wtorek, 14 października 2014


Rozwój kościoła

Jako pastor chcesz, by twój kościół się rozwijał. To powszechne pragnienie pastorów. Ale po co
ma się rozwijać? Jaki jest tego szczery powód w twoim sercu?
Czy po to, abyś poczuł się spełniony? Czy chcesz być szanowany i czuć się kimś wpływowym?
Czy chcesz mieć władzę nad ludźmi? Czy chcesz się wzbogacić? To są oczywiście niewłaściwe
pobudki.
Jeśli chcesz rozwoju kościoła po to, aby Bóg był uwielbiony dzięki przemianie życia wielu ludzi,
dokonanej przez Ducha Świętego, to taka motywacja jest właściwa.
Oczywiście, można oszukiwać samych siebie i twierdzić, że nasze motywy są czyste, podczas
gdy faktycznie są podszyte egoizmem.
Jak rozpoznać swoje prawdziwe motywy? Skąd mamy wiedzieć, czy naprawdę chcemy budować
Królestwo Boże, a nie własne?
Jednym ze sposobów jest zbadanie naszych reakcji na sukcesy innych pastorów. Jeśli uważamy,
że nasze motywy są czyste, bo szczerze pragniemy wzrostu Bożego królestwa oraz Jego Kościoła,
ale słysząc o rozwoju innych kościołów czujemy w sercu zazdrość, to nasze pobudki nie do końca
są właściwe. Tak naprawdę nie interesuje nas wzrost globalnego Kościoła, tylko rozwój naszego
kościoła lokalnego. A dlaczego tak się dzieje? Bo nasze motywy przynajmniej częściowo są
samolubne.
Sprawdźmy też swoje pobudki badając, jak reagujemy na wieść o powstaniu nowego kościoła w
naszej okolicy. Jeśli czujemy się zagrożeni, to znak, iż bardziej zależy nam na królestwie własnym
niż Bożym.
Również pastorzy dużych lub rozwijających się kościołów mogą w ten sam sposób sprawdzić
swoje motywy, zadając sobie pytanie: – Czy byłbym gotów założyć nowe kościoły lokalne,
wysyłając do nich swych kluczowych liderów i pozbywając się członków własnej kongregacji,
zmniejszając tym samym jej stan liczebny? – Pastor niechętny takiej idei buduje swój kościół dla
własnej chwały. (Choć z drugiej strony pastor dużego kościoła może zakładać nowe kościoły także
dla własnej chwały, aby móc się tym chwalić.) Kolejne pytanie brzmiałoby: – Czy utrzymuję
kontakty z pastorami mniejszych kościołów, czy też się od nich dystansuję, bo osiągnąłem „wyższy
poziom”? – Albo: – Czy podjąłbym się pastorowania grupy dwunastu do dwudziestu osób w
kościele domowym, czy też moje ego by tego nie zniosło?1
Ruch na rzecz wzrostu kościołów
W chrześcijańskich księgarniach w USA i Kanadzie są całe półki książek na temat wzrostu
kościoła. Zawarte w nich pomysły rozeszły się po całym świecie. Pastorzy pragną wiedzieć, jak
poprawić frekwencję w kościele i często skwapliwie korzystają z porad pastorów amerykańskich
mega-kościołów, uważanych za autorytety z uwagi na wielkość budynków oraz liczbę uczestników
niedzielnych nabożeństw.
Jednak osoby mające choć trochę rozeznania wiedzą, iż frekwencja i rozmiar budynku
niekoniecznie świadczą o tym, że tam dokonuje się skuteczna „formacja” uczniostwa. Niektóre
kościoły w Ameryce rozrosły się dzięki atrakcyjnym doktrynom, będącym wynaturzeniem prawd
biblijnych. Rozmawiałem z pastorami na całym świecie, którzy byli zaszokowani faktem, iż
mnóstwo amerykańskich pastorów wierzy oraz głosi, że osoba zbawiona nie może zbawienia
utracić, bez względu na to, w co wierzy lub jak się w życiu prowadzi. Wielu zwiastuje
„rozcieńczoną” ewangelię o taniej łasce, sugerując ludziom, że do nieba można pójść bez świętości.
Całkiem pokaźna rzesza głosi ewangelię sukcesu, podsycając chciwość ludzi, dla których religia
jest sposobem na zdobycie skarbów na ziemi. Techniki rozwoju kościoła, stosowane przez takich
pastorów, z pewnością nie powinny być naśladowane.
Przeczytałem sporo książek na ten temat i mam co do ich treści mieszane uczucia. Wiele podaje
strategie i rady do pewnego stopnia biblijne, i te warto przeczytać. Lecz prawie wszystkie są oparte
na liczącym 1700 lat modelu kościoła instytucjonalnego, nie zaś na modelu biblijnym. W efekcie
skupiają się nie na budowaniu ciała Chrystusa poprzez pomnażanie liczby uczniów oraz tych,
którzy ich pozyskują, lecz na tworzeniu kongregacji instytucjonalnych, co zawsze wymaga
większych budynków, liczniejszego wyspecjalizowanego personelu i programów oraz struktury
przypominającej raczej korporację biznesową niż chrześcijańską rodzinę.
Niektóre strategie rozwoju kościoła sugerują, że aby zwiększyć frekwencję i przyciągnąć ludzi,
którzy nie chcą pójść za Jezusem, należy nabożeństwa uatrakcyjnić. Doradzają krótkie, pozytywne
kazania, mało wylewne uwielbianie, mnóstwo zajęć towarzyskich, brak wzmianek o pieniądzach
itd. To nie prowadzi do pozyskiwania uczniów gotowych zaprzeć się samych siebie i przestrzegać
wszystkich przykazań Chrystusa. Daje tylko przyrost członków, którzy uważają się za chrześcijan,
ale niczym się nie różnią od świata i szeroką drogą zmierzają do piekła. Nie jest to Boża strategia
zdobycia świata ale strategia szatana, by zdobyć Kościół. To nie „rozwój Kościoła” ale „rozwój
świata”.
„Model wrażliwy na poszukujących”
Tak nazywa się najpopularniejsza amerykańska strategia. Zgodnie z nią niedzielne nabożeństwa
mają być takie, aby: (1) chrześcijanie mogli bez oporów zapraszać swych niezbawionych
znajomych, zaś (2) niezbawieni mogli usłyszeć ewangelię która ich nie zraża, ale jest im bliska i
zrozumiała. Nabożeństwa w ciągu tygodnia oraz małe grupy są zarezerwowane dla szkolenia
wierzących w uczniostwie.
W ten sposób pewne nieliczne kościoły znacznie się rozrosły. Wśród amerykańskich kościołów
instytucjonalnych właśnie te posiadają największy potencjał do ewangelizowania i wychowywania
ludzi, o ile wszyscy zostaną włączeni do małych grup (co się dzieje rzadko), by tam uczyć się
uczniostwa, oraz jeśli zwiastowana ewangelia nie jest okrojona (a często bywa, kiedy celem jest to,
1. Oto kolejna zaleta modelu kościoła domowego: pastorzy nie starają się tworzyć dużych kongregacji z
niewłaściwych pobudek, ponieważ liczebność lokalnego kościoła jest ograniczona wielkością domu.
by nikogo nie urazić, jako że prawdziwa ewangelia razi ludzką pychę). Kościoły wrażliwe na ludzi
nowych stosują przynajmniej jakąś strategię dotarcia do niezbawionych, czego brakuje w
przypadku większości kościołów instytucjonalnych.
A jak się ma ów amerykański model wrażliwości na poszukujących do biblijnego modelu
rozwoju kościoła?
W Dziejach Apostolskich powołani przez Boga apostołowie i ewangeliści głosili ewangelię
publicznie oraz po domach, czemu towarzyszyły znaki i cuda, przyciągające uwagę niewierzących.
Ci, którzy się opamiętali i uwierzyli w Pana Jezusa, poddawali się nauce apostolskiej i regularnie
spotykali się w domach. Tam uczyli się Bożego Słowa, posługiwali duchowymi darami, obchodzili
Wieczerzę Pańską, wspólnie się modlili itd., czyniąc to wszystko pod przewodnictwem
starszych/pastorów/przełożonych. Powołani zaś przez Boga nauczyciele i prorocy odwiedzali
lokalne kościoły. Wszyscy dzielili się ewangelią ze znajomymi i sąsiadami. Nie trzeba było wznosić
budynków. To by spowalniało rozwój Kościoła i ograbiało Boże Królestwo ze środków
przeznaczonych na szerzenie ewangelii i czynienie ludzi uczniami. Liderzy przechodzili sprawne
praktyczne szkolenie, angażując się w służbę, nie musiano ich wysyłać do seminariów czy szkół
biblijnych. Wszystko to skutkowało niesamowitym rozwojem Kościoła aż do czasu, gdy w danej
okolicy pozyskano wszystkich ludzi otwartych na ewangelię.
Dla porównania model wrażliwy na poszukujących z reguły jest pozbawiony znaków i cudów,
brakuje mu zatem owej niebiańskiej metody przyciągania ich oraz przekonywania ludzi. Opiera się
na marketingu i reklamie, by przyciągnąć ludzi do budynku, gdzie mogą usłyszeć kazanie.
Głównymi środkami dotarcia do ludzi są umiejętności oratorskie oraz siła przekonywania
kaznodziei. Jakże to odmienne od metod Pawła, który napisał: „A moje słowo i moje głoszenie nie
opierały się na przekonujących słowach mądrości, ale na ukazywaniu Ducha i mocy, aby wasza
wiara nie opierała się na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Boga” (1Kor 2,4-5).
Dalsze różnice
Model wrażliwy na poszukujących w zasadzie obywa się bez apostołów i ewangelistów,
ponieważ najważniejszą postacią jest pastor. Ciekawe, czy wyeliminowanie apostołów i
ewangelistów z dzieła ewangelizacji i przejęcie ich odpowiedzialności przez pastorów jest lepszą
metodą rozwoju Kościoła?2
Pastor wrażliwy na osoby poszukujące wygłasza kazanie raz w tygodniu na niedzielnym
nabożeństwie, na które wierzący mają przyprowadzać osoby niezbawione. W zasadzie owi znajomi
członków kościoła mogą usłyszeć ewangelię tylko raz w tygodniu, jeśli zechcą przyjść do kościoła.
A najpierw muszą zostać zaproszeni przez tych członków, którzy zechcą to zrobić. W modelu
biblijnym apostołowie i ewangeliści nieustannie zwiastują ewangelię i publicznie i po domach, a
wszyscy wierzący opowiadają ewangelię swoim znajomym oraz sąsiadom. Który z tych modeli
pozwala większej liczbie niezbawionych usłyszeć ewangelię?
2. Z tego głównie powodu tak wielu ewangelistów, nauczycieli, proroków, a nawet apostołów zajmuje się obecnie
pastorowaniem. Udzielone przez Boga posługi nie znajdują dla siebie właściwego lub jakiegokolwiek miejsca w
strukturach kościoła instytucjonalnego, dlatego ludzie z nie-pastorskim powołaniem prowadzą kościoły, okradając
kościół z większego błogosławieństwa, jakim mogliby być dla szerszej rzeszy wierzących w ramach struktur biblijnych.
Wygląda na to, że każdy zajął się budowaniem własnego królestwa w postaci kościoła instytucjonalnego, niezależnie od
swego rzeczywistego powołania. Ponieważ pastorzy mają rzekomo prawo do dziesięcin „swoich ludzi”, z czego wiele
idzie na wznoszenie i utrzymanie budynków, liderzy powołani do służb nie-pastorskich uciekają się do pastorowania
tylko po to, aby zdobyć wsparcie finansowe dla pełnienia posług, do których są rzeczywiście przeznaczeni.
Model wrażliwy na poszukujących wymaga odpowiedniego budynku, by wierzący nie wstydzili
się zaprosić tam swych niewierzących znajomych, którzy do takiego miejsca przyjdą bez oporów.
To zawsze wymaga sporych wydatków. Zanim będzie można „szerzyć” ewangelię, najpierw trzeba
zdobyć lub zbudować porządny budynek. W Ameryce musi on mieć dobrą lokalizację, zazwyczaj w
bogatej dzielnicy. Natomiast model biblijny nie wymaga ani żadnych szczególnych budynków, ani
dobrej lokalizacji ani też pieniędzy. Szerzenie ewangelii nie jest ograniczone rozmiarem
specjalnego miejsca niedzielnych zgromadzeń.
Kolejne różnice
Apostołowie i ewangeliści w Dziejach Apostolskich wzywali ludzi, aby się opamiętali, uwierzyli
w Pana Jezusa i od razu dali się ochrzcić. Spodziewano się, że w chwili nawrócenia ludzie ci staną
się uczniami Chrystusa, czyli spełnią warunki uczniostwa określone przez Jezusa, a wymienione w
Łk 14,26-33 oraz J 8,31-32. Kochali Jezusa ponad wszystko, żyli Jego Słowem, brali swój krzyż
rezygnując z własnych praw, teraz byli tylko zarządcami tego, co należy do Boga.
Ewangelia głoszona w kościołach wrażliwych na ludzi poszukujących często jest inna.
Grzesznikom się mówi, że Bóg, który bardzo ich kocha, potrafi zaspokoić ich potrzeby, i że zostaną
zbawieni „przyjmując Jezusa jako Zbawiciela”. Po wypowiedzeniu krótkiej „modlitwy grzesznika”,
nie usłyszawszy ani słowa o kosztach uczniostwa, są upewniani, iż naprawdę są zbawieni. Potem są
zachęcani do przyłączenia się do odpowiedniej grupy, gdzie będą mogli wzrastać w Chrystusie.
Kiedy do tej grupy przystąpią (a wielu nie pojawia się już więcej w kościele), są poddawani
systematycznemu procesowi nauki, skupionemu na zdobywaniu wiedzy na temat konkretnych
doktryn kościoła, a nie na uczeniu się posłuszeństwa przykazaniom Chrystusa. Szczyt owego
programu „uczniostwa” następuje wtedy, gdy wierzący w końcu zaczyna oddawać swą dziesięcinę
kościołowi (pokrywającą przede wszystkim dług budowlany oraz niebiblijne etaty, co się
sprowadza do kiepskiego szafarstwa: wspiera się cele w większości nie wyznaczone przez Boga,
zaś ograbia to, co według Boga winno być wspierane). Po czym, kiedy zaczyna spełniać jakąś
pomocną rolę w kościele instytucjonalnym, o której Pismo w ogóle nie wspomina, wmawia się mu,
że „znalazł swoje miejsce w służbie”.
Co by się stało, gdyby rząd waszego państwa, przejęty małą liczbą ochotników zgłaszających się
do wojska, postanowił stać się „wrażliwy na poszukujących”? Potencjalnym rekrutom byłby gotów
obiecać, że po zgłoszeniu się niczego nie będzie się od nich wymagało, ich żołd będzie,
niezapracowanym i niezasłużonym podarunkiem. Mogą wstawać o dowolnej porze. Mogą
uczestniczyć w musztrze, jeśli będą chcieli, chyba że wolą oglądać telewizję. Gdyby wybuchła
wojna, sami zadecydują, czy wezmą udział w walce czy też pójdą na plażę. Jaki byłby tego efekt?
Niewątpliwie szeregi wojska pękałyby w szwach! Ale to nie byłoby wojsko gotowe do
wypełnienia zadania. Coś podobnego się dzieje w kościołach wrażliwych na poszukujących.
Obniżanie poprzeczki poprawia niedzielną frekwencję, ale podważa prawdziwe uczniostwo i
posłuszeństwo. Te kościoły, które w niedzielę „głoszą ewangelię”, a tylko na tygodniowych
spotkaniach „zajmują się uczniostwem”, stają wobec problemu. Jeśli dopiero wtedy mówią
ludziom, że do nieba pójdą tylko uczniowie Jezusa, ci mogą się czuć oszukani niedzielnymi
kazaniami. Dlatego owe kościoły muszą zwodzić ludzi również podczas spotkań tygodniowych,
przedstawiając uczniostwo oraz posłuszeństwo jako coś dobrowolnego, a nie jako wymóg dla ludzi
zdążających do nieba.3
3. Pamiętajmy, iż wymogi, jakie w Łk 14,26-33 Jezus postawił tym, którzy chcą być Jego prawdziwymi uczniami,
nie zostały skierowane do ludzi już wierzących, aby zaproponować im kolejny krok na ich duchowej drodze. Jezus
zwracał się tłumów. Jedynym krokiem, jaki proponował, było zostanie Jego uczniem, a był to krok (prowadzący do)
zbawienia. Pozostaje to w sprzeczności z nauką prezentowaną w większości kościołów wrażliwych na ludzi
poszukujących.
Doskonale rozumiem, iż niektóre kościoły instytucjonalne pewne aspekty modelu biblijnego
włączają, a inne odrzucają. Jednakże model biblijny jest najwyraźniej najbardziej skuteczny w
pomnażaniu szeregów uczniów oraz ich wychowawców.
Dlaczego nie jest stosowany obecnie? Lista powodów wydaje się nieskończona, ale w
ostatecznym rozrachunku okazują się nimi tradycja, niewiara i nieposłuszeństwo. Dla wielu model
biblijny wydaje się w dzisiejszym świecie niemożliwością. Jednak faktem jest, iż jest on stosowany
w wielu miejscach na świecie. Na przykład niesłychany rozwój kościoła w Chinach w ciągu
ostatnich 50 lat dokonuje się tylko dzięki temu, że wierzący trzymają się wzorca biblijnego. Czy w
Chinach Bóg jest inny niż gdzie indziej?
Chcę przez to powiedzieć, iż pastorzy poza Ameryką powinni się wystrzegać amerykańskich
metod rozwoju kościoła, tak promowanych na całym świecie. Jeśli zastosują metodę biblijną,
odniosą o wiele większy sukces w wypełnianiu Chrystusowego celu pozyskiwania uczniów.
Pokłosie
Z mojej obserwacji wynika, iż wielu propagatorów współczesnych teorii rozwoju kościoła
zupełnie nie rozumie „szeregowych” pastorów na całym świecie. Ogromna ich większość pracuje w
zborach liczących mniej niż sto członków. I wielu się zniechęca próbując zastosować owe techniki
rozwoju, które nie przynoszą efektów, a wręcz szkody, niezawinione przez pastorów. Nikt nie chce
przyznać, iż szereg czynników, niezależnych od ich działań, ogranicza rozwój kościołów. Spójrzmy
na niektóre z nich.
Przede wszystkim wzrost kościoła jest ograniczony liczebnością lokalnej populacji. To
oczywiste, że większość dużych kościołów instytucjonalnych znajduje się w ogromnych
metropoliach. Mieszkają tam miliony ludzi, spośród których można „rekrutować” członków. Gdyby
jednak liczby stanowiły rzeczywisty wskaźnik sukcesu, to kościół należałoby oceniać nie na
podstawie jego wielkości, ale procentowego udziału w miejscowej populacji. Zatem niektóre 10-
osobowe kościoły są o wiele skuteczniejsze od tych, liczących 10 tysięcy. Lokalny kościół z 10
członkami w wiosce liczącej 50 mieszkańców ma na swym koncie sukces większy niż kościół 10-
tysięczny w 5-milionowym mieście. (Jednak pastorów 10-osobowych zborów nikt nie zaprosi na
mównicę podczas konferencji poświęconej rozwojowi kościoła.)
Trzeci czynnik ograniczający rozwój kościoła
Po drugie, wzrost kościoła jest ograniczony stopniem nasycenia wszystkich kościołów na danym
terenie osobami otwartymi na ewangelię. W danym czasie liczba takich ludzi jest określona. Kiedy
już wszyscy zostaną pozyskani, żaden lokalny kościół nie odnotuje wzrostu, co najwyżej
członkowie jednego kościoła przeniosą się do innego (właśnie w ten sposób rozwinęło się wiele
dużych kościołów, kosztem innych na danym terenie).
To oczywiste, że każdy chrześcijanin kiedyś był zamknięty na ewangelię, ale otworzył się pod
wpływem działania Ducha Świętego. Zatem możliwe jest, że ludzie dotychczas zamknięci się
otworzą. Gdy to następuje, kościoły się rozwijają. Tak zwane „przebudzenie” ma miejsce wtedy,
gdy wielu zamkniętych ludzi nagle się otwiera. Nie należy wszak zapominać, iż otwarcie się jednej
osoby to także przebudzenie, tylko na małą skalę. Każde duże przebudzenie zaczyna się od otwarcia
się jednej osoby. Pastorze, nie gardź więc „dniem skromnych początków”.
Jezus wysyłał uczniów, by głosili ewangelię w miastach, o których wiedział, że będą zamknięte,
i ani jeden człowiek się nie opamięta (zob. Łk 9,5). A mimo to Jezus kazał w to miejsce iść. Czy
wtedy uczniowie nie odnieśli sukcesu? Przeciwnie, bo choć nikt się nie nawrócił (i żaden kościół
się nie rozwinął), powiodło im się, bo okazali posłuszeństwo Jezusowi.
Jezus nadal wysyła pastorów do wiosek, miast i osiedli, choć wie, że tylko mały odsetek ludzi
otworzy się na ewangelię. Ci słudzy, wiernie posługujący w swoich niewielkich zgromadzeniach, w
Bożych oczach odnoszą sukcesy, choć w opinii niektórych ekspertów od rozwoju kościoła mogą
być przegranymi.
Wszyscy pastorzy, gdziekolwiek pracują, powinni być zachęceni faktem, iż dzięki łasce Boga i w
odpowiedzi na wstawiennicze modlitwy Jego ludu, ludzie zamknięci na ewangelię się otwierają. To
On wpływa na niezbawionych poprzez ich sumienie, stworzony przez siebie świat, okoliczności,
doraźnie zsyłane kary, żywe świadectwo Jego Kościoła, głoszenie ewangelii oraz działanie Ducha
Świętego, który ludzi przekonuje. Pastorze, głowa do góry. Nie ustawaj w posłuszeństwie,
modlitwie i zwiastowaniu Słowa. Każde duże przebudzenie poprzedza ogromna potrzeba
przebudzenia. I zawsze jest ktoś, kto o takim przebudzeniu marzy. Nie przestawaj marzyć!
Trzeci czynnik ograniczający rozwój kościoła
To możliwości samego pastora. Większość pastorów nie posiada umiejętności potrzebnych do
prowadzenia dużej kongregacji i to nie ich wina. Nie mają po prostu zdolności organizacyjnych,
administracyjnych czy kaznodziejskich wymaganych w dużym kościele. Najwyraźniej nie są
powołani przez Boga do służby w dużych kongregacjach i popełniliby błąd, próbując prowadzić
cokolwiek innego niż przeciętnej wielkości kościół instytucjonalny lub domowy.
Czytałem niedawno popularną książkę na temat przywództwa, autorstwa pastora jednego z
największych kościołów w Ameryce. Czytając, co radził współczesnym pastorom, nie mogłem
odpędzić jednej myśli: – On nie mówi, jak być pastorem, lecz dyrektorem naczelnym dużej
korporacji. – Dla pastora amerykańskiego mega-kościoła nie ma innego wyboru. Potrzebuje
licznego personelu pomocniczego, a zarządzanie tym personelem to praca na pełny etat. Autor
książki posiada wystarczające umiejętności, by szefować wielkiej świeckiej korporacji. (I
faktycznie w swojej książce często cytuje znanych konsultantów od zarządzania wielkim biznesem,
dostosowując ich porady do potrzeb swoich czytelników, czyli pastorów.) Jednak wielu, jeśli nie
większość, nie posiada takich jak on zdolności przywódczych i menedżerskich.
W swej książce autor szczerze opisuje, jak kilkakrotnie podczas tworzenia swej ogromnej
kongregacji popełnił niemal śmiertelne błędy, które mogły go kosztować utratę rodziny lub
perspektyw na dalsze pastorowanie. Dzięki Bożej łasce się ostał. Przypomniały mi się liczne
przypadki, kiedy to inni pastorzy instytucjonalni, dążąc do podobnego sukcesu popełnili podobne
błędy i dotknęła ich całkowita ruina. Niektórzy, poświęcając się swoim kościołom, utracili dzieci
lub zrujnowali swoje małżeństwa. Inni doznali załamania nerwowego lub poważnie się „wypalili”
jako pastorzy. Jeszcze inni tak się zniechęcili, że definitywnie zrezygnowali ze służby w kościele.
Wielu przetrwało, ale niewiele więcej można by o nich powiedzieć. Prowadzą życie milczącej
rozpaczy, zastanawiając się, czy warto ponosić taką nadludzką ofiarę.
Treść owej książki uzmysłowiła mi mądrość pierwszego Kościoła, który w niczym nie
przypominał współczesnych kościołów instytucjonalnych, bo żaden pastor nie miał pod swoją
pieczą więcej niż około 25 osób. Jak już stwierdziłem w poprzednim rozdziale, wielu pastorów
uważających, że ich kościoły są za małe, powinni przeanalizować swoją posługę w świetle Pisma
Świętego. Jeśli mają 50 członków, to być może ich zbór już jest za duży. I jeżeli wśród nich są
uzdolnieni liderzy, może powinni z modlitwą zastanowić się, czy nie sprzedać budynku i nie
podzielić się na trzy kościoły domowe po to, by pozyskiwać uczniów i budować Boże Królestwo
Bożymi metodami.
Jeśli ta myśl wydaje się zbyt radykalna, niech przynajmniej szkolą w uczniostwie przyszłych
liderów lub stworzą małe grupy, albo jeśli już je mają, niech pozwolą im działać jako niezależne
kościoły domowe, a zobaczą, co się stanie.
Inne współczesne techniki liczebnego wzrostu kościoła
Oprócz modelu kościoła wrażliwego na poszukujących promuje się obecnie także inne techniki
rozwoju kościoła lokalnego. Wiele z nich jest niebiblijnych, choć odwołują się do nauki o „walce
duchowej”. Promuje się je pod takimi hasłami, jak „burzenie warowni”, „modlitwa walcząca” oraz
„duchowe mapowanie” (oznakowanie terenu).
Zastanowimy się nad nimi w późniejszym rozdziale, traktującym o walce duchowej. Rozważmy
jednak pokrótce, dlaczego takie praktyki, zupełnie nieznane apostołom, dzisiaj uważa się za
nieodzowne dla rozwoju kościoła.
Wiele z tych nowych technik bierze się z przeżyć kilku pastorów. Mówią oni: – Zrobiłem to i
tamto, i mój kościół się powiększył. A zatem jeśli ty zrobisz to samo, twój kościół też się rozwinie.
– Natomiast prawda jest taka, iż nie ma żadnego istotnego związku pomiędzy liczebnym wzrostem
ich kościołów a tymi dziwacznymi rzeczami, jakie czynili, chociaż sami myśleli inaczej. Dowodzą
tego liczne przykłady pastorów, którzy dokładnie stosują owe dziwaczne praktyki, a ich kościoły
wcale się nie rozwijają.
Pastor promujący wzrost kościoła mówi: – Kiedy zaczęliśmy wykrzykiwać na demony panujące
nad naszym miastem, w kościele nastąpiło przebudzenie. Jeśli więc chcesz przebudzenia w swoim
kościele, zacznij robić to samo.
Ale dlaczego w ciągu dwóch tysięcy lat historii Kościoła miało miejsce tak wiele wspaniałych
przebudzeń bez wykrzykiwania na demony? To pokazuje, że chociaż pastor myślał, iż przebudzenie
było efektem wykrzykiwania na demony, był w błędzie. Bardziej prawdopodobne jest to, iż ludzie
w jego mieście zaczęli się otwierać na ewangelię. Być może w wyniku zespolonych modlitw
wierzących, a ów pastor akurat tam się znalazł i głosił o zbawieniu. Najczęściej wzrost kościoła jest
wynikiem znalezienia się we właściwym miejscu o właściwym czasie. (A Duch Święty często tak
działa.)
Jeśli wykrzykiwanie na demony panujące nad miastem sprowadziło do kościoła przebudzenie, to
dlaczego po pewnym czasie utraciło ono impet i wreszcie ustało, jak to się zawsze dzieje? Gdyby
kluczem było wykrzykiwanie na demony, to logika podpowiada, że jeśli nie przestaniemy
wykrzykiwać, to wszyscy w mieście przyjdą do Chrystusa. A tak nie jest.
Wystarczy się nieco zastanowić, aby dojść do prawdy. Jedynymi biblijnymi środkami
prowadzącymi do przebudzenia są: modlitwa, zwiastowanie, nauczanie, wychowywanie uczniów,
wsparcie Ducha Świętego itd. Lecz nawet te biblijne środki nie gwarantują wzrostu kościoła,
ponieważ Bóg dał ludziom wolną wolę. Albo zechcą się opamiętać albo nie. Można powiedzieć, że
nawet Jezusowi się nie powodziło, kiedy odwiedzane przez niego miasta nie pokutowały.
Chcę przez to powiedzieć, że do budowania kościoła musimy używać biblijnych środków.
Wszystko inne jest stratą czasu, bo to dzieła zbudowane z drewna, słomy i siana, które kiedyś
spłoną i nie zostaną nagrodzone (zob. Kor r. 3).
Wreszcie, celem nie powinien być tylko wzrost liczebny, ale kształtowanie uczniów. Jeśli w
trakcie tego procesu kościół się rozwija, to chwała Bogu!

Brak komentarzy: