscy
zostaną straceni na zawsze”. Jedynie nasza zdecydowana, żarliwa modlitwa
może skutecznie powstrzymać diabelskie ataki mające na celu zniszczenie
naszej rodziny. Letnie modlitwy, w których brak zaangażowania niczego nie
zmienią i nie zburzą jego warowni. Musimy otrząsnąć się z własnych
problemów i zabrać poważnie do modlitwy, stając przed Jezusem dotąd, aż
nam odpowie.
Gdy Chrystus przebywał na wybrzeżu niedaleko Tyru i Sydonu “niewiasta
kananejska, wyszedłszy z tamtych stron, wołała, mówiąc: Zmiłuj się nade
mną, Panie, Synu Dawida! Córka moja jest okrutnie dręczona przez
demona” [Mat. 15:22]. Szatan wprowadził się do jej domu i opętał jej córkę.
Słowo przetłumaczone tutaj jako “okrutnie” wywodzi się od źródłosłowu
oznaczającego zdeprawowana. Krótko mówiąc, dziewczyna była
niegodziwa, nikczemna, kierowana przez szatana.
Ta Kananejka nie była złą matką. Uwierzyła, mimo że była poganką. Jak
widać, zwróciła się do Jezusa tytułując Go “Panem, Synem Dawida”, czyli
uznała Go za Zbawiciela, Mesjasza przychodzącego od Boga. W tym
miejscu rodzi się pytanie: w jaki sposób szatan uzyskuje dostęp do dzieci
wierzących rodziców? Jak to może być, że bierze w posiadanie dzieci
wychowywane w pobożnym domu?
Być może jesteście wierzącymi rodzicami. Wychowaliście wasze dziecko w
środowisku kościoła i zrobiliście wszystko, by pokazać mu prawidłową
drogę. Lecz teraz, po latach chodzenia na szkółkę niedzielną i słuchania
namaszczonych kazań, dziecko stało się obojętne i zimne wobec spraw
Bożych. Nie ma ochoty służyć Jezusowi, a wy zastanawiacie się: “Panie,
jakże się to mogło stać?”.
W ciągu mojej służby widziałem wiele takich sytuacji w domach pastorów i
innych usługujących. Całe rzesze tych młodych ludzi przybywały do
naszych ośrodków Teen Challenge po tym, jak popadły w różne
uzależnienia. Były wychowywane w pobożnych domach, lecz w pewnym
momencie zeszły na złą drogę, a ich życie zaczęło być kierowane siłami
rodem z piekła. W ten sposób popadały w narkomanię, alkoholizm,
uzależniały się od pornografii, oddawały się prostytucji.
Czytając powyższe słowa, być może wzdychacie z ulgą, myśląc: “Chwała
Bogu, że to nie dotknęło mojego syna, mojej córki. Mam dobre dzieci.
Włożyłem wiele wysiłku, by wychowywać je w bojaźni i poznaniu Pana i
teraz wybrały dobrą drogę. Może nie płoną gorliwością dla Jezusa, ale
przynajmniej nie zażywają narkotyków”.
Tacy rodzice rzeczywiście mają za co dziękować Bogu. Jednak nie zwracają
uwagi na to, czy dziecko staje się letnie w stosunku do Jezusa. A przecież
zdaniem Jego samego letniość jest stanem równie okropnym co bycie
nękanym przez demona. Gdy ostrzegał: “wypluję cię z ust moich” [Obj.
3,16] nie zwracał się do narkomanów. Mówił o letnich chrześcijanach
należących do Jego kościoła [zob. Obj. 2-3]. Jezus wie, że stan letniości
może doprowadzić każdego wierzącego do podatności na piekielne pokusy.
Wasze dzieci mogą być grzeczne, uprzejme i dobrze się zachowywać. Mogą
unikać złego towarzystwa, szanować starszych i prowadzić się dobrze pod
względem moralnym. Lecz jeśli nie przylgną całym sercem do Jezusa, a
zamiast tego pozwolą sobie na duchowe dryfowanie, znajdą się w
niebezpieczeństwie. Musicie zrozumieć, że każde dziecko wychowane w
chrześcijańskim domu jest priorytetowym celem ataków szatana. On poluje
na rodziny najbardziej oddane Bogu. Letniość waszych dzieci ułatwia mu
robotę. Będzie się cieszył, że tak łatwo doprowadzić waszego syna czy
córkę do zniewolenia grzechem.
Nawet najbardziej oddani Panu chrześcijanie - włączając w to
posługujących - mogą być zaślepieni na pułapki, zastawione przez szatana
na ich duchowo bierne dzieci. Przeciwnik stale próbuje zgasić nawet
najmniejszą iskierkę duchowego życia w młodych ludziach. Chrześcijańscy
rodzice, ostrzegam was: nie pozwólcie diabłu podejść do waszych dzieci.
Codziennie padajcie na twarz przed Panem, otaczając swoje dzieci modlitwą
wstawienniczą. Bóg wyposażył was w moc do wyrwania ich ze stanu
duchowej letniości.
Gdy moje dzieci miały po kilkanaście lat, myślałem że mogę je wprowadzić
do Królestwa Bożego miłością. Mówiłem sobie: “Będę dostępny dla swoich
dzieci. Będę dla nich kumplem. One po prostu potrzebują komunikować mi
o swoich potrzebach”.
Pewnego dnia mój najstarszy syn Gary przyszedł ze szkoły zapłakany,
pobiegł do swego pokoju i rzucił się na łóżko. Gdy zapytałem, co się stało,
odparł: “Tato, nie wierzę już w Boga. To wszystko jest tylko mitem”.
Wtedy wiedziałem, że nawet największa miłość na świecie nie odeprze tego
diabelskiego ataku, podobnie jak moja dostępność dla dziecka. Nie mogłem
sobie również wmawiać: “To tylko chwilowy stan. Gary po prostu z tego
wyrośnie. To dobry chłopiec i wie, że go kocham”.
Nie. Musiałem się zmierzyć z rzeczywistym problemem: oto szatan
próbował okraść mego syna z jego szczerej, żarliwej wiary. Widziałem, jak
Gary oddał swoje życie Jezusowi w wieku 5 lat i wiedziałem, że jego wiara
jest cenna. Teraz przeciwnik chciał mu to wszystko odebrać, próbując zasiać
w młodym sercu zwątpienie i niewiarę. Celował w samo sedno naszych
rodzinnych relacji: w nasze zaufanie Jezusowi.
Wiedziałem, że mam tylko jedno wyjście. Wszedłem do swojej komory
modlitewnej, zamknąłem za sobą drzwi, upadłem na twarz przed Panem i
przystąpiłem do walki. Oświadczyłem: “Szatanie, nie dostaniesz mojego
syna”. Od tego dnia wołałem do Pana, wstawiając się za Garym: “Panie,
zachowaj mojego chłopca od mocy złego”.
Zmiana, jaka w końcu zaszła w Garym, nie była kwestią dnia, tygodnia czy
nawet miesięcy. Długo się jeszcze zmagał z dezorientacją. Przyszedł jednak
moment, gdy jego ufność pokładana w Jezusie została przywrócona. Jeśli
czytacie moje przesłania już od pewnego czasu, to wiecie, że Gary służy
Panu na pełnym etacie odkąd skończył kilkanaście lat. Przez cały ten czas
miłuje Jezusa i jest Mu całkowicie oddany. Od ubiegłego roku mam
przywilej zwiastowania razem z nim na zgromadzeniach dla innych
posługujących.
Każde z pozostałej trójki moich dzieci przechodziło własne próby wiary.
Podobnie jak w przypadku Garego, Pan wiernie przeprowadził przez nie
Debbie, Bonnie i Grega. Tak jak ich brat, również i oni miłują Jezusa i służą
Mu w ramach różnych posług. Jednak moje wstawiennictwo za rodzinę
nigdy się nie skończyło. Teraz wraz z moją żoną Gwen dołączyliśmy do
modlitw naszych dorosłych dzieci o naszych dziesięcioro wnuków.
Wyglądało na to,
że Jezus zignorował prośbę matki.
Matka dręczonej dziewczynki nie ustawała w szukaniu Jezusa. Wreszcie
uczniowie zniecierpliwili się i powiedzieli swemu mistrzowi: “Odpraw ją,
pozbądź się jej. Ona nie przestanie zawracać nam głowy”. Zauważcie, jaka
była postawa Jezusa: “On zaś nie odpowiedział jej ani słowa” [Mat. 15:23].
Najwyraźniej Chrystus zignorował całą tę sytuację. Dlaczego? Wiemy
przecież, że nasz Pan nigdy nie był zamknięty na wołanie szczerych
poszukujących.
Jezus zdawał sobie sprawę, że ta historia będzie opowiadana przyszłym
pokoleniom i chciał objawić pewną prawdę każdemu, kto będzie ją czytał.
Dlatego poddał próbie wytrwałość tej kobiety w wierze. Wreszcie, widząc
jej nieustępliwość, powiedział: “Jestem posłany tylko do owiec zaginionych
z domu Izraela” [15:24]. Chciał przez to powiedzieć: “Przybyłem dla
zbawienia Żydów. Dlaczego miałbym trwonić ich ewangelię głosząc ją
poganom?”
U większości z nas takie stwierdzenie spowodowałoby zniechęcenie. Lecz
tamta kobieta nie poddawała się. Stan jej córki był dla niej sprawą życia lub
śmierci. Była zdeterminowana nie dać Jezusowi wytchnienia, aż zaspokoi
jej potrzebę.
Pytam was, jak często poddajecie się w modlitwie? Ile razy zmęczyliście się
do tego stopnia, że pomyśleliście: “Szukałem Pana. Modliłem się i prosiłem.
Bez rezultatu”? Czy rzeczywiście była to dla was sprawa życia lub śmierci?
Czy rzeczywiście szukaliście Pana całym sercem, całą duszą, z całej myśli i
z całej siły, wiedząc, że nie ma żadnego innego źródła pomocy?
Rozważcie, jak odpowiedziała Jezusowi ta kobieta. Nie narzekała ani nie
wskazała na Niego z oskarżeniem, mówiąc: “Dlaczego mnie odrzucasz,
Jezu?”. Nie. Pismo mówi, że zrobiła coś przeciwnego: “Przyszła, złożyła
mu pokłon i rzekła: Panie, pomóż mi!” [15:25].
To, co następuje potem, jest trudne do przyjęcia. Jezus po raz kolejny
odprawił tę kobietę. Tylko tym razem zrobił to w jeszcze surowszy sposób,
mówiąc: “Niedobrze jest brać chleb dzieci i rzucać szczeniętom” [15:26].
Musimy zrozumieć, że w tamtych czasach Żydzi uważali, iż w oczach
Bożych poganie nie są lepsi od psów. Oczywiście, Jezus nie akceptował
takiej postawy - nie przypisałby przecież rasowej skazy żadnemu dziecku,
które zostało stworzone przez Boga Ojca. Wiedział jednak o tym, że Jego
rozmówczyni była świadoma stosunku Żydów do pogan. Jeszcze raz
poddawał ją próbie.
Matka odpowiedziała Mu: “Tak, Panie, ale i szczenięta jedzą okruchy, które
spadają ze stołu panów ich” [15:27]. Cóż za niesamowita odpowiedź. Ta
kobieta absolutnie nie dawała za wygraną w błaganiach zanoszonych do
Jezusa. I Pan ją za to pochwalił: “Niewiasto, wielka jest wiara twoja;
niechaj ci się stanie, jak chcesz. I uleczona została jej córka od tej godziny”
[15:28].
Umiłowani, nie powinniśmy poprzestawać na okruchach. Pan obiecał
okazywać nam łaskę i miłosierdzie w trudnych sytuacjach. Dotyczy to
każdego kryzysu, jaki może dotknąć nasze rodziny i ich członków,
zbawionych czy niezbawionych. Słowo Boże zachęca nas, byśmy z ufnością
przystępowali do tronu Chrystusowego, przedstawiając Mu wszystkie nasze
potrzeby, dotyczące niewierzących rodziców czy zbuntowanych dzieci. Nie
zawsze zobaczymy jakieś wielkie zmiany w ich życiu, lecz możemy
wznieść wokół nich zapory i zatrzymać ich na drodze do piekła. Możemy
modlić się, aby Pan przekonał ich o grzechu, otoczył ich ochronnym murem
i posłał do nich ludzi, którzy będą im świadczyć o Jezusie.
Jedno jest pewne: jeśli zrezygnujemy z modlitwy o naszych bliskich i
oddamy ich na pastwę losu, żadna z tych rzeczy nigdy się nie wydarzy.
Możemy sobie wmawiać: “No cóż, muszę w tej kwestii całkowicie zdać się
na wiarę”. Jednak taka postawa jest niczym innym, jak szukaniem alibi dla
nas samych. To zwolniłoby nas od wylewania duchowych potów w
wytrwałym wstawiennictwie za ich dusze.
Zachęcam was, niechaj następujące słowa staną się waszą modlitwą: “Panie,
jeśli ktoś z moich najbliższych pójdzie na zatracenie, nie stanie się tak
dlatego, że się nie modliłem. Nie będzie tak dlatego, że z góry zakładałem
działanie Twego Ducha w każdym z nich. I nie dlatego, że nie płakałem nad
nimi. Cokolwiek to będzie oznaczać i kosztować, podejmę za nich walkę
wstawienniczą aż do momentu, gdy oni albo ja znajdziemy się u Ciebie.”

Brak komentarzy: