czwartek, 6 listopada 2014

Chrystus, który bada ludzkie serca(Christ, the Searcher of Men's Hearts)

David Wilkerson

16 lutego 2004
__________
Chrystus miłuje swój Kościół. Oddał zań swe życie i powiedział,
że bramy piekielne go nie przemogą. On sam jest kamieniem
węgielnym tego Kościoła, w którym jak powiada Pismo,
zamieszkują chwała i mądrość. W dniu Pięćdziesiątnicy Pan
zesłał Ducha Świętego, by założyć Kościół i obdarzył swoje
Ciało namaszczonymi sługami – pasterzami, nauczycielami,
apostołami, prorokami i ewangelistami – w celu budowania go.
Jest oczywiste, że Pan pragnie błogosławić swój Kościół.
Dlaczego zatem w 2 rozdziale Objawienia Jana widzimy budzący
bojaźń i grozę obraz Chrystusa, gdy objawia się On swemu
ludowi? Jan pisze, że Jezus przemawia do Kościoła grzmiącym
głosem i z ogniem w oczach:
A pośród tych świeczników [zobaczyłem] kogoś podobnego do
Syna Człowieczego (...). Głowa (...) jego i włosy były lśniące jak
śnieżnobiała wełna, a oczy jego jak płomień ognisty, a nogi jego
podobne do mosiądzu w piecu rozżarzonego, głos zaś jego jakby
szum wielu wód. W prawej dłoni swojej trzymał siedem gwiazd,
a z ust jego wychodził obosieczny ostry miecz” [Obj. 1:13-16].
Objawienie Jana jest podsumowaniem Bożego Słowa,
opisującym koniec wszystkiego. I oto pierwszy obraz Chrystusa,
jaki widzimy w tej księdze. Dlaczego Jezus objawia się w tak
niepokojący sposób? Dlaczego przemawia do Kościoła w tak
przeszywających słowach? Jan pisze, że słowa Chrystusa są ostre
jak miecz, przenikający aż do szpiku. Pamiętajmy, że mówi o
tym ten sam apostoł, który niegdyś leżał wsparty na piersi
Jezusa. Teraz jednak pada na twarz: “Gdy go ujrzałem, padłem
do nóg jego jakby umarły” [1:17].
Sam Pan wyjaśnia, dlaczego ukazuje się w sposób, który napawa
lękiem: “I poznają wszystkie zbory, że Ja jestem Ten, który bada
nerki i serca, i oddam każdemu z was według uczynków
waszych” [2:23]. To prawda, że Chrystus miłuje swój Kościół –
właśnie dlatego przychodzi, by zbadać jego stan, w miłości
napomnieć swój lud i poddać go oczyszczeniu.
Najpierw Jezus mówi do Jana, żeby się nie bał: “On zaś położył
na mnie swoją prawicę i rzekł: Nie lękaj się, Jam jest pierwszy i
ostatni” [1:17]. Potem Jezus mówi mniej więcej tak: “Chcę, żeby
każdy członek mojego Kościoła wiedział, że przybyłem, by
zbadać wasze wnętrza. Czynię to płomiennym wzrokiem i
głosem, który potrząsa duszą. Nie będę niczego owijał w
bawełnę – to, co mam do powiedzenia, będzie zarówno
przeszywać jak i leczyć wasze dusze. Nie pozwolę, by
którekolwiek z moich dzieci trwało w apatii czy ślepocie. Moje
oczy i usta przenikają przez każdą fasadę”.
Chrystus dojrzał coś w swoim Kościele i nakazał Janowi zapisać
swoje słowa, a potem posłać je do “aniołów siedmiu zborów”.
Odnosi się to do usługujących, których nazywa gwiazdami w
swojej dłoni [zob. 1:16]. Mówi do Jana: “Miłuję te sługi.
Powołałem ich i namaściłem. A teraz ty przekażesz im moje
słowa”.
Jako że sam jestem pastorem, zastanawiam się jak musieli się
czuć ludzie, którzy te listy otwierali. “Do pastora zboru w
Nowym Jorku: Tak mówi Pan o twoim zgromadzeniu...”
Wyobraźcie sobie, co musieli przeżywać bezpośredni adresaci
tych pism.
Na przykład pastor zboru w Efezie. Czytając list Janowy, widzi
Chrystusa radującego się ze swego zgromadzenia. Pan chwali
Efezjan za ciężką pracę, cierpliwość i zdolność rozróżniania
między dobrem a złem. Członkowie tego zboru nienawidzą zła i
stają dzielnie po stronie Chrystusa. Przez wiele lat nie ustawali w
czynieniu dobra. Pastor jest zachwycony, czytając tę opinię.
Myśli: “Świetnie, nasz Pan jest z nas zadowolony. Właściwie jest
to list rekomendacyjny”.
Jednak czytając dalej, trafia na następujące słowa: “Lecz mam ci
za złe, że porzuciłeś pierwszą twoją miłość” [2:4]. Następnie
Jezus ostrzega pastora: “Wspomnij więc, z jakiej wyżyny spadłeś
i upamiętaj się, i spełniaj uczynki takie, jak pierwej; a jeżeli nie,
to przyjdę do ciebie i ruszę świecznik twój z jego miejsca, jeśli
się nie upamiętasz” [2:5].
Pastor z Efezu musiał w tym momencie doznać szoku.
“Upamiętać się? Albo Pan zabierze świecznik naszego
świadectwa? Cóż za szokujące słowa. Jak to możliwe? Jesteśmy
przecież usprawiedliwionymi przez wiarę uczestnikami Nowego
Przymierza. Zawsze okazywaliśmy miłosierdzie, miłość i troskę
o innych. A teraz mamy wrócić do początków i stać się tacy, jak
wtedy? Co to oznacza? Czy Jezus może tak mówić? Jakże mogę
przeczytać ten list przed całym zgromadzeniem?”
Pamiętajmy, że słowa tego listu są kierowane do pobożnego
zgromadzenia. A zatem sprawa w oczach Pańskich musiała być
naprawdę poważna. Dlaczego bowiem miałby tak ostro
przemawiać do zboru, mogącego służyć za przykład wielu innym
zgromadzeniom? Pastor dowiaduje się: “Wasza pierwsza miłość
do Mnie nie jest już taka, jak niegdyś. Nie pielęgnujecie
społeczności ze Mną. Upamiętajcie się”. Jezus stawia sprawę
jasno: w całej tej kwestii chodzi o Jego obecność. To prawda, że
Efezjanie wytrwale spełniali dobre uczynki, lecz utracili zażyłą
więź z Panem.
W następnym rozdziale Chrystus podsumowuje swoje przesłanie
do siedmiu pastorów i ich zgromadzeń. Oto Jego słowa: “Oto
stoję u drzwi i kołaczę; jeśli ktoś usłyszy głos mój i otworzy
drzwi, wstąpię do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną”
[3:20]. Zbyt często jest tak, że chrześcijanie nie otwierają drzwi
swego serca Jezusowi. Kiedy On puka, nawet ich nie ma w
domu. Zostawiają na drzwiach kartkę z napisem: “Drogi Panie,
wyszedłem usługiwać w szpitalu, a potem w więzieniu. Do
zobaczenia w kościele!”
Dzisiaj wiele kościołów czyni dużo dobrych uczynków w
imieniu Chrystusa – istnieją programy odpowiadające na niemal
każdą ludzką potrzebę. Zgromadzenie prowadzi czyste, pobożne
życie, starając się unikać grzechu. Coś się jednak zmieniło w ich
sercach. Był taki czas, gdy społeczność z Jezusem pochłaniała
ich do tego stopnia, że nie było dnia, by nie spędzali z Nim czasu
na osobności. Teraz wszystko wygląda inaczej – Pan otrzymuje
od nich jedynie krótkie powitanie w drodze do pracy. Na ile
poważnie traktuje to Jezus?
Chrystus traktuje naszą społeczność z Nim na tyle poważnie,
że jest gotów usunąć swoją obecność,
która jako jedyna może dotrzeć do zgubionych dusz.
Jezus ostrzega nas: “Coś zostało zagubione w moim Kościele. To
coś, to moja napawająca lękiem obecność. Musicie wrócić do
swoich komór modlitwy i znów zacząć ze Mną wieczerzać. W
przeciwnym razie usunę moją obecność spośród was. Wszystkie
wasze dobre uczynki – wasze zwiastowanie, ewangelizowanie i
hojność – muszą wypływać z czasu spędzonego ze Mną. Te
dobra powinniście zbierać z mojego stołu”.
Kościół w Efezie stracił coś, co niegdyś posiadał – objawianie się
obecności Pana pośród zgromadzenia. Zaczęli uważać, że
obecność Jezusa jest czymś oczywistym i w konsekwencji miało
to wpływ na ich służbę. Niegdyś miłowali się wzajemnie i
troszczyli o siebie, lecz po pewnym czasie to, że są razem zaczęli
traktować jako coś naturalnego. Taki stan rzeczy wpłynął
katastrofalnie na ich wysiłki w czynieniu dobra – byli tak bardzo
zajęci służeniem innym, że ich własne czyny stały się centralnym
obiektem ich życia zamiast miłości Chrystusowej. W tym
wszystkim zaczęło brakować Jego potężnej obecności.
Teraz On sam ostrzega ich: “Jeśli nie zmienicie swego
postępowania i nie wrócicie do Mnie jako łaknący społeczności
ze Mną, wasze świadectwo zostanie wam zabrane. Zostaniecie
pozbawieni duchowego autorytetu podczas czynienia dobra i
wszystko pójdzie na marne”.
Widzę pewną paralelę tej sytuacji w dzisiejszym świecie. Jedni z
najtwardszych ludzi, jakich poznałem, to pracownicy opieki
społecznej oraz instytucji charytatywnych, a w szczególności ci,
którzy pracowali w zakładach psychiatrycznych i w służbie
dzieciom z rodzin patologicznych. To byli szczerzy, oddani
pracownicy, lecz ogrom cierpienia, jakie na co dzień oglądali, był
dla nich zbyt trudny do zniesienia. Z czasem niektórzy z nich
stawali się coraz mniej wrażliwi na ludzką krzywdę.
To samo może przytrafić się chrześcijanom. Posługujący, jak i
zwykli wierzący widzą tyle bólu i grzechu wśród ludzi, którym
usługują, że mogą wytworzyć w sobie pewien rodzaj
zatwardziałości. O tym właśnie mówił Jezus do pastora w Efezie:
“Kiedyś byłeś tak wrażliwy na potrzeby innych. Żywiłeś do nich
taką miłość i potrafiłeś ich słuchać. Teraz jednak ogłuchłeś na ich
problemy. Zasiadasz wśród nich, lecz twoje serce stało się zbyt
twarde, by ich słyszeć. Twoja służba jest niczym bieg w miejscu
– stała się duchowo martwa. Nie mam innego wyboru, jak tylko
odsunąć od ciebie moją obecność”.
Bywałem w kościołach, skąd Pan usunął na pewien czas swą
obecność – martwota i posucha są tam niemal namacalne.
Wszyscy to odczuwają. Bóg mówi do takich kościołów:
“Pozwalam, aby sprawy potoczyły się w ten sposób na pewien
czas. Chcę was wyrwać z letargu. Chcę, żebyście poznali, jak to
jest, gdy Mnie nie ma wśród was”. Gdy kościół osiąga taki stan,
sytuacja robi się tragiczna. Duch Święty nie przekonuje tam już o
grzechu, nic nie porusza zgromadzenia, a młodzi ludzie przestają
być duchowo dotykani.
Pojawia się inny, poważny skutek uboczny – ludzie duchowo
spragnieni nie pozostaną długo w miejscu, w którym ewidentnie
brakuje obecności Pańskiej. Oni postanowili za wszelką cenę
poznać, jak to jest być blisko Niego. Więc gdy przestaną
doświadczać Jego obecności w danym miejscu, pójdą jej szukać
gdzie indziej. Otrzymuję wiele listów zawierających tę samą
skargę: “Nie mogę znaleźć kościoła, który byłby ożywiony
obecnością Pana”.
Byłem świadkiem, jak wielu chrześcijan popada w odstępstwo w
wyniku takich odczuć. Ci ludzie nigdy nie mogą znaleźć
właściwego kościoła i kończą w domu oglądając wyłącznie
posługę telewizyjnych kaznodziejów. Nigdy nie dostają
odpowiedniej dawki stałego pokarmu w swej duchowej diecie.
Wreszcie do ich serc zakrada się oziębłość, będąca wynikiem
unikania wspólnych zgromadzeń, przed czym wyraźnie ostrzega
List do Hebrajczyków [zob. Hebr. 10:25]. W końcu zaczynają
całkowicie obojętnieć na Chrystusa i Jego obecność.
Powiadam wam, Bóg nie będzie słuchał żadnych wymówek
takich ludzi. Jezus może być wszystkim we wszystkim dla
każdego człowieka, jeśli tylko nie zrywamy osobistej więzi z
Nim. Bez względu na to, w jakim stanie jest wasz kościół,
gorliwie poświęcajcie Mu najlepsze chwile swego czasu i
głęboko zanurzajcie się w Jego obecności, jeśli pragniecie, by
doszło do was ożywione Słowo od Pana.
W świetle Objawienia 1-3 każdy wierzący musi zadać sobie
pytanie: “Czy moje dobre uczynki – studiowanie Biblii i służba –
nie odzierają mnie z czasu spędzanego z Jezusem? Czy nadal tak
bardzo pragnę przebywać z Nim, jak to było kiedyś? Czy też
może coś straciłem?”
Chrystus bada serca swego ludu
w każdym momencie historii w trosce o to,
czy aby nie staliśmy się duchowo ślepi.
Kościoły, do których zwraca się Jezus w Objawieniu 2-3 były
prawdziwymi zgromadzeniami w Azji. Niektórzy bibliści
uważają, że zbory te reprezentują siedem okresów historii
Kościoła Powszechnego. Nie zamierzam tutaj podważać tej
teorii. Uważam po prostu, że przesłanie zawarte tutaj jest
skierowane do chrześcijan wszystkich epok. Krótko mówiąc,
Jezus bada serca swego ludu w każdym momencie historii w
trosce o to, czy aby duchowa ślepota nie ogarnęła Kościoła.
Pan miał sporną sprawę z pięcioma spośród siedmiu zborów, o
których mowa w tym fragmencie. Chciałbym się skoncentrować
na trzech: Efezie, Tiatyrze i Laodycei.
Jak już mówiliśmy, problem zboru w Efezie polegał na braku
zażyłości z Chrystusem. Z Tiatyrą było inaczej. Miało tam
miejsce duchowe flirtowanie ze zwodniczymi posługami
pochodzącymi od diabła. Wyobraźcie sobie reakcję pastora tego
zboru po przeczytaniu następujących słów: “A do anioła zboru w
Tiatyrze napisz: To mówi Syn Boży, który ma oczy jak płomień
ognia” [Obj. 2:18]. Jezus patrzył na swój kościół oczami
pałającymi świętym gniewem.
Mimo to, dalsze słowa listu zawierają wyrazy uznania: “Znam
uczynki twoje, i miłość, i wiarę, i służbę, i wytrwałość twoją i
wiem, że ostatnich uczynków twoich jest więcej niż pierwszych”
[2:19]. Jeszcze raz Chrystus powiada: “Znam wasze uczynki.
Wasza miłość, wiara, służba i wytrwałość są większe teraz niż
wtedy, gdy zaczynaliście”. Najważniejsze jest to, że Pan mówi:
“Wiem, że Mnie miłujecie”. Nie karci ich za utratę zażyłości z
Nim.
Później jednak czytamy przeszywające słowa: “Lecz mam ci za
złe, że pozwalasz niewieście Izebel, która się podaje za
prorokinię, i naucza, i zwodzi moje sługi, [żeby – BG] uprawiać
wszeteczeństwo i spożywać rzeczy ofiarowane bałwanom”
[2:20].
Kim właściwie jest Izebel wymieniona w tym wersecie? Jezus
mówi o fałszywych pasterzach. Karci pastora z Tiatyry za
tolerowanie chciwych usługujących, którzy zwodzą członków
zboru: “Pozwalasz, by kaznodzieje pełni wszelkiego rodzaju
pożądliwości bez żadnych przeszkód przemawiali z twojej
kazalnicy. Przychodzą oni jako aniołowie światłości i
wypowiadają nikczemne oszustwa, by zwodzić mój lud”.
Odniesienie do Izebel wskazuje jednak na coś więcej niż
chciwych usługujących. Ci fałszywi pasterze tak naprawdę
potrafią uknuć misterne plany, które pozwalają im zaspokoić
własne pożądliwości. Imię Izebel symbolizuje wszystko, co złe i
godne potępienia w oczach Pańskich.
Cóż za zdumiewający obraz przedstawia nam tutaj Pismo. Oto
ludzie, którzy miłują Pana, oddani Bogu mężowie i niewiasty.
Okazywali wytrwałość, byli wierni w dawaniu innym. Co ich
jednak pociągnęło ku fałszywym prorokom? Jak to się stało, że
zostali zwiedzeni przez nikczemnych usługujących
wzgardzonych przez Boga?
Być może was to zaszokuje, lecz dzisiaj widzę dokładnie to samo
w całym naszym kraju. Wilki krążące naokoło, by złupić trzodę,
przemawiają w kościołach niegdyś słynących z przesłania o
świętości. Pastorzy tych zborów, pytani, dlaczego na to
pozwalają, mówią: “Ci kaznodzieje przyciągają tłumy. Więcej
ludzi przychodzi do naszego kościoła”. Niestety, gospodarze
pozwalają w ten sposób, by fałszywi prorocy serwowali ludowi
Bożemu pokarm prosto z piekła – ewangelię chciwości
skoncentrowaną na własnym “ja”.
Czy zauważacie tutaj pewną niekonsekwencję? Jezus nazywa
pastora zboru w Tiatyrze człowiekiem miłości i dobroci. A
jednak ten sam człowiek toleruje usługujących promujących
ohydny grzech, pasterzy którzy rozbudzają cielesność słuchaczy i
zaspokajają ich żądze. Wprowadzają nikczemne koncepcje, które
są podstawą fałszywego poczucia przebudzenia. W ten sposób
doprowadzają ludzi do demonicznego zwiedzenia.
Głęboko w sercu pastor z Tiatyry zdaje sobie sprawę, że taka
ewangelia nie jest czysta. Nie chce jednak przeszkadzać tłumom
gromadzącym się w jego kościele po to, by jej słuchać. Teraz
Chrystus mówi do niego: “Tolerujesz zwodniczą działalność tych
wilków. Jesteś ślepy na to, co oni robią z powierzoną ci trzodą.
Twoi ludzie zaczynają cichaczem przychodzić na te
zgromadzenia, które prowadzą ich do zniszczenia. Już zaczęli
uprawiać duchowy nierząd i spożywać z tego, co jest ofiarowane
demonom. Ty jednak nie chcesz ich ostrzegać. Powołałem cię,
byś strzegł mojej trzody, ale ty ich nie chronisz. Dlaczego
tolerujesz zło? Dlaczego nie podnosisz głosu przeciwko niemu?”
Jedną z najważniejszych powinności każdego pastora jest
utrzymywanie kazalnicy w duchowej czystości. Nie można
pozwalać, by ktoś stanął za nią głosząc fałszywe słowo. Może to
zabrzmieć dla was jak sprawowanie kontroli, ale Bóg tego
właśnie żąda. Widzicie, Chrystus nie mówi tutaj o
wszeteczeństwie natury seksualnej – mówi o jarzmie zła, o
cielesnej wspólnocie, o poddawaniu się mocy fałszywego
nauczania. Ostrzeżenie Pańskie jest jasne: “Spożywacie w
waszym duchu z radością to, co pochodzi z cielesnego
podekscytowania. To jest ewangelia zaspokajająca pożądliwości.
Ceną może być wasze duchowe życie”.
Pamiętajcie, że Jezus nie mówi tutaj do chrześcijan, którzy
popadli w odstępstwo. On kieruje swoje słowa do pełnych
miłości wierzących, którzy są skłonni oddać wszystko, co
posiadają. Dali się jednak pociągnąć ewangelii ciała. Ulegli
subtelnemu szeptowi: “Musicie posłuchać tego człowieka!”
We wszystkich ewangeliach Jezus ostrzega przed fałszywymi
pasterzami, którzy przychodzą, by pożerać i zwodzić wielu. A
jednak jestem zaszokowany brakiem zdolności rozróżniania
pośród całych tłumów chrześcijan tolerujących ich fałszywe
ewangelie. Czy wam również się to przydarza? Czy wasze dusze
karmią się jakąś telewizyjną ewangelią, która w istocie jest
demoniczna? Czy upajacie się przesłaniem kaznodziejów
ewangelii sukcesu, którzy odwołują się do waszych pożądliwości
i z ubogich wdów zdzierają ostatni grosz?
Być może pomyślicie sobie: “Cóż mi zaszkodzi, że ich
pooglądam? Słuchanie ich przesłania nie może mnie dotknąć. A
poza tym wydaje się, że to, co mówią, pochodzi od Pana”. Nie!
Jeśli tolerujesz złych pasterzy, to znalazłeś się w łożu demonów.
Popełniasz duchowe wszeteczeństwo ze złem.
Nie zrozumcie mnie źle: Nie mówię o wszystkich telewizyjnych
ewangelistach. Chrześcijanie rozróżniający prawdę od fałszu
wiedzą, na czym polega tutaj różnica. Jezus mówi o tego rodzaju
dobrze ugruntowanych świętych, którzy potrafią przejrzeć
motywacje cielesnych kaznodziejów: “Nie poznali głębokości
szatańskich” [Obj. 2:24 BG]. Chrystus nie przebiera w słowach,
mówiąc o usługujących, którzy wyłudzają pieniądze od
słuchaczy. Mówi: “Oni wciągają dusze na samo dno piekielnych
czeluści”. Tak, ci usługujący głoszą Chrystusa, ale nie tego, który
jest pełen chwały. Owszem, zwiastują słowo, lecz nie jest to
Słowo Pańskie. Jest to ewangelia zbrukana doktrynami
demonów.
Pan mówi o takich złych pasterzach: “Dałem jej [Izebel] czas,
aby się upamiętała, ale nie chce się upamiętać we
wszeteczeństwie swoim” [2:21]. Czyli innymi słowy: “Byłem
cierpliwy wobec tych fałszywych proroków i ewangelistów.
Ostrzegałem ich raz po raz. Mieli mnóstwo czasu, żeby odwrócić
się od swoich nikczemnych uczynków. Lecz oni nie chcieli się
upamiętać”.
Następnie padają słowa ostrzeżenia dla każdego prawego sługi
Jego Słowa: “Toteż rzucę ją na łoże, a tych, którzy z nią
cudzołożą, wtrącę w ucisk wielki, jeśli się nie upamiętają w
uczynkach swoich. A dzieci jej zabiję” [2:22-23]. Jezus nie mówi
tutaj wyłącznie o fałszywych prorokach, lecz także o każdym,
kto ich słucha i popiera. Wszyscy oni skończą w okropnym
stanie choroby i duchowej śmierci.
Ezechiel mówi, że tacy wierzący popełniają “nierząd z każdym
przechodniem” [zob. Ez. 16:15]. Innymi słowy: “Biegniecie za
każdym fałszywym usługującym, a oni was po prostu
wykorzystują. Wyłudzają wasze pieniądze, a was samych
zostawiają zranionych i martwych duchowo”.
Wreszcie Jezus zachęca tych, którzy wiernie dawali odpór
usługującym Izebel: “Trzymajcie się tylko mocno tego, co
posiadacie, aż przyjdę” [2:25]. Mówi im: “Nauczyliście się
odróżniać prawdę od fałszu. Nie pozwolicie na to, by uniósł was
lada podmuch pokrętnej nauki. Dlatego trzymajcie się tego i nie
dajcie się zwieść. To wszystko, co wam nakazuję. Nie nakładam
na was żadnego innego ciężaru, aż do czasu mego powrotu”
[zob. 2:24].
Nie chciałbym być w skórze pastora zboru w Laodycei,
który otwiera list od Jezusa.
Jezus nie wypowiada ani jednej pochwały pod adresem zboru w
Laodycei. Zamiast tego, pastor czyta: “Znam uczynki twoje, żeś
ani zimny, ani gorący. Obyś był zimny albo gorący! A tak, żeś
letni, a nie gorący ani zimny, wypluję cię z ust moich” [3:15-16].
Cóż za przerażające słowa z ust Pana.
Moje pytanie brzmi: Jak to się mogło stać, że cały kościół popadł
w ten sam niebezpieczny stan? Jak to możliwe, by wszyscy byli
duchowo ślepi do tego stopnia, że w końcu całe zgromadzenie
stało się letnie? Nie ma ani jednej wzmianki o świętej resztce w
tym zborze. Chrystus opisuje ich wszystkich jako “pożałowania
godnych, nędzarzy, biedaków, ślepych i gołych” [3:17]. Jak to
być może? Jak można być ślepym i gołym nędzarzem, nie zdając
sobie z tego sprawy?
Stało się tak dlatego, że ludzie ci zostali zaślepieni potwornym
kłamstwem. Laodycejczycy byli bardzo materialistycznymi,
bogatymi ludźmi sukcesu. (Mogło to oznaczać wzrost liczebny
ich kościoła, uzyskanie poważnych wpływów w otoczeniu czy
duży budżet). Byli zatem całkowicie zadowoleni z siebie.
W oczach chrześcijan nie potrafiących odróżniać prawdy od
fałszu taki kościół przeżywał rozkwit. Ludzie lubili tam
przebywać i zapewne gromadziły się tam tłumy. Kiedy jednak
Chrystus przyjrzał się bliżej temu wszystkiemu, był zatrwożony
tym, co zobaczył. Laodycejczycy byli całkowicie zaślepieni
kłamstwem, które brzmiało: “Jestem w porządku. Znajduję się
we właściwym miejscu, jeśli chodzi o sprawy duchowe. Nie
zmieniłem się, wciąż jestem takim samym, oddanym
chrześcijaninem. Jestem sprawiedliwy i gorący dla Pana”. Jezus
sam wypomina im takie przekonania: “Mówisz: bogaty jestem i
wzbogaciłem się, i niczego nie potrzebuję” [3:17].
Dla mnie to zgromadzenie reprezentuje kapitalistyczny szał
współczesnego Kościoła w Ameryce. Nasz naród jest
społecznością kapitalistyczną, co w skrócie można ująć hasłem:
“nieustający wzrost”. W świecie biznesu funkcjonuje motto:
“Wzrastaj, albo giń” – musi następować powiększanie. Dlatego
każdy musi usilnie dążyć do czynienia wszystkiego najlepszym i
największym.
Nie ma w tym nic złego, że takie trendy dominują w biznesie.
Mentalność tego typu przeniknęła jednak do Kościoła. Ameryka
jest świadkiem “kapitalistycznego chrześcijaństwa”. Celem tego
tworu nie jest już wzrost duchowy, lecz ekspansja liczebna,
sukces i wielkie pieniądze. W ten szał dali się wciągnąć również
usługujący.
Osąd Jezusa w stosunku do kościoła w Laodycei pasuje do wielu
współczesnych zborów: “Nawet nie wiecie, co się z wami dzieje.
Wasza ślepota spowodowała całkowitą letniość, a wy w ogóle
tego nie widzicie. Cały czas uważacie, że jesteście dla Mnie
gorący”.
Głównym grzechem kościoła w Efezie była utrata zażyłej
społeczności z Jezusem. W Tiatyrze był nim zanik zdolności
rozróżniania między prawdą a fałszem i w rezultacie duchowy
nierząd. W Laodycei widzimy natomiast najgorszy grzech z
możliwych: brak potrzeby więzi z Panem.
Skończyło się to nagością. Jezus wytknął laodycejskim
chrześcijanom stan duchowego ogołocenia: “Aby nie wystąpiła
na jaw haniebna nagość twoja” [3:18]. Grecki wyraz użyty dla
określenia nagości oznacza dosłownie “ogołocenie z zasobów”.
Widzicie, Bóg zaopatruje tylko tych, którzy zdają się na Niego,
którzy będąc w potrzebie polegają na Nim. W jakie zasoby? W
prawdziwe duchowe bogactwa: w Jego siłę, w Jego moc
czyniącą cuda, w Jego prowadzenie, w objawiającą się Jego
obecność. Chrystus ostrzegał ten zadufany w sobie kościół:
“Pozbawiłem was wszystkich moich zasobów. Wy jednak
myślicie, że ich nie potrzebujecie. Jesteście zupełnymi
nędzarzami, lecz nie zdajecie sobie sprawy ze swojego stanu”.
Wyobraźcie sobie takie zgromadzenie, siedzące wygodnie
podczas godzinnego nabożeństwa uwielbieniowego. Po
uwielbieniu słuchają krótkiego kazania o tym, jak radzić sobie ze
stresem w codziennym życiu, a potem szybciutko kierują się w
stronę wyjścia. Nie odczuwają potrzeby bycia skruszonym czy
złamanym przed Jezusem. Nie widzą, że nieodzownym jest, by
przeszywające przesłanie od Boga poruszało ich do głębi czy
przekonywało o grzechu. Brakuje w tym zborze wołania: “Panie
złam mnie, zmiękcz moje serce. Tylko Ty jesteś w stanie
zaspokoić moje łaknienie”.
Gdzie się podziała niegdysiejsza gorliwość? Kiedyś ci sami
ludzie biegli do kościoła, by chłonąć Słowo Boże i otwierać serca
na światło Ducha Świętego. Teraz jednak uważają, że od tamtego
czasu dojrzeli i nie potrzebują już takich rzeczy. Dlatego
ograniczyli swoje chrześcijaństwo do niedzielnych poranków. To
jest jednak religia letniości.
Jezus tak bardzo miłował pastora z Laodycei i jego zbór, że
ostrzegł ich, iż podejmie radykalne kroki. Powiedział, że
zamierza wytworzyć w nim i jego zborze zapotrzebowanie na
Boże zasoby: “Wszystkich, których miłuję, karcę i smagam; bądź
tedy gorliwy i upamiętaj się” [3:19]. Nadchodzące skarcenie w
miłości miało w nich rozbudzić na nowo potrzebę wzywania
pomocy Pańskiej i objawiania się Jego mocy.
Umiłowani, dzisiaj Chrystus mówi do nas te same słowa, jakie
powiedział laodycejczykom: “Wszystko sprowadza się do
wieczerzania ze Mną. Do otwierania drzwi swego serca, gdy
pukam. Wzywam was teraz, byście do Mnie przyszli i weszli w
społeczność ze Mną. Mam wszystko, czego wam trzeba, a każda
chwila spędzona w mojej obecności będzie dla was sposobnością
do zaopatrywania się w moje zasoby. Właśnie w taki sposób
można je uzyskać. Społeczność ze Mną dostarczy wam czego
potrzebujecie w służbie. Tylko przebywanie ze Mną może być
źródłem tego wszystkiego”.
Oto, jak Kościół Chrystusowy będzie podtrzymywał swoje
świadectwo w czasach ostatecznych. Amen!